RZYMSKIE ŹRÓDŁA ROSYJSKOŚCI, CZYLI DLACZEGO PUTIN NIE MOŻE ODDAĆ KRYMU?

Omnom
Władimir Putin najwyraźniej traci pewność siebie w racjonowaniu tego, ile to mianowicie Ukrainy należy się Rosji z racji jej rzekomych grecko-rzymskich korzeni. Jego kolejne wystąpienianie różnią się od siebie stopniem agresywności podnoszonych racji wobec sąsiadów, ale wydaje się on już maleć, podobnie, jak maleje zakres samych żądań terytorialnych. Na moich uniwersyteckich zajęciach skład osobowy grupy studentów jest iście międzynarodowy, a emocje w tej kwestii dosyć mieszane. Rosjanie z Kalinigradu są w podobnej proporcji, jak studenci z Polski, a tych ostatnich jest nie więcej niż dziesięć procent. Pozostała większość, to przybysze z Białorusi i Ukrainy. Ot, znamię czasu. Jednak w ramach takiej narodowej mieszanki trudno jest utrafić w odczucia poszczególnych narodowości, w taki sposób, by nie zranić emocji żadnej z nich. Zadziwiły mnie jednak odruchy studentów rosyjskiego pochodzenia, których – z małymi może wyjątkami – cechował rodzaj euforycznego stosunku do perspektywy odrywania od Ukrainy kolejnych kawałków terytorium. Euforyczność jest zwykle efektem automatyzmu w reakcji na to, co uważa się za narodowy sukces. To rodzaj atawizmu, który pojawia się wtedy, kiedy wszystko wydaje się oczywiste i wszyscy również zdają się nie mieć wątpliwości co do tego, kto ma rację w sporze. W samej Rosji, aprobata dla postępowania władz jest na tyle powszechna, że warto ją poddać analizie z tego też względu, że ostatnie zachowania Putina mogą również świadczyć o tym, że i on traci orientację oraz pewność siebie.

            Rosja, od połowy XVI stulecia, to jest od dnia uznania przez Iwana IV teorii, że oto jego państwo jest jedyną prawdziwą pozostałością starożytnych imperiów Rzymu i Bizancjum oraz jedynym uprawnionym do panowania nad resztą świata, boryka się też z odpowiedzią na inne pytanie: czym oto dzisiejsza Rosja właściwie jest? Czy tylko największym państwem świata? Ostatnim uniwersalnym imperium? Jeśli tak, to jaka jest tego treść? Od formalnego ogłoszenia imperialności do powszechnego uznania, droga jest długa i wyboista. Dodajmy, że tego rodzaju imperium ma to do siebie, że jest nie tylko uniwersalne i pretenduje do tego, aby być potrzebne ludzkości w każdym okresie jej dziejów, to musi również uznać się za wieczne, tak jak odwieczna jest tęsknota ludzi do uniwersalnego porządku. A jeśli ideę ma uosabiać Rosja, to jakiego rodzaju uniwersalnego imperium jest istotą i kontynuacją? Nie  idzie tylko o to, że od z górą pięciuset lat poszukuje swej własnej tożamości, ale również o to, że od tego czasu nie może się zdecydować, jakie jest najważniejsze źródło jej pochodzenia, a żadnego z błąkających się tam rozwiązań nie potrafi poważnie uzasadnić. Wydaje się zresztą, że tego uzasadnienia wcale nie poszukuje, uznając za oczywistość wrodzoną sobie ponadczasową wielkość nie wymagającą poważnego dowodu, ale tylko jakiegoś rodzaju alibi. Przyjęcie każdej innej opcji, choćby historycznie jak najbardziej uczciwej, jest sprzeczne z koncepcją, która prowadziła nie tylko do samego powstania, ale też do przekształcenia się Rosji w największe państwo świata. Czy jednak tego rodzaju wielkość przechodzi automatycznie w imperialność? Reszta świata obserwuje niespodziewane odrodzenie jej wielkomocarstwowych ambicji trochę z przymrużeniem oka, jakby w przekonaniu, że Rosja, tak jak przyjęty właśnie na leczenie pacjent jest być może chory na coś innego niż się mu wydaje, ale jest też obiektem tak wielkich rozmiarów, że może bez trudu zdemolować szpitalne łóżko.

