U samych źródeł historii Zachodu, jego początki nie wyróżniały go znamieniem jakiejś szczególnej trwałości, czy możliwością sprawnej adaptacji do zmian w porównaniu z innymi wielkimi kulturami świata – chińską, indyjską, muzułmańską, czy też potęgą mongolskiego stepu. To raczej te ostatnie wydawały się być stworzone do budowy wielkich imperiów, które trwale przeorają historię ludzkości. Stało się inaczej, a pierwszy i mało widoczny sygnał odmienności powstającego Zachodu od całej „reszty” ukryty był w problemie z jego nazwą. Dlaczego przywarło do niego miano Zachodu? Nikomu nie przeszkadzało, że cywilizację chińską zaludniali Chińczycy, japońską Japończycy, hinduistyczną Hindusi a islamską – muzułmanie. Dlaczego jest znacznie trudniej określić, kto właściwie zamieszkiwał i kto dzisiaj zamieszkuje świat Zachodu? Zachodniści? Zachodniacy? Ludzie Zachodu? Język polski jest w tym względzie szczególnie nieporęczny, ale i po angielsku słowo „Westerners” brzmi sztucznie, a internetowa wyszukiwarka natychmiast kieruje internautę na hasło „Western World”. Hasło pokrewne – „Western People”, prowadzi tylko do informacji, że „The Western People is a weekly local newspaper published in Ballina in Republic of Ireland”. W jakim rodzaju geografii świata Zachód może być przy tym „Zachodem”, skoro ta „reszta” nie może być po prostu nazwana „Wschodem”, a znaczna część tak określanego „Zachodu” jest położona na Dalekim Wschodzie (Australia i Nowa Zelandia)?
„Zachód” wydawał się z początku być w swej zasadniczej konstrukcji podobnym do innych wielkich tworów kulturowych. Okazał się jednak bytem szczególnym. Jedną z fudamentalnych cech różniących go od reszty świata, był rodzaj zależności, w które wchodzą między sobą ludzie zmuszeni warunkami do tworzenia wielkich kompleksów agrarnych, tyleż wydajnych, ile łatwych do kontroli ze strony ich politycznych centrów. Od samych początków istnienia centrum jego społecznej żywtności były autonomiczne miasta, a nie ośrodki polityczno-gospodarcze bezpośrednio kontrolujące centra produkcji rolnej. W Egipcie, do dzisiaj można oglądać miejsca, w których w starożytności mierzono wysokość wylewów Nilu, otrzymując w ten sposób bezbłędną informację o spodziewanej wielkości przyszłych plonów i precyzyjną podstawę wymiaru oraz egzekucji przyszłych podatków. Centralizacja władzy była w tej sytuacji polityczną naturą rzeczy, a zaistnienie gospodarki opartej na pracy indywidualnych i wolnych właścicieli nigdy nie natrafiło tam na sprzyjające okoliczności. Zawsze była to przestrzeń do zagospodarowania dla despotycznych rządów oraz ich hierarchicznie uformowanych biurokracji.
Za początek cywilizacji zachodniej uważa się zwykle łaciński Rzym. Był tworem znacznie młodszym niż wielkie wzorce jeszcze głębszej starożytności Wschodu, lecz prawdziwym źródłem rzymskich oraz sposobu, w jaki było zorganizowane jego społeczeństwo, nie był ani Egipt, ani Babilon, czy Persja, lecz Grecja – z jej szczególną geografią, gdzie na ograniczonej przestrzeni między skalistymi urwiskami i kamienistymi brzegami ciepłego morza, pojawienie się wielkich kompleksów rolnych było niemożliwe. Szansę prztrewania dawały małe, lecz samodzielne jednostki terytorialne, z natury swego usytuowania i w obliczu braku samowystarczalności rolnictwa, zmuszone do intensywnej produkcji rzemieślniczej i wymiany handlowej. Greckie miasta-państwa, to nie pałace władzy otoczone bezkresnymi łanami zbóż, ale miejsca uporczywej produkcji towarowej, handlu i politycznych przetargów, w których miejsce rolnictwa sprowadzała się do podmiejskiego warzywnictwa, nie pełniąc roli najważniejszego źródła politycznej potęgi. Greckie miasta nie przetrwałyby bez stałych dostaw żywności z zewnątrz i bez uruchomienia zdolności produkcyjnej oraz handlowej ich własnych mieszkańców. W miastach Wschodu, tego rodzaju talenty nie miały wielkiego znaczenia. Ta, z pozoru drobna różnica, zaowocowała głębokimi odmiennościami w społecznym usytuowaniu jednostki i szczególnym rozumieniu pojęcia „osoba”, do dzisiaj nieznanego nigdzie poza samą cywilizacją Zachodu. O ile państwa Wschodu opierały swą potęgę na koordynowanej przez zcentralizowaną władzę pracę wielkich mas ludzi, istotą gospodarki typu zachodniego stawała się indywidualna przemyślność. Konsekwencją tego szczególnego zbiegu okoliczności była szczególna definicja jednostki ludzkiej i jej miejsca w społeczeństwie jako pojedynczej i autonomicznej osoby, która wyodrębniła się z większej całości – czyli grupy, plemienia, szczepu, czy wiernych jednej religii, zmuszonych do podporządkowania celów jednostek – celom wspólnotowym.
