Żurnaliści, to podobno czwarta władza – po parlamencie, rządzie i sądownictwie. Szkoda, że stuknięta w brak odpowiedzialności. Może dopaść każdego w każdej sprawie i każdej okoliczności. „Czy Rostkowska przechodzi do Platformy?” „Czy Poncyliusz zostaje w PJN-ie na chwilę i tylko dla zmylenia kierunku dalszej migracji?” „Czy Grabarczyk nie ma konta w jenach?” Każde pytanie jest krótkie, zwięzłe, zadawane w biegu i wymaga równie „konkretnej” odpowiedzi. Nie – no to koniecznie dlaczego nie? Jeśli tak – to koniecznie niech powie, dlaczego zdradza linię, która go zobowiązuje, dopóki nie zostanie z niej uwolniony? Przez kogo? Przez żurnalistów? Istotnie, wyglądają na jedyną grupę społeczną uprawnioną do wyrokowania o czyjejś przyzwoitości lub wręcz przeciwnie. Tak zwana osoba publiczna sama przecież od siebie uwolnić się nie może.
Żurnalista, to nie to samo, co dziennikarz. Dziennikarz, to zawód tym lepiej wykonywany, im lepszym dysponuje warsztatem. Żurnalista nie potrzebuje żadnego warsztatu, bo jego żywiołem jest pławienie się w pozorach władzy. Pozory mają dwa źródła. Po pierwsze, szybkość i powierzchowność: żurnalista nie dostarcza informacji, ale sensacji. Kiedy sensacja goni sensację z dnia wczorajszego, przestaje być sensacją, a staje się mieleniem powietrza. Po drugie, w nawale kolejnych sensacji zmieszanych z własnymi problemami i tempem codziennego życia, ludzie nie absorbują już ani informacji, ani nawet sensacji. Słyszą tylko fragmenty urywanych wypowiedzi zagłuszanych pytaniami bez ładu i składu. Z tego szumu każdy coś schwyci dla siebie. Własnej analizy nie zrobi – badania wskazują, że medialna publiczność sama pozbawia się krytycznych instrumentów wobec otrzymywanych informacji, ponieważ nie ćwiczy umysłów czytaniem tekstów wymagających refleksji, czy choćby krótkiej analizy. Ponad połowa Polaków nie czyta więcej, niż trzy strony tekstu rocznie włączając w to instrukcje obsługi urządzeń domowych. Słowem, skoro nikt nie wie o co naprawdę chodzi, żurnalista i jego klient jednako pozbawiają się możliwości zrozumienia otaczającej rzeczywistości. Zresztą, w tej sytuacji nic nie ma dla nikogo znaczenia i nasz bezmyślny świat kręci się sam, bez nas i bez naszej orientacji co do miejsca, w którym sami się znajdujemy.
Czy premier powinien zdymisjonować Grabarczyka, skoro Chińczycy porzucili budowę odcinka autostrady? Ni Grabarczyk mi swat, ni Chińczycy przyjaciółmi, ale tak zadane pytanie, to nonsens wzorcowy. W życiu jest tak, że częściej coś się nie udaje, niż sukces wieńczy dzieło. Tym sposobem można by codziennie kogoś za coś dymisjonować i powoływać kogoś innego, stojącego od razu w kolejce do zdymisjonowania. Na przykład, czy nie warto by regularnie dymisjonować sędziów sądów powszechnych dopuszczających do przewlekłości spraw sięgających lat kilkunastu. Polski system penitencjarny, to katastrofa na skalę światową. Czy żurnaliście przyjdzie do głowy analiza tego problemu zaśmiecającego skutecznie od wielu lat polską rzeczywistość. W każdej chwili może dotyczyć każdego z nas. Wyrok, szczególnie po kilkunastu latach postępowania o długi, należności i zobowiązania – kogoś na koniec uszczęśliwia szczególnie, skoro wygrana jest multiplikowania wielokrotnością odsetek. Spotkałem przypadek, w którym trzeba było kolejnego procesu, by strony porozumiały się co do jego treści. Po wieloletnim procesie zasadne jest pytanie o jego sens skoro strona przegrana może już nie istnieć, lub straciła wypłacalność. Pytanie trywialne w obliczu postępowań rujnujących, często również i stronę wygraną, okładaną na ich wstępie kaucjami i gwarancjami w sposób uniemożliwiający dalsze działanie. Logika podpowiada, że odszkodowania za przewlekłość powinien płacić Skarb Państwa, ale w sytuacji, w której sędziowie są jego częścią, trudno oczekiwać by podcinali gałąź, na której sami siedzą i odczuwają komfort. Czysta władza bez żadnej odpowiedzialności! Sam cymes i marzenie każdego Polaka!
