Stale powracające spotkania Zachodu ze Wschodem, to najdłuższy i najtrwalszy fragment historii ludzkości. Z punktu widzenia Zachodu, przybierają formę wstrząsu kulturowego z tego względu, że cała jego historia jest również – od starożytnych Greków poczynając – mniej czy bardziej udaną próbą humanