Tekst jest fragmentem książki prof. Rafała Krawczyka „Mitteleuropa czy Sarmatia Europea?”. Pozostałe będą publikowane w kolejności w miesięcznych odstępach.
„Racjonalnie myślący ludzie – twierdzi George Friedman – nie są zdolni do przewidywania przyszłości. (…) Ich działania są zdeterminowane przez okoliczności”. Pojawianie się nowych zdarzeń staje się więc zaskoczeniem i odbiega od oczekiwań. Niełatwo jest przebić się z przekazem, że choć żyjemy tu i teraz i jesteśmy coraz lepiej w tym osadzeni, to nie mamy większego wpływu na kształtowanie się rzeczywistości. Ta jest swego rodzaju krzyżówką znanej nam przeszłości i zupełnie nieznanej przyszłości. Sytuacja jest następstwem historycznego procesu społecznego, w którym nasz udział jest bierny. Nie my go kształtujemy, ale on nas. Ludzie nie chcą się pogodzić z tym, że ich czyny nie mają dla biegu dziejów większego znaczenia. Składają się na nie nasze przekonania, debaty i dążenie do przemian oraz fakty pojawiające się jako rezultat procesów bardziej rozległych niż życie jednostki. Czy gdyby ten czy ów się wcale nie narodził, to ktoś by to dostrzegł? To jeden z dowodów na znikomość roli jednostki w dziejach.
Sformułowana myśl jest sposobem widzenia rzeczywistości w ramach koncepcji nazwanej długim trwaniem, wypracowanej pół wieku temu przez Fernanda Braudela.(2) Jest ona, to prawda, tylko jedną z kilku rozważających istotę mechanizmu i ewolucji ludzkości. Wszystkie mają jednak wspólną cechę w postaci swoistego rozszczepienia, że oto z jednej strony, to sam człowiek – bo jakże inaczej – jest materią i źródłem wielkich społecznych przemian, z drugiej jednak – dziejowe procesy są pozbawione związku pomiędzy wolą ludzi i biegiem wydarzeń. W ostatecznym rozrachunku zwycięzcą jest sam mechanizm zdarzeń, które stają się następstwem procesów długiego trwania, nie zaś indywidualnych czynów. To ono okazuje się istotą dziejowej ewolucji, nie zaś postępki nawet najbardziej znamienitych postaci. Nie tylko nie mamy na jej przebieg wpływu, ale też i nie znamy jej mechanizmu. Biografie wielkich uczestników historii koncentrują się na ich czynach, miłościach i nienawiściach, nie zaś na okolicznościach, które ich zrodziły. Znana jest myśl, że gdyby Napolen Bonaparte urodził się sto lat wcześniej z pewnością nie byłby „tym” Napoleonem a dzieje nie zwróciłyby na niego większej uwagi Nasze rozważania poświęcone będą temu zagadnieniu oraz próbie zrozumienia miejsca człowieka w historii ludzi.
Mechanizmy prowadzące do ewolucji społeczeństw i narodów były przedmiotem dociekań George’a Friedmana w jego ostatniej książce zatytułowanej Następne sto lat.(3) Problem w tym, że nawet ten ambitny cel i próba zarysowania obrazu świata na koniec naszego stulecia pali na panewce wewnętrznej sprzeczności zastosowanej argumentacji. Autor zwraca uwagę na to, że jesteśmy w stanie przewidzieć wydarzenia z pewną dozą prawdopodobieństwa nie na stulecie, lecz najwyżej na dekadę i do tego z malejącym prawdopodobieństwem trafności. Zwraca też uwagę na to, że w ramach gałęzi wiedzy określanej mianem globalistyki pojawiają się też i inne ograniczenia wynikające z jej roli mającej na celu sprowadzenie wielu wydarzeń w nurt jednego trendu globalnego.(4)
Starożytne „cogito, ergo sum” – „myślę, więc jestem” przypomina, że wielkie twory kulturowe nie powstałyby bez klarownego poczucia tożsamości. Tyle, że ludzie mają skłonność do eksponowania wydarzeń teraźniejszych ale bagatelizowania wiedzy o przeszłości skrywającej ich głębokie źródła. Długookresowa analiza jest czymś chłodnym i pozbawionym sensacji, przez co też i mało popularnym wśród redaktorów i tych czytelników, dla których właśnie sensacja jest bardziej oczekiwanym punktem odniesienia aniżeli chłodna analiza. W jego wizji świata nie jest najważniejsza ekonomia i procesy gospodarcze. Te, wobec naprawdę długofalowych sekwencji historycznych, też pozostają bezradne. Prawdziwie niezależna jest logika długiego trwania kryjąca w sobie mechanizm tego, w jakim tempie i kierunku podążają nasze losy.
