CO SIĘ DZIEJE Z UNIĄ EUROPEJSKĄ?

Uważnie przyglądam się wszystkiemu co od kilku tygodni dzieje się w Europie. Jako pobocznemu obserwatorowi trudno jest mi się zorientować, o co właściwie chodzi w Europejskiej Unii: przekształca się, konsoliduje, czy rozpada? Wielka Brytania trzaska drzwiami, Szwecja, Czechy i Dania udają zewnętrznych obserwatorów wydarzeń wcale ich nie dotyczących, siedemnaście państw strefy euro chce ściślejszej unii fiskalnej, natomiast sześć krajów z poza euro (z Polską na czele) wyraża zamiar do niej przystąpienia, tylko jeszcze nie teraz, lecz może kiedyś, w przyszłości. Jeśli nie jest to obraz rozpadania się – wydawałoby się – już dawno utrwalonej struktury, to na pewno jest dowodem głębokiego chaosu. Z chaosu wyjść najtrudniej, bo i jego naturą jest decyzyjna mgła, brak orientacji w przestrzeni problemów i brak pomysłu na skuteczne ich rozwiązywanie.
Również i w Polsce chaos komentarzy bierze górę nad racjonalnym wyjaśnianiem, więc i mało kto rozumie to, co się wokół nas naprawdę dzieje. Niedawno sławiona jako ekonomiczny wynalazek wszechczasów Unia ma się rozpaść? Będziemy sierotami? Stawiam kasztany przeciwko dolarom, że nie zobaczymy jednak rozpadu. Perturbacje – tak, ale nie rozpad. Dlaczego? Dlatego, że rozpad i powrót do punktu wyjścia nie ma sensu z niczyjego punktu widzenia, nawet egoistycznej Wielkiej Brytanii. Korzyści, jakie czerpią z istnienia Unii wszyscy, nawet jej werbalni przeciwnicy są oczywiste, tyle, że nierówno rozłożone – bogatsi i stabilniejszy korzystają więcej niż biedni i mniej sprawni. Tyle, że taka jest istota każdego biznesu, o którym prawdziwi patrioci niemądrze sądzą, że ma on tylko jedną (naszą) stronę i tylko ta jedna ma prawo z jego owoców korzystać. To nie tylko naiwność, ale groźna niewiedza, bo tego rodzaju pogląd jest skazany na chroniczny brak korzyści. A chroniczny brak korzyści, to chroniczna strata. Taka przecież była istota komunizmu i nawet wielka Rosja dołożyła do pozornej potęgi Związku Sowieckiego wielkie pieniądze nie zyskują nic w zamian.
Trudności, na jakie napotkała Unia Europejska nie są wydumane, lecz wynikają z samej jej konstrukcji. Zanim ocenimy stan współczesny warto jednak przypomnieć główne motywy jej powołania. Podstawową dźwignią wspólnotowego myślenia była polityka i marzenie Francji de Gaulle’a o powrocie do roli globalnego gracza. Niemcy Adenauera wydawały się przegraną wojną tak osłabione, że niegroźne i gotowe przytulić się do kogokolwiek. Dodano więc do nich jeszcze Włochy i trzy kraje Beneluksu i tak w 1956 r. narodził się „twardy rdzeń” współczesnej nam Unii. Późniejszy bieg wydarzeń, prowadzący do pojawienia się tworu z dwudziestoma ośmioma państwami członkowskimi, to wynik niespodziewanej ale logicznej konsekwencji zmiany politycznego otoczenia Europy – osłabienia Stanów Zjednoczonych i zniknięcia Związku Radzieckiego. Niewiele brakowało, by Unia dała się przekonać do ekspansji w kierunku Bliskiego Wschodu poszerzając się o Turcję.
