Po niedawnym ataku islamistów na parlament w Tunisie i śmierci kilkunastu Boga ducha winnych turystów, Unia Europejska stanęła przed poważnym wyzwaniem: musi mianowicie spojrzeć w lustro i jak ten kot z obrazka, nie tylko dojrzeć w sobie lwa, ale też i lwem się stać. Jeśli tego nie zrobi, nie tylko jej rozpad jest nieunikniony, ale i to, co pozostanie po niej, nie będzie niczym innym, jak tylko tchórzliwym chaosem. Kraje członkowskie żyły dotąd w błogim przeświadczeniu, że narastająca agresywność ze strony ich wschodniego, euroazjatyckiego sąsiada oraz nadchodzące zagrożenia ze świata islamu z za Morza Śródziemnego, dotyczy odległych obrzeży Europy, zaś prawdziwy rdzeń może sobie nadal żyć w świętym spokoju i błogim dobrobycie. Pojawia się jednak pytanie, co to właściwie jest tym prawdziwie europejskim rdzeniem, który może w dzisiejszym świecie czuć się na tyle bezpiecznie, że nowe zagrożenia go nie dotyczą? Gdyby uznać, że są nim „stare” kraje Unii – Niemcy, Francja, Włochy i Hiszpania, to niebezpieczeństwa, jakie się dla nich w dzisiejszym świecie kryją nie dotyczą wszystkich jednakowo. Całkiem bezpieczne są na przykład Niemcy, największa gospodarka Unii, otaczana zresztą przez Rosję od stuleci niekłamanym szacunkiem i podziwem. Nic więc im z jej strony nie grozi, a ten brak zagrożenia przekształca się w rodzaj specjalnych stosunków. Nic nie grozi Beneluksowi – federacji trzech małych państw przyklejonych do Morza Północnego i wciśniętych pomiędzy Niemcy i Francję. Dopóki między tymi ostatnimi nie ma stanu wojny, mogą żyć jak u Pana Boga za piecem. Nic wreszcie nie grozi Wielkiej Brytanii, zawsze bezpiecznej w obrębie swego wyspiarskiego dobrobytu. Zagrożony jest natomiast spokój i bezpieczeństwo tej części Europy, która przez morze graniczy ze światem islamu i sama posiada znaczne enklawy islamizmu. Tyle, że to jednostronne niebezpieczeństwo i ma miejsce tylko w rejonie Morza Śródziemnego. To jednak, nie zagraża w większym stopniu ani odległej Skandynawii, ani też Europie Wschodniej. Ta ostatnia obawia się Rosji, ale dla zachodniej części kontynentu wydaje się ona być tylko zagrożeniem pozornym i to ze strony odległego i nieco romantycznego niedźwiedzia. Europa nie pamięta już XVI-wiecznej przestrogi barona von Hebersteina, że oto moskiewski car „władzą, w stosunku do swych poddanych przewyższa wszystkich monarchów świata”. Od pięciuset lat, nic się pod tym względem nie zmieniło, także i to, że „szczególnie podatny grunt do ukształtowania się jedynowładztwa tworzyły masy plebejskie, które nie miały czasu myśleć o żadnych prawach ani swobodach, troszcząc sie o chleb powszedni i własne życie”.
Po raz pierwszy od ostatniego rozszerzenia Unii Europejskiej, nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zniknęły gdzieś łaczące ją dotąd elementy integrujące, pojawiły się za to siły prące ku dezintegracji i rozkładu. Można byłoby je bez trudu zahamować i przekształcić ponownie w siłę jedności, ale to potrzebuje rozumności i perspektywicznego myślenia, podczas gdy „demokratyczna Europa” potrafi działać jedynie w w ramach horyzontu czteroletnich okresów wyborczych. Na codzień, żyje w ciągłym alercie wobec opinii publicznej – ze swej natury niestałej – a w momencie niebezpieczeństwa – histerycznej i przekonanej, że „moja chata z kraja”. Po półwieczu pracowitego konstruowania jedności Wspólnoty, nagle okazuje się, że nie ma w niej ani ducha, ani charakteru i że brakuje jej busoli na czasy inne, niż niezmącony pokój i trwałe prosperity. W czasach trudniejszych, mniej gładkich i mniej stabilnych, wspólny drogowskaz gdzieś znika a każdy kraj zwraca się w kierunku własnego podwórka.
