MARZENIA ROSJAN, CZYLI IMPERIUM NA HOLZGAS

Duma Rosji          Dzisiejsza Rosja do zjawisko nietypowe, a z punktu widzenia powszechnie uznawanych zasad racjonalności postępowania – niezrozumiałe. Widziana z perspektywy historycznej, była taka zawsze, ale świat jest gotów bardziej pamiętać okresy jej mocarstwowej chwały, niż nadchodzące z równą regularności czasy głębokich załamań, nazywane tam smutą. Jednak pytanie, jakie rodzi się z okazji moskiewskiej parady wojskowej w związku z 70-tą rocznicą zwycięstwa na hitlerowskimi Niemcami, dotyczy tego, czy jest dowodem na kolejny nawrót imperialności w skali globalnej, czy też raczej świadczy o ostatecznym jej kryzysie. Jak łatwo wyczytać z załączonej mapy, rosyjskiej sieci dróg szybkiego ruchu, to jej wielkość terytorialna w żadnym razie nie może przenieść się na poziom gospodarczej czy kulturowej potęgi. Wynika z niej bowiem, że w swej istocie, Rosja kończy się, tak jak kiedyś, na linii Wołgi i Uralu, a cała reszta, czyli trzy czwarte jej ogromnego terytorium to tylko atrapa pozornej potęgi. To rzekomo wielkie, nie do pokonania imperium, od dwustu lat nie może rozwiązać problemu efektywnej komunikacji Moskwy i Petersburga z Syberią i Dalekim Wschodem. Pod tym względem porównanie z krajami równie wielkimi i położnymi podobnie – Stanami Zjednoczonymi i Kanadą – wypada katastrofalnie. Przykłady tego rodzaju sytuacji nie są tylko częścią dawnej historii Rosji, lecz stanowią element trwałości i są aktualne do dzisiaj. Jej istotą jest brak tradycji skutecznego rozwiązywania problemów wewnętrznych przy wykazywaniu sprawności w dokonywaniu interwencji skierowanych na zewnątrz kraju. Jak wspomnieliśmy, cechą Rosji była od samych jej początków piorunująca szybkość terytorialnego rozwoju, za czym nigdy nie nadążała infrastruktura. W 1898 roku, w okresie największych zdobyczy terytorialnych, kiedy to granice rosyjskich rządów oparły się o Chiński Mur, wydzierżawiony został od Państwa Środka jego wojenny port – Lüshun, położony daleko na południe od zamarzającego zimą Władywostoku. Tym sposobem zrealizowane zostało stare rosyjskie marzenie o dotarciu do ciepłego oceanu. W siedem lat później, już jako rosyjski Port Artur, został jednak zajęty przez Japonię, cała rosyjska flota Pacyfiku zatopiona, a w ślad za nią – płynąca z pomocą Flota Bałtycka, a z dwudziestu znajdujących się w jej składzie jednostek cało wyszły zaledwie trzy najmniejsze. Bezpośrednią przyczyną klęski był brak infastruktury łączącej ludną, europejską część kraju z zupełnie odludną azjatycką częścią, pozostającą dawniej w naturalnej orbicie cesarskich Chin. Piorunujący sukces terytorialny w żadnym razie nie przełożył się jednak na potęgę realną. Kolejowa linia transsyberyjska nie była w pełni przejezdna aż do 1916 roku i nie mogła prowadzić sprawnego zaopatrzenia. Innej drogi lądowej nie było wcale, a Flota Bałtycka, zanim dotarła na miejsce morskiej bitwy, przedzierała się przez trzy oceany przez ponad pół roku.