Niepowodzenie Turcji w jej staraniach o wejście w skład Wspólnoty było pierwszym sygnałem, że unijny organizm może nie strawić kęsu w postaci dużego i ludnego kraju o zupełnie odmiennej tradycji historycznej i kulturowej. Gdzieś jednak jest granica poszerzania. Ten kierunek został więc zablokowany i zastąpiony wschodnim. W jego następstwie Unia wchłonęła praktycznie całą wschodnią i południowo-wschodnią Europę. Enklawa bałkańska nie ma już w tej sytuacji większego znaczenia, co widać po gorliwym włączeniu się Kosowa i Czarnogóry do strefy euro bez przyjęcia członkostwa wspólnoty. Tym sposobem powstała wspólna przestrzeń gospodarcza w postaci quasi-państwa o licznej ludności zajmującej powierzchnię zbliżoną do największych państw świata. Unia zajmuje pod tym względem ósme miejsce, ale Europa – to jeden z trzech najgęściej zaludnionych regionów świata i trzecia – po Chinach i Indiach – potęga ludnościowa (502 miliony mieszkańców w 2011 r.). Nic dziwnego, że pojawiająca się właśnie możliwość, iż tak imponujący sukces może przekształcić się w pełną klapę rodzi u wielu uczucie swoistej Schadenfreude.
Rozumowanie, które starałem się wspierać we wszystkich poprzednich formułowanych tu uwagach, sprowadza się do tezy, że to nie publicyści żądni wstrząsów i sensacji rządzą wydarzeniami. Nie rządzą nimi dzisiaj nawet politycy, jako że ich najważniejszą cechą umożliwiającą trwanie na urzędach jest umiejętność dostosowania się do biegu wydarzeń. Ktoś spyta: jakiego biegu? I spyta słusznie. Dzisiaj już wiemy, że chociaż jesteśmy sami w Wszechświecie, to jednak sobą nie do końca rządzimy a bieg wydarzeń ma jakąś obiektywną logikę. Znamy ją, tę logikę, tylko pobieżnie, ale poznajemy coraz lepiej. Podpowiada, że Unia może się zmienić, ale nie może się rozpaść Czas biegnie tylko w jednym kierunku. Nawet premier Cameron nie jest już dzisiaj pewien, czy jego triumfalne opuszczenie unijnego szczytu było równie triumfalnym wjazdem do Wielkiej Brytanii i dzisiaj deklaruje pomoc w ratowaniu euro.
Oczywiście, dylemat jest poważny, ale wbrew nostalgiom narodowców żadna z dróg nie prowadzi do państwa narodowego, ani nawet do Unii państw narodowych. Problem z euro dowodzi tego ponad wszelką wątpliwość. Nawet jego zagorzali przeciwnicy – Brytyjczycy obiecują pospieszyć z pomocą i właściwie żaden z krajów członkowskich nie cieszy się z walutowych kłopotów niezależnie od tego czy do strefy euro należy, czy też nie. W Polsce, również najgorętsza część dyskusji koncentruje się wokół pomocy dla strefy euro, do której przecież kraj nie należy. W czym więc tkwi siła euro, że nie można go się pozbyć i słabość powodująca, że straciło pewność siebie?
Ekonomiści wyliczają koszty, które byłyby następstwem przejścia strefy euro na waluty narodowe. Szacunki wskazują, że kraje wspólnoty straciłyby jednorazowo od kilku do kilkunastu procent PKB i zapłaciłyby dalsze koszty w postaci stagnacji i niezbędnych opłat transakcyjnych wynikających z kosztu wymieniania walut. Każdy, kto potrafi liczyć chce tego uniknąć, a politycy umieją szczególnie dobrze liczyć koszt utraty władzy i wpływów, który zapewne wyniknąłby z tych kosztów. Opinia publiczna umie liczyć, a najdokładniej liczy po faktach. W praktyce więc, odejście od euro nie jest możliwe i może zdarzyć się tylko wtedy, jeśli Unię spotka nagła i niekontrolowana katastrofa rozpadu.
Unia Europejska w statystykach ekonomicznych bryluje. To największa (jeszcze) gospodarka świata i jeden z najludniejszych regionów zamieszkały przez gospodarne i zamożne narody. Ankiety wykazują, że tutaj właśnie oraz w Stanach Zjednoczonych pragnęłaby mieszkać większość żyjących na świecie ludzi. To naprawdę niezłe miejsce do życia. Dlaczego Polacy mieliby się z niego wyprowadzać? Tylko dlatego, że Kaczyński, sam mając naturę prowincjusza, ufundował innym prowincjuszom dużą partie polityczną? Ale jak mówi ludowe porzekadło: cóż z tego, że stodoła duża skoro próżna?

By Rafal Krawczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.