W Bożonarodzeniowej audycji telewizyjnej katolicka teolog i filozof – profesor Halina Bortnowska, zaproszona z okazji „wieloświatopoglądowej rozmowy” z udziałem praktykującego geja (a co ma gej do Bożego Narodzenia?) oraz religijnego Żyda, wyraziła wobec tego ostatniego serdeczne uczucie zazdrości, że oto w czasie gdy trwa chrześcijańskie Boże Narodzenie, on może zapalić sobie chanukowe świece, lecz ona sama zrobić tego nie może. Kilka dni wcześniej w magazynie spraw międzynarodowych, w reakcji na informację o tym, że osiemdziesiąt procent amerykańskich urzędników federalnych jest żydowskiego pochodzenia, popularny prezenter wyraził głośne zdziwienie pytając: „czy to znaczy, że Żydzi rządzą światem”? Czy aby dojść do konkluzji, że stosunkowo nieliczna i wyizolowana grupa religijna – nie miliardy Chińczyków, muzułmanów czy Hindusów – może rządzić współczesnym światem za pośrednictwem chanukowych świec, trzeba było czekać aż dwa tysiące lat?
Tak zwana „kwestia żydowska” ma długą historię. Zazwyczaj wiąże się ją z nazwiskiem Bruno Bauera, niemieckiego filozofa, z którym niespełna dwieście lat temu wdał się w debatę o przyszłości europejskich Żydów sam Karol Marks. Bauer był zdania, że zamieszkująca wtedy Europę społeczność aszkenazyjskich Żydów nie jest w stanie dokonać prawdziwej asymilacji z ludnością europejską ze względu na głęboką odmienność filozofii ich religii. Zaniechanie przez Żydów wyznawania ortodoksyjnego judaizmu – dowodził – pozbawiłoby ich własnej tożsamości i zamiast asymilacji miałoby miejsce zwykłe zniknięcie oraz rozpłynięcie się w obcym otoczeniu. Karol Marks, zagorzały ateista i „osobisty przeciwnik Pana Boga” replikował zgodnie ze swoją teorią, że w przyszłości religia, jako opium dla ludu, nie będzie miała w ogóle żadnego znaczenia, więc i religijna tożsamość zaniknie zastąpiona klasową strukturą społeczeństw. Historia dowiodła, że nie miał racji ani jeden, ani drugi. Żydzi, z wyjątkiem grupki ortodoksów, stali się ludźmi świeckimi w podobnym zakresie. Widoczny wokół nas trend ku świeckości życia codziennego zdobywa sobie miejsce w umysłach Europejczyków, ale echo odmienności wynikających z tradycji religijnych daje się usłyszeć. Patrząc na rzecz powierzchownie – tzw. judaizm zreformowany upodobnił się do chrześcijaństwa zreformowanego na protestancki sposób na tyle, że profesor Bortnowska może dzisiaj zgrabnie pomieszać żydowskie święto Chanuki z chrześcijańskim Bożym Narodzeniem. Chanuka, to święto ruchome, obchodzone zawsze w miesiącu kislew żydowskiego kalendarza księżycowego, a rachunkowy (fazy księżyca) przypadek sprawił, że w 2011 roku rozpoczęcie święta przypadło na 21 grudnia, czyli na trzy dni przez Wigilią. Jej zakończenie też jest Wigilii bliskie i nastąpi kilka dni po święcie Bożego Narodzenia. Trwa więc w tym roku niemal dokładnie w tym samym okresie, kiedy to zachodni świat chrześcijański śpiewa swoje Christmas carrolls. Śpiewa, co prawda, w zupełnie innej sprawie, ale powierzchowne podobieństwo może mylić.