Poważna analiza wskazuje jednak na to, że wydarzenia, których jesteśmy świadkami, nie mają wcześniejszych odpowiedników i nikt zdrowo myślący nie może odwołać się do jakiejś matrycy postępowania z bliższej, czy dalszej przeszłości. To powoduje też, że wszyscy są zaskoczeni. Zachód jest zaskoczony nagłością eksplozji muzułmańskiego fundamentalizmu oraz gwałtownością nawrotu agresywności Rosji. Zaskoczenie przekształca się w narastającą obawę o to, jak w tej sytuacji postąpić, skoro wydawało się już, że świat nieodwołalnie zmierza ku globalizacji, czyli stopienia się w jedną całość. Zarówno nagły wybuch islamskiego fundamentalizmu, jak i zupełnie niezrozumiałe w swej gwałtownej agresywności postępowanie Rosji, zdają się przeczyć dążeniu świata do przyszłej jedności, powodując głębokie polityczne zamieszanie oraz niemożność zrozumienia tej zupełnie nowej i nieprzewidzianej sytuacji. Europa i Zachód poczuły się bezradne, zupełnie nie wiedząc, co począć i w którą stronę podążyć. Zaczniemy więc od próby zrozumienia tego, co się na naszych oczach dzieje.
Pozornie niezrozumiała furia, która wybuchła w świecie islamu, jak i ponura zaciętość rosyjskiej agresywności, mają w gruncie rzeczy podobne źródła. Mieszkańcy obydwu regionów nie tylko nie rozumieją dokonujących się wokół nich, ale – jak się okazuje – brakuje im też mechanizmów umożliwiających adaptację do zmieniających się okoliczności. Potrafią więc czynić tylko to, co w ich mniemaniu było podstawą sukcesów w przeszłości. Islam zwraca się zatem ku wzorcom z najwcześniejszego okresu istnienia, gdy podejmowane działania wojenne przez pierwszych czterech następców Mahometa, zwanych „kalifami sprawiedliwymi”, rozpoczęły proces przekształcania mało wcześniej światu znanej przestrzeni ludów arabskich w globalną potęgę. Stało się to w krókim czasie niespełna stu lat po Mahomecie. W chwili jego śmierci w 632 roku, w arabskich rękach znajdował się tylko pustynny półwysep rozłożony pomiędzy Morzem Czerwonym a Zatoką Perską. W trzy pokolenia później, zachodnie granice imperium islamu oparte były już o europejskie Pireneje i pogranicze z Francją, a wschodnie – o zachodnie granice Indii. Imperium rozpadło się jednak ostatecznie po I wojnie światowej i zostało przekształcone w posiadłości mocarstw europejskich – Anglii, Francji i Włoch, Cztery pokolenia muzułmanów musiało żyć w świadomości swojej niższości wobec świata Zachodu. Teraz, jesteśmy świadkami próby ich podnoszenia się z kolan i chęci powrotu do imperialnej potęgi z przed piętnastu stuleci. Zamiar skazany jest na klęskę, z tej oto przyczyny, że islam już dawno utracił imperialną siłę, a jej odzyskanie nie jest juz możliwe ze względu na wrodzone mu wady konstrukcyjne i anachroniczność myślenia. Islam sprwdził się w umiejętności szybkiego zwiększania populacji, ale bez mechanizmu koniecznego podnoszenia poziomu produktywności. W takiej sytuacji, jedynym efektem może być pogłębiający się niedostatek i stały kryzys. To szczególnie bolesne dla muzułmańskiego przekonania, że oto ich system został wynaleziony przez samego Allacha oraz jest i zawsze był jedynym doskonałym tworem spolecznym. Brak poważania dla wiedzy innej, niż koraniczna, spowodował jednak, że społeczeństwa islamu dzisiaj składają się w ogromnej większości z anafabetów i półanalfabetów, przekonych przy tym o swojej wyższości nad resztą świata. W rzeczywistości, są nie tylko mało produktywne, ale zupełnie nieinowacyjne i niechętne zmianom oraz postępowi w jakiekolwiek formie.