            Rzecz w tym, że od wojny rosyjsko-japońskiej minęło sto dziesięć lat. Magistralę kolejową do Władywostoku ukończono jeszcze przed wybuchem I wojny światowej, ale do dzisiaj, przez ponad stulecie, jest ona wciąż jedyną drogą lądową spinającą europejską część Rosji z jej Dalekim Wschodem. To prawda, że jest najdłuższą linią kolejową świata liczącą ponad dziewięć tysięcy kilometrów i dziesięć lat temu została „nawet” zelektryfikowana. Jednak w ciągu stu lat historii, jeśli porówna się to z dokonaniami innych krajów aspirujących do mocarstwowości – USA i Kanady, można byłoby spodziewać się znacznie więcej, tym bardziej, że co do tego, czy ukończono już transsyberyjską drogę dla samochodów, opinie są wciąż sprzeczne, pomimo optymistycznych zapowiedzi władz. Nadano jej szumną nazwę Autostrady Amurskiej, chociaż jeszcze w 2004 roku była to droga trudna do pokonania, z olbrzymią ilością błota, dziur, piachu i znikomą ilością asfaltu na odcinku ponad dwóch tysięcy kilometrów.

Autostrada Transsyberyjska „Autostradę” zaczęto budować w 1966 roku, czyli w czasie, gdy zarówno Ameryka Północna, jak i zachodnia Europa pokrywane były całą siecią doskonałych dróg kołowych. W Rosji, wciąż jednak brakowało pieniędzy. Dzisiaj, trasa prowadząca z centralnej Rosji przez Syberię w kierunku Morza Japońskiego też kończy się na 994 kilometrze na Wschód od zabajkalskiej Czyty. Potem zaczynają się kiepskie drogi biegnące po wyrąbanych w tajdze przecinkach, zupełne bezdroża i odcinki zagubionych w syberyjskich lasach dróg szutrowych. Bezdroża kończą się dopiero pod Chabarowskiem, największym miastem regionu. Pomimo optymistycznych zapowiedzi samego Putina, podróżujących wciąż spotykają niespodzianki. W 2011 roku odbywał się rajd Władywostok – Kaliningrad. Kierowcy łączyli się z prezydentem, opisując mu, jaki to trudny rajd, chociaż ten ostatni wcześniej ogłosił już zakończenie budowy nowoczesnej szosy. Wciąż towarzyszyły jej dziury, błoto i zakopywanie się pojazdów. Odważniejsi, dopytywali się nawet o to, gdzie podział się ten asfalt z rzekomej nawierzchni autostrady amurskiej? Rzecz w tym, że świat jest już w drugiej dekadzie XXI wieku i do tego w okresie wzrastającego zagrożenia konfliktem zbrojnym Zachodu z Rosją, spowodowanym nawrotem rosyjskich ambicji do odgrywania roli światowego mocarstwa, a transsyberyjskiej autostrady, jak nie było, tak nie ma. Prowadzone są wciąż prace związane z wierceniem pali pod filary mostu nad rzeką Selemdżą. Dzisiaj jednak, tak, jak stulecie temu, przekroczenie wielu rzek w miesiącach letnich jest wciąż możliwe tylko za pośrednictwem promów, a zimą dzięki przejazdom po lodzie. W niektórych okresach roku dojazd do wielu miejscowości w ogóle nie jest możliwy. Są tacy, którzy potrafią przebić się sprowadzonymi z Japonii pojazdami przez bezdroża syberyjskie używając zamarzniętych rzek. To jednak niebezpieczny proceder i wielu kierowców próbując przejechać od Chabarowska do Czyty zamarzło na śmierć. Dziś jeszcze, kierowcy podróżujący z portu we Władywostoku dojeżdżają do osiedla Skorowodino w obwodzie amurskim, tam ładują auta na platformy i koleją transsyberyjską wiozą je do Czernyszewska pod Czytą. Drogowcy obiecują, że do przyszłego roku połączą istniejące już odcinki trasy z Czyty do oddalonego od niej o 2165 km Chabarowska szutrową drogą. W ciągu następnych czterech lat mają pokryć trasę dywanikiem asfaltowym. Dzisiaj, w całej Rosji wciąż nie ma dojazdu drogowego do 40 tysięcy miejscowości zamieszkałych przez 15 milionów ludzi, podczas gdy sąsiednie Chiny dysponują nowoczesną i gęstą sięcią świeżo oddanych do użytku autostrad. Czy to tylko skutek niedbalstwa, czy też źródła problemu tkwią głębiej? Rosja przecież nie jest jedynym krajem świata borykającym się z surowością klimatu. Podobne warunki atmosferyczne panują w Kanadzie, ale system tamtejszych autostrad od dziesiątek lat jest znacznie bardziej rozwinięty, niż dzisiejszy stan rosyjskiej infrastruktury.

