Poszukując danych porównawczych dotyczących istoty „europejskości” naszego kontynentu natrafiłem na mapkę ilustrującą stopień intensywności wiary mieszkańców w istnienie Pana Boga. Mapka pokazuje rozkład krajów Europy według odpowiedzi na pytanie: czy Bóg istnieje? W badaniach pominięto obszar post-rosyjski oraz kraje bałkańskie nie należące do Unii Europejskiej. Na czele listy – co może nie dziwić – znalazła się muzułmańska Turcja, ale zaraz po niej – prawosławna i postkomunistyczna, więc i sądzić by można – ateistyczna Rumunia. W odpowiedzi na pytanie „czy Bóg istnieje?” ponad dziewięćdziesiąt procent respondentów odpowiedziało twierdząco. Tak! Istnieje ponad wszelką wątpliwość!
Na drugim końcu skali znalazły się Czechy, gdzie zaledwie dziesięć procent ludności wierzy w istnienie Nadziemskiej Istoty. W Polsce natomiast ujawniło się wierzących sporo – aż siedemdziesiąt procent mieszkańców uznało istnienie Boga za oczywistość, nieco mniej w super katolickich – Irlandii i Portugalii oraz prawosławnej Grecji. Tradycyjnie pełna niedowiarków Francja znalazła się wyżej niż Czechy. Jak na kraj Wielkiej Rewolucji Francuskiej, to wielu obywateli, bo aż trzydzieści procent, wierzy w istnienie Boskiej Istoty.
Zastanawiające, że da się uchwycić związek pomiędzy społecznymi poglądami o istnieniu Boga, poziomem zamożności kraju respondentów, a także rodzajem dominującego tam wyznania. W tym ostatnim względzie na czoło wysuwają się kraje islamu, biedne ze swej natury, ale wątpienie w istnienie Boga grozi tam śmiercią przez ukamienowanie. Można by domniemywać, że to strach o własne życie nakazuje respondentom odpowiadać na pytanie twierdząco, ale przecież udzielenie odpowiedzi nie wymagało ujawnienia tożsamości. Czyżby strach był aż tak głęboki, że ludzie wierzą w Boga nawet incognito, czy może ta wiara jest po prostu tak żarliwa, że jej powszechność autentyczna?
Za tą ostatnią tezą przemawiają wydarzenia na wyspach Malediwach – turystycznym raju położonym na Oceanie Indyjskim w pobliżu południowych wybrzeży Indii. Miał tam właśnie miejsce wojskowy zamach stanu, którego skutków obawiają się najbardziej właściciele luksusowych hoteli. Czy nadal ich gośćmi będą spragnieni słońca bogaci nowożeńcy, skoro wspierający przewrót mułłowie oskarżyli obalonego prezydenta o to, że jest wrogiem islamu, wysługuje się Żydom i – żeby przypodobać się Zachodowi – chciał nawrócić kraj na chrześcijaństwo? Nie podoba im się przy tym wcale to, że turyści dają co prawda krajowi zamożność, ale biegają po plażach w kąpielowych kostiumach (czyli w muzułmańskich standardach – prawie nago) oraz oddają się grzesznym uciechom, bo można się przecież domyślić co ci pogańscy nowożeńcy wyprawiają za drzwiami wynajętych apartamentów. Po obaleniu prezydenta, lokalna telewizja pokazała prawdziwe przyczyny zamachu stanu: Allach nie znosi alkoholu, a w pałacu znaleziono butelki po whisky. Rozwścieczony tym pobożny tłum rozbił więc w miejscowym muzeum wszystkie posągi z buddyjskiego okresu wysp. Indyjski Budda jest Bogu ducha winny w sprawie domniemanej nagości turystów, ale przedstawianie jakichkolwiek postaci uważa się w islamie za ciężki grzech bałwochwalstwa. Przy okazji była to więc manifestacja pobożności. Koresponduje to z planami zwycięskich sił w demokratyzującym się (na islamski sposób) Egipcie, które również zamierzają podzielić plaże dla turystów na męskie i żeńskie oraz zaopatrzyć je w stanowiska obserwacyjne policji obyczajowej.
Dawno zauważono, że głębokość wiary w istnienie Najwyższego koresponduje z tempem gospodarczego i społecznego rozwoju. Koresponduje negatywnie. Kraje najbardziej „wierzące” są też i najbiedniejsze i najtrudniej poddają się procesom przemian. Kraje „najmniej wierzące” są za to nie tylko najbogatsze, ale na ogół protestanckie i z całą pewnością nie były, nie są i nie będą muzułmańskie. Jedni więc wyciągają z tego wniosek, że oto bogactwo prowadzi do niewiary i rozpusty, drudzy – że głęboka wiara utrudnia gospodarowanie i hamuje rozwój. A jeśli rację mają i jedni i drudzy?
