„BREXIT”! CZYLI ROZWÓD  ŚLIMAKA Z RYBĄ

 

SlimakDrugiego lutego 2010 roku władze Europejskiej Unii podjęły wiążącą uchwałę, że ślimak to nie mięczak, lecz ryba. Pospolity winniczek został urzędowo zaliczony do kategorii ryb słodkowodnych. Jeśli więc lojalny obywatel unijnego państwa napotka w swoim ogrodzie winniczka, powinien traktować go jak karpia lub karaska, a nie zaroślowego łazęgę i to pomimo tego, że w pobliżu może nie być zbiornika wodnego. Komisja Europejska podjęła tę decyzję na wniosek Francuzów by mogli korzystać z przyznanych rybom ulg cenowych, bo kiedyś zapomniano o ślimakach, symbolu wykwintności francuskiej kuchni. W sześć lat później, Anglicy zdecydowali jednak, że ślimak to nie ryba i w czerwcowym referendum zwyciężyli zwolennicy nie uznawania go za rybę, lecz za ślimaka, bo też tę humorystyczną opowieść można uznać za rodzaj kwintesencji różnic pomiędzy biurokratyczną „europejskością” a lesseferystyczną „brytyjskością”. Uchwała o przewadze rybowatości u z gruntu śródlądowego ślimaka, dla którego woda jest śmiertelnym zagrożeniem, przeszła przed sześciu laty bez protestów. Towarzyszyły jej tylko salwy śmiechu. Teraz, Komisji Europejskiej wcale nie jest do śmiechu. Rzecz w tym, że nie jest też do śmiechu samej Wielkiej Brytanii, skoro zarówno mieszkańcy Szkocji, jak i Irlandii Płn. głosowali za pozostaniem w Unii. Czy nie skończy się to załamaniem delikatnej konstrukcji samego państwa brytyjskiego, a może też i radykalną zmianą jego wewnętrznej struktury? Istnieje przecież ścieżka przemian, które mogą postawić Wyspy w zupełnie nowej sytuacji geopolitycznej.

Wielka Brytania jest prawnym następcą Zjednoczonego Królestwa, największego kiedyś imperium kolonialnego świata. Powstało w styczniu 1801 roku z połączenia Królestwa Anglii ze Szkocją, czyli w okresie największej fali globalnych sukcesów Londynu. Szkocja dołączyła tym samym do wcześniej uformowanej unii z Królestwem Irlandii, które też było inne niż Anglia, bo i nie miało własnych kolonialnych marzeń. Mariaż Anglii ze Szkocją, bez formalnego połączenia obu państw w jedno, miał miejsce jeszcze wcześniej, w 1707 roku, kiedy doszło do fuzji parlamentów obu Królestw scalonychy w jedną izbę, co też oznaczało faktyczny koniec szkockiej niepodległości. Wydarzenie było następstwem nieudanej wyprawy Szkotów do Ameryki Środkowej, gdzie na wzór Anglików zamierzali zbudować własne kolonie zamorskie. Zamiar wspierany środkami państwowymi zakończył się zupełnym fiaskiem, stawiając w zagrożeniu szkockie finanse państwowe. Ratunkiem okazało się połączenie z Anglią mającą już wtedy w posiadaniu zarówno Irlandię jak i Walię, pozostając przy tym z tą pierwszą w formalnej unii personalnej (jeden monarcha) od 1603 roku. Państwowa wspólnota Wysp przestała istnieć w tej formie dopiero po czterystu latach, w 1922 roku, kiedy na niepodległość wybiło się Wolne Państwo Irlandii. Reszta, przez następne sto lat pozostawała w składzie Wielkiej Brytanii. Rzut oka na mapę potwierdza, że leżąca na samych krańcach Europy Szkocja, granicząca tylko z Anglią, nie miała innego wyjścia, jak akceptowanie idei Zjednoczonego Królestwa. Warto jednak pamiętać, że szkockie poczucie inności było już wtedy ugruntowane tysiącem lat narodowej odrębności, prowadząc do wielu krwawych powstań zbrojnych. Rzecz w tym, że współczesne warunki są głęboko zmienione, a kontynentalna Europa równie odmienna od Wysp jak wtedy. Dzisiaj, istnieje ogromny i trwały tranatlantycki obszar anglojęzyczny składający się – prócz samej Wielkiej Brytanii – z Kanady, Stanów Zjednoczonych, Australii i Nowej Zelandii. Językiem angielskim jako pomocniczym posługuje się na codzień półtora miliarda ludzi zamieszkujących Indie Brytyjskie i dziesiątki milionów mieszkańców dawnych  afrykańskich kolonii. Czwartkowe referendum może doprowadzić do tego, że sytuacja radykalnie zmieni znaną nam dzisiaj mapę świata.