Odległa od ortodoksyjnego islamu Rosja, jest pod każdym względem regionem od niego odmiennym, ale ma też pewne cechy wspólne w obszarze mentalnym, to jest pojęć i społecznych poglądów prowadzących donikąd. Rosjanie, podobnie jak muzułmanie, są w wiekszości półanalfabetami w tym znaczeniu, że nie ma tam mechanizmu samodzielnego dochodzenia do wiedzy, zastępowanego przez propagandę wielkości, która się im rzekomo należy z samej „istoty rosyjskości”, tak jak muzułmanom z istoty ich „muzułmańskości”. Żyją pamięcią o dawnej imperialnej wielkości. Syndrom zapatrzenia w przeszłość jest w swej istocie w obu przypadkach ten sam. Rosjanie, nie potrafią odaleźć się w świecie, w którym pozycję buduje się zmianą, ewolucją myśli technicznej, wiedzy, produktywności i konkurencyjnej dla innych elastyczności. To, co potrafią, to produkować narzędzia zabijania po to, by je używać dla niekończącego się poszerzania swego imperium i strefy panowania nad innymi narodami. Jedyną umiejętnością Rosjan pozostaje siłowe panowanie nad innymi. Tymczasem, podobnie jak w przypadku islamu, czasy na imperializm nagiej siły niedowracalnie przeszły do historii. W obu więc przypadkach, historyczne tęsknoty zastępuje społeczna histeria i mania dawno przeminiętej wielkości. Oba regiony mają więc przed sobą pustkę i całkowity brak przyszłości w dotychczasowej formie, wspomagany przy tym zupełną nieumiejętnością dostosowania się do wymogów współczesnego świata. To również jedna z przyczyn bezradności świata Zachodu. Ze swej natury racjonalny i pragmatyczny, nie jest w stanie zrozumieć motywacji tego, co czynią muzułmanie i Rosjanie pospołu. Tyle, że niezrozumienie prowadzi do niepowodzenia i nie istnieją wtedy żadne argumenty, które mogą prowadzić do sukcesu w tego rodzaju konfrontacji. Pozostaje więc klęska i to klęska tak totalna, że może się okazać kosztowna również i dla sąsiadów Rosji. Jej imperialne marzenia dziwnym trafem zgrały się z wybuchem podobnych marzeń pośród muzułmanów, pragnących znowu powrócić do dawnych czasów, gdy ich impetu obawiał się bez mała cały świat.
Po ślepym ataku terrorystów w Tunisie oraz aneksji Krymu przez Rosję, również i dla Zachodu problem stał się całkiem bliski, zmuszając do zmiany podejścia. Północne wybrzeże Afryki, to zaledwie kilka godzin morskiej podróży na Sycylię, czy z Gibraltaru, które już nie mają prawa czuć się z tej strony bezpiecznie szczególnie, że wewnątrz własnych granic mają liczną piątą kolumnę muzułmanów. Europejskie kraje „starego rdzenia” mogą, z kolei, czuć się w miarę bezpiecznie od strony Rosji, która chętnie powróciłaby do roli wschodnioeuropejskiego imperium i przesunęła granice wpływów aż po Odrę i austriacką Litawę. Warto jednak przypomnieć, że ewentualne poświęcenie przez dzisiejszą Unię Europejską jej wschodniej flanki – od Węgier po Finlandię, postawiłoby resztę kontynentu w sytuacji, w jakim już kiedyś znajdowała się w czasie zimnej wojny. Tyle, że wtedy oczekiwała na amerykański parasol, bez którego była faktycznie bezbronna. Dzisiejsza Europa pragnie być jednak samodzielnym podmiotem prawa międzynarodowego i nie myśli o powrocie do roli amerykańskiego satelity. Skoro tak, to musi jednak ulec przebudzeniu, a nie pozostawać w sennych marzeniach pokoju, dobrobytu i bezpieczeństwa, oczekując przy tym jego nadejścia bez ryzyka i wysiłku. Takie marzenie, to dzisiaj zupełny mit. Jednym z nich było oczekiwanie na samoczynne pojawienie się w Rosji i w świecie islamu demokracji. Zachód przekształcił to pojęcie w rodzaj boskiego objawienia, nie chcąc pamiętać o tym, że jej budowa we własnej przestrzeni zabrała mu półtora tysiąca lat, czyli dokładnie tyle, ile istnieje islam, nigdy dotąd nie dotknięty demokracją. Powszechnie panujące przekonania, że system demokratyczny jest naturalnym celem wszystkich społeczeństwa, jest niezgodny z całym historycznym doświadczeniem świata. Demokracja jest pewną, dosyć zresztą przypadkową społeczną nagrodą za pojawienie się kilku współgrających ze sobą czynników. Nie ma takiego prawa, że musi sie to zdarzyć wszędzie w podobnym czasie. Poza tym, społeczeństwo do demokracji musi dojrzeć, nie można jej zadekretować choćby najlepszym wysiłkiem woli.