Czy z tego pobieżnego zestawienia wynikać może jakiś wniosek wspomagający rozwiązywanie problemów Unii państw, do której Polska co prawda należy, lecz jako członek „siedemdziesięcioprocentowy” na skali wiary w istnienie Boga, a więc kraj, któremu bliższe winno być pobożne ubóstwo, niż grzeszna zamożność? Dysonansem jest tu jednak powszechne w Polsce przekonanie, że względne ubóstwo jej mieszkańców jest następstwem dziejowej niesprawiedliwości, nie zaś braku umiejętności i przedsiębiorczości mieszkańców, czy też ich nadmierną pobożnością. Najwyraźniej Polacy pragną się bogacić pomimo, a nawet wbrew swojej głębokiej wierze w istnienie Boga. Znowu dysonans, czy też badania mało wiarygodne?
Najprostszy wniosek jest oto taki, że żadne zjawisko społeczno-międzynarodowe nie da się wyjaśnić prostym rozumowaniem, co wcale nie znaczy, że w wyjaśnieniu nie ma źdźbła prawdy. To, że najbogatsze są kraje protestanckie, a nie katolickie, czy też prawosławne, że pośród nich na wierzchołku bogactwa znajdują się państwa kalwińskie i luterańskie, może mieć rzeczywistą przyczynę. Uznawana przez protestantów – od samego początku ich rozstania z Rzymem -zasada bezpośredniości kontaktu wiernego z Bogiem pozbawionego pośrednictwa księdza, dawała większą przestrzeń dla indywidualnej przedsiębiorczości jednostki niż działanie w ramach kontrolowanej kongregacji wiernych przez religijnych urzędników. Konieczność – jak ma to miejsce w obszarze katolicyzmu i prawosławia – obowiązkowego pośrednictwa kapłana, biskupa i spowiednika, pozwala na większą kontrolę sumień wiernych i łatwiej wypłasza grzeszne pragnienia. Sumienie staje się natomiast bardziej elastyczne, kiedy spowiadamy się sami przed sobą w ramach spowiedzi powszechnej, a nie do ucha konfesjonału. Kalwin nauczał przy tym, wbrew prawowiernym purpuratom, że posiadane bogactwo jest usprawiedliwione łaską będąc żywym świadectwem tego, że wierny jest miły Bożemu Oku. Gdyby miłym Mu nie był, Bóg nigdy by do jego bogactwa nie dopuścił. Proste i logiczne. Dlatego też u zarania kapitalizmu, oszczędność uznano za równoznaczną z pobożnością, a rozrzutność – z grzesznością. Dowodów Bożej Łaski trwonić nie należy. I tak zrodził się kapitalizm i jego pęd do akumulacji bogactwa. Wszystko przy tym po Bożemu i pod okiem Opatrzności .
Zjawisko opadania religijnych emocji wraz ze wzrostem zamożności jest dla uważnego obserwatora wyraźne. Czy znaczy to istotnie, że wraz z zamożnością i spadkiem poziomu ubóstwa wkrada się w ludzkie umysły demoralizacja, bezbożność i zanikają cele wyższego rzędu? Dane wskazują, że ubóstwa ubywa wszędzie, a najszybciej w Europie ubywa go w Polsce. Czy to więc zbliża się już do nas Koniec Świata, czeka nas nieunikniona kara, czy też jesteśmy tylko zwyczajnym Mesjaszem narodów?
Świat wchodzi w nową epokę – erę samodzielności jednostki ufającej swojej własnej wiedzy. Świat odchodzący, to era myślenia spekulatywnego, która legła u podstaw wielkiej filozofii, religijnych doktryn i całej dotychczasowej cywilizacji, w której jednak nie uczestniczyło pospólstwo. Było biernym odbiorcą dóbr duchowych i intelektualnych. Teraz ma szansę uczestnictwa. Wielcy filozofowie, zbyt odlegli od zwykłych ludzi, opisywali świat dla własnego zrozumienia, a ludzie im wierzyli, bo musieli. Pozbawieni współczesnych narzędzi poznania, budowali wielkie konstrukcje, których istotą była intelektualna spekulacja, której wierni nie pragnęli nawet pojąć. I tak uczeni żyli życiem własnym, a życie prawdziwe toczyło się mimo. Zresztą, spekulacje, to rozumowanie dla maluczkich przekonujące: skoro to, no to i tamto, a jak tamto, to i to. Jesteśmy nadal skłonni rozumować w ten sposób, bo to i łatwiejsze i nie obarcza odpowiedzialnością za skutki. Na fali takiej spekulatywnej konstrukcji rozumowania powstała zapewne sama idea rządzącego światem Boga, która przez ostatnie dwa tysiące lat, rządziła umysłami ludzi. Musi być przecież Ktoś, kto to wszystko urządził. Inaczej, nie byłoby nic. Logiczne, że ludzie szukają Praprzyczyny zjawisk, których istoty nie pojmują. Pozostaje więc pytanie, w jaki sposób sprowadzić to można do informacji o wydarzeniach na Malediwach? Czy rządzi tam już Bóg prawdziwy, czy też będzie rządził niebawem?