Dwie wojny, które przetoczyły się przez XX stulecie pochłonęły dziesiątki milionów ludzi niszcząc dorobek pokoleń. Dla ludzi tamtych czasów były niewyobrażalną tragedią, o której – jak sądzono – pamięć nigdy nie wygaśnie. Tymczasem, współcześni nie tylko niewiele o nich wiedzą, lecz uznają za wydarzenia na tyle przebrzmiałe i mało istotne, że niewarte większej uwagi. Co więc jest tej uwagi warte, skoro nie zasługuje na nią hekatomba ofiar, które straciły życie bez większego sensu? Z potomkami Niemców, którzy je spowodowali, staramy się dzisiaj przyjaźnić w ramach wspólnej quasi-państwowej Unii Europejskiej. Jaki więc miały sens obie wielkie światowe wojny?
Z punktu widzenia czystej polityki, przestrzeń naukowa jest terenem mało praktycznym, bo rzeczy dziejące się tu i teraz nie dotrzymują rygorów naukowości, bo ta wymaga spojrzenia z dystansu. Nauka koncentruje się na zjawiskach które poddają się obiektywizacji, wymaga namysłu i spokojnej refleksji. Wydarzenia pędzą jednak ze ślepą szybkością i naszą chęć zrozumienia mają za nic. W rezultacie, pozostajemy nie tylko w niewiedzy co do ich znaczenia i naszej w nich roli, lecz także i co do samej przyszłości. Wiemy, że z całą pewnością nas czeka, ale czego możemy się po niej spodziewać, tego już nie pojmujemy. Tymczasem, główną przyczyną wielkich międzynarodowych konfliktów jest zderzenie z rzeczywistością z powodu braku wiedzy o otoczeniu. Politycy są w końcu skazani na klęskę, bo ćwiczą wyobraźnię oczekiwaniem sukcesu, chociaż nie są w stanie przewidzieć najbliższej przyszłości. Zjawisku, które ma się zdarzyć, lecz o którym nic nie wiemy nie zapobiega żaden rodzaj działalności, więc i politycy w swej manii wielkości są skazani na samotność. Nie biorą pod uwagę subtelności podsuwanych przez naukę, ponieważ ta opiera się na doświadczeniu przeszłości, z której można byłoby wyprowadzać praktyczne porady, gdyby nie to, że jako wydarzenia byłe i minione przestają mieć znaczenie dla teraźniejszej polityki. Zresztą, politycy są wybierani wedle kryteriów popularności – powierzchownych i odległych od wymogów wiedzy o świecie. Prowadzi to do dramatycznego rozejścia się oceny sytuacji przez rządzących akurat polityków z oceniającymi ich post factum historykami. Ci ostatni są jednak bez wpływu na kształtowanie się przeszłości, mają za to komfort braku odpowiedzialności za bieg wydarzeń, czego brakuje pierwszym.
Próba przewidzenia przyszłych wydarzeń nie jest zajęciem bezpiecznym. Friedman czyni z niej rodzaj intelektualnej zabawy, a jego domysły przechodzą miejscami w otwarty żart. „Zniszczenie trzech gwiazd bojowych zostanie zaplanowane na dwudziesty czwarty listopada 2050 roku o piątej po południu. O tej godzinie w Święto Dziękczynienia większość ludzi w Stanach Zjednoczonych będzie oglądać mecz futbolowy i drzemać po obfitym posiłku”.(6) I dalej: „Polacy zajmą port w Rijece i utrzymają bazy w zachodniej Grecji, aby zapobiec tureckiej agresji u wejścia na Adriatyk. (…) Polska ustanowi konfederacyjny system rządów dla swoich dawnych sojuszników i będzie bezpośrednio rządzić Białorusią”.(7) (…) „Poza Stanami Zjednoczonymi jeszcze dwa państwa będą myślały o przestrzeni kosmicznej. Jednym z nich będzie Polska, zaprzątnięta konsolidacją swojego imperium i wciąż rozgoryczona warunkami traktatu pokojowego z 2052 roku”.(8) Zdumiewają dwie rzeczy. Jedna, dość humorystyczna i dokładne wyznaczenie dnia i godziny wybuchu światowego konfliktu, który miałby wydarzyć się za ćwierć wieku. Druga, poważniejsza, to obsadzenie Polski w roli europejskiego mocarstwa i – jak wynika z innych uwag autora – przypominającego dawną Rzeczpospolitą z jej pozycją w regionie jako rodzaju federacji z Białorusią i Ukrainą. Sprawia to wrażenie, że amerykański politolog za prawdziwe źródło przyszłych przemian w tej części Europy ma nie tyle samą ekspansywność Unii Europejskiej, ile przyszłą aktywność tworu uformowanego na kształt dawnej Pierwszej Rzeczypospolitej. Jej rolą byłoby konsekwentne oddzielenie tego, co można uznać za „europejskość” od bezmiaru azjatyckiej rosyjskości. Czyżby naprawdę historia miała się powtórzyć? Jeśli istotnie tak będzie, to niniejsze rozważania przestają być tylko ćwiczeniem autorskiej wyobraźni.