Jednosc            Unia z Irlandią przestała istnieć 6 grudnia 1922 roku, kiedy to powstało niepodległe państwo Irlandczyków, a jego miejsce w Unii zajął tylko mały jej fragment w postaci protestanckiej Irlandii Północnej. Wciąż jednak w nazwie państwa nie uwidoczniono ani Szkotów, ani Walijczyków, bez wątpienia będących narodami od Anglików odrębnymi.  Co z nimi, skoro różnią się od tych ostatnich znacznie i to nie tylko samym rodzajem mowy, bo wszyscy na codzień używają angielszczyzny, ale świadomością własnego miejsca w historii kraju? Anglicy, to naród eksplorerów i kolonialistów. Walijczycy, Szkoci i północni Irlandczycy przeciwnie – to nacje „stacjonarne”, nie zaś eksplorerskie. Przychodzi na myśl porównanie z zupełnie innej przestrzeni. Oto rozpad Związku Sowieckiego i powstanie w jego miejsce kilkunastu niepodległych państw miało w gruncie rzeczy to samo źródło. Ukraińcy i Białorusini, pomimo wysiłków wciągnięcia ich w imperialne koło rosyjskie agresywności, nie zaczęli nigdy być Rosjanami i to pomimo tego, że na codzień w coraz większym stopniu używali ich języka. Głęboką różnicą okazała się też rosyjska skłonność do awanturniczego imperializmu w przeciwieństwie do spokojnego i „europejsko-lokalnego” postrzegania swych interesów przez tych pierwszych. Czy w przypadku Wielkiej Brytanii ten element też może mieć znaczenie?

Zadziwia tonacja komentarzy do faktu Brexit’u. Niemal jednomyślnie są krytyczne, wskazując na przypadkowość decyzji, jej nieprzemyślenie i koncentrują się na wyliczaniu szkód jakie ma przynieść Wyspom. To o tyle dziwne, że doświadczenie historyczne wskazuje, że jeśli coś się dzieje, to z całą pewnością nie dzieje się bez przyczyny. Rzecz bowiem wcale nie jest jednoznaczna, a brytyjskie wyjście z Europy układa się w jakąś całość, która wynika z ukształtowania się światowej mapy angielskości. Referendum przyniosło zwycięstwo zwolennikom opuszczenia Unii Europejskiej. Czy to już rozwiązuje wszystkie problemy, czy też jest dopiero początkiem kolejnych, niechybnie dotyczących umiejscowienia Wielkiej Brytanii na mapie świata? A poza wszystkim, czy kwestia Brexit’u, to tylko problem jej samej, czy też i całej Europy? Przecież poszczególne części tej ostatniej też znacznie się od siebie różnią. Polska ma kulturowo niewiele wspólnego z Portugalią, a Włochy i Grecja ze Skandynawią. W istocie rzeczy, ten nowy obraz ilustruje zupełnie inną sprawę. Dowodzi mianowicie tego, że to nie my kształtujemy własny los, ani też los naszych ojczyzn. Nie jesteśmy też panami historii własnego narodu, ponieważ zależy on od bardzo wielu czynników oraz natury biegu rzeczy, na które nie mamy wpływu, a jego mentalność kształtuje się na przestrzeni wielu stuleci. Nasza historia kształtuje nas, a nie my ją. Banner wywieszony na Pałacu Kultury w Warszawie i mający zachęcać Brytyjczyków do pozostania w Unii, był w gruncie rzeczy śmieszny, ponieważ rady Polaków nie miały żadnego znaczenia.  Dlaczego nie miały, skoro Polska podobnie jak Wielka Brytania jest członkiem europejskiej wspólnoty? Czyżby mechanizmy kształtujące wielkie wydarzenia kulturowe i spojrzenie ludzi na świat zewnętrzny, które potrafią zmienić losy milionów nie miały z ich wolą żadnego związku? Czyżby wcale  nie szło o intelektualną argumentację, lecz o wrodzone narodom ich własne historyczne atawizmy? Dzisiaj nie ma co do tego wątpliwości. Tak, one nie mają znaczenia! Co więc to znaczenie posiada? To pytanie, na które trafna odpowiedzi kwalifikuje się do natychmiastowej Nagrody Nobla.