Autostrady w KanadzieStruktura gospodarcza Rosji też mówi sama za siebie. Sześćdziesiąt procent jej eksportu przypada na ropę naftową i gaz ziemny, a w pozostałej części najważniejsze miejsce zajmuje eksport śmiercionośnej broni i środków jej przenoszenia. Tyle, że tak, jak w każdej wielkiej gospodarce, wywóz produktów krajowych nie jest oderwany od tego, czego stojące za nią społeczeństwo oczekuje od swoich władz. Rosjanie nie oczekują dobrobytu, lecz dowodów własnej potęgi. Epatowanie mocarstwowością nie jest przy tym w swej istocie świadomą inżynierią społeczną, ile niekontrolowanym atawizmem. Mieszkańcy tego kraju nie wyobrażają sobie, że mocarstwowa pozycja może wypływać z innych źródeł, jak tylko z dawania dowodów wojennej potęgi i zagrażania spokojowi innych narodów. Eksport surowców oznacza przy tym pozbawienie się dochodów z wytwórczości, której one służą tam, gdzie są eksportowane. W krajach importujących, są przecież nośnikami energii prowadzącymi do zwiększania produkcji przemysłowej i dobrobytu mieszkańców. W Rosji, wywożone zagranicę, tej roli pełnić nie mogą. Koszty masowej produkcji śmiercionośnych rodzajów broni też tylko częściowo mogą być kompensowane jej eksportem. Większość musi przecież pozostać w rękach armii, aby budować świadomość potęgi Rosji. W tej sytuacji, nie pozostaje już zbyt wiele miejsca ani na rozwój innych dziedzin gospodarki, ani też na rozwój intelektualny społeczeństwa. W dłuższym okresie czasu, nieuniknioną tego konsekwencją jest tendencja do okresowych załamań gospodarczych i ponawiających się rewolt społecznych. Rosja przerabiała tę historię wielokrotnie. Dlaczego więc znowu powtarza się ten sam mechanizm? Odpowiedź kryje się w narodowej świadomości Rosjan. Tak, jak człowiek wychowany w warunkach stałego napięcia nie odczuwa spokoju, gdy napięcie mija, tak i Rosja nie potrafi przestać być sobą i zerwać z tworzeniem zagrożenia dla sąsiadów. Rezultaty tego mechanizmu przybierają najprzeróżniejsze formy, czasem nawet ocierają się o śmieszność. Jego ilustracją może być dokonany przed trzystu laty zapis krótkiej wymiany poglądów dwóch rosyjskich chłopów – pańszczyźnianego prywatnego i państwowego. Rozmowa dotyczyć miała okoliczności utraty łask monarchini przez jej bliskiego doradcę – księcia Trubeckiego. „Za co waszego pana zesłali?” – zapytał chłop państwowy. „Mówią – padła odpowiedź – że szukał innego Boga”. Konkluzja była jednoznaczna: „Znaczy, że jest winny! Czy jest coś lepszego od rosyjskiego Boga?” Podobna rozmowa mogłaby się odbyć również i w dzisiejszej Rosji.

