EGIPT – CO DALEJ?

Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie zaleca już wyjazdów do Egiptu argumentując, że tamtejsza sytuacja jest „nieprzewidywalna”. To oczywisty eufemizm, skrywający analityczną bezradność. Dla Ministerstwa Spraw Zagranicznych „zagranica” – to z całą pewnością Białoruś, Rosja, Niemcy i USA. Egipt to jakieś antypody, których jedynym wyróżnikiem są jego nadmorskie kurorty. Tyle, że polityki zagranicznej nie da się dzisiaj prowadzić wobec Hurghady i Szarm el-Szejk, jeśli nie ma się szerszej wizji polityki bliskowschodniej. A tej brakuje, bo i nie ma fachowców, ale też i nie ma chyba potrzeby ich kształcenia, skoro Polaków bardziej wciągają pogrzeby ofiar Smoleńska i dziury w drogach niż geopolityczna sytuacja kraju. A dzisiejsze geopolityka, to świat cały, nie tylko najbliższe sąsiedztwo. Znawców Egiptu szuka się więc pośród przewodników biur podróży i… egiptologów. Egiptolog – jak sama nazwa wskazuje – powinien się znać na Egipcie, nieprawdaż? Poproszono nawet w TVN o komentarz młodego doktora z Instytutu Archeologii Egiptu i Sudanu UW. Rozmowa trwała krótko. Egiptolog ze znawstwem skwitował pytanie o rozwój wypadków stwierdzeniem, ze „sytuacja jest nieprzewidywalna”. Oczywiście! Z perspektywy jego wiedzy o faraonach, ich mumiach, piramidach i artefaktach sprzed czterech tysięcy lat, jest rzeczywiście nie przewidywalna, Z punktu widzenia wiedzy o stosunkach międzynarodowych przewidywalna jest, ale na pewno nie w kontekście pytania o przyszłość egipskiej demokracji. Samo pojęcie „demokracja” jest w świecie islamu czysto zachodnim importem. Muzułmanie w ogóle nie rozumieją pojęcia, bo przecież to ludzie Zachodu, musieli „wybijać się na wolność”, bo nie rządził tam lud, lecz monarchowie z elitą arystokratów. W kolejnych „rewolucjach burżuazyjnych” wolność w imieniu ludu wywalczyli mieszczanie wolnych miast. Islam tej potrzeby nigdy nie miał. Nie było tam warstwy arystokratów, nie było monarchów w europejskim znaczeniu, nie było też wolnych miast z odrębną mieszczańską elitą i świeckim prawem. Wszędzie był islam, traktujący wszystkich wiernych jednakowo i sprawiedliwie w ramach koranicznego ustawodawstwa. Spory rozsądzali „kadi” i „mufti” – zawodowi sędziowie pochodzący z ludu i awansujący autonomicznie na podstawie ich własnego autorytetu i na miarę koranicznej wiedzy. Władza polityczna była więc ograniczona do pilnowania porządku ustalonego przez Mahometa. Monteskuszowski dogmat o trójpodziale władzy (ustawodawczej, sadowniczej i wykonawczej) w świecie mahometan nie ma sensu. W koranicznej tradycji sądownictwo przynależy koranicznym sędziom dysponującym pięćsetletnią tradycją prawną. Konstytucja i ustawodawstwo ma jedno źródło – Koran i komentarze, parlament jest w tej sytuacji zbędny. Państwo – w rozumieniu europejskim – jest również zbędne: władca jest od tego, by strzec ustalonego raz na zawsze porządku a nie by gmerać przy systemie prawnym i sadownictwie.
Mahomet był autentycznym przywódcą ludowym, przewodnikiem demokratycznej (na arabski sposób) rewolucji społecznej i uznał osobisty sukces i „nadmierne” bogactwo za grzeszne oraz nakazał dzielić się nim z mniej szczęśliwymi. Dla eliminacji poczucia braku sukcesu i wykluczenia każdemu mężczyźnie przydzielił prawo do czterech żon. „Mężczyźni mają nad nimi wyższość. Bóg jest potężny, mądry!” a „Każdy muzułmanin ma prawo do małżeństwa” – powtarza jak mantrę Kairska Deklaracja Praw Człowieka w Islamie (współczesna – z 1990 r. nie z czasów Mahometa). Takie oto jest islamskie rozumienie demokracji i to jest to, za czym tęsknią Arabowie. Tymczasem, kolonialna