Szewach Weiss, izraelski polityk, intelektualista i urokliwy komentator, powiedział w telewizyjnej debacie coś, co mogło zmrozić tubylczą publiczność. Z pełną dezynwolturą ocenił, jak wyglądałaby współczesna Polska, gdyby nie było II wojny światowej i hitlerowskiego holokaustu: „Polaków byłoby w Polsce – zauważył – pięćdziesiąt milionów, do tego dziesięć milionów Żydów”. Ktoś dopowiedział: „a kraj dostawałby co roku Nagrodę Nobla”. Weiss nie zaprzeczył. Nie dopowiedział również takiej oczywistości, że nastęstwem byłoby również lokalne „zderzenie cywilizacji” i jakiś rodzaj permanentnej wojny domowej.
Wahalem się, czy obywatel zwyczajnego pochodzenia może podjąć krytykę wypowiedzi osoby pochodzenia nadzwyczajnego i czy nie będę pomówiony o jakiś rodzaj antysemityzmu. Ośmielił mnie Daniel Passent tekstem opublikowanym na jego blogu i zatytułowanym „Nie ma zgody, panie Weiss!”. Tekst dotyczył innej wypowiedzi Weissa, utrzymanej jednak w tej samej tonacji. W Rzeczpospolitej opublikował swój sprzeciw wobec przyznania Nagrody Nobla Hercie Muller. Noblowskiemu Komitetowi zarzucił brak historycznej wrażliwości, ponieważ ojcem noblistki był oficer SS. „Przed historią narodu – dowodził – nie ma schronienia. Bo istnieje odpowiedzialność kolektywna, której efektem nie jest kara, ale poczucie historycznej winy. Jestem przeciwko cenzurze, ale nagradzanie takich osób jak pani Muller może prowadzić do złych konsekwencji w przyszłości”, sugerując przy okazji, że względna nieliczność Nagród przyznawanych obywatelom Izraela może świadczyć o manipulacjach na niekorzyść tego państwa i narodu. Innymi słowy, warunkiem otrzymania Nagrody Nobla powinno według Weissa być również właściwe pochodzenie.
Zastanawiam się, czy Weiss nie ujawnił swego rodzaju rasizmu a rebour. Jego wypowiedź prowokuje do dalszych przemyśleń podobnego gatunku: ile to potencjalnych Nagród Nobla utraciła Hiszpania, czy Portugalia, wdając się kiedyś w Świętą Inkwizycję prowadzącą do usunięcia Żydów z Półwyspu Iberyjskiego? A same Niemcy, jako pomysłodawca i organizator holokaustu? Dlaczego Nobla nie dostawała Turcja, czy inne kraje Bliskiego Wschodu, które przyjęły poinkwizycyjną imigrację z otwartymi ramionami?
Weiss, zapewne bez przemyślanej intencji, podniósł przy tym problem przewijający się przez historię Europy. Europy, a nie świata, chociaż Żydzi zamieszkiwali nie tylko nasz region, ale również Chiny, Indie i Amerykę Południową. Interesujące jest, że ani w Chinach, ani w Indiach, ani też w Japonii i Brazylii, Nobla nie dostawali. Dostawali za to w USA, Niemczech, Francji i Anglii, czyli w połączeniu z naukowymi osiagnięciami Zachodu. Więcej, marnie z tym Noblem i w samym Izraelu. Mieszka tam prawie osiem milionów ludzi, czyli niemal tyle, ilu obywateli żydowskiego pochodzenia zamieszkiwałoby Polskę, gdyby nie holokaust. Z weissowego rachunku prawdopodobieństwa wynikałoby, że Nagroda przypadać powinna na ten kraj raz na rok i cztery miesiące. Nie tylko nie przypada, ale daleko mu do tego wskaźnika. Czy więc Nagroda Nobla, jeśli pominiemy zarzut rasizmu, należy się twórcom i naukowcom żydowskiego pochodzenia z racji ich wrodzonego geniuszu wynikającego z pochodzenia, czy też może wpływ na to mają okoliczności i otoczenie, w którym mieszkają? Na ile w tych noblowskich sukcesach liczą się zasoby kraju zamieszkania? Czy bez ich ośrodków – naukowych i intelektualnych – Komitet Noblowski w ogóle zwróciłby na nich uwagę?
