TYBET I CHINY, CZYLI ZDERZENIE DWOJGA W JEDNYM KRAJU

Ludzie Zachodu, w swym imperialnym zadufaniu, są skłonni mierzyć innych własną miarą, a ich wierzenia z własną formułą pobożności. Już Huntington z trudem radził sobie z tym problemem, jakby zapominając o tym, że cały Wschód, to nie kultury teocentryczne z osobowym Bogiem w centrum, lecz zupełnie inne – kosmocentryczne, zwane też mistycznymi, do których należy hinduizm, buddyzm, taoizm i konfucjanizm. Te, za punkt wyjścia uznają nie Boga, lecz samego człowieka z jego możliwością korzystania z energii Kosmosu. To człowiek stara się, podejmuje wysiłek, aby zjednoczyć się z Absolutem, lub osiągnąć duchowe przebudzenie. Nie ma w tych religiach sprecyzowanej nauki o Bogu osobowym (lub też neguje się taką koncepcję), jest za to idea indywidualnej wolności. Człowiek, to po prostu dusza uwięziona w ciele, z którego kiedyś się wyzwoli. Życie jest jednym pasmem wyzwolenia.
Sądziłem, że analiza roli buddyzmu oraz jego relacje z chińskim mocarstwem, to temat zbyt trudny do omawiania w ramach formy lekkiej i niewymagającej naukowej precyzji. Zaprzyjaźniony czytelnik i wytrwały komentator przekonał mnie jednak, że dla zrozumienia zawiłości problemów współczesnego świata, związanych także z tendencją do spoglądania nań oczami ludzi Zachodu, rzecz jest warta podjęcia, tymbardziej, że problem jest dziś odczuwalny w skali globalnej. Mocarstwowa potęga nowych Chin jest coraz lepiej widoczna. Komentarze dotyczące tego państwa i jego roli w świecie pojawiają się często, rzadko jednak dotykają jego najważniejszego bodaj problemu, to jest zderzenia cywilizacyjnego mającego miejsce na obszarze samych Chin.
Jest paradoksem, że Chiny związane są z Tybetem dwoma tysiącami lat historii, chociaż obie kultury należą nie tylko do zupełnie odmiennych kręgów, lecz również reprezentują odrębne tradycje gospodarcze. Tybetańczycy, to wysokogórscy pasterze jaków, zwierząt tyle dziwacznych, co i wyjątkowych, Chińczycy, to rolnicy ryżowych poletek, gdzie zwierzęta traktowane są bardziej jak szkodniki niszczące pola, niż przyjazne ludziom źródło białka. Tradycje kulinarne są również odwrotne: Tybetańczycy, zmuszeni surowym klimatem najwyższej w świecie wyżyny, tradycyjnie żywili się głównie masłem, serem i mlekiem pozyskiwanych od jaków oraz ich mięsem suszonym na kość na zimnym wietrze. Chiny są ojczyzną książek kucharskich, smakoszy i koneserów jedzenia. Chińska restauracja, to feeria smaków i kulinarnych niespodzianek, tybetańska – wieczne zaskoczenie najprostszych potraw, niedogrzanych i zupełnie pozbawionych smaku. W sferze duchowej jest na odwrót: tybetański buddyzm podbija świat zachodni wielopoziomowością duchowości, jej wyrafinowaniem i dążeniem do doskonałości poprzez nirwanę, chiński taoizm zasłynął twierdzeniem, że dotarcie do mistycznego krańca jest niemożliwe jak do wiecznie umykającego celu. „Jeśli sądzisz, że już wiesz, co to jest tao” – mawiają taoiści – „to z pewnością nie jest to tao”. Buddyjska nirwana, to najwyższy osiągalny dla człowieka stan urzeczywistnienia, ostatni etap doskonalenia i ostateczne połączenie z Kosmosem. Chińskie tao, to tylko niekończąca się droga prowadząca do cnoty, ale człowiek cnotliwy może osiągnąć nieśmiertelność już tu, na ziemi, bo w kosmologii Chińczyków samo niebo jest pojęciem tak mglistym, że niewartym wysiłku. Wieczność i niesmiertelność? Tak, to cel wart wysiłku, ale niebo nie jest do tego konieczne, skoro eliksir wieczności można sporządzić tu, na ziemi. To wieczne poszukiwanie i mieszanie wszystkiego ze wszystkim, chociaż nie dało efektu w postaci pożądanego eliksiru, to jednak stało się jedną z przyczyn doskonałości smaków chińskiej kuchni. Tybetański buddysta myśli o ostatecznym połączeniu się z kosmiczną energią Wszechświata, Chińczyk marzy o dostatniej nieśmiertelności. Nawet chińska postać Buddy, to wizerunek zadowolonego z siebie tłuściocha, nie ascety.