FlagiZłośliwi powiadają, że prawdziwą przyczyną opuszczenia przez Wielką Brytanię struktur Unii Europejskiej jest wciąż żywa w sercach Anglików pamięć o posiadanych niegdyś posiadłościach. To jednak złośliwość bezpodstawna. Cała historia Anglii dowodzi o jej głębokiej inności w porównaniu z losami reszty Europy i nie bez podstawy jej mieszkańcy o Europejczykach wyrażają się per „oni”, dzieląc kontynent na „Wyspy” i całą resztę. Imperium Brytyjskie było naprawdę ogromne, a przed rozpadem sprzed kilkudziesięciu dekad, uznawano je nie bez racji za największe w świecie zwarte terytorium i do tego dość słabo powiązane z europejską tradycją wywodzoną z rzymskiej łacińskości. Pan Rawlison z W pustyni i w puszczy – ojciec Nelly, przyjaciółki Stasia Tarkowskiego, na pytanie „co będzie potem”, miał tylko jedną odpowiedź: „potem, będzie Anglia!” i ani przez chwilę nie przyszło mu na myśl, że wiktoriańskie imperium może kiedykolwiek przestać istnieć. W 1922 roku, przed oderwaniem się Irlandii, Imperium Brytyjskie zamieszkiwało 458 milionów ludzi, czyli piąta część światowej populacji. Rozciągało się na obszarze prawie 34 milionów kilometrów kwadratowych zajmując niemal jedną czwartą powierzchni globu i to nie licząc Stanów Zjednoczonych (kolejne 10 milionów km2 ). Te, oderwały się od niego w drugiej połowie XVIII wieku wciąż jednak pozostając największym zgrupowaniem anglojęzycznej ludności i pobrytyjskiej kultury. Gdyby policzyć to wszystko razem, to ówczesny świat poddany dominacji Anglosasów liczył 44 miliony kilometrów kwadratowych i mieszkało w nim około 700 milionów ludności. To prawie dwukrotnie więcej, niż cały obszar tworzącego się wtedy ZSRR i niemal dwa razy tyle, ile ludności liczyły Chiny. Warto przy tym pamiętać, że angielski był też Szanghaj i Hongkong, a także Singapur, a Wielka Brytania kontrolowała transport na największych chińskich rzekach. W rezultacie tej ekspansji, anglosaskie wpływy polityczne, językowe i kulturowe stały się światową dominantą. Powiedzenie, że „w Imperium słońce nigdy nie zachodzi” stało się w tym kontekście nawet bardziej prawdziwe, niż wtedy, gdy używali go władcy niegdysiejszego habsburskiego imperium Hiszpanii. Do dzisiaj, każde dziecko wie, że warto uczyć się języków obcych, ale nauczenie się angielskiego jest koniecznością, nie zaś samą tylko chęcią. Jednak, to nie tylko wielkość kontrolowanych terytoriów legła u podstaw idei Brexit’u, lecz przede wszystkim świadomość inności. Średniowieczna Anglia powstała i rozwijała się przez pół tysiąclecia w znacznej izolacji od reszty Europy, będąc bardziej związana z nordycką Skandynawią, aniżeli z tą częścią świata, która wyłoniła się po upadku śródziemnomorskiego Rzymu. Koegzystencja tych dwóch przestrzeni nie zapobiegła temu, że to Anglia w 1215 roku (Wielka Karta Wolności) była pierwszym krajem stawiającym sobie polityczny cel w postaci sukcesywnego zabezpieczania praw jednostki. W Niderlandach, to kwestia XVII wieku a we Francji dopiero następne stulecie, czyli całe pół tysiąclecia później od angielskich osiągnięć w tym zakresie. Europa Wschodnia i Bałkany nie rozwiązały problemu do dzisiaj. Trudno się zatem dziwić, że Brytyjczycy mieszkańców reszty kontynentu mają albo za „politycznych sztywniaków”, albo też za społeczeństwa w jakimś stopniu niedorozwinięte, co nie prowadzi do poczucia paneuropejskiej wspólnotowości.