Podstawą budowania demokracji w krajach zachodnich była i jest powszechna edukacja. W świecie islamu dotyczy ona tylko religii, a w Rosji nie ma żadnego znaczenia. Tymczasem, jak zauważa były doradca Putina Siergiej Karaganow „gdzieś na początku XXI wieku w brukselskiej polityce zaczął narastać demokratyczny mesjanizm, wcześniej właściwy tylko krewnym Europy z za oceanu”. Lech Wałęsa z kolei pyta o to, „jak mamy zwyciężać, jeśli Putin boksuje, a my gramy w szachy”? Zdaniem rosyjskiego analityka, Europa „wygrawszy zimną wojnę, teraz – po jej zakończeniu – być może przegrywa pokój i wkracza w kolejną fazę stosunków międzynarodowych osłabiona i podzielona, stojąc na krawędzi konfrontacji, a może nawet wielkiej wojny”.
Kiedy ostatnio okazało się, że zarówno działania Rosji, jak i arabskich islamistów, to – jak dotąd – dopiero testowanie odwagi i próba rozeznania ewentualnej reakcji europejskich przywódcow, ci ostatni nabrali wody w usta. Pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że czas milczenia spędzą przynajmniej na wysiłku umysłowym, który poprowadzi do rzeczowych wniosków. Jak bardzo rosyjscy i muzułmańscy przeciwnicy Zachodu muszą tę wolę oporu lekceważyć, świadczy to, że doskonale wiedzą, iż Unia jest pod wieloma względami od nich silniejsza, a z punktu widzenia gospodarki przewyższa Rosję wielokrotnie. Mimo to nie biorą pod uwagę jej poważniejszej reakcji na nowe zagrożenia. Zachód ma przecież słuszne prawo uważać Rosję, a również i świat islamu, za strefę głębokiego zacofania i niedorozwoju pod każdym względem. Dlaczego więc, to Rosja i luźne grupy islamskich, zupełnie niewykształconych radykałów, mają w ręku inicjatywę, natomiast sama Unia Europejska chowa głowę w piasek i bezwstydnie udaje przysłowiowego Greka?
Pokorna pozycja, jaką unijni przedstawiciele przyjmują wobec Rosji, jest nie tylko nieuzasadniona, ale i niezrozumiała. Unia Europejskie, to największa potęga gospodarcza świata, wyprzedzająca w wielkości produkcji i Produktu Krajoweg Brutto nawet Stany Zjednoczone. Przy niej Rosja, podobnie jak i świat sąsiedniego islamu, to karzełek, zajmujący w rankingu CIA dopiero dziesiątą pozycję. Rosyjski PKB, to zaledwie dziesięć procent poziomu unijnego i jedenaście amerykańskiego. Jest również wyraźnie niższy, od PKB największych krajów Unii – to tylko połowa PKB Niemiec. Wyraźnie też odstaje od poziomu gospodarki francuskiej, włoskiej, czy brytyjskiej i to każdej z osobna. Warto pamiętać, że Rosja jest w tych rankingach liczbowo premiowana z powodu wysokich do niedawna cen ropy naftowej i gazu, a są one bowiem odpowiedzialne za trzy czwarte wielkości jej PKB. Ich dramatyczny spadek w końcu ubiegłego roku spowodował, że w podobnym rankingu za rok 2015 znajdzie się zapewnie dopiero w drugiej dziesiątce krajów świata. Czemu więc Europa zachowuje się jak zajęcza skórka?