Jak wiadomo, chrześcijaństwo, znajdując – to prawda – swoje teologiczne źródło w żydowskim Starym Testamencie, rozeszło się z judaizmem ostatecznie w dniu zburzenia przez Rzymian jerozolimskiej świątyni, potraktowanej przez nich nie tyle jako centrum kultowe, lecz jako ośrodek wiecznego buntu bliskowschodnich przeciwników ich porządku prawnego. Stało się to w tle Jezusowych słów odwracających w tym względzie nową religię od judaizmu: „dajcie cesarzowi, co cesarskie, Bogu, co boskie”. Istotą głębokiej różnicy między rzymskim i bliskowschodnim postrzeganiem świata była nie tyle sprawa stopnia „boskości Boga” oraz jego Osoby (Jedynej i Wyjątkowej, czy też istniejącej w Trzech Osobach jednocześnie?), ile kwestia rozumienia tego, czym jest w gruncie rzeczy prawo. Rzymianie stworzyli system prawa kodeksowego, świeckiego, nie mającego żadnego powiązania z Bóstwem czy kultem religijnym. Prawo miało służyć ludziom, powinno być tworzone i zmieniane przez nich samych. Judaizm, tak jak i islam oraz inne społeczeństwa Bliskiego Wschodu, rozumiały prawo zupełnie inaczej – Żydzi używali na jego określenie słów pochodzących z religii: ich święta księga, to Tora, Księga Prawa Bożego, wiecznego i niezmiennego, przez Boga stworzonego, do którego nie można nic dodać, ani też niczego z niego ująć pod groźbą kary ognia piekielnego. Tak samo zresztą traktuje sprawę Koran, który jest źródłem szariatu – prawa islamskiego. Prawo rzymskie jest natomiast ze swej istoty zmienne i ludzkie, jego źródłem jest pragnienie zbudowania narzędzia dla sprawnego współistnienia jednostek w społeczeństwie. Prawo muzułmańskie i żydowskie na odwrót – z istoty rozumienia tego pojęcia jest inne – niezmienne, święte i ma służyć chwale Boga, a nie być tylko narzędziem głęboko bezbożnego i z jego punktu widzenia zupełnie nieistotnego „współżycia społecznego”. Jak w tym kontekście rozumieć postulat zbliżenia Bożonarodzeniowych świąt do aktu zapalania Chanukowych świec? Znaczenie obu świąt jest w swej istocie tak głęboko odmienne, że uwaga profesor Bortnowskiej wydaje się zupełnie nie na miejscu. Czy jednak? Przeanalizujmy przez chwilę sprawę na użytek próby zrozumienia zagadnienia.
Chanuka jest obchodzona na pamiątkę powstania Machabeuszy, krwawego wydarzenia w historii narodu żydowskiego, będącego symbolem – co może w obecnej sytuacji zabrzmieć paradoksalnie – żydowskiego oporu przeciwko znienawidzonym wpływom Zachodu, reprezentowanym wtedy przez hellenistyczne państwo Seleucydów. Juda Machabeusz był trzecim synem świątynnego kapłana – Matatiasza Hasmoneusza. W 175 roku przed narodzeniem Chrystusa, król Antioch IV Epifanes, potomek Seleukosa, wojennego towarzysza Aleksandra przez Europejczyków zwanego Wielkim, rozpoczął działania dążące do pełnej asymilacji Żydów z Grekami. On również, ponad dwa tysiące lat temu, w taki sam sposób jak Europejczycy, rozumiał tzw. „kwestię żydowską” – rozwiązanie problemu odmienności przez asymilację. W kilka lat później Antioch sprzedał stanowisko arcykapłana Świątyni niejakiemu Jezusowi Jazonowi. Ten, z mocy królewskiej decyzji wybudował w świątyni ołtarz Zeusa Olimpijskiego, na którym ówczesnym greckim obyczajem złożono ofiarę ze świni. Kapłani żydowscy zmuszeni – w ich własnej świątyni – do odprawiania nabożeństw ku czci greckich bogów i składania ofiary z nieczystego zwierzęcia, wywołali rewoltę zakończoną zwycięskim powstaniem. Greków wygnano i powstało wokół Jerozolimy niewielkie żydowskie państwo religijne nastawione wrogo wobec wpływów Zachodu reprezentowanych przez kulturę Hellenów. Tych samych Hellenów, których Europa ma za swoich Ojców Założycieli. Jeśli więc profesor Bortnowska zazdrości Żydom Chanukowych świec zapalanych z okazji zwycięstwa Bliskiego Wschodu nad wpływami Zachodu, to czego właściwie im zazdrości? Tego, że udało im się wyrzucić Zachód ze Wschodu, czy też tego, że Zachód przysposobił ich dzisiaj do swojej cywilizacji do tego stopnia, że polski teolog i filozof może uznawać Chanukowe święto za niemal tożsame ze świętowaniem narodzin Chrystusa Zbawiciela?