Wielka Brytania na mapie wydaje się być oczywistą częścią Europy, nawet wtedy, gdy sama nazywa ją „Kontynentem” dla odróżnienia od „Wysp”. W dzisiejszej rzeczywistości to ona odziera jednak Unię Europejską z cnoty upragnionego stanu ponadnarodowej jednakowości, a to oznacza, że ekspansja terytorialna tej ostatniej z całą pewnością dobiegła kresu i trzeba liczyć się raczej z tendencją odwrotną. W modelowym założeniu, Europa miała stać się światowym mocarstwem, ale też kroczyła ku czemuś na podobieństwo Stanów Zjednoczonych, czyli państwa, w którym kulturowa i historyczna jednakowość pozwala zachować jednolite oblicze. Już dzisiaj widać, że w Europie jest Europ kilka, a jeśli jej czegoś brakuje, to przede wszystkim jednolitości.

Imperium KanutaWynik brytyjskiego referendum będzie dla reszty Europy niemniej ważny jak dla samej Brytanii, niezależnie od tego czy w czwartek 23 czerwca nastąpiłaby decyzja prowadząca do Brexit’u, czy wciąż pozwalająca na Bristay. Ani jedno, ani drugie nie podważa jednak tego, że Wielka Brytania jest pod wieloma wzlędami przestrzenią inną niż reszta geograficznej Europy i nikt nie jest w stanie niczego w tym względzie zmienić. Można powtórzyć wypowiedzianą kiedyś myśl, że oto po Europie krążyło widmo Brexit’u, ale nie tylko w postaci odbicia nastrojów ludności Wielkiej Brytanii, ale także jako realna opcja dla mieszkańców innych krajów członkowskich, aczkolwiek ich konkretne okoliczności mogą być zupełnie odmienne. Mniej więcej dla połowy unijnych narodów wyjście z europejskich struktur staje się w oczach wyborców pożądaną wersją przyszłości nawet wtedy, gdy pozostaje ona niejasna, czy wręcz dla nich niebezpieczna w obliczu rosnącej nieodpowiedzialności Rosji. A może jest zupełnie inaczej i historia dobrze wie, że ze strony tej ostatniej nie ma się już czego obawiać wobec perspektywy jej nieuniknionego rozpadu?