W rankingu Międzynarodowego Fundusz Walutowego, oddającym prawdziwy poziom zamożności kraju, czyli w przeliczeniu Produktu Krajowego Brutto na jednego mieszkańca, w 2014 roku Rosja zajmowała bardzo odległe, bo dopiero 45 miejsce, czyli była gdzieś na poziomie Grecji, Wysp Bahama i Seszeli. W tej sytuacji i z taką pozycją gospodarczą, jej agresywne zachowania są nie tylko bez podstaw i prawdziwych możliwości realizacji, ale byłyby też całkowicie niezasadnione, gdyby nie osłabienie europejskiego morale i narastające poczucie panicznego strachu. Dzisiejsza Rosja nie tylko nie jest w stanie wygrać wojny z resztą świata, ale nawet z największymi krajami Unii pojedyńczo. Nie jest więc zaskoczeniem, że ten świat nie rozumie rosyjskiego postępowania w kwestii Ukrainy, ani też groźnych pomruków kierowanych wobec państw bałtyckich i Mołdawii, a ostatnio nawet w stosunku do – teoretycznie głęboko zaprzyjaźnionej – Białorusi Aleksandra Łukaszenki. Według Paula Goble prowadzącego internetowy The Interpreter, podstawą nagłej nieprzyjaźni wobec tej ostatniej miałby być fakt, że jej dzisiejsze wschodnie tereny – z Witebskiem, Mohylewem i Homlem – zostały w 1920 roku przekazane Mińskowi gestem dobrej woli, ale bez wystarczającej podstawy prawnej. Ta, była zresztą niepotrzebna, bo nowy twór w postaci Rosji Radzieckiej, podobnie jak Rosja dzisiejsza, prawo miał za nic, w uznaniu, że jeśli coś podarował, to może też i odebrać w dowolnej chwili. Istotnie, Białoruś może się dzisiaj Rosji obawiać, podobnie jak małe państwa bałtyckie, posiadające przy tym znaczną rosyjską mniejszość, ale trudno zrozumieć czego miałyby się bać Niemcy, Francja, Włochy, czy Hiszpania i co skłania je do zajmowania pozycji pokornej uległości?
Największe gospodarki świata (PKB w mln. USD)
Pozycja | Państwo | PKB (w milionach USD) |
— | Świat | 70 160 000 |
— | Unia Europejska | 17 690 000 |
1 | Stany Zjednoczone | 15 060 000 |
2 | Chiny | 6 989 000 |
3 | Japonia | 5 855 000 |
4 | Niemcy | 3 629 000 |
5 | Francja | 2 808 000 |
6 | Brazylia | 2 518 000 |
7 | Wielka Brytania | 2 481 000 |
8 | Włochy | 2 246 000 |
9 | Indie | 1 843 000 |
10 | Rosja | 1 791 000 |
Komentatorzy powiadają, że dla Europy Wschodniej obrót zdarzeń może być katastrofalny. W szczególności po wydarzeniach w Tunisie, „stare” kraje Wspólnoty mogą uznać, że największym zagrożeniem dla ich wewnętrznego spokoju jest muzułmańska Afryka Północna, zamierzająca eksportować swój chaos w ich kierunku – do Włoch, Francji i Hiszpanii. Na taki obrót rzeczy Rosja tylko czeka, by móc swobodnie dobrać się do państw naszej części Europy. Wszystko zatem wskazuje na to, że największym nieprzyjacielem Europejskiej Unii nie są jej wrogowie, lecz tchórzostwo własnego wychowu, a ściśle mówiąc udawanie, że właściwie nic goźnego jeszcze się nie dzieje i „jakoś to będzie”. Otóż, „nie będzie”, a Europa znalazła się w poważnym i do tego egzystencjalnym niebezpieczeństwie. Nie dlatego nawet, że może oczekiwać zewnętrznej agresji w tej czy innej formie, lecz z tej przyczyny, że może rozpaść się w następstwie eksplozji własnego strachu. Wtedy, będzie to nie tylko totalna klęska pamięci jej Ojców Założycieli, lecz i kolejnych pokoleń Europejczyków.
Dla Europy, najbardziej zawstydzające mogą być jednak komentarze oświeconych Rosjan. Siergiej Kowaliow, rosyjski autorytet intelektualny i były dysydent, stwierdza wprost, że „Putin zakłada, że pragmatyczny Zachód znowu stchórzy” i zadaje dziennikarzowi „Gazety” pytanie, co jego zdaniem uczniłby Zachód, gdyby Rosjanie zrzucili na przykład bombę atomową na Bydgoszcz. Dziennikarz odpowiada z przekonaniem: „Potraktuje to jako atak na NATO i odpowie Rosji pięknym za nadobne”! Nic podobnego, stwierdza Kowaliow. „Będzie dużo hałasu, ale politycy zaczną szukać porozumienia. Powiedzą, że z powodu jednego miasta nie można wywoływać trzeciej wojny światowej. Na to liczy Kreml”. Jak wiele na to wskazuje, wcale nie musi się przeliczyć. „Europa jest słaba?” – dopytuje się dziennikarz Kowaliowa. „Nie jest zjednoczona” – słyszy w odpowiedzi – „I nie myśli w szerszej perspektywie. Zachodni politycy patrzą przez pryzmat jednej kadencji. By was nastraszyć, wystarczy potrząsnąć szabelką”.