            Dążenie do zapewnienia sobie formalnego szacunku innych nacji przez wymuszanie go siłą pozwala Rosjanom nie zwracać uwagi na lekceważący stosunek skrycie wykazywany im  przez świat zewnętrzny, zapewne w uznaniu, że śmieszność uzbrojona po zęby przestaje być śmieszna. Tyle, że wszystko wskazuje też i na to, że to przekonanie już nie ma większego znaczenia, a przynajmniej nie działa na tyle, by powstrzymać narastające lekceważenie Rosji okazywane przez świat zewnętrzny.Trudno się też dziwić, że reszta świata uśmiecha się pod nosem na wiadomości o rosyjskiej technice, nawet jeśli dotyczy to najnowocześniejszych momdeli uzbrojenia. Rosyjski czołg T-14 Armata jest podobno wyposażony w unikalny, zdalnie sterowany karabin maszynowy i supernowoczesny system obrony przeciwko obcemu ostrzałowi. Jednak nie wszyscy dowierzają tym informacjom. Amerykański Business Insider zauważa, że „dane dotyczące czołgu mogą być tylko elementem propagandy”. Podejrzenia wzmagają się wraz z informacjami o tym, że na dalekiej Syberii świat wygląda niemal tak samo, jak przed stu laty, a przez Amurską Autostradę przemykają pojazdy napędzane gazem drzewnym, o którym Europa zapomniała ostatecznie w czasie II wojny światowej. Jest on nadal produkowany w Rosji i służy do napędu pojazdów tam, gdzie niedostępne są stacje benzynowe. Rzecz w tym, że problem z zatankowaniem istnieje na całej długości transsyberyjskiej trasy. Co więc z tego, że pewnego dnia odbędzie się uroczyste jej ostateczne otwarcie, skoro najpewniejszym paliwem pozostanie gaz wytwarzany ze spalania syberyjskiego drewna. Taki pojazd, produkowany kiedyś w Niemczech zużywał 15 kilogramów drewna na 100 kilometrów jazdy. Dzisiaj podobny wyrób jest produkowany jeszcze tylko w Rosji i używany w różnych odmianach nadwoziowych przez wiele służb, takich jak policja, straż pożarna, ambulanse i wojsko, jak również przez prywatnych użytkowników.

UAZ 452Przypadająca 9 maja 70-ta rocznica zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej ma dla Rosjan znaczenie zarówno symboliczne, jak i przełomowe. Badania publicznej opinii wykazują, że jej oczekiwaniem jest powrót kraju do pozycji, jaką posiadał w okresie sowieckim, czyli drugiej i przy tym równej Ameryce globalnej potęgi. Wedle doniesień, dla osiągnięcia tego celu rosyjskie społeczeństwo jest gotowe na wszelkie ofiary. Mają one służyć wojennej potędze Rosji, a nieskrywanym tego celem jest osiągnięcie pozycji wypróbowanymi już narzędziami w postaci zastraszania sąsiadów. Odbywające się próby przed majową defiladą ściągały tak liczne tłumy, że trzeba było wprowadzić specjalne przepustki. Jednak, nawet taka ultrapatriotyczna publiczność nie powstrzymała się od salwy śmiechu, gdy na Placu Czerwonym zepsuł się super-czołg T-14 Armata, a spiker utrzymywał, że to tylko wcześniej zaplanowany manewr. Z trudem przeprowadzone odholowanie dumy rosyjskiej armii starano się przykryć zasłoną z dętej orkiestry, ale nie całkiem się to powiodło.