            Istotą państwa narodowego, w europejskim rozumieniu pojęcia, jest tożsamość państwa i jego narodu. Z tej perspektywy nikogo nie dziwi, że mieszkańcy Szwecji mówią po szwedzku, Francji po francusku, a Czech po czesku. Zdarza się jednak, że etniczność, czyli definicja narodu oparta na powszechności używanego języka nie wystarcza. To przypadek dawnej Jugosławii, z której wyłoniły się aż cztery państwa uznające ten sam język (serbochorwacki) za macierzysty – Serbia, Chorwacja, Bośnia i Czarnogóra, a jednak mieszkańcy każdego z nich uznają się z różnych względów za osobne narody. Z Rosją jest na odwrót. Jej imperialna świadomość jest z punktu widzenia wszelkich definicji zbudowana tak nielogicznie, że prowadzi do zupełnie niespodziewanych rezultatów. Zamiast aspektu kulturowego, jest tam definiowana samo tylko nagie bycie Rosjaninem, dopiero potem następuje próba dopasowania tej konkluzji do geograficznych faktów. Swoistą definicję tego, jak Rosjanie rozumieli treść swej imperialnej pozycji, da się wyczytać z oficjalnej mapy sygnowanej autorytetem Cesarza Rosji i ogłoszonej jeszcze w 1897 roku, czyli przed bez mała stu dwudziestu laty. W relacji do dzisiejszego obrazu regionu niesie jednak tak dalece odmienną informację niż ta, którą znamy i do której przywykliśmy, że trudno się nawet dziwić, iż oto Rosja dzisiejsza ma problemy z własną tożsamością.

Cztery warianty rosyjskości z 1897 r.
Rosyjskosc

            Opublikowana w końcu XIX wieku mapa została podzielona na cztery części. Pierwsza pokazuje „rozkład rosyjskości” w całej europejskiej części ówczesnej Rosji oraz z punktu widzenia ówczesnego państwa jako jednej całości. „Poziom rosyjskości” jest przy tym mierzony w taki sposob (np. przedział 30-75%), żeby region nawet o trzydziestoprocentowym udziale ludności rosyjskojęzycznej sprawiał wrażenie, że jest tam większością. Dowiadujemy się na przykład, że Rosjanie są dominującą ludnością niemal w całej europejskiej części Cesarstwa, a ich udział spada poniżej większościowego tylko w kilku niewielkich regionach – między innymi w polskim Królestwie Kongresowym i rumuńskojęzycznej Mołdawii. Druga część mapy pokazuje rozkład ludnościowy samego tylko „wielkoruskiego” regionu, nie obejmując terenów dzisiejszej Ukrainy i Białorusi. W ramach tego rachunku nawet Krym okazuje się w większości etnicznie rosyjski, choć skądinąd wiadomo, że ostateczna rusyfikacja półwyspu nastąpiła dopiero po II wojnie światowej w następstwie brutalnej deportacji krymskich Tatarów do regionu Kazania odległego o niemal dwa tysiące kilometrów. Trzecia część mapy, to „rozkład rosyjskości” z punktu widzenia „Rosjan”, nazywanych wtedy Małorosjanami, czyli mieszkańców dzisiejszej Ukrainy, uważanych za pomniejszą i bardziej prymitywną gałąź rosyjskości. Jak wynika ze statystycznego obrazu, nasycenie regionu „czystą rosyjskością” mało wahać się w granicach od 25 do 95 procent. Reszta ludności, to właśnie „Małorosjanie”, czyli też Rosjanie, tyle, że nieco prymitywni, bo i nie obdarzeni pełnią narodowej świadomości. Ten sam zabieg zastosowano w stosunku do Białorusi. Jej rosyjskość pozostawia na mapie najmniej wątpliwości, albowiem wynika z niej, że aż trzy czwarte kraju mieściło się pomiędzy 75 a 95 procentami „czystych Rosjan”. Rodzi się jednak pytanie o to, że skoro sytuacja była narodowościowo tak jednoznaczna przed stu dwudziestu laty, to skąd biorą się dzisiejsze problemy etniczne, takie jak ten, że nikt nie kwestionuje faktu, iż większość dzisiejszej Ukrainy – od Charkowa i Zaporoża po granicę z Polską – jest zamieszkała niemal wyłącznie przez etnicznych Ukraińców, a Rosjan nie ma tam prawie wcale, lub jest ich niewielu? Skąd tu się wzięli Ukraińcy aż w takiej większości i z tak głęboką odmiennością ich ukraińskiej mowy od rosyjskiej? Gdzie się podziali Rosjanie? Reszta mieszkańców dzisiejszej Ukrainy również – nawet jeśli na codzień używa języka rosyjskiego – nie deklaruje rosyjskości, lecz narodowość ukraińską. Gdzie więc się podziała ta wszechobejmująca dawną Rosję rosyjskość i w jaki sposób cała połowa dzisiejszej Ukrainy jest jednoznacznie przedstawiana jako domena języka ukraińskiego, a nie rosyjskiego?
Enticzno-jezykowe zroznicowanie Ukrainy