Warto zauważyć, że pierwotnie, zarówno w starożytnej grece, jak i łacinie słowo „osoba” oznaczało „maskę”, taką, za jaką kryli swoje twarze aktorzy występujący w greckim teatrze. Już samo to sugerowało jakiś rodzaj jej odrębności od fizycznego ciała nosiciela. Odległą konsekwencją tego osobliwego na światową skalę punktu wyjścia jest to, że w dwa i pół tysiąca lat później, w przestrzeni cywilizacji zachodniej nadal uważa się, że osoba, to coś znacznie więcej, niż samo tylko ciało fizyczne. To również rola, jaką człowiek odgrywa w życiu, nadając mu zarówno podmiotowość, jak i samodzielną rozumność. Ta ostatnia stała się podstawą do ukształtowania wyodrębnionej ze społeczności osobowości oraz jej wewnętrznego systemu regulacji psychicznych. Prowadziło to do indywidualnej i samodzielnej, a nie wspólnotowej, adaptacji do środowiska zewnętrznego i do integracji myśli, wrażeń i zachowań w ramach tego otoczenia. Konsekwencją była konieczność uznania pełnej autonomii jednostkowej osobowości jako podstawy człowieczeństwa, w miejsce zachowań wymuszanych siłami wobec niej zewnętrznymi. Inaczej mówiąc, osobowość, to cechy psychiczne jednostki ludzkiej, które odróżniają ją od innych osób. To również te właściwości samej osoby, które pozwaliły wyodrębnić ją ze społeczności i nadać indywidualną spójność jej postępowaniu.
W tradycji Zachodu, osobowość jest też definiowana jako możność samodzielnego, nie tylko biernego, reagowania na bodźce oraz informacje przychodzące z zewnętrznego otoczenia społecznego, a także sposób w jaki wchodzi z nim w interakcję. Tak daleko posunięta wyrazistość osoby w relacji do jej społecznego otoczenia nie miała miejsca w żadnej innej wielkiej kulturze świata i stała się wyłączną cechą zachodniej tradycji kulturowej. To ona utworzyła człowieka Zachodu, z całą jego zaciętością poznawania i eksploatowania świata zewnętrznego. Cywilizację zachodnią cechuje przy tym przyzwolenie na samodzielne formowanie przez ludzi ich własnej osobowości. Kształtuje się ją przez całe indywidualne życie w przestrzeni reakcji na bodźce zewnętrzne, lecz także w ramach samodzielnej samooceny i aktywności. Człowiek Zachodu – inaczej niż ma to miejsce w innych wielkich kulturach – jest uprawniony w granicach swojej woli i możliwości do samodzielnego wpływania na rozwój jego osobowości i nie podlega w tym względzie systemowej presji, jak ma to miejsce w świecie islamu, wymuszającego standaryzację zachowań i swego rodzaju jednakowość, której jego otoczenie od niego nie tylko oczekuje, ale traktuje za dowód lojalności i świadectwo przynależności do większej całości. Cywilizacja zachodnia ukształtowała pewien standard osobowości, powodując jednak, że pojawiło się tam więcej bodźców do jej indywidualnego rozwoju i samodzielności, niż do standaryzacji odruchów. Proces ma charakter interakcji, w której jednostka osiąga stopniowo coraz większą zdolność samodzielnego przetwarzania informacji, dzięki czemu ma możliwość tworzenia własnego i indywidualnego obrazu świata oraz kształtowania siebie samej w relacji to niego. Zachodnia medycyna uznaje zatrzymanie mechanizmu indywidualizacji osobowości w rozwoju człowieka za jednostkę chorobową i nazywa nerwicą. Logika tego mechanizmu rzuca światło na systemowe hamowanie rozwoju osobowości jednostkowych, cechujące na przykład społeczeństwa muzułmanów i może wyjaśnić przyczyny nagłych wybuchów ich gniewu, prowadzących do ślepej przemocy na wielką skalę.