Podbijanie serc ludzi Zachodu przez buddyzm z jednoczesną ich obojętnością wobec religii chińskich, mogą być uznane za zjawisko zaskakujące, skoro encyklopedie twierdzą, że Chińczycy uważają się zarówno za buddystów jak i taoistów, nie dostrzegając w tym sprzeczności. Może tak być tylko z tej przyczyny, że jak podkreślałem w tekście zatytułowanym „Sorry for inconvenience”, język chiński jest mentalnie tak odległy od języków indoeuropejskich, że tłumaczenie nie jest zwyczajnym przekładem tekstu, lecz również „zchińszczeniem” treści, co do samej jego istoty. Tłumaczone na chiński idee buddyjskie (również i chrześcijańskie), by mogły zostać adaptowane do chińskiej mentalności, muszą najpierw stracić swój pierwotny sens. Paradoks? Tylko do pewnego stopnia, bo Chiny, to nie inny kraj, to również świat odmiennego myślenia, a chiński język jest całkowicie wyizolowaną konstrukcją, nieposiadającą gramatyki w europejskim rozumieniu pojęcia.
Historia połączyła Tybet i Chiny w specyficzny i trwale konfliktowy sposób. Dzieje obu krajów należą do odrębnych, wzajemne sprzecznych, przestrzeni kulturowych. Pierwotna religia Tybetu – „Jungdrung Bön” – to starożytna tradycja religijna, istniejąca jeszcze przed buddyzmem tybetańskim, koegzystująca z nim zresztą w różnych formach do dzisiaj. Buddyzm pojawił się w Tybecie wraz z przybyciem z Indii z końcem VIII wieku – Guru Rimpocze Padmasambhawy – wielkiego nauczyciela i twórcy szkoły Ningma. Ważne jest przy tym fakt, że buddyzm tybetański ma źródła indyjskie, tak odległe od chińskiej tradycji, że zupełnie nieporównywalne.
Buddyzm narodził się w subtropikalnej dolinie indyjskiego Gangesu. Od wyżyny Tybetańskiej oddzielony jest najwyższymi górami świata, które w dawnych czasach miały sławę nieprzekraczalnych. Jego przeniesienie na północną stronę Himalajów dokonało się z tej przyczyny nie bezpośrednio, lecz okrężną drogą starożytnego Jedwabnego Szlaku. Idee wędrowały z Indii najpierw na zachód, by przekroczyć niższe pasmo górskie Karakorum, dotrzeć do dawnego grecko-macedońskiego królestwa Baktrii i stamtąd – razem z kupieckimi karawanami – podążyć obrzeżem Mongolii na wschód w kierunku Chin północno-zachodnich. Tam też, jeszcze dzisiaj istnieją imponujące pozostałości buddyjskich monumentów i klasztorów systematycznie niszczonych w okresie szaleństwa maoistowskiej „rewolucji kulturalnej”. Ze względu na surowość klimatu, buddyzm tybetański – inaczej niż indyjski – był jednak zawsze związany z klasztorami, do których tradycyjnie przeznaczano młodzież zbędną w ubogich gospodarstwach rolnych Wyżyny. Szacuje się, że w pierwszej połowie zeszłego stulecia, klasztorne życie pędziła trzecia część dorosłej ludności regionu. Tybet nigdy zresztą nie potrafił wyżywić więcej niż kilka milionów ludzi – wojowniczych pasterzy jaków, dających się we znaki nieustannymi napadami i rabunkami całemu zachodniemu pograniczu cesarskich Chin.