Niesposób w tej sytuacji nie uznać, że współcześni Rosjanie nie potrafią oderwać się od dawno przebrzmiałego mitu, że oto Ukraińcy i Białorusini, cierpią na chwilowe zaćmienie umysłów i że prędzej czy później nastąpi otrzeźwienie i połączenie w jeden wspólny naród, równym krokiem maszerujący do podboju świata pod przewodnictwem moskiewskiego Kremla.

            Historycy i badacze cywilizacji nie mają wątpliwości co do tego, że Rosja pojawiła się na mapie świata jako pogrobowiec imperium azjatyckich Mongołów, a nie średniowiecznej Rusi i ukształtowana została tylko w zewnętrznych pozorach na słowiańsko-prawosławną modłę. Gdyby jednak Rosjanie uznali słuszność tego obrazu, nigdy nie mogliby się czuć pełnymi partnerami Zachodu, nawet, jeśli mieliby się przyznać do własnej odwrotności kulturowej. Ostatecznie, Karakorum i Ułan Bator, to ani Ateny, ani Rzym. Zachód, jak powszechnie wiadomo, powołując się na antyczne, greckie i rzymskie korzenie – ma na myśli te właśnie starożytne Ateny, Spartę, Syrakuzy, Rzym, Rawennę i Mediolan. Rosja, uznając się za jego pełnoprawnego partnera, musiała więc jednostronnie uznać się za twór wobec niego konkurencyjny i pochodzący z tego samego świata antyku, tyle, że narodziwszy się tysiąc lat później nie potrafiła dobrze wskazać jakiegoś konkretnego źródła jej związków z grecko-rzymską starożytnością. Służyły temu wielokrotnie ponawiane próby zajęcia Konstantynopola, czynione tylko po to, by udowodnić jej rzymsko-bizantyńskie korzenie  nieustannie podważane przez zachodnie mocarstwa. Nigdy to się jednak nie udało, a dzisiejsza Rosja jest dalsza od osiągnięcie tego celu, niż kiedykolwiek wcześniej. Włożony w jego osiągnięcie wysiłek okazał się nie tylko jałowy, ale stał się również elementem zakłócającym jej mieszkańcom realistyczne widzenie jej samej i całej reszty świata.

                Pierwsza moskiewska próba usadowienia się w rzymsko-bizantyńskiej tradycji miała miejsce w 1472 roku, kiedy to Iwan III Srogi, ojciec Iwana IV Groźnego, pojął za żonę Zofię, bratanicę ostatniego cesarza bizantyńskiego – Konstantyna IX Dragazesa z dynastii Paleologów, uznając przy tej okazji swoje własne prawo do pieczętowania się bizantyńskim orłem w miejsce tradycyjnego herbu Moskwy.