Globalistyka jest uznawana za wiedzę o problemach świata jako całości. Jako dziedzina wiedzy pojawiła się w zeszłym stuleciu, ale jej przyspieszony rozwój przypadł na ostatnie dekady. Łączy badania procesów i mechanizmów ogólnoświatowych w ramach zjawisk odnoszących się do całego globu, bierze jednak pod uwagę dominującą pozycję cywilizacji Zachodu. Mogło się to stać dzięki rozwojowi technologii elektronicznej oraz tego, że język angielski uzyskał status języka globalnego. Dzisiaj, bez znajomości angielszczyzny nie można porozumieć się w wielu przestrzeniach – informatyki, bankowości, finansów, marketingu i innych dziedzin wiedzy i technologii. Postęp wiedzy w przestrzeni globalizacji nie doprowadził jednak do powstania jednorodnego świata, umożliwił tylko lepsze zrozumienie sieci wzajemnych zależności.
Globalizacja, to nie tylko samo uznanie cechy wspólnotowości ludzi zamieszkujących ziemski glob, ile tego, że świat nie jest zlepkiem narodów, lecz jedną całością, jednorodnym w swej istocie podmiotem, pozwalającym na uogólnianie jego ewolucji nie tylko w czasie, ale i w przestrzeni. Dopuszcza też analizę losów poszczególnych regionów jako konsekwencji wielkich przemian globalnych, a nie tylko procesów regionalnych i lokalnych.(9) Tego rodzaju podejście ma przewagę nad innymi jako nie zakłócane lokalnym patriotyzmem. Badacz musi się przedzierzgnąć w kogoś oceniającego cały świat i jego fragmenty z ponadregionalnego punktu widzenia, niezależnie od kraju własnego pochodzenia. Istotę problemu Stephen Hawking określił kiedyś za pomocą żartu. Zadano mu pytanie, co było przed początkiem świata? „To takie samo pytanie – odparł – jak zastanawianie się na tym co jest na północ od bieguna północnego!”. Do pewnego stopnia, logika globalizacji opiera się na podobnym pytaniu: „Co to jest to, czego nie znamy, lecz czego skutków się spodziewamy, o jego istnieniu wiemy, tylko mechanizmu nie rozumiemy?”.
O ile do obiektywnej oceny bieżących wydarzeń konieczny jest dystans czasowy aby można je było uporządkować i ocenić z pewnej perspektywy, o tyle ocena samych procesów globalnych ma wymiar odmienny. Wydarzenia dzieją się wokół nas, a zrozumienie ich logiki jest kluczem do pojęcia samych siebie. Dla twórczego zagłębienia się w tej ponadnarodowej przestrzeni trzeba oderwać się od narodowości pochodzenia i próbować pojąć mechanizmy zamknięte w wielkich, mających charakter ogólnoświatowy systemach społecznych, które są w znacznym stopniu odporne na działanie czasu. Zamiast czekać na to, że współczesność zamieni się w przebrzmiałą historię poddającą wydarzenia analizie z dalszego dystansu, konieczne staje się skupienie na dostrzeganiu mechanizmów rządzących nami w ramach dłuższej perspektywy. Dzisiejsze dochodzenie do wiedzy o świecie odpowiada dawnemu powiedzeniu, że oto „mądry Polak po szkodzie!”, idzie jednak o to, aby być „mądrym przed szkodą”. Głęboka retrospekcja wsteczna może ułatwić zrozumienie zasad, które niejako przeciągnięte na stronę przyszłości potrafią ją ujawnić i odkryć w tym znaczeniu, że – aczkolwiek przyszłych faktów nie poznamy wcześniej niż się wydarzą – to jednak rozpoznać możemy trendy i kierunek biegu zdarzeń. To bardzo wiele, ponieważ umożliwia nie tylko ocenianie globalnej rzeczywistości, lecz także wybieganie w przyszłość i unikanie kosztownych błędów. Tyle, że odnosi się to do mechanizmów globalnych, nie zaś wyjętych z otoczenia pojedynczych zdarzeń. Więcej, pozwala nam stać się do pewnego stopnia uczestnikami tej przyszłości i to niezależnie od długości jednostkowego życia. Inaczej mówiąc, udajemy się w przyszłość nie tyle jako uczestnicy określonych wydarzeń, lecz jako obserwatorzy i wirtualni świadkowie, tak, jak odległe gwiazdy astronomowie widzą przez swoje teleskopy, chociaż te w rzeczywistości już nie istnieją. Czy obserwując gwiazdę oddaloną o tysiące lat świetlnych, widzimy ją samą, czy też tylko jej przeszłość? A wtedy, co właściwie widzimy? Na podstawie tego rodzaju rozdzielenia czasu i przestrzeni wiemy o otaczającym nas kosmosie coraz więcej i coraz lepiej rozumiemy mikroskopijność naszego ziemskiego siedliska. Nie jest przypadkiem, że astronomowie żyją w większej łączności z wszechświatem aniżeli zwykli ludzie z ich własnym naturalnym środowiskiem. Tyle, że tego rodzaju relacje zrozumieć niełatwo, a jeszcze trudniej utrzymać tego rygory.