            Ornamentyka samego Placu Czerwonego też była znamienna. Rosjanie obchodzą rocznicę zakończenia II wojny światowej 9 maja, chociaż wojna w Europie skończyła się faktycznie dwa dni wcześniej. Różnica pojawiła się z tej przyczyny, że urzędnikom na Kremlu nie wystarczyło odwagi by – najpierw uzyskać zgodę Stalina na podpisanie w jego imieniu dokumentu kapitulacji Niemiec – a potem, by go o kapitulacji powiadomić. Generalissimus miał nietypowe obyczaje – sypiał do późnego popołudnia, ważne narady zarządzał na porę nocną, więc jego sen był świętością. Co ważniejsze, ogromny baner wiszący na murze Kremla z okazji 70-tej rocznicy zakończenia wojny donosi jedynie o czterech latach wojowania z Niemcami (1941-1945), chociaż alianci uznają za jej początek o dwa lata wcześniejszy dzień 1 września 1939 roku i napaść hitlerowskich Niemiec na Polskę. Z punktu widzenia Zachodu wojna trwała lat sześć, a nie zaledwie cztery. Rosjanie tego jednak uznać nie mogą, albowiem w dwa i pół tygodnia po 1 września dołączyli do agresji na Polskę jako wierny sojusznik Hitlera i zajęli z jego przyzwoleniem całą wschodnią część napadniętego kraju. Potem, aż do samego 22 czerwca 1941, czyli dnia jego ataku na ZSRR, udzielali mu konsekwentnie wsparcia, ZSRR był ważnym źródłem wojennego zaopatrzenia. Nie ukrywali też, że są gotowi do pełnej współpracy w dziele panowania nad ówczesną Europą na zasadzie współpracy między dwoma największymi totalitaryzmami świata. Rzecz była dotąd przykrywana milczeniem, ale dzisiaj nie ma powodu, aby fakty dotyczące historii były oddawane w pacht rosyjskiej propagandzie i jedynie jej własna interpretacja wydarzeń miałaby mieć rangę powszechnie przyjmowanej prawdy. Zresztą, to nie jedyna wielka rosyjska „pomyłka”.

Inną i nie mniej fundamentalną, było samozwańcze uznanie się przez Rosję za kraj i naród europejski, a nie azjatycki, czy nawet euroazjatycki. Uczyniła to jeszcze Katarzyna II, niedługo po uzyskaniu rosyjskiego tronu. Ówczesna geografia bez wątpliwości sytuowała Rosję poza Europą, która wedle jednolitej opinii uczonych kończyła się na Dnieprze i pograniczu zamieszkiwanym przez ludy azjatyckie. W 1767 roku, caryca przedstawiła jednak specjalnie powołanej komisji dokument zatytułowany Wielki Nakaz, zawierający jej własną propozycję ustroju kraju oraz szczególną wersję geografii. Paragraf szósty pierwszego rozdziału stwierdzał, że „Rosja jest państwem europejskim”, chociaż, jak zauważył historyk Michaił Heller „w XVIII wieku nie było to oczywiste, nie jest również oczywiste w końcu XX stulecia”, a w pół wieku po Katarzynie, Aleksander Puszkin napisał, że „w Rosji jedynym Europejczykiem jest tylko rząd”. Dowolność rosyjskiego widzenia własnego świata dowcipnie podsumował inny rosyjski historyk – Wasilij Kluczewski, który tak oto określi problem tożsamości rosyjskiego szlachcica: „obcy wśród swoich, starał się być swoim wśród obcych, w społeczności europejskiej był jak przybrane dziecko. W Europie patrzono nań jak na przebranego Tatara, a w domu widziano w nim Francuza urodzonego w Rosji”. To zresztą nie ostatnia i nie jedyna próba dekretowania kształtu świata wedle widzimisię władcy. Wcześniej, Iwan Groźny również mianował się spadkobiercą rzymskich i bizantyńskich cesarzy, nadając sobie przy tym prawo do panowania nad całą nierosyjską resztą. Dzisiaj, to samo czyni Putin. Nawiasem mówiąc, sama Katarzyna II szybko wycofała się z pomysłów obdarzających Rosję konstytucją, lecz jej decyzja o tym, że jest ona Europą, a nie Azją, pozostała już na stałe w mocy i jest widoczna nawet na współczesnej mapie kontynentu.