Herb Wielkiego Księstwa Moskiewskiego i pieczęć cara Iwana III.
Herb Wielkiego Księstwa Moskiewskiego i pieczęć cara Iwana III

            Na pierwszym widnieje święty Jerzy walczący ze smokiem, czyli staroruski herb Moskwy, drugi przedstawia zmodyfikowany herb bizantyńskiej dynastii Paleologów z pieczęci Iwana III, mający symbolizować przejęcie przez Rosję, jako Trzeciego Rzymu, tradycji dwóch pierwszych „Rzymów” – łacińskiego i greckiego. Wszystko to dokonało się w II połowie XV stulecia, czyli na pięćset lat przed ustaleniem się rosyjskości w stylu Władimira Putina, a więc wtedy, gdy Iwan III zamienił tytuł wielkiego księcia moskiewskiego na bardziej światowo brzmiącą godność „cara Wszechrusi”. Ten car jednostronnie uznał się również za kontynuatora grecko-łacińskiej starożytności i jako „spadkobierca” antycznej tradycji Rzymu oraz Bizancjum siebie pod sztandarami prawosławnej Cerkwi przyjął misję zniszczenia heretyckiego Zachodu w celu zastąpienia go uniwersalnym, nowym i prawdziwym rzymskim, greckim i jednocześnie rosyjskim Imperium Romanum. Tradycja tak sformułowanej misji była w Rosji żywa aż do epoki industrializacji i wybuchu rewolucji w 1917 roku.

            Prawdziwym źródłem rosyjskości, z którego mieli być dumni mieszkańcy kraju, miałby więc być starożytny Rzym i Bizancjum, a nie Kijowska Ruś, symbolizowane przy tym orłem sztandarów wojowniczych legionów. Rzymskie imperium, po jego podziale imperium na wschodnie i zachodnie, przekształciło orła w drapieżnego ptaka o dwóch głowach, co miało symbolizować cywilizacyjną nierozerwalność jego dwóch części. Rosja przyjęła godło w gruncie rzeczy bezrefleksyjnie i bez wyjaśnienia, dlaczego to jej orzeł też posiada dwie głowy, skoro nie reprezentuje już „dwóch Rzymów”, ale tylko jeden i do tego ostatni? Logicznie rzecz biorąc, Rosja carów powinna pieczętować się już konsekwentnie jednogłowym orłem Trzeciego, ale już tylko Jednego Rzymu.

Hołdem dla lokalnej i wcale nie rzymskiej wcześniejszej tradycji rusko-mongolskiej było tylko umieszczenie za panowania Piotra I na piersi dawnego bizantyńskiego orła małego i nie rzucającego się w oczy wizerunku świętego Jerzego walczącego ze smokiem. To również niosło swoistą symbolikę: oto tradycja Księstwa Moskwy, jako jednego z tworów dawnej Rusi Kijowskiej, przestaje mieć znaczenie, a ważna staje się jej imperialna i uniwersalna przyszłość, nie zaś dawna lokalna rola. Tyle, że jak dotąd, owo rzekomo rzymskie przeznaczenie prowadziło ją raczej w kierunku Władywostoku i Kamczatki, Tybetu i chińskiego muru, aniżeli Rzymu i Konstantynopola.

Orzeł rzymskich legionów z literami SPQR, (Senatus Populusque Romanus) oraz bizantyński orzeł Paleologów.

Orzel Legionow Rzymskich

            Tego rodzaju konkluzja, wsparta imperialną misją, otrzymała zupełnie nową symbolikę, związaną z nagłym odkryciem przez władców Kremla rzekomo wrodzonej Rosji rzymskości. Powstały w miejsce dawnej carskiej Rosji nowy twór w postaci Związku Radzieckiego, poszedł w swym uniwersalizmie jeszcze dalej. Uznał się już nie tyle za reprezentanta rzymsko-rosyjskiej starożytności, ile zapragnął uosabiać cały świat, a przynajmniej jego proletariacką i antykapitalistyczną część. Dwugłowego orła zastąpił więc chłopski sierp i robociarski młot, wkomponowane w zbożowe kłosy i zarysy wschodniej półkuli świata. Można było z tego domniemywać, że uniwersalne ambicje nowej, proletariackiej Rosji, zatrzymują się na początek tylko na jednej, wschodniej połowie świata i nie aspirują jeszcze do narzucania swej władzy całej reszcie świata.