Początki Tybetańczyków i Chińczyków są do pewnego momentu wspólne. Rozdzielili się na dwie odrębne grupy językowe– chińską i tybeto-birmańską nie później niż 3000 lat temu. Zresztą, sama przynależność do większej wspólnoty etnicznej też jest sporna, ale utarło sie przekonanie (chociaż nie jest to pewne), że język tybetański należy razem z chińskim do makrogrupy chińsko-tybetańskiej. Oznacza to tylko tyle, że jego budowa jest podobna i oparta na – inaczej niż ma to miejsce w naszym regionie świata – akcentowaniu słów tonami nadającymi im znaczenie. Na tym jednak zaczyna się i kończy wspólny mianownik kulturowy obu narodów. Od początków ich historii pismo obu kultur ewoluowało inaczej. Tybetańskie jest sylabiczne, a znaki wzorowane na pismie indyjskim, tradycyjne pismo chińskie składało się kiedyś z prawie 60 tysięcy hieroglifów. Po jego uproszczeniu na żądanie Mao, liczba znaków spadła do „zaledwie” kilkunastu tysięcy. Kultura i piśmiennictwo obu krajow, to zupełnie inne światy.
Chiny są nie bez przyczyny nazywane Państwem Środka. Na ich przykład powołuje się Peter Heather, gdy twierdzi, że „mocarstwa zbudowane na bazie rolnictwa osiadłego wykazują ogólną tendencję do stabilizacji granic w strefie przejściowej, rolniczo-pasterskiej, gdzie miejscowa zdolność produkcyjna nie wystarcza do utrzymania imperialnej armii. Ideologie ekspansji i żądza chwały wojennej indywidualnych władców prowadzą wojska jeszcze poza tę linię opłacalności, ale trudności związane z aneksją kolejnych terytoriów przy względnie niskiej ich wartości dla zdobywców odbierają dalszym podbojom atrakcyjność, a nawet sens”. To zdanie mogłoby być kwintesencją historii stosunków chińsko-tybetańskich. Chiny rozparły się w lessowych dolinach wielkich rzek, Tybet ludziom nieprzyjazną i półpustynną wyżyną, a gęstość zaludnienia w całym kraju nie przekracza 1 osoby na km2. Jego swoistym nieszczęściem stało jednak to, że znalazł się z punktu widzenia Chin – razem z Mongolią i muzułmańską Ujgurią – w ich „strefie przejściowej”. Dwa pozostałe regiony, nie były nigdy tak ważne dla Chin jak Tybet, a to z bardzo szczególnych przyczyn.
Od czasów najwcześniejszych, rozwój obu państw był wzajemną antytezą, a geograficzne sąsiedztwo prowadziło do stałych konfliktów. Z perspektywy historii jest oczywiste, że konfrontacja musiała skończyć się zwycięstwem jednej ze stron. Wszystkie argumenty przemawiają za tym, że zwycięzcą tego starcia mogły być tylko przeludnione Chiny a nie półpustynny Tybet, ale historia tej wzajemnej współzależności jest sama w sobie fascynująca.
Z początku, rozmiary terytorialne obu krajów były podobne. Królestwo Tybetu w 820 r. n.e. osiągnęło największą w dziejach wielkość i rozciągało się od Afganistanu na północy po Ocean Indyjski na południu. Z czasem, gałąź południowa przekształciła się w odrębny kraj – Birmę. Druga, rozłożona po północnej stronie Himalajów napotkała na barierę wzrostu liczby ludności z powodu wybitnej niegościnności regionu. Najwyższa na ziemi Wyżyna Tybetańska, to jednocześnie zimny i jałowy step. Szacuje się, że liczba mieszkańców Tybetu przekroczyła pułap 6 milionów dopiero w średniowieczu i ten stan utrzymywał sie przez kolejne półtora tysiąca lat i tak jest aż do dzisiaj. Tymczasem, ludność niektórych sąsiednich krajów wzrosła wielokrotnie – Birmy do 62 milionów, a Chin do znacznie ponad miliard.