Przypadek Wielkiej Brytanii jest o tyle pouczający, że wedle wszystkich profesjonalnych opinii, opuszczenie przez nią Wspólnoty będzie nie tylko szkodliwe dla niej samej, ale też i dla światowych rynków finansowych. Właściwie nie będzie z tego korzyści dla nikogo, nawet dla samej Brytanii. Można więc zaryzykować opinię, że wyjście z Unii przez jakikolwiek kraj członkowski byłoby tylko ze szkodą dla niego samego, a opuszczenie jej przez Brytyjczyków posłuży zapewne wszystkim wrogom samej Europy, wcale nie wzmacniając potęgi samego Albionu, lecz grożąc różnymi perturbacjami z oderwaniem się Szkocji i Północnej Irlandii włącznie o maleńkim Gibraltarze nie wspominając. Dlaczego więc opinia tak wielu mieszkańców Wysp okazała się sprzyjająca opuszczeniu wspólnoty? Jaka jest tego logika i czy w związku z tym w ogóle warto jest ryzykować referenda w tego rodzaju sprawie, skoro sami mieszkańcy krajów członkowskich nie są w stanie pojąć istoty swoich interesów i długofalowych narodowych celów? Może i w tym przypadku daje o sobie znać przemożna Mądrość Historii? Warto więc powtórzyć pytanie: jaka jest tego wszystkiego logika, bo jakaś przecież być musi?

Tytułowe pytanie ma do pewnego stopnia charakter symboliczny. Zarówno pojawienie się samej idei Brexitu, jak i wyjście Wielkiej Brytanii ze struktur Unii Europejskiej, ma w praktyce dać Anglikom niewiele, spowodowało jednak, że postawiona została kropka na „i” co do brytyjskiej odmienności, a i Europa  już nigdy nie będzie taka sama. Więc jaka będzie? Statystyki sympatii i antypatii należy traktować z ostrożnością. Weźmy pod uwagę to, że wśród Greków Unia cieszy się najniższym w całej Europie wparciem nie przekraczającym 27 procent mieszkańców. Grecki rząd nie zamierza jednak przekuć tego na wynik ewentualnego referendum w pełni świadom tego, że w sytuacji, w jaką wprowadziły kraj beztroskie rządy poprzedników, bez europejskiej pomocy mogłoby się to skończyć niewyobrażalną finansową katastrofą.

AngielskiW ramach dzisiejszej debaty na temat miejsca Wielkiej Brytanii w Europie najwięcej pada argumentów z przestrzeni ekonomii. Analitycy z Centre for Ecinomic Performance w London School of Economics szacują, że dotknie ją teraz spadek wartości Produktu Krajowego Brutto od 6.3 do 9.5 procent. Scenariusz optymistyczny mówi o spadku rzędu 2.2%, podkreślając jednak, że decyzja o wyjściu z Unii Europejskiej, to gra ryzykowna. Thinktank Open Europe w marcu tego roku szacował, że brytyjskie wyjście spowoduje, że PKB Zjednoczonego Królestwa będzie w 2030 roku wciąż o ponad dwa procent niższy niż obecnie, a jeśli nie nastąpi porozumienie z Unią na kształt norweskiego, będzie zmuszone przywrócić bariery protekcjonizmu. Uderzyć to ma boleśnie w brytyjską, ale i europejską gospodarkę, skoro na tę ostatnią przypada ponad połowa całego handlu zagranicznego, a spośród dziesięciu największych inporterów brytyjskich towarów, osiem to kraje europejskie. Wielka Brytania jest również ważnym centrum bankowości i finansów. Jej dwieście pięćdziesiąt instytucji bankowych zatrudnia sto sześćdziesiąt tysięcy pracowników. Szacunki wskazują, że skutki opuszczenia Unii Europejskiej będą dla nich szczególnie bolesne.