Ze względu na prestiż Nagrody, kraje laureatów tworzą swoje własne narodowe listy nagrodzonych. Na anglojęzycznej liście ułożonej według krajów pochodzenia, umieszczono prawie siedemset nazwisk. Pierwsze miejsca okupują najbardziej rozwinięte kraje świata: USA, Niemcy, Wielka Brytania i Francja. Największą liczbą szczycić się mogą Stany Zjednoczone (338), Izrael ze swoimi dziesięcioma noblistami (wraz z nagrodą pokojową) znalazł się daleko w tyle. Uczciwszym porównaniem jest więc wyliczenie ilości noblistów w stosunku do liczby ludności. Też zresztą mylące, bo pierwsze miejsce zajmują wtedy Wyspy Faroe z zaledwie jednym noblistą, ale wystarczająco małą liczbą ludności (49 tysięcy), by dać im prymat. Za nimi plasuje się St. Lucia i Luksemburg z dwoma, a dalej – Islandia, Szwecja i Szwajcaria. Izrael w tej klasyfikacji znalazł się na miejscu czternastym. Też nieźle, bo Polska – na trzydziestym drugim. Szymon Weiss, w swoim nacjonalistycznym zapędzie posłużył się listą sporządzoną według bardzo oryginalnego w swej wyjątkowości kryterium: żydowskiego pochodzenia liczonego wedle przynajmniej jednego rodzica. Tyle, że stopień „żydowskości” tego ostatniego liczony jest tym samym sposobem, bez badania intensywności pierwiastka we krwi, czyli włączone jest zarówno „półpochodzenie” jak i „ćwierćpochodzenie” i nawet jeszcze mniejsze. Wynika z niej, że takich noblistów jest prawie sto sześćdziesiąt osób, czyli tyle, co połowa wszystkich laueratów amerykańskich, więcej niż brytyjskich (119) i niemieckich (101) i aż osiem razy więcej niż japońskich (20). Jaki sens ma takie liczenie, skoro dla statystycznego porządku powinno się wtedy skreślić znaczną liczbę noblistów z list krajowych i przenieść na tę z żydowskimi korzeniami? Wtedy, mogłoby się okazać, że lista weissowska jest na miejscu pierwszym. Przy czym, budując tę listę, nikogo nie pytano, czy pragnie się na niej znaleźć. Einsteina nawet spytać nie było można. Żadnemu innemu nobliście, nie przypisuje się zresztą pochodzenia narodowo-religijnego jako cechy wyróżniającej, którą z zasady jest obywatelstwo lub kraj zamieszkania. Tylko Maria Skłodowska-Curie, współlaureatka Nobla w dziedzinie fizyki za rok 1903, została zaklasyfikowana w kategorii „Polska” na jej wyraźne życzenie, chociaż państwo polskie wtedy nie istniało. Ilu noblistów z tej listy uznawało się bardziej za osoby żydowskiego pochodzenia, a nie za Francuzów, Niemców, Amerykanów, czy Brytyjczyków? Czy ktoś ich o to w ogóle pytał? Trudno więc o poważne porównanie narodowego, czy też rasowego pierwiastka w kandydowaniu do Nobla.
Najlepszy obraz problemu daje lista noblistów w dziedzinie literatury. W sumie było i stu dziesięciu, z których trzynastu, a więc nieco ponad dziesięciu procentom, można przypisać żydowskie korzenie. Tyle, że jest to liczone w sposób nie mający żadnego związku z istotą sprawy. Jeszcze z laureatem Nagrody z 1966 roku, takim jak Szmuel Josef Agnon (1888-1970) sytuacja jest łatwiejsza. Urodzony na Ukrainie, pisał w języku hebrajskim opowiadania i powieści opisując środowisko żydowskich chasydów przełomu XIX i XX wieku. Podobnie, ostatni piszący w języku jidisz – Isaak Bashevis Singer (1904-1991), ukazywał kulturowy konflikt między Żydami ortodoksyjnymi i zasymilowanymi. Ale jak ocenić „stopień żydowskości” Nadine Gordiner, piszącej po angielsku i urodzonej w RPA, ukazującej w swych utworach złożoność ludzkich postaw w wielokulturowym i wielorasowym społeczeństwie, w którym biała mniejszość utworzyła system przemocy wobec czarnej większości? Znalazła się na liście żydowskich laureatów Nagrody Nobla z tej przyczyny, że Żydem miał być jej ojciec, a przecież – zgodnie z ortodoksyjną tradycją – przynależność do diaspory dziedziczy się po matce, nie ojcu. Paul Johann Ludwig von Heyse (1830-1913) umieszczony na liście, urodził się i zmarł w Niemczech, pisał po niemiecku o potędze miłości ciążącej nad losem bohaterów i nie miał pojęcia o tym, że nie będzie laureatem niemieckim. Borys Pasternak, podobnie jak Josef Brodski, pisali po rosyjsku, a Harold Pinter po angielsku. Czy, gdyby Julian Tuwim, czy Jan Brzechwa, mistrzowie języka polskiego i ulubieńcy najmłodszych Polaków, otrzymali Nagrodę Nobla, dzieci zaliczyłyby ich do panteonu mistrzów polskich czy żydowskich? Lista noblistów żydowskiego pochodzenia włącza na przykład Sir Józefa Rotblata, laureta nagrody z 1995 r., urodzonego w Wilnie obywatela brytyjskiego, do końca życia uważającego się za Polaka i widniejącego również na międzynarodowej liście noblistów-Polaków. Do jakiej kategorii zaliczyłby go Szewach Weiss?