Ludziom zabieganym w codzienności ich własna, ale i globalna perspektywa z konieczności rozciągnięta na wielkie przedziały czasowe, wydaje się nawet nie tyle mało interesująca, ile abstrakcyjna. Cóż nam z takiej wiedzy, powie niejeden, jeśli nie jesteśmy jej w stanie wykorzystać w naszym krótkim życiu? A potomstwo? Niech się martwi za siebie i samo rozwiązuje swoje problemy! Jako akademicki wykładowca wiem to z własnego doświadczenia, jako że studenci mają często jeszcze bardziej radykalne spojrzenie. „Po cóż nam ta globalna wiedza o świecie, wyglądająca jak napuszona teoria wszystkiego, skoro najważniejszym priorytetem jest znalezienie ciekawej i dobrze płatnej pracy, atrakcyjnego partnera, założenie szczęśliwej rodziny i uczestniczenie w ciekawym życiu codziennym? A potem? Potem choćby potop!”. Tyle, że ten potop jest także abstrakcją, ponieważ dla trzydziestolatka, perspektywa jego przyszłej siedemdziesiątki jest czymś tak samo mało realnym jak wyprawa w kosmos. Natura tak to wymyśliła, że napawa nas urzędowym rodzajem optymizmu młodości nawet wtedy, gdy nie jest to już młodość pierwsza. Potem, w okresie starości, ten rodzaj młodości bez żalu nas porzuca nie dbając o samopoczucie nosiciela w uznaniu, że swoją rolę już wypełnił. A kiedy nadchodzi potop w postaci emerytury i starości, na zdobywanie nowej wiedzy jest już za późno, brakuje gotowości, przygotowania mentalnego i obiektywnej potrzeby. Przestając być twórczy, stajemy się ofiarami własnego przeznaczenia starającymi się już tylko utrzymać na powierzchni życia. Może więc przygotować się do tego wcześniej? Ludzie często czynią to poprzez zwrócenie się ku religii w poszukiwaniu Bożej Transcendencji, której można wyznać wszystko i do tego bezpiecznie. Oczekują jednak od niej nadziei, a nie odpowiedzi. A może lepiej i prawdziwiej jest postarać się zrozumieć to, gdzie jesteśmy dzisiaj i co nas będzie otaczać, gdy to „dzisiaj” przeminie?
Friedman pozwala sobie na zabieg publicystyczny, sprawiający, że jego książka jest nie tylko zbiorem abstrakcyjnych naukowych informacji, ale też swoistą przygodą z czasem. Obraca rozumowanie we własne przeciwieństwo, kiedy prócz głębokich uwag metodologicznych dokonuje gry z czasem, skądinąd sprzecznej z jego zasadami jako człowieka nauki. Dewizą jest to, że z malejącym wskaźnikiem realizmu można przewidzieć przyszłość w perspektywie nie dłuższej niż jedno dziesięciolecie. Jak to się ma do tytułu książki: Następne sto lat, skoro sto lat, to dziesięciokrotna wielokrotność dekady dającej tylko skromną nadzieję na prawdopodobieństwo oczekiwanych wydarzeń?