Misja przekształcenia rosyjskiego imperializmu w uniwersalny twór proletariacko-sowiecki nie tylko się nie udała, lecz ostatecznie doprowadziła do jego upadku i całkowitego rozkładu. Tyle, że okazało się również, że nie było to wystarczająco mocnym powodem porzucenia imperialnych ambicji, ale tylko, że – zapewne nawet niezauważenie dla twórców samej idei – przestały mieć one wymiar uniwersalny, przekształcone w wybitnie nacjonalistyczny, czyli w relacji do idei uniwersalizmu – wręcz odwrotny. Niedawny Związek Radziecki miał być teraz światowym imperium Rosji, służącym tylko jej samej i jej „pracującemu ludowi”, nie zaś interesom carów, międzynarodowego proletariatu, czy też wciąż licznym narodowym mniejszościom. Nowe imperium, to już tylko Rosja dla samych tylko Rosjan. Zapomniano tylko o jednym – o właściwym zdefiniowaniu tego, czym jest teraz sama rosyjskość i mający mieć w niej źródło jej nowy nacjonalizm.

 Godła carskiej Rosji oraz Związku Radzieckiego
Godła carskiej Rosji oraz Związku Radzieckiego

            Wszystko to łączy się w rodzaj nowej symboliki równie jednak niekonsekwentnej, jak jej poprzednie wersje. Godło Rosji powstałej po 1991 roku nie jest bowiem, zarówno w kolorystyce, jak i w swej treści wystarczająco imperialne, tak jak dwugłowy orzeł Rosji Carów, ale posiada jakiś schyłkowo-bizantyński posmak. Wciąż odwołuje się do moskiewskiego świetego Jerzego i grecko-bizantyńskiej starożytności, chociaż doryckie i korynckie kolumnady zupełnie nie współgrają z rosyjskim rodzajem krajobrazu.

 Godło Rosji współczesnej i ruiny krymskiego ChersonezuGodlo Rosji i Krym

             W tej nowej sytuacji, trzeba było przyjąć teorię wewnętrznie sprzeczną: uniwersalnej roli rosyjskiego narodu, jak też równie złudnego przekonania o jego antycznym pochodzeniu i biorącej się stąd legitymacji do rządzenia światem. Liczba nielogiczności drążących tę nową koncepcję okazała się tak wielka, że stała się nie tylko niezrozumiała dla reszty świata, ale i pozbawiona jasnego drogowskazu dla samych Rosjan, a także innych społeczeństw wciąganych przez nich w tego rodzaju rozwój wydarzeń. Powrócono więc do bizantyńskiej symboliki z okresu schyłku wschodniego imperium Rzymu. Dwugłowy orzeł współczesnej Rosji jest bliższy orłu ostatniej dynastii urzędującej w Konstantynopolu do 1453 roku, której los zakończył się jednak nie tylko śmiercią ostatniego cesarza, ale też związał ją z samą symboliką zaginięcia jego bezgłowego ciała gdzieś w ciżbie tłumu pomordowanych. To raczej symbolika totalnej klęski, niż imperialnego uniwersalizmu. Nowym kluczem-symbolem musiał więc stać się teraz Krym, jedyna część dawnego świata antycznego śródziemnomorza, która znajduje się dzisiaj we władaniu Rosji i może posłużyć za kolejny punkt wyjścia rozważań o jej grecko-rzymski korzeniach. W dorocznym orędziu do narodu, Władimir Putin dokonał nagłego odkrycia, że oto Włodzimimerz Wielki, pierwszy chrześcijański władca Rusi, miał rzekomo w 988 roku przyjąć chrzest właśnie na Krymie, w starożytnym Chersonezie, przejętym niedawno przez Rosję w następstwie zajęcia całego półwyspu. Ten fakt cieszy się jednak wsparciem bardzo niewielu historyków, albowiem ponad wszelką watpliwość wiadomo, że sam chrzest Rusi Kijowskiej miał miejsce w tym samym roku, ale miało to miejsce w Kijowie, a nie na Krymie. Trudno sobie wyobrazić, aby w masowej i tak symbolicznej uroczystości zabrakło samego wielkiego księcia. Chersonez wpadł zresztą w jego ręce dosyć przypadkowo i był w jego władaniu bardzo krótko, aby stać się częścią Rosji dopiero w niemal tysiąc lat później. Pomysł związany z antycznymi źródłami Rosji w związku z rzekomym krymskim chrztem normańskiego władcy Rusi jest najwyraźniej nowym zabiegiem propagandowym, szytym na mmiarę nowych, mniej ambitnych potrzeb. Świadczy tylko o tym, że opanowanie Kijowa, dawnej matki miast ruskich, nie jest już brane w Moskwie poważnie.