Jedynym autem Tybetu wobec potęgi sąsiadów okazała się rodzima odmiana buddyzmu, zwanego też lamaizmem, która – chociaż reprezentowana przez liczbę zaledwie kilku milionów ludzi – stała się mentalnym i pielgrzymkowym celem wielu mieszkańców globu. Statystyki podają, że w samych Stanach Zjednoczonych jest ponad 300 tysięcy Amerykanów, deklarujących się jako wyznawcy lamaistycznego buddyzmu. Mieszkający tam muzułmanie i hinduiści, to imigranci z własnych krajów, buddyści – to rdzenni Amerykanie. Jest swoistym fenomenem, że jedno z wyznań Azji wykazało się taką siłą przekonywania, że stało się przyczyną tak znaczącej konwersji.
Buddyjska definicja własnej religii może być zaskakująca. „Jeśli uważasz się za buddystę, to zapewne nim jesteś”. To wszystko. Reszta zależy już tylko od wyznawcy. Ma prawo być szczególnie atrakcyjna dla ludzi poszukujących świadomej transcendencji i wolności umysłowej, nie będąc zmuszonym do podporządkowania się żadnej Wyższej Istocie. Daje poczucie wyjątkowej wolności od nacisku instytucji, czy też współwyznawców, starających się – w ramach większości religii świata – nie dopuścić do odstępstwa, czy herezji. W tybetańskim buddyzmie ortodoksja nie istnieje, nie istnieje więc też herezja. Wyznawca jest w takim stopniu religijny, w jakim sam uzna to za stosowne, bo też celem buddyzmu nie jest wielbienie Kogokolwiek i Czegokolwiek, ale samodoskonalenie własnej osobowości. Rachunek buddystów jest prosty. Każdy byt składa się z dwóch rodzajów energii: dobrej i złej. Idzie o to, by dobra zastępowała złą. Kiedy już złej nie ma, zastąpionej przez dobrą, człowiek jest w stanie nirwany, czyli osobowej doskonałości. O tym ostatnim nie decyduje żadna wyższa siła zewnętrzna, lecz sam człowiek. Jeśli gdzieś następuje zbliżenie do przekonania, że „człowiek jest sam panem swojego losu”, to w buddyzmie przekształca się ono w praktykę realnej pracy nad samym sobą.
Zetknięcie tybetańskiego buddyzmu z Chinami nastąpiło wskutek mongolskiej inwazji na ten kraj w końcu XIII wieku. O niezwyczajności tej religii dowiedział się sam Kubiłaj-chan, wnuk Czyngis-chana i założyciel mongolskiej dynastii Yuan, rządzącej Chinami przez następne sto lat. Zażądał przybycia na jego dwór sławnego tybetańskiego uczonego – Sakja Panditę. Ten, tłumacząc się chorobą wysłał w zastępstwie bratanka – Drogona Chogyal Phagpę, który ostatecznie został przez Cesarza mianowany władcą Tybetu i jest uważany za pierwszego historycznego Dalajlamę. Związek, jaki pojawił się wtedy pomiędzy chińskim imperium a lamaizmem przypominał nieco europejskie relacje rzymskiego papieża z katolickimi królami, z tą różnicą, że Kubiłaj-chan był jedynym władcą olbrzymiego imperium, a nie jedym z wielu. Tybetański buddyzm stał się wtedy główną religią mongolskich zdobywców Chin, a stolica Tybetu – Lhasa, ośrodkiem swego rodzaju lamaistycznego „państwa kościelnego”. Tuż za murami pekińskiego pałacu cesarskiego (Zakazane Miasto) wyrosła również – jak papieski pałac – rezydencja buddyjskiego Dalajlamy, będącego jednocześnie ważnym doradcą imperialnych władz. Rozpoczął się tym samym szczególny okres w historii obu krajów, który ostatecznie zaowocował głębokim rozdźwiękiem trwającym do dzisiaj.