Friedman, w ramach instytutu Strategic Forecasting, Inc. (Stratfor), zajmuje się opracowywaniem wszelkiego rodzaju analiz i raportów o charakterze globalnym na potrzeby klientów prywatnych i agend rządu Stanów Zjednoczonych.(10) W tej przestrzeni musi być jednak konkretny, nie zaś bujać w obłokach. Eksponowaną tezą staje się więc myśl, że przewidywania przekraczające dystans dziesięciu lat muszą być błędne z samej natury rzeczy i są błędne tym bardziej im dalej sięgają w przyszłość. Zauważa, że niechcianą konsekwencją braku podejścia globalnego stają sie niewłaściwe oceny teraźniejszości i historycznego miejsca, w którym jesteśmy. Daje aż nadto przekonywujące przykłady. „W 1900 roku przyszłość wydawała się ustalona: pokojowa, rozkwitająca Europa miała rządzić światem”.(11) W osiemnaście lat później nie tylko nim nie rządziła, ale była wyniszczona czteroletnią światową wojną, której prawdziwe cele są z dzisiejszej perspektywy zupełnie niejasne. „Kontynent leżał w ruinie. Niektóre imperia – austro-węgierskie, rosyjskie, niemieckie i osmańskie – zniknęły z mapy. Zginęły miliony ludzi”.(12) Po zwycięstwie antyniemieckiej koalicji wydawało się, że potęga przeciwnika została bezpowrotnie złamana. Tymczasem, zaledwie dwadzieścia lat później, Niemcy nie tylko się podźwignęły, ale pobiły Francję uzyskując dominację w Europie, a ich potęga dotarła w pobliże Moskwy. Podobnie, Stany Zjednoczone przegrały wojnę z prowincjonalnym Północnym Wietnamem i zdawało się, że to koniec ich globalnej potęgi i stają przed globalnym zagrożeniem ze strony Związku Sowieckiego ale też przed utratą wpływu na światowe wydarzenia. W dwadzieścia lat później, ten ostatni nie tylko przestał być zagrożeniem, ale zniknął z mapy, za to USA stały się jedyną potęgą zdolną do interwencji w każdym zakątku świata. Tyle że teraz to one same przygasają w obliczu potężniejących Chin. Friedman rzecz podsumowuje lapidarnie: „Kiedy mówimy o przyszłości, możemy być pewni tylko jednego, że zdrowy rozsądek zawodzi. Nie ma żadnego magicznego dwudziestoletniego cyklu; nie ma też żadnej prostej siły rządzącej tym wzorem. Jest po prostu tak, iż rzeczy, które w danym momencie historii wydają się trwałe i pewne, mogą się zmienić z błyskawiczną szybkością”.(13) Inaczej mówiąc, pewne jest tylko to, że w przewidywaniach przyszłości się mylimy. Nawet o własnych losach nie wiemy nic lub prawie nic.(14)
Jak to jest, że świat się jednak kręci i nie tylko czyni to bez końca, ale – oglądany z perspektywy czasu – wydaje się być konsekwentny i trudno w jego ewolucji dostrzec błędy. Czy więc spoglądając wstecz można dopatrzeć się jakiegoś rodzaju logiki wiążącej wydarzenia w całość? Czy jesteśmy w stanie je przewidzieć i czy mamy na nie wpływ? A może z samej istoty naszego miejsca ten wpływ jest tylko pozorny? Czy zatem wiedzę o przyszłości istotnie posiada – jeśli istnieje – tylko Bóg i nikt inny? Ale na podstawie jakiego mechanizmu i do czego sprowadzać się ma Jego wpływ na wydarzenia, skoro o Jego opinii nie mamy wiedzy? On sam nie jest łaskaw nas w tej kwestii oświecić. Nieskuteczność Jego interwencji świadczyłaby raczej o tym, że nawet i On, jeśli istnieje, też jest bezradny wobec nieprzewidywalnej przyszłości. Może sam nie wie nic? Więc kto w ogóle coś wie?
Ktoś zauważył, że jeśli teza, że to jakiś globalny mechanizm przemian steruje nami bez naszego udziału jest prawdziwa, oznacza to również, że zajmowanie się analizą jego elementów i zastanawianie się nad przyszłym losem regionów i państw jest pozbawione znaczenia i podstaw metodologicznych. Wszystko przecież ma się rozstrzygać na poziomie procesów o globalnej skali, na które nie mamy wpływu ani indywidualnie, ani jako społeczeństwo, ani jako narody i wielkie cywilizacje. Przyszłość Europy Środkowej, która będzie przedmiotem naszych dalszych rozważań jest jednym z tych – z pozoru oczywistych – pojęć, których globalne znaczenie jest znikome, ponieważ prawdziwe decyzje o jej losach zapadną w przestrzeni całego świata a nie w miejscu jej położenia. Czy zatem teza o globalnej logice wydarzeń podważa wartość i znaczenie analiz regionalnych i stają się one bezprzedmiotowe? Poza tym, czy logiczne jest zajmowanie się naszą własną przyszłością skoro dochodzimy do wniosku, że z punktu widzenia procesów długiego trwania lokalne wydarzenia nie mają znaczenia?