Umiejętność wykorzystywania używanego języka, czy też doskonałe rozumienie zasad chemii i fizyki, nie zależy ani od pochodzenia narodowościowego, ani od wyznawanej religii. To po prostu indywidualny talent, czyli łaska Boża bez wskazywania na Boga konkretnego. Czy sukces należy przypisać instrumentowi, czyli językowi, lub zasobom lokalnego laboratorium oraz istnieniu silnych ośrodków nauki, czy też narodowości lub wyznaniu jego użytkownika? Jeśli ktoś znakomicie włada mieczem, to jest wojownikiem swojego wyznania, czy też swojej armii, a ten, kto używa motyki jest rolnikiem państwa, w którym jest jego miedza, czy też plony powinny być przypisane księdzu? Przecież to oczywisty nonsens i Szewach Weiss powinien się przyznać, że palnął bzdurę. Chyba, że wymknęło mu się to niechcący w przekonaniu, że wszyscy i tak wiedzą, że jego naród jest wybrany nie tylko w sensie biblijnym, ale też i genetycznym i jego cechą nie jest doskonała umiejętność korzystania z zasobów kraju osiedlenia, lecz Wszechmogący obdarzył go wybitnością od samego dnia poczęcia. Tyle, że to już pachnie rasizmem, od którego naród Weissa doznał tyle krzywd i upokorzeń. Nie lepiej zamilknąć, niż myśl rozwijać?
Kategoria żydowskiego pochodzenia jest przy tym zwodniczo myląca i arbitralna. Została stworzona wedle szeroko pojętej zasady „łączności krewniaczej”. Rodzi się zresztą pytanie, na ile losami narodów rządzi oczekiwanie na Nagrodę Nobla, na ile zaś zwyczajne konflikty interesów? Współczesny brytyjski historyk – Peter Heather ujął to lapidarnie: „Może się to nam nie podobać, ale w dziejach ludzkości władza zawsze i nieodłącznie była związana z dorabianiem się, tak w państwach dużych, jak i małych, ekonomicznie zdrowych i słaniających się na nogach. Wyciąganie korzyści dla siebie i przyjaciół jest postrzegane jako zasadnicza i najzupełniej legalna motywacja do wysiłku”.
Jeśliby zapragnąć uczciwie porównać „noblowskie osiągnięcia” Polski oraz Izraela, to panuje tu względna równowaga: nie biorąc pod uwagę nagród pokojowych, mających szczególny charakter, Izraelczycy „zaliczyli” sześć Nobli – Shmuel Agnon w literaturze (1985), Aaron Ciechanover i Avram Hershko w chemii (2004), Dan Shechtman (2011) i Ada Yonath (2009) również w chemii oraz Daniel Kahneman w ekonomii (2007). Polskich Nagród Nobla doczekaliśmy się siedem: Maria Skłodowska-Curie w fizyce (1903) i chemii (1911), syn generała wojska polskiego – Andrew Schally (medycyna 1977) i aż czterech laureatów w dziedzinie literatury – Henryk Sienkiewicz, Władysław Reymont, Czesław Miłosz i Wisława Szymborska. Idąc śladem rozumowania Weissa, możnaby się zastanawiać o ile wzrosłaby liczba izraelskich noblistów, gdyby na tym skrawku ziemi osiedliło się parę milionów Francuzów, albo Japończyków? Ścisk i tłok pobudza intelekt, noblowski sukcesów mogłoby być wiele. Nie jestem jednak pewien, czy sami Izraelczycy byliby z tego powodu zadowoleni. Weissowska lista świadczy o bardzo szczególnym zastosowaniu zasad statystyki. Znajdują się na niej ludzie związani życiem z najrozmaitszymi krajami i posiadający własną, indywidualną tożsamość. Skoro Weiss uważa ich przede wszystkim za obywateli świata żydowskiego pochodzenia, nie zaś kraju zamieszkania, to powinien tę ponad półtorasetkę noblistów uczciwie zestawić z liczbą całej ludnością świata – siedmioma miliardami ludzi. Wtedy, w morzu innych Ziemian, staje się mikroskopijną garstką i umieszcza ten rodzaj „nasycenia noblistami” na samym końcu listy, gdzieś w rejonie Algierii i Ukrainy. Czy naprawdę jest o co kruszyć kopie?