Tymczasem, Unia Europejska, to naprawdę przypadek szczególny i (kiedyś) wielce obiecujący. To nie sama idea Unii się nie sprawdza, lecz jej politycy – mali, strachliwi i bezmyślni, nastawieni jedynie na kampanie wyborcze. Gdyby tak rozumował kiedyś Winston Chruchill, wojnę wygrałyby Niemcy, a nie antyfaszystowska koalicja. To tylko z powodu tchórzostwa przywództwa, można dzisiaj powiedzieć, że Unia jest jedynym podmiotem międzynarodowego prawa, który jest równocześnie czymś-nie-bardzo-wiadomo-czym. W Traktacie Unii Europejskiej w artykule 3 wśród celów Unii wymienione są jednak ważne intrumenty wzajemnego wsparcia:
- promowanie ekonomicznego i społecznego postępu poprzez zacieśnianie współpracy gospodarczej i likwidowanie barier w obrocie handlowym między państwami członkowskimi;
- wzmacnianie obrazu Unii jako jednego ciała politycznego mówiącego jednym głosem na arenie międzynarodowej poprzez prowadzenie wspólnej polityki zagranicznej,
- dążenie do stworzenia obywatelstwa europejskiego i poczucia przynależności do jednej wspólnoty u zwykłych obywateli poprzez zapewnienie jednakowych norm prawnych i pełnej swobody przepływu ludzi w obrębie Unii;
- rozwijanie obszaru wolności, bezpieczeństwa i sprawiedliwego traktowania poprzez wprowadzanie wspólnych norm prawnych, socjalnych i stałą poprawę poziomu życia państw uboższych;
- ujednolicenie struktury gospodarczej krajów członkowskich, wyrównanie rozwoju gospodarczego regionów;
- polepszenie standardów życia.
Zagadkowe, że w Traktacie nie wymieniono zadania zbrojnej ochrony państw członkowskich przed obcą agresją oraz dbałości o utrzymywanie integralności terytorialnej samej Unii. Większość członków uważa, że skoro nie był wzmiankowany w Traktacie, to problem nie istnieje, podczas gdy każde dziecko wie, że nie tylko istnieje, ale zbliża się wielkimi krokami. W tej sytuacji, dzisiejsze zestawienie w jeden podmiot 28 krajów członkowskich na jednej mapie kontynentu, tylko pozornie pokazuje ich jedność co do rozumienia kwestii zagrożenia ich własnego bezpieczeństwa.