Rozumowanie jest błędne z trzech przyczyn. Pierwsza, to fakt, że istnienie cywilizacji globalnej to następstwo pojawienia się jej części, nie zaś na odwrót. Analiza odnosząca się do globu jako całości byłaby jałowa, gdyby składała się tylko z mechanicznego powiązania kontynentów, państw i narodów o odmiennej przeszłości, historii pochodzenia i rozwoju. Tam też rodzi się prawdziwa treść ewolucji. Jej obraz nie jest jednorodny i z pewnością nie będzie przebiegać ani gładko, ani jednakowo w różnych zakątkach globu. Obraz świata jest tego następstwem, nie zaś na odwrót. Po drugie, ewolucja świata, to również ewolucja jego części składowych. Jest pewne, że tempo przemian nie jest jednakowe w różnych jego częściach, ani też że nie przebiegają one jednolicie w stosunku do biegu czasu. Dobrze więc wiedzieć, jak się w tym procesie zachowują poszczególne części i co z tego wynika dla całego globu. Po trzecie wreszcie, każda analiza musi mieć wymiar praktyczny. Sama teoria, zawieszona na globalnym poziomie uogólnienia nie daje podstaw by odnieść się do rzeczywistości. Tymczasem, najgłębszym sensem badań jest wyprowadzanie wniosków, które mogłyby zmniejszyć zarówno globalną, jak i lokalną skalę nonsensów stanowiących rezultat decyzji mniej frasobliwych mężów stanu. Z tej przyczyny mogą przecież ginąć miasta i całe regiony. Rzecz w tym, że o nonsensowności zamierzeń dowiadujemy się dopiero wtedy gdy się wydarzą, nigdy wcześniej.
Na obronę naszego planu zarysowania przyszłości Europy Środkowej jako Mitteleuropy przekształconej dzisiaj w Międzymorze warto znów przywołać George’a Friedmana. Twórca pojęcia polityki globalnej w kolejnych rozdziałach książki schodzi na coraz niższy poziom uogólnienia i stara się przewidzieć rozwój wypadków w poszczególnych częściach świata. „Polska – argumentuje – nie była wielką potęgą od XVI wieku. Ale kiedyś nią była – i, jak sądzę, będzie znowu. Umożliwią to dwa czynniki. Po pierwsze, upadek Niemiec. (…) Po drugie, ponieważ Rosjanie naciskają na Polskę od wschodu, (…) a Polska stanie się najważniejszą potęgą w bloku państw stawiających czoła Rosjanom”.(15) Czy nie jest to myśl, która z naszego punktu widzenia powinna zostać poddana głębszej analizie? Którą zresztą Polskę autor ma na myśli? Tę współczesną, ścieśnioną pomiędzy ziemiami postsowieckimi a Niemcami, czy też emanację jej dawnej przeszłości w postaci ponadnarodowej i ponadreligijnej przestrzeni Pierwszej Rzeczypospolitej? Rozumowanie Friedmana jest pozbawione konkluzji co do następstw i okoliczności zmaterializowania się tego rodzaju przewidywań. Prosty rachunek wskazuje, że Polska w jej dzisiejszym kształcie nie jest w stanie temu podołać i pozostaje sama ze swoją powierzchnią i liczbą ludności typową dla państwa średniej wielkości. Widać też, że Rosja została stworzona wyłącznie do roli mocarstwa, którego inni się boją. W bardziej łagodnej postaci nie potrafi funkcjonować, więdnie i zanika. Czy Polska mogłaby kiedyś zagrozić istnieniu takiego tworu? Odpowiedź kryje się w innym fragmencie analizy Friedmana. Zwraca uwagę na to, że Unia Europejska ma słabe perspektywy przetrwania w dotychczasowej formie i że ta część Europy, która leży na zachód od Rosji składa się z czterech odmiennych przestrzeni o różnym poziomie europejskości.(16) Oto one:
- Europa atlantycka: kraje leżące nad Atlantykiem i Morzem Północnym, które w ciągu ostatnich pięciuset lat były pionierami odkryć geograficznych i potęgami kolonialnymi.
- Europa Centralna: przede wszystkim Niemcy i Austria, które późno uformowały się jako jednolite państwa.
- Europa Wschodnia: kraje leżące pomiędzy Bałtykiem i Morzem Czarnym, które przeżyły doświadczenie niemeckiej, rosyjskiej i sowieckiej okupacji zanim zbudowały swoją obecną narodową świadomość.
- Jest też i część czwarta, mniej znacząca, lecz w swej tożsamości oryginalna, czyli Skandynawia.