Zachodni sposób kształtowania się osobowości jednostkowych, wyrastający z jej cech biologicznych i psychicznych, nie jest sprzeczny z istnieniem i ewolucją szerszej – społecznej osobowości ludzi mającej wpływ na ich postępowanie. Wyrasta ona z kulturowych i trwałych cech zbiorowości, w której jednostki zostają wychowane i w których uczą się kształtować swoją odrębność poprzez uczestniczenie w wydarzeniach razem z innymi ludźmi. W społecznej przestrzeni Zachodu jest oczywiste, że społeczeństwo składa się z jednostek, nie jest jednak obojętne, jakiego rodzaju standardy jej rozwoju są w jej ramach akceptowane. To one, a nie formalne kanony wyznawanej religii, obraz Boga, czy też stopień podobieństwa ludzi do Jego Ideału, decydują o ostatecznym kształcie i sposobie funkcjonowania samego społeczeństwa. Z tego właśnie powodu, „narody Księgi”, czyli wszystkie wielkie kultury wywodzące religijne korzenie z przesłania Biblii Starego Testamentu, tak bardzo się od siebie różnią i są pod każdym względem odmiennymi, czasem nawet przeciwstawnymi, tworami kulturowymi. To nie samo czytanie i rozważanie świętych tekstów decyduje o społecznej tożsamości ludzi, lecz miejsce jednostki w społeczeństwie oraz stopień jej samodzielności w kształtowaniu własnej osobowości. W tym względzie, dystans pomiędzy społeczeństwem, podporządkowanym woli koranicznego Allacha, a takim, które również wyznaje wiarę w Jedynego Boga, która została trwale przefiltrowana przez koncepcję jednostki ilustrowaną przypowieściami Ewangelii, przybiera rozmiary kosmiczne.
Najwyższą formą wspólnoty ludzi jest wspólnota definiowana na poziomie jego całościowej cywilizacji i w tym kierunku szło rozumowanie Huntingtona, zapowiadające zbliżające się „zderzenie cywilizacji” w miejsce dotychczasowych wojen narodów. Trzeba jednak zauważyć istotną odmienność kulturowego tworu w formie wielkiej cywilizacji od przypadku jednostkowego państwa, czy też jakiegokolwiek narodu etnicznego. W przeciwieństwie do państwa, cywilizacja nie powstaje z „woli narodu”, lecz jest produktem globalnych okoliczności oraz zjawiskiem istniejącym obiektywnie i niezależnie od woli, a nawet świadomości, ludzi w nim uczestniczących. Nie kieruje się przy tym ani emocją, ani samą tylko niechęcią do inności. Sama cywilizacja jest z tego punktu tworem obojętnym, emocje wypełniają ludzie,a te ze swej natury są nietrwałe i przenijające. To ważna obserwacja, ponieważ wskazuje na to, że w ramach swojego widzenia świata ludzie i ich narody błędnie obsadzają się w roli sprawców wydarzeń, czyli w roli „napędzająych” koło histroii. Tymczasem są tylko materią wydarzeń, z samej istoty wielkich procesów kulturowych. Są, to prawda, materią istotną i substancjalną, lecz pasywną, nie sprawczą, tyle, że nie rozumiemy jeszcze mechanizmów prawdziwych tych sił i wzajemnych relacji. Taka konstatacja mogłaby być uznana za obrazę narodowej dumy, lecz z drugiej strony – może stać się informacją wskazującą na to, że ludzkością rządzą jakieś mniej lub bardziej obiektywne procesy, niepoddające się woli ludzi. To o tyle pocieszające, że jeśli są to procesy obiektywne, to poddają się zapewne naukowej analizie. Wtedy, pytanie – dokąd zmierza ludzkość, przestaje mieć wymiar emocjonalny i podmiotowy, lecz prowadzi do pytania kolejnego – czego to mianowicie przedmiotem jesteśmy w całościowej przestrzeni globalnej? Czy można tak zadane pytanie uznać za punkt wyjścia dla zorganizowanej pracy intelektualnej nad zrozumieniem procesów, w których uczestniczymy, lecz tylko z pozoru odgrywamy w nich rolę podmiotową? Takie postawienie sprawy może być uznane za nazbyt defensywne i uwłaczające ludzkiej godności, ale czyż wiara w sprawczą moc Boga, nie prowadzi do podobnej akceptacji faktu przedmiotowości człowieka w obliczu Jego niczym niegraniczonej potęgi?