spuścizna po Zachodzie pozostawiła im warstwę ludzi nazywaną w Europie „klasa średnią” a także niezrozumiałe w kategoriach islamskich pojęcie demokracji. Islam jest „władza ludu” z samej swej istoty. Skoro ludzie są sobie równi, nie ma wywyższonych ani poniżonych, nie ma więc też prawa istnienie jakichś „średnich”. Klasa średnia jest niezrozumiałą kalką rodem z Zachodu – bo to ludzie, których pozycja nie zależy od pobożności i stopnia znajomości Koranu, ale od ich zdolności inwestycyjnych. Ta ostatnia zdolność nie jest jednak w Koranie wymieniana jako działalność pożyteczna, przedsiębiorcy nie doznają tam poważania z racji swej przedsiębiorczości a jedynie z racji pobożności. Każdy więc stara się być pobożny, czego ocena nie jest w gestii – jak w świecie zachodnim wolnego rynku – ale jest w rękach „uczonych w Piśmie” ulemów, sąsiadów i innych wiernych muzułmanów. To oni są prawdziwymi ludowymi autorytetami i oni określają co jest pobożne, a co pobożne nie jest. Sprawę upraszcza to, że w świecie arabskim prawie 50% ludu jest niepiśmienne. Cała jego wiedza o reszcie świata pochodzi więc z piątkowych kazań w meczecie i państwowej telewizji. Islamska demokracja – to władza muzułmańskiego ludu czyniona za pośrednictwem ich przewodników – ulemów różnego szczebla. Demokratycznie wybrany parlament jest tylko wtedy zgodny z wolą ludu, gdy – jak irański – jego członkowie, to najpobożniejsi z pobożnych, którzy nie ważą się poprawiać uświęconych tradycją zasad.
W Egipcie zatem łatwo dają się przewidzieć dwa scenariusze dalszych wydarzeń. Pierwszy – utrzymanie się Mubaraka i jego kolegów z wojska przy władzy, rozpędzenie tłumów i zaprowadzenie „porządku”. Oznacza to, że rozstrzygnięcie ulegnie tylko przesunięciu w czasie. Drugi – to poddanie się wojskowego reżimu i po rządach przejściowych (takie miały miejsce w Iranie po obaleniu szacha) powszechne wybory, które wyniosą do władzy koranicznych uczonych. Nastąpi wtedy oczekiwana islamska demokracja, czyli wolność tylko dla muzułmanów, ograniczona ramami zakazów i nakazów Koranu. Nastąpi dekada (lub więcej) zapadania się gospodarki i narastającej frustracji, zmuszającej przy okazji resztę świata do przechodzenia na nowe – poza ropą naftową – nośniki energii Jeśli nowe pokolenie Arabów wyrośnięte na Internecie pojmie, że jedyną szansą na dołączenie do świata jest porzucenie „islamskiej demokracji” na rzecz drogi „zeświecczania islamu” jaką obrała Turcja po I wojnie światowej (też jak się okazuje najeżona przeszkodami), to świat islamu ma szansę na wyjście z kryzysu, w który się sam wpędził. Jeśli nie, na globie ziemskim powstanie „czarna dziura” wielkości Europy, produkująca zadymy i zamieszanie. Nie życzmy tego Arabom, tak jak i nie życzmy sobie samym…

By Rafal Krawczyk

1 Comment

  • Michał Wardęszkiewicz -

    Drogi Panie Rafale

    Pański komentarz, odnośnie do „Rewolucji Egipskiej”, stosownych egzaltacji Michnika, oraz Pańskiej diagnozy i prognozy „Czarnej Dziury” dla relacji Islamu z demokracjami zachodnimi (i naszą), jest dla mnie głosem „poznawczo uprawdopodobnionym”… Widzę w/w kwestie podobnie, w czym jeszcze utwierdzają mnie P. racje (i P. znacznie większa niż moja kiedykolwiek dotąd erudycja). Jeśli będę miał coś jeszcze do powiedzenia, więcej niż podziękowanie za P. Głos Rozsądku i Przestrogi, wypowiem się – jak zwykle imiennie – na stronie internetowej http://www.felieton.pl.
    Serdecznie pozdrawiam
    Michał Wardęszkiewicz
    PS. P.tekst był mi rekomendowany przez Naszego Kolegę, Pana Pawła Drewnowskiego

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.