Rosja, chociaż terytorialnie od Unii większa, to pod względem wielkości PKB, a także liczby ludności, nie sięga tej ostatniej do pięt. Rosyjski PKB, jak zauważyliśmy, jest dziesięciokrotnie niższy od unijnego. Łączna liczba ludności zachodnich sojuszników – Unii Europejskiej, USA i Kanady, to 850 milionów ludzi, czyli ponad siedem razy więcej niż mieszkańców Rosji (138 mln.). Czego się więc ten Zachód obawia, że prowadzi z nią rozmowy z pozycji niewiele znaczącego petenta? Odpowiedź kryje się w tym, że istnieje wyraźna różnica samoświadomości mieszkańców Unii i samej Rosji. Ta ostatnia nie ma wątpliwości, że jest dużym i liczącym się krajem bez określonej przyszłości, nie ma jednak innej koncepcji na istnienie, jak tylko imperialna agresja i musi ją jakoś manifestować. Zapomina, że jest nieporównanie mniej potężna niż była przed upadkiem ZSRR. Przekonanie o pozorach własnej mocy jest podsycane wciąż żywą pamięcią historyczną w postaci rosyjskich zwycięstw w II wojnie światowej oraz wcześniej wykazanej przewagi militarnej nad Europą, a także ubezwłasnowolnieniem wschodniej jej części na długie pół stulecia po traktacie poczdamskim. Sytuacja zmieniła się jednak radykalnie w następstwie procesów integracyjnych w zachodniej Europie oraz jednoczesnej i gwałtownej dezintegracji Rosji w postaci dawnego Związku Sowieckiego. Losy obu regionów, inaczej niż to bywało w jej imperialnych czasach, potoczyły się w przeciwnych kierunkach. Kraje europejskie sukcesywnie łączyły się w jedną całość od 1957 roku począwszy, świadomie dążąc do integracji, która ostatecznie przybrała postać Unii Europejskiej. Tymczasem, Sowiecka Rosja, po siedemdziesięciu latach istnienia jako światowe mocarstwo, uległa w 1991 roku nagłej i gwałtownej dekompresji, która spowodowała powstanie w miejsce dawnego imperialnego Związku aż piętnastu nowych państw. Jeśli doliczy się do tego Mongolię, która za czasów sowieckich tylko formalnie była niepodległym krajem, to obraz Eurazji – od Atlantyku po Pacyfik – jest następujący: 28 krajów europejskich utworzyło jedną wspólnotę w postaci Unii, podczas gdy w przypadku Rosji rzecz się miała na odwrót i z jednego imperium powstało aż szesnaście odrębnych tworów państwowych w Europie i Środkowej Azji, z pośród których trzy (kraje bałtyckie) weszły w skład Zachodu i uzyskały członkostwo NATO. Spod rosyjskich wpływów wymknęła się także Finlandia, stając się również częścią zjednoczonej Europy. Inaczej mówiąc, historia Europy ostatnich dziesięcioleci potoczyła się w sposób wybitnie korzystny dla Zachodu i równie wybitnie niekorzystny dla dawnego imperium rosyjskiego. Rosja, jest dzisiaj o niemal połowę mniejsza w porównaniu z wielkością jej terytorium w 1905 roku, kiedy faktycznie panowała już nad chińską Mandżurią i była o krok od podporządkowania Tybetu i dotarcia do Himalajów. Z czego więc się bierze dzisiejsza bezbronność Europy wobec harców Putina?
Od EWG do Unii Europejskiej
1957 Niemcy, Francja, Beneluks
1973 W. Brytania, Irlandia, Dania
1981 Grecja
1986 Hiszpania, Portugalia
1995 Austria, Finlandia, Szwecja
2004 Cypr, Malta, Łotwa, Litwa, Estonia, Polska, Węgry, Czechy, Słowacja, Słowenia
2007 Bułgaria, Rumunia
2013 Chorwacja
Państwa powstałe po rozpadzie ZSRR w 1991 roku
Sześć państw europejskich – Litwa, Łotwa, Estonia, Białoruś, Ukraina, Mołdawia
Cztery kraje kaspijsko-kaukaskie – Armenia, Azebejdżan, Gruzja, Kazachstan
Pięć krajów Azji – Uzbekistan, Kirgistan, Tadżykistan, Turkmenistan i Mongolia
Pozostała reszta, czyli Federacja Rosyjska
Zagadkowa jest przy tym, a może i znamienna, historia oficjalnej flagi Unii Europejskiej. Powstała jako symbol dwunastu sygnatariuszy Traktatu z Maastricht – dziewięć krajów członkowskich, plus przyjmowana właśnie Austria, Finlandia i Szwecja. W ciągu następnych dwudziestu lat, liczba unijnych członków zwiększyła się wiecej, niż dwukrotnie – z dwunastu do dwudziestu ośmiu. Zrozumiałe, że trudno jest ciągle zmieniać flagę i stale dokładać gwiazdki tylko po to, żeby ich liczba była zgodna z liczbą faktycznych członków. Tyle, że ta flaga, to może i omen, jeśli okaże się, że owa faktyczna Unia, to najwyżej dwunastka, a nie niemal trzydzieści państw członkowskich. Dwunastka, to znacznie mniej niż dwadzieścia osiem i ma to dla świadomości Europejczyków poważne znaczenie. Czy Rosji uda się sprowadzić Unię do parteru i czy zwycięży w tej ostatniej przekonanie głoszone w dawnej Rzeczypospolitej z czasów jej prowincjonalizmu: „niech na całym świecie wojna, byle nasza wieś spokojna”?