W tradycji zachodniej mieści się utożsamianie narodu z jego państwem, a przynajmniej legitymizacja prawa ludzi mówiących tym samym językiem do posiadania własnego państwa narodowego jako najwyższego dobra wspólnego. Jednak kultura i cywilizacja, to zupełnie inne formy zrzeszania się ludzi, niż wspólnota świadoma tylko jej etnicznej jednorodności. Ta pierwsza nie wymaga dla swego istnienia żadnej formy państwowości. Zagadkowa odmienność procesu ewolucji cywilizacyjnej wielkich społeczności polega na tym, że wola ludzi nie pełni w niej roli dynamicznej, a kulturowa przynależność pojawia się jako swoista wypadkowa znacznie wcześniejszych procesów. Więcej, historia wielkich kultur nie wymaga dla swego toku wyznaczania aktorów oraz nadawania im dziejowych ról. Toczy się niejako sama i nie da się opisać w postaci eksponowanych czynów i osiągnięć jednostek. Niekiedy, jest czymś istniejącym od samego początku i do tego zupełnie bez związku z poczuciem przynależności narodowej. Cywilizacja islamu wykształciła nawet osobne pojęcie zastępujące zachodnią ideę narodu i narodowości w postaci „ummy” – idei wielkiej społeczności wszystkich muzułmanów, kierujących się tymi samymi wartościami i tym samym rodzajem prawa (szariat), niezależnie od geografii, przynależności państwowej i używanego języka. Poczucie muzułmańskiej wspólnoty kulturowej jest w tym przypadku tak silne, że kreślone na mapach granice przestają mieć znaczenie. Na przykład, w dniu swego powstania po I wojnie światowej, Jordania (zwana wtedy Transjordanią) liczyła zaledwie 200 tysięcy mieszkańców – głównie arabskich pasterzy owiec i poganiaczy wielbłądów. Dzisiaj, jest państwem liczącym sześć i pół miliona ludzi. Jej liczba mieszkańców wzrosła od dnia jej powstania ponad trzydzieści razy. Dla porównania dodajmy, że ludność tworzącej się w tym samym okresie II Rzeczypospolitej szacowana była na około 26 milionów i wzrosła do dzisiaj zaledwie półtora raza. Amman, jordańska stolica, była w momencie upadku Imperium Osmańskiego małą wsią liczącą dwa tysiące stałych mieszkańców, czyli porównywalną z Tolkmickiem, czy Rajgrodem. Dzisiaj Amman, to nowoczesna metropolia licząca ponad dwa miliony mieszkańców. Inaczej mówiąc, liczba ludności największego miasta kraju wzrosła w ciągu stu lat ponad tysiąckrotnie! Rzecz jednak w tym, że więcej niż połowa obecnych mieszkańców, to imigranci. W Jordanii osiedliło się, po powstaniu państwa Izrael, prawie dwa miliony Palestyńczyków, milion Irakijczyków zbiegło z kraju ogarniętego wojną domową, a ostatnio – szeregi ludności zasiliło pół miliona Syryjczyków uciekających przed ich własnym koszmarem. Żaden kraj europejski nie zniósłby tak wielkiego ciężaru ludności napływowej, jednak ze względu na to, że w większości uważa się ona za członków jednej cywilizacji arabsko-muzułmańskuej, problemy z asymilacją nie są poważną przeszkodą dla integracji. Nie mogłoby się to zdarzyć w regionie, gdzie silne poczucie narodowej tożsamości z pewnością wywołałoby ogromne napięcia wewnętrzne. Na pierwszy rzut oka można więc domniemywać, że świat muzułmanów jest bliższy osiągnięciu wymiaru społeczności globalnej, niż inne regiony świata. Byłby to jednak wniosek pochopny i zwodniczy. Cywilizacja, to pojęcie znacznie bardziej skomplikowane i wielowymiarowe, a przyszła cywilizacja globalna jest dla współczesnych ciągle czymś nazbyt wyrafinowanym i trącącym futurystyką.
Tak, czy owak, formalnym ograniczeniem dla ekspansji Zachodu okazała się jego własna definicja narodowości. Z Anglików w Ameryce z łatwością mogli zrodzić się Amerykanie i Kanadyjczycy, w Australii – Australijczycy, a Nowej Zelandii – Nowozelandczycy. Jednak już w brytyjskich Indiach pozostali Indusi, w dawnym Pendżabie – muzułmańscy Pakistańczycy, a w niegdysiejszych Malajach – Malezyjczycy. Przywiązywania nadmiernej wagi do przynależności narodowej, to jedna z przyczyn, która zwiodła Huntingtona i kazała mu uznać, że świat ma przed sobą nieprzekraczalną barierę i czeka go raczej cywilizacyjne zderzenie, aniżeli globalna konwergencja. Nie miał w tym względzie racji, a problem da się rozwikłać tylko wtedy, kiedy pojęcie Zachodu i jego cywilizacji oderwiemy od tradycyjnej definicji narodowości, dodatkowo związanej – w ujęciu Huntingtona – z chrześcijaństwem zachodnim, czyli tylko jedną z wielu wielkich religii świata. Czy ktoś, przechodzący z luteranizmu na buddyzm staje się innym człowiekiem i obejmuje go odmienna przynależność cywilizacyjna i nowe kryteria obyczajowości? Sprawa wymaga osobnego omówienia.