W połowie lat siedemdziesiątych przebywałem na stypendium naukowym w Holandii. Zapadły mi w pamięć dwa wydarzenia. Jedno, to powszechny wtedy „europejski patriotyzm” i zjawisko przystrajania samochodów emblematami EU w miejsce oznakowania krajowego, czyli manifestacja europejskości i jej przewagi nad „krajowością”. Drugi, to euforia słuchaczy wspólnych wykładów z powodu tego, że w czasie jednego z nich, uczestnicy przybywający z Polski wyrazili głośną nadzieję, że przyjdzie kiedyś moment (a były to tak zwane „czasy gierkowskie”), gdy stanie się ona pełnoprawnym członkiem Europy. W rzeczywistości nastąpiło to dopiero w trzydzieści lat później, ale do dzisiaj Polacy należą do grupy najzagorzalszych zwolenników Unii Europejskiej i nigdy nie uformowało się w kraju silne stronnictwo antyunijne. Jak to powiązać z dzisiejszymi tendencjami mieniącymi się odśrodkowymi i zamierzającymi pchać Unię w kierunku dezintegracji?

Politycy, publicyści, intelektualiści uważają się za opiniotwórczą awangardę społeczeństwa. Zakładają, że ich wpływ na wydarzenia sprowadza się do wskazywania racjonalnych rozwiązań, czyli takich, które przynoszą więcej pożytku niż szkody. Nic bardziej zwodniczego. Jak twierdzi amerykański politolog George Lakoff muszą w konsekwencji przegrać, ponieważ w rzeczywistości ludzie zajęci problemami swojej codzienności nie mają ani warunków ani czasu do przeprowadzania skomplikowanych analiz, więc i decyzje wyborcze podejmują pod wpływem chwili. Tak zwani wyborcy w trakcie procesów wybierania wcale nie kierują się klarownie zdefiniowanym własnym interesem, ale reagują emocjami, nawet tymi najbardziej skrywanymi. Nie zastanawiają się nad rzeczywistością i nie składają faktów w spójną całość, ponieważ te ostatnie ich za bardzo nie interesują. Koncentrują się na tych wartościach, które przemawiają do emocji, głosując i wspierając tych z którymi się identyfikują w przestrzeni symboli, nie baczą nawet na to, że skutki takich wyborów mogą być dla nich samych negatywne. Jak zauważa Magdalena Środa „ubodzy mogą zagłosować na tych, którzy ich jeszcze bardziej zubożą a miłujący wolność na tych, którzy im ją odbiorą”. Wyniki wyborów w Polsce i powyborcze wydarzenia mogą stanowić dowód poprawności tej opinii. Tyle, że jest to też i dowodem na to, że to Historia działa zamiast nas samych, a my jesteśmy tylko Jej narzędziem. Narzędziem czego? Dobre pytanie…

Anglia            Przyzywyczailiśmy się myśleć o Wielkiej Brytanii jako o trwałej części europejskiej przestrzeni politycznej i gospodarczej tak, jak nikomu nie chce się pamiętać tego, że Polska w większości swej historii wcale wcale nie była Europą w jej kulturowym znaczeniu, ale euroazjatyckim pograniczem. Wielka Brytania była w tym okresie pograniczem euroatlantyckim, a więc od naszego zupełnie odmiennym i mającym bardzo mało wspólnego z pierwszym. Czy więc powstanie Unii i odtrąbienie jej ostatecznego sukcesu nie było czymś przedwczesnym? Okaże się to niebawem…

By Rafal Krawczyk

1 Comment

  • Bardzo ciekawy punkt widzenia, a najbardziej ujmuje Twoja swiadomosc brytyjskiej mentalnosci. Mieszkam w tym kraju od 10 lat i dokladnie to samo zauwazam. Zawsze kpilam z tego imperialistycznego poczucia, ze Brytyjczycy sa liczaca sie wyspa na srodku atlantyku, a nie oddalona o kilka km od Francji wysepka… Ale tutejsza mentalnosc wlasnie im taka tozsamosc narodowa dyktuje! Gratuluje trafnej obserwacji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.