Tybetański Dalajlama osiągnął we wschodniej Azji wyjątkową pozycję. Miał tam silną władzę duchową, lecz władza polityczna ograniczona była do jego własnego kraju. Tybet stał się czymś w rodzaju Państwa Kościelnego, posiadał wyraźnie określone granice, centralne władze z rządem i ministrami a nawet własną armię, strzegącą granicy z Indiami przed wdzierającymi się Brytyjczykami. W 1905 r. pułkownik Francis Younghusband, po krótkiej wojnie, zajął nawet Lhasę w obawie, by nie wpadła w ręce rosyjskie. Niektórzy historycy są zdania, że wojna rosyjsko-japońska wybuchła właśnie w interesie Anglików, aby uniemożliwić Rosjanom zajęcie chińskiej wtedy Ujgurii i Tybetu, na co się poważnie zanosiło. Dalajlama, aby wyzwolić się spod wpływów upadających Chin, był gotów zaakceptować carskie zwierzchnictwo. Strach pomyśleć! Po październikowej rewolucji 1917 roku, Lhasa mogłaby się okazać się stolicą Radzieckiej Republiki Socjalistycznych Mnichów. Zamieszanie spowodowane tymi wypadkami doprowadziło jednak do tak wielkiego osłabienia Chin, że w 1919 r. Thubten Gyatso – XI Dalajlama Tybetu ogłosił jego niepodległość. Wtedy okazało się, że sprawa jest zagmatwana. Chiny uznały, że „tybetańskie papiestwo”, to kilkaset lat ich własnej historii i nie zamierzają wypuścić go z uścisku. Anglicy, potrzebujący Chin przeciwko potężniejącym Japończykom, wymyślili kompromis, który zemścił się na Tybecie w trzydzieści lat później. Zaproponowali formułę, którą Tybetańczycy mogli uznać za prawo do niepodległości, a Chińczycy za prawo do nadzoru nad Tybetem. Za niepodległe państwo uznały go zaledwie trzy kraje – Mongolia, Nepal i Indie Brytyjskie. W 1950 roku, w obliczu upadku władzy brytyjskiej w Indiach, Chińczycy uzyskali wolną rękę i mogli swoje „prawo do nadzoru” zrealizować. Tybet stał się Autonomicznym Regionem Chińskiej Republiki Ludowej, a jego Dalajlama na krótko nawet członkiem KC KPCh. Szybko okazało się, że z maoistowskimi Chinami żaden kompromis nie jest możliwy. Ostatecznie, młodociany XIV Dalajlama Tenzin Gyatso, zbiegł do Indii i w tamtejszej Dharamsali utworzył rząd na uchodźstwie. Pat trwa do dzisiaj. Chiczycy usiłują zmajoryzować Tybet własnym osadnictwem. Ludność Lhasy wzrosła pięciokrotnie i liczy obecnie 250 tysięcy mieszkańców, jednak zaledwie jedna piąta z nich, to Tybetańczycy. To praktycznie chińskie miasto. Tybetańczycy bronią się uniwersalizacją swojej religii, starając sie tym sposobem zdobyć sympatię świata, co im się też udaje. Dalajlama Tybetu jest drugim, po rzymskim papieżu, najbardziej znanym przywódcą religijnym. Tybetańczykom pozostaje tylko pocieszyć się przepowiednią Pandmasambhawy sprzed dwunastu stuleci. „Kiedy pofrunie ptak z metalu, a konie potoczą się na kołach, wtedy Tybetańczycy rozproszą się po świecie jak mrówki, a nauka Buddy dotrze do najodleglejszych krajów”. I dociera.

By Rafal Krawczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.