Skoro taki miałby być obraz przyszłej europejskości, musiałby to być raczej związek regionów a nie jedno quasi-państwo ze stolicą w Brukseli, co nasuwa pytanie o efektywność dalszej ewolucji Unii Europejskiej ku głębszej integracji. Z kim Polska miałaby uzgadniać działania, których celem byłoby nabranie tak wielkiej siły, aby utrzymać w ryzach Rosję i uniemożliwić jej ingerowanie w sprawy wewnątrzeuropejskie? Odpowiedź nasuwa się tylko jedna. Musiałaby to być szczególna i głęboko efektywna współpraca regionalna. Tyle, że kogo z kim? Odpowiedź wydaje się również oczywista: z tym, kto jest w pobliżu i kto się w tej europejskiej grze może poważnie liczyć i posiadać podobny zespół interesów, podobną historię i wizję regionu oraz zbliżony typ rozumowania. Jest niewielu sąsiadów Polski spełniających te warunki. To na pewno Ukraina z jej ponad 40 milionami ludności i ponad pół milionem kilometrów kwadratowych powierzchni, tyle, że uwikłana w trwały i wręcz egzystencjalny konflikt z Rosją, który zapewne doprowadzi do podziału na część prozachodnią i prorosyjską. To również Białoruś – prawda, że od Ukrainy mniejsza, ale wciąż pokaźnych rozmiarów, tyle, że wciąż nie wykazująca klarownej opcji co do własnej przyszłości. Inne kraje regionu też mogłyby się przyłączyć do współpracy, ale nie mają kluczowego znaczenia. W tym kierunku prowadzi logika wydarzeń, a to, że nasuwają się przy tym reminiscensje z czasów dawnej Rzeczypospolitej, to tylko zbieg okoliczności. Jeśli uznać, że długie trwanie nie poddaje się sentymentom, to trzeba też uznać, że bieg historii nigdy się nie kończy i jest zawsze gotów o sobie przypomnieć z nadspodziewaną mocą.
Prawda, że Europa i jej granice są nie tylko czymś niełatwym do określenia, ale w historii kontynentu mają po troszę formę fantomu: raz jest w miarę jednorodną wspólnotą, a innym razem nie jest nią wcale. Za moment powstania Europy jako tworu kulturowego uznaje się imperium Karola Wielkiego, które z początkiem IX stulecia rozciągało się od Morza Północnego po Rzym i od Pirenejów po Łabę. Z naszego punktu widzenia to jednak mało, skoro dzisiejsza odległość pomiędzy europejskimi krańcami – Portugalią i Uralem, to ponad trzy tysiące kilometrów. Długi proces poszerzania się Europy wyjaśnia różnice w odczuwaniu europejskiej świadomości przez jej części. Najsłabsza, czy wręcz śladowa jest w przeduralskiej Rosji, ale też tego rodzaju „europejskość” jest Europie zbędna. Również i pytanie o stopień europejskości państw, które później przystąpiły do Unii Europejskiej ma źródło w historii. Rzut oka na mapę kontynentu z roku 800 pokazuje, że jej częścią nie była wtedy ani Portugalia, ani Hiszpania, w której przez następne pół tysiąclecia utrwalała się kultura judeo-arabskiego islamu. Nie była nią Skandynawia, ani też żaden z krajów dzisiejszej Europy Środkowo-Wschodniej. W miejscu dzisiejszej Polski i Białorusi mieszkali Słowianie, ale były to rozproszone prymitywne ludy. Wybrzeża Morza Czarnego okupowali stepowi koczownicy – ugrofińscy Madziarowie, a węgierską dziś Nizinę Panońską – azjatyccy Awarowie uważani za potomków dawnych Rouranów znad chińskiej granicy. Dzisiejszą Bułgarię zajmował lud tureckojęzyczny a przestrzeń pomiędzy Morzem Czarnym i Kaspijskim – azjatyccy Chazarowie, koczownicy, którzy przyjęli judaizm i stali się początkiem wschodnioeuropejskiej społeczności żydowskiej w odmianie jidisz. Inaczej mówiąc, Europy z jej późniejszymi cechami nie było wtedy wcale. Powstawała powoli, etapami, które powodowały, że przyłączające się do niej społeczeństwa musiały adaptować się do tego, co dziś nazywamy „wartościami europejskimi”.
W każdego typu wydarzeniach znaczenie ma długotrwałość wzorców. Trzeba mieć w pamięci to, że polskie doświadczenie z europejskością jest o półtora tysiąca lat krótsze niż mieszkańców Italii, ma pięć wieków mniej niż doświadczenie Francuzów, ale tylko sto o lat krótsze w relacji do mieszkańców Skandynawii. Pod tym względem, jeszcze młodszego chowu jest europejskość narodów wschodniej części Europy – Białorusinów, Ukraińców i Mołdawian, których prawdziwie europejskie doświadczenie, to zupełnie niedawna przeszłość. Z poziomem swej europejskości Rosji mają problem Rosjanie nie potrafiąc go nawet określić.