Problem w tym, że tylko na pozór obraz Boga – nawet w samych tylko religiach, których podstawą jest wiara w jego samotne istnienie – jest jednakowy. W rzeczywistości jest mocno odmienny, czasem nawet dramatycznie różny. Najwięcej uwagi poświęcili mu Żydzi. W Trzynastu Zasadach Wiary opracowanych w Średniowieczu przez Majmonidesa, aż cztery z nich mówią o „istocie boskości Boga”: „1) Wierzę, że to On jest Stwórcą i Przewodnikiem wszystkiego. Tylko on tworzył, tworzy i będzie tworzył rzeczy; 2) Wierzę, że jest Jeden, że nie ma sobie podobnych, był, jest i będzie; 3) Wierzę, że nie ma ciała, jest wolny od wszystkich właściwości rzeczy i że nie da się porównać z nikim; 4) Wierzę, że jest pierwszym i ostatnim”. Koran jest bardziej lapidarny, ale jego przesłanie jest podobne: „Nie ma boga, jak tylko Bóg!” (47:19). Muzułmański Bóg, podobnie jak żydowski, też nie ma postaci, ani wizerunku, występując jako blask światła – „światła w świetle”.
Doktryna chrześcijańska w swej teoretycznej istocie jest z pozoru tożsama z żydowskim i muzułmańskim pojmowaniem istoty boskości Boga, ale zaskakująco o nim mało w jej wyznaniu wiary. Teologowie o tym wiedzą doskonale, mają przecież swoją wiedzę tajemną, którą ujawniają niechętnie, by nie płoszyć wiernych dających na tacę. Wiedzą, że w zasadzie jest On tożsamy z Jahwe i Allachem. Jednak, w umysłach maluczkich Europejczyków, ten obraz bliskowschodniego, okrutnego Boga, napotkał na humanistyczną tradycję Greków i Rzymian i musiał ulec zmiękczeniu, by uczynić Go ludziom bliższym. Wizerunku prawdziwego zapewne by nie znieśli. Teoretycznie, jest On tym samym, który Izraelitów „wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli”. Faktycznie jednak, jest zupełnie kimś innym. Już dwa tysiące lat temu przestał być surowym i egoistycznym Sędzią, pod groźna karą żądającym czci osobistej. Stał się osobistością „Zeusopodobną”. Na słynnym fresku Michała Anioła z Kaplicy Sykstyńskiej, wygląda zupełnie jak przeniesiona z helleńskich świątyń postać Gromowładnego Zeusa. Jednak, niezależnie od doktrynalnych założeń teologicznych, dla zwykłych wiernych, jest nie tyle bezosobowym Bytem, ile przede wszystkim opiekuńczym Ojcem: „Wierzę w Boga, Ojca Wszechmogącego…” powtarzają wierni w wyznaniu wiary. Ale przecież ojciec, to nie tyle wzór surowości, ile miłości, opiekuńczości, wybaczania i tolerancji dla grzechu. Tego oczekujemy od Niego jako Jego dzieci. Dla ludzi – nie dla teologów – chrześcijański Bóg jest jak członek rodziny – też ma Syna (teologowie powiedzą, że to „Logos”, a nie Syn prawdziwy), a Syn ma przecież Matkę. Tak, jak człowiek. Choćby więc nie wiadomo jak głęboko teologowie drążyli problem jedności Boga w trzech bliźniaczych z pozoru religiach, to i tak wszyscy wiedzą, że – zupełnie inaczej niż Bóg Ojciec chrześcijan – Allach, to postać w swej surowości i bezwzględności nieludzka. Jest wszystkim, ale nie ojcem ludzi. Sędzią, kontrolerem, egzekutorem – tak! Ale nie Ojcem… Wiedzą o tym dobrze muzułmańscy mieszkańcy Malediwów, którzy z nagła przypomnieli sobie o jego prawdziwej woli i zapragnęli przegnać z wysp wszetecznych turystów razem z tym ich Bogiem Ojcem, który – straszne! W swej tolerancji zezwala nawet na plażowanie w kąpielówkach – by zastąpić go Prawdziwą Sprawiedliwością Allacha. Choćby – jak przed stuleciem – mieli znowu żywić się planktonem! Cóż, jaki raj, taki Bóg, a jaki Bóg – takie rajem rządzenie…