Fenomen Rosji był w historii świata zaledwie krótkim mgnieniem oka, a jej potęga geograficznym i historycznym zbiegiem okoliczności. Jej obszar, z którym Europa sąsiadowała po wschodniej stronie, był zamieszkały przez wędrownych rolników słowiańskiego pochodzenia oraz tureckich i mongolskich koczowników. W marszu w kierunku Uralu i Pacyfiku Rosjanie napotykali już tylko rzadko zaludnione tereny zamieszkałe przez prymitywne ludy azjatyckiego stepu i syberyjskiej tajgi. Ich parcie w kierunku wschodnim nie napotykało z tej przyczyny większego oporu i zatrzymało się dopiero u zachodnich wybrzeży Ameryki ze względu na europejskich kolonistów prących w przeciwnym kierunku. Pustka nie opiera się nikomu. Jednak postępy powiększania się Rosji były piorunujące. W ciągu trzystu lat panowania Romanowów, państwo rosyjskie rosło w tempie 140 km2 dziennie! Jeszcze szybszy był przyrost ludności związany z wchłanianiem nowych ludów i narodów. W 1762 roku, Rosja liczyła 19 milionów mieszkańców, czyli tylko niewiele więcej niż Rzeczpospolita Polski i Litwy w okresie ich największego rozkwitu. W niespełna czterdzieści lat później, w dniu śmierci Katarzyny II, miała jej prawie trzykrotnie więcej. Według notatek pozostawionych przez jej sekretarza, po drugim rozbiorze Polski, carycę było stać na to, aby jednego dnia „rozdać” swoim zausznikom 110 tysięcy pańszczyźnianych chłopów. Jak zauważył wspomniany wcześniej historyk „z politycznego punktu widzenia dużemu terytorium potrzebne jest silne państwo, a z kolei silne państwo rozszerza swoje terytorium”. Dlaczego jednak to samo prawo nie zadziałało w przypadku Rzeczypospolitej, która po unii lubelskiej była bez wątpienie największym krajem ówczesnej Europy?

Odpowiedź kryje się w wyjątkowości i w gruncie rzeczy przypadkowości powstania oraz błyskawicznego rozszerzania się Rosji w tym rozumieniu, że to jedyny przypadek w historii wschodniej półkuli ziemi, kiedy prymitywnie zorganizowane państwo napotykało na drodze swojej ekspansji jeszcze bardziej prymitywne i bezbronne ludy. Tempo poszerzania granic Rosji przerosło jednak możliwość ich przetrawienia już na całe dziesięciolecia przed osiągnięciem szczytu terytorialnego rozwoju, które nastąpiło w końcu XIX wieku i skończyło się ubytkami na rzecz Japonii. Po upadku carskiej Rosji, powrotu na scieżkę ekspansji lądowej dokonał ponownie Związek Sowiecki, a rosyjskie możliwości ujrzały swój kres dopiero wraz z kryzysem tego państwa. To z tej przyczyny – niemożności utrzymania tempa ekspansji – to państwo-hybryda, upadło w ciągu zaledwie jednego dnia 1991 roku i rozpadło się na kilkanaście części. Dzisiejsza Rosja Putina, to rozpaczliwa próba zawrócenia biegu historii. Okazało się, że jedyną rzeczą z jaką Rosjanie sobie sprawnie radzą, to przyłączanie siłą terytoriów należących do słabszych sąsiadów. Tyle, że w dziejach ich państwa, tempo tego procesu zawsze znacznie przekraczało możliwości zagospodarowania zajmowanych terenów. Tempo podbijania było bowiem uzależnione jedynie od słabości podbijanych, tempo zagospodarowania wymagało już umiejętności, których Rosjanie nie mieli i nie nabyli do dzisiaj. Rzecz świetnie spuentował historyk Michaił Heller: „Rosja stawała się silniejsza dlatego, że słabli jej sąsiedzi, ale ich osłabienie było z kolei jedną z przyczyn wzrostu siły petersburskiego imperium”. Był to rodzaj błędnego koła, które stało się trwałym elementem historii rosyjskiej Eurazji. Tyle, że tego rodzaju twór, w sposob nieunikniony prowadzi do zapaści tej „kołowej błędności”, nie dysponując jednak żadnym mechanizmem pozwalającym opanować bezładność następstw. A to wróży Rosji źle.