Podstawową zasadą sprawności działania systemu prawa jest nieuchronność i sprawiedliwość wyroku. Wyrok wydany po piętnastu latach z samej definicji nie może być uznany za nieuchronny (można w tym czasie umrzeć), ani tym bardziej – sprawiedliwy. Żurnaliści się tym zagadnieniem nie bardzo chcą zajmować, bo przecież po wielu latach, to już na pewno nie jest news, a wszyscy dawno zapomnieli o czym w procesie chodziło. Prościej jest śledzić wyraz oczu polityka przechodzącego sejmowym korytarzem…
Krok po kroku komercyjne media zamieniają się w przeciwieństwo tego, czym teoretycznie być powinny. W zamiarach była niezależność od władzy. Szło o to, aby nie podlegały naciskom i nie ulegały jej interesom. Ten cel osiągnięto już dawno. Teraz, nie są już zależne od nikogo, ale sama niezależność, a w szczególności bezstronność, nie zapewnia oglądalności. W żadnym wypadku nie gwarantuje zdrowego rozsądku. Oglądalność napędza reklamy, te napędzają pieniądze, ale pęd za nimi pozbawia rozumności obie strony szklanego okienka. Redaktorskie wygłupy ogląda się niejako mimochodem: znad prasowania, talerza zupy, mycia naczyń. Wtedy gorzej wypadają ci, którzy usiłują omówić jakiś problem. Zwykle podnoszą głos, co pobrzmiewa agresją, a ludzie agresji nie lubią, chcą mieć spokój. Święty spokój. A żurnaliści, płatni za czas antenowy brylują równo i bez żenady we wszystkich dziedzinach, egzaminując kogo popadnie – przypadkowych gości i profesjonalistów: „proszę powiedzieć rzeczy najistotniejsze. Ma Pan (Pani) trzydzieści sekund”. Następny proszę…
Prowincjonalność świata żurnalistów jest żenująca. Świat współczesny stale się zmniejsza i pędzi w niepewnym kierunku. Przyszłość rysuje się mglisto. Ton wydarzeniom nadają jego najwięksi, ale ich wpływ na bieg zdarzeń jest coraz bardziej ograniczony. Nasz własny, polski wpływ, jest żaden, tak jakby to wszystko nas nie dotyczyło i wcale nie obchodziło. Można by to przeboleć, skoro kraj nie największy a ludność nie najmądrzejsza. Problem w tym, że tą wymuszoną jazgotem pseudospołeczną ugodą pozbawiamy się wpływu na sprawę najważniejszą dla każdego z nas: poczucia, że kierujemy jakoś własnym życiem. A zacząć trzeba by od pytania: o co właściwie w tych polskich awanturach chodzi? Jakie jest przyszłe miejsce kraju w Europie i świecie? Jaki będzie nasz własny los w ramach obejmującego nas horyzontu czasowego? Żurnalistów obchodzi to jak najmniej. Sprawiają wrażenie, że nie obchodzą ich nawet oni sami. Czyżby myślenie nie miało żadnego wpływu na oglądalność? A może to pytania za trudne, zbyt wymagające refleksji i analitycznego myślenia? Wtedy lepiej porzucić programy zwane informacyjnymi i przerzucić się na kreskówki…