Historia Krymu liczy niemal trzy tysiące lat, z którego to okresu tylko niewielka część i to dopiero od końca XVIII wieku związana jest z Rosją. Przedtem półwysep był grecki, rzymski, bizantyński i tatarski. W IX wieku, Chersonez został uznany za siedzibę temu (powiatu), a władzę objął bizantyński strateg. W 988  roku, w następstwie zdrady lokalnych dowódców, Chersonez zajęły na krótko wojska księcia Włodzimierza I, który po stanowczych żądaniach bizantyńskiego basileusa ustąpił rychło z miasta i całego półwyspu. Tylko według niewielu i to niepotwierdzonych źródeł, właśnie w Chersonezie książę miał również zostać ochrzczony, dając tym początek ruskiemu prawosławiu. Ta informacja wydaje się być dla Putina ostatnią deską ratunku, pozwalającą mu bronić teorii o grecko-rzymskim pochodzeniu Rosji. Tyle, że nienajlepiej w tym kontekście brzmi kolejna informacja, iż oto pierwszy chrześcijański władca kijowskiej Rusi – kniaź Władimir Wielkij, zmarły w 1015 roku, nie znał ani swego rosyjskiego, ani też ruskiego imienia, nie był ani Rusinem, ani tym bardziej Rosjaninem, ale Wikingiem, czyli mówiącym po szwedzku Normanem o skandynawskim imieniu Valdemar.

W czasach późniejszych, przez całe stulecia, na Krymie nie było również ani Rusinów, ani Rosjan. W pierwszym ćwierćwieczu XVIII wieku jego ludność liczyła ponad czterysta tysięcy mieszkańców, z czego 95% było etnicznymi krymskimi Tatarami, którzy napłynęli z Azji wraz z najazdem mongolskim. Przed wcieleniem do Imperium Rosyjskiego i w pierwszych latach po aneksji, znaczna część ludności tatarskiej wyjechała do Turcji, tak więc końcu XVIII stulecia ludność Krymu spadła do zaledwie 46 tysięcy mężczyzn, ale Tatarzy krymscy wciąż stanowili większość (84%). Dopiero po wojnie rosyjsko-tureckiej z lat 1787−1791 nasilił się napływ ludności z Rosji. W roku 1793 półwysep był wciąż w większości tatarski, a Rosjanie i Ukraińcy, to zaledwie 6% mieszkańców. W czterdzieści lat poźniej mieszkało tam już niemal trzysta tysięcy ludzi, ale Tatarzy krymscy,  dalej stanowili znaczną większość (83%). Rosjanie stali się ludnością przeważającą dopiero po II wojnie światowej, kiedy to przymusowo deportowanych do Kazania Tatarów zastępowali emerytowani urzędnicy państwowi, pracownicy KGB i byli wojskowi.

Czyżby więc korzenie wielkiej putinowskiej Rosji wcale nie tkwiły w grecko-rzymskim Śródziemnomorzu, lecz mieściły się gdzieś na dalekiej północy szwedzko-fińskiego pogranicza? Jeśli Putin odwołuje się w swej rosyjsko-rzymskiej retoryce do krymskiego chrztu normańskiego księcia dawnej Rusi, to powinien też przyznać, że jednak znacznie bliższe prawdzie jest pochodzenie dzisiejszej Rosji jako skutku rozpadu imperium Mongołów, niż jakichkolwiek powiązań z greckimi kolumnami, zapełniającymi kiedyś świątynie antycznego Chersonezu. Poszukiwanie źródeł Rosji w jej rzekomej rzymskości, to nie tylko ślepy zaułek, lecz również i dowód na to, iż Rosjanie nie rozumieją tego, że ich państwo należy już do świata, którego w rzeczywistości już dawno nie ma, a brnięcie w przebrzmiały imperializm, to najkrótsza droga do samounicestwienia i rozpadu. Brną dzisiaj jednak w nierealne marzenia i to w atmosferze zachwytu nad pozorami imperialnej wielkości ich przywódcy. Tyle, że fikcja ma to do siebie, że nie trwa długo.

By Rafal Krawczyk

1 Comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.