Bledne Kolo Rosji            Rosjanie przerwali błędne koło własnej historii dwukrotnie. Raz, nastąpiło to w następstwie Rewolucji Październikowej, która stała się z kolei początkiem nowego błędnego koła w postaci imperium sowieckiego. Drugi raz, przerwał je upadek tego ostatniego tworu, ale to, co robi Rosja Putina, nie jest już kolejnym poszukiwaniem dróg do odzyskania statusu światowego imperium, ale tylko rozpaczliwą próbą ponownego wejścia na znaną jej z przeszłości ścieżkę, niepomna zasady, że „nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki”. Czeka ją więc niespodzianka w postaci narodowego zawodu i konieczność zrozumienia, że tym razem ta próba uczynienia niemożliwego realnym, będzie też próbą ostatnią. Tyle, że tego rodzaju zrozumienie przychodzi zwykle zbyt późno, by uratować ulegający mu twór.

            Nieodłączną cechą historii Rosji jest jej trwała tradycja „dekretowania rzeczywistości”. Jej politykom i ludziom kultury do niczego nie jest potrzebna analiza obiektywna, wspierana badaniem istoty rzeczy. Tak, jak Katarzyna II zadekretowała to, że „Rosja leży w Europie”, tak też i jej elita dekretowała zawsze jej wyższość nad całą resztą świata. Pisarz i intelektualista z czasów jej panowania – Denis Fonwizin, odwiedził Francję niedługo przed Wielką Rewolucją, która wywróciła Europę do góry nogami. Za najbardziej poniżające Francuzów uznał ich aspiracje wolnościowe. W swoich wspomnieniach z podróży dowodził, że oto „pierwszym prawem każdego Francuza jest wolność, ale rzeczywistym jego stanem – niewola, biedny człowiek bowiem nie jest w stanie zapewnić sobie bytu inaczej, jak niewolniczą pracą i jeśłi zechce skorzystać ze swojej drogocennej wolności, będzie musiał umrzeć z głodu”. Fowzin doradzał Francuzom, aby przyjęli rosyjskie rozumienie wolności, jego naród nauczył się bowiem „odróżniać wolność gwarantowaną prawem od rzeczywistej. Nasz naród nie ma tej pierwszej, ale pod wieloma względami korzysta z drugiej. I przeciwnie. Francuzi mając prawo do wolności, żyją w istnym niewolnictwie”, a to z tej przyczyny, że szczytne hasła libertè, egalitè, fraternitè – wolność, równość i braterstwo – są niczym wobec wolności jaką cieszy się rosyjski chłop pańszczyźniany. „Ludzie, konie, ziemia, dostatek żywności – dowodził – słowem, u nas wszystko jest lepsze i w większym stopniu zapewnia nam ludzką egzystencję”. Współczesny mu historyk Iwan Bołtin wtórował, że rosyjscy chłopi są szczęśliwi również i z tej przyczyny, że „nie mogą sobie wyobrazić innej sytuacji i nie mogą pragnąć tego, czego nie znają”, a przecież „szczęście ludzkie, to płód wyobraźni”. Warto dodać tylko, że dla inaczej myślących docelową „wolnością” był dożywotni pobyt na Syberii. Takie rozumienie wolności i szczęścia przyjął również Lenin oraz jego twór w postaci stalinizmu. Był też on nieodłączną cechą ZSRR, a dzisiaj stara się ją przywrócić Rosji Putin i jego ekipa. Co więcej, cieszy się to rosnącym poparciem społecznym. W ostatnich badaniach Instytutu Lewady zadano respondentom pytanie o to, czy Stalin był zbrodniarzem podobnie jak Hitler oraz czy ofiary jakie poniósł naród w czasach stalinowski były warte imperialnych sukcesów? Na pierwsze, odpowiedź była zdecydowanie negatywna, a Stalina uznano za bohatera, nie zbrodniarza. Na drugie, twierdząco – „tak były warte!” – odpowiedziała prawie połowa respondentów. Rosja bowiem, to nie poglądy, ale społeczna tożsamość. Dramatem jej społeczeństwa jest tylko to, że czasy na „rosjopodobny” twór już się nieodwracalnie skończyły i czeka ją bardzo trudna przyszłość oswajania się ze światem zupełnie odmiennym o od ich aktualnej wizji rzeczywistości. Zderza się z nią od stuleci, tyle, że dominuje tam wspomniane wcześniej przekonanie Katarzyny II, że jeśli ma się wystarczająco wiele władzy, to w Rosji rzeczywistość daje się bez trudu zadekretować jednym pociągnięciem pióra.