Sprawa ma przy tym drugie i to bardzo głębokie dno. Święta Bożego Narodzenia są nie tylko całkowicie sprzeczne z żydowskim pojmowaniem istoty boskości Jahwe, ale już samo wspomnienie tego, że chrześcijaństwo ma coś wspólnego z judaizmem, jest dla ortodoksyjnych Żydów stwierdzeniem bluźnierczym i świętokradczym. Jahwe jest tak odległy od ludzi, wielki, potężny i niepowtarzalny, że nie ma w nim żadnych cech człowieczeństwa ani też podobieństwa do Boga chrześcijan. Nie tylko nie podlega żadnej teologicznej analizie, ale nawet nie ma wizerunku. Jahwe, to immanentny Byt – „Ten Który Jest”, „Jam Który Jest”. Jako taki nie może więc mieć ani syna, ani bliskiej kobiety zdolnej do urodzenia Mu Boskiego Syna. Poza tym syn, jeśli miałby być Bogiem w bliskowschodnim rozumieniu, nie może mieć matki, ponieważ boskość polega na tym, że jest ze swej istoty bytem wiecznym, nie mającym ni początku ni końca. Idea Matki Bożej jest więc tam rozumiana jako kolejny dowód pogańskiego pochodzenia chrześcijaństwa i faktyczną emanacją Hery, Ateny, Afrodyty czy Artemidy. Co ważne, do pewnego stopnia jest to pogląd historycznie racjonalny a i samo Boże Narodzenie jest w tej sprawie namacalnym dowodem.
Boże Narodzenie w sposób oczywisty kojarzy się nam ze śnieżną zimą (grudzień). Mamy więc waciki na choince imitujące śnieg i kolędy o chłodzie, które niechybnie przeżywało Dzieciątko w stajence. Uczeni jednak nie mają wątpliwości co do tego, że Jezus z całą pewnością nie urodził się w grudniu. Są podawane w tym kontekście dwie daty jako najbardziej prawdopodobne: marzec albo wrzesień. Skąd więc wziął się dzień 25 grudnia jako data Boże Narodzenia? Niestety, dla wierzących we wspólnotę chrześcijaństwa z judaizmem, w tym miejscu znowu ujawniają się pogańskie korzenie tego pierwszego. W starożytnym, łacińskim, przedchrześcijańskim Rzymie, będącym protoplastą i zaczynem współczesnego Zachodu, w tym samym okresie obchodzono kiedyś przesilenie zimowe jako święto Sol Invictus – Niezwyciężonego Słońca. Tak jak współczesne Boże Narodzenie, tamto święto było głęboko zakorzenione w powszechnych obyczajach. Podobnie jak my dzisiaj – Rzymianie obdarowywali się prezentami, składali sobie życzenia pomyślności i dzielili się z bliskimi radością świętowania. Wczesny Kościół, rzymskie Święto Słońca zastąpił nowym, związanym teologicznie z Chrystusem jako Synem Bożym, ale powszechna percepcja pozostała taka sama. Nadal jest świętem ludzkiej radości, a nie wspominaniem Ukrzyżowania i Zmartwychwstania. W swych korzeniach jest bardziej pogańskie, niż jakiekolwiek inne święto, pozostając bez żadnego związku z judaizmem z konieczności przecież powiązanym z rygorystycznie monoteistyczną percepcją Jahwe, który istniał zawsze, nigdy się narodził, nie mógł umrzeć śmiercią godną przestępcy, lecz z groźnym czołem nadzorował ludzkie czyny. Nie ma też więc chyba większego paradoksu niż przypadek utożsamienia żydowskiej Chanuki z Bożym Narodzeniem. W kontekście wiecznej zachodniej debaty o „kwestii żydowskiej”, która była wynikiem przekonania o głębokiej przepaści cywilizacyjnej między Europą a Bliskim Wschodem, wspólne ich traktowanie zakrawa na paradoks albo żart historii. Dwie atawistycznie sprzeczne ze sobą wzajemnie cywilizacje mają spotykać się i świętować razem. Świętować co? Swoją głęboką odmienność? A może to po prostu tylko dowód dokonanej już asymilacji? Tyle, że obopólnej, a nie tylko jednostronnej, tak bardzo oczekiwanej przez licznych pomysłodawców rozwiązania „kwestii żydowskiej”?