Z perspektywy czasu coraz wyraźniej widać różnice oczekiwań co do dalszego tempa integracji pomiędzy unijną „starą szesnastką” a jej nowymi członkami. Polska najwyraźniej zmierza ku luźniejszemu modelowi powiązań, podczas gdy zachodnia część Europy wciąż sprawia wrażenie dążenia do przekształcenia się w rodzaj sformalizowanej federacji tak jak kiedyś zapowiadał to Jean Rey, belgijski polityk i dawny przewodniczący Komisji. Wyraził oczekiwanie, że oto „przyjdzie kiedyś dzień, kiedy zbudujemy Stany Zjednoczone Europy i pójdziemy pochylić się nad grobem Schumana by zwiedzić jego dom w Scy-Chazelles, tak jak Amerykanie idą zwiedzać dom Jerzego Waszyngtona w Mount Vernon”.(17) Nie wydaje się jednak, by w takich symbolicznych „odwiedzinach” wzięły zgodny udział, przynajmniej w dającej się przewidzieć perspektywie, wszystkie unijne kraje. Jeśli do tego dojdzie z pewnością będzie ich mniej niż jest dzisiaj, a sama uroczystość nie będzie rodzajem fety.
Co w tej sytuacji z Rosją? Wyszła z komunizmu zrujnowana. Doznała wielkiego upustu demograficznego. Rosjan jest mniej niż było ich w 1917 roku, wychowują przy tym mało dzieci. Pod względem wielkości PKB dzisiejsza Rosja jest za Hiszpanią a wszystkie zdobycze terytorialne Piotra Wielkiego i Katarzyny II zostały utracone. Tak więc, to już nie względna słabość Rosji czyni problematyczną jej ewentualną integrację z Europą. Problemem jest to, czego chce sama Rosja a jej trwałą cechą staje się to, że sami Rosjanie nie rozumieją istoty własnej tożsamości. Podsumujmy więc za Alainem Besançonem: w rzeczywistości Europa wciąż kończy się tam, gdzie kończyła się w XVII wieku, czyli tam, gdzie napotyka inną tradycję, system polityczny odmiennej natury oraz inne korzenie panującej religii.(18) Jej prawdziwą granicą jest sama Rosja, która długo jeszcze będzie pozbawiona europejskich cech.
- Określenia Mitteleuropa i Sarmatia Europea zestawiono razem by zwrócić uwagę na to, że w przestrzeni porównań kulturowych podobieństwo używanych pojęć nie wyklucza sprzeczności. Pojęcie Mitteleuropa jest echem niemieckiej wizji regionu oraz wysiłków na rzecz zdobycia hegemonii w Europie Środkowej, Sarmatia Europea przeciwnie, to podkreślenie suwerenności regionu i jego oryginalności, w dużej mierze związanej z echem uniwersalnej i równościowej tradycji I Rzeczypospolitej.
- Braudel (1902-1985), francuski historyk, przedstawiciel szkoły Annales.Oprócz niego, globalną ocenę ewolucji wielkich cywilizacji podejmowali też: Feliks Koneczny (1862-1949), Francis Fukuyama (1952 -) i Samuel Huntington (1927-2008).
- Friedman, Następne sto lat. Prognoza na XXI wiek. Warszawa 2009.
- www. stratfor. com
- F. Braudel, Gramatyka cywilizacji, Warszawa 2008. Szersze omówienie zagadnienia mozna znaleźć w:
R. Krawczyk, Zachód jako system społeczno-gospodarczy, Warszawa 2016, s. 13 i dalsze. - Ibidem, s. 221.
- Ibidem, s. 242.
- Ibidem, s. 250.
- M. McLuhan, op. cit. s. 15-24.
- Najwyżej cenionym produktem Stratforu jest dostępny w Internecie raport dzienny, będący unikalnym źródłem informacji o zagrożeniach bezpieczeństwa światowego. Zob. Geopolitical intelligence, economic, political, and military strategic forecasting, https://www.stratfor.com;
- G. Friedman, op. cit. s. 15.
- Ibidem.
- bidem, s 16.
- Do 8 listopada 2016 roku, samym Amerykanom, ani też reszcie świata nie przechodziło nawet przez myśl, że prezydentem USA może kiedykolwiek zostać człowiek pokroju Donalda Trumpa.
- Ibidem, s. 23.
- Ibidem, s. 92.
- pl.Wikipedia.org.wiki/Robert_Shuman.
- A. Besansçon, ur. 1932, francuski filozof i intelektualista.