Fenomen Rosji polega na tym, że w tym kraju istotnie można wiele dekretować, nie zważając na prawdziwe wymiary rozważanych zagadnień. Jej władcy mylą się jednak sądząc, że to jej trwała i wrodzona cecha i że na tym polega przyrodzony ich krajowi przywilej oraz że Rosji, jako jedynego kraju na świecie nie dotyczą prawa fizyki, ekonomii i geografii. Ich odmienne działanie jest tam związane tylko z tym, że to nie tylko kraj wielki, ale też peryferyjny, po części pusty, którego mocarstwowość na światową skalę jest wynikiem szczególnego zbiegu okoliczności i które to cechy ze swej zasady nie mogą trwać w nieskończoność.

Oto jeszcze jeden przykład szczególnej sytuacji Rosji, tym razem w dziedzinie finansów.  Jak określił tę sprawę austriacki cesarz Józef II „cesarzowa jest jedynym rzeczywiście bogatym monarchą w Europie. Wydaje dużo i wszędzie i nikomu nie jest nic winna; jej papierowe pieniądze są warte tyle, ile ona zechce”. Iwan Pososzkow, autor pierwszego rosyjskiego traktatu ekonomicznego (Księga o niedostatku i bogactwie) uznał, że pojął zasadę rosyjskiej gospodarki z czasów panowania Katarzyny II i pisał: „nie jesteśmy cudzoziemcami, nie liczymy ceny miedzi, lecz szanujemy imię naszego Cara. U nas słowo Jego Najjaśniejszej Wysokości ma taką moc, że gdyby rozkazał wybić na pozłacanej miedzianej ozdobie rysunek rublowy, to krążyłaby ona jako rubel niezmienny na wieki wieków”. Ambasador Francji, hrabia Segur dodawał: „Masa biletów bankowych, oczywista niemożność pokrycie ich kapitałem, fałszowanie pieniędzy (…) co w innym państwie spowodowałoby nieuchronne  bankructwo nie budzi tu nawet niepokoju. Jestem przekonany, że cesarzowa, gdyby wydała taki rozkaz, mogłaby zmusić do przyjmowania w charakterze monet kawałków skóry”. Tyle, że ekonomia rządzi się sobą sama, a jej prawa mają obiektywny charakter. Odwrotną stroną cudownego tworzenia pieniędzy poprzez ich drukowanie był rosnący deficyt państwowy, który jednak nie ujawniał się w rosyjskim systemie natychmiast. Swojemu następcy Katarzyna pozostawiła dług przekraczający trzyipółkrotnie dochody z ostatnich lat jej panowania. Cud „rosyjskiej ekonomii” polegał jednak na tym, że bez trudu znajdowano źródła finansowania deficytu. Tym niewyczerpanym źródłem zawsze był uległy rosyjski naród, oczekujący w zamian za te ofiary, poczucia własnej wielkości osiąganej przez podbijanie innych, nawet za cenę życia w otoczeniu fikcji. Wszystko wskazuje na to, że teraz też jest gotów wziąć na własne barki ciężar putinowskiej imperialności. Rzecz jednak w tym, że to dzisiaj wielokrotnie bardziej kosztowna rzecz, niż kiedykolwiek przedtem, do tego w praktyce nieosiągalna i nie stać na nią już żadnego kraju świata, a Rosji na to nie stać i to pod każdym względem.

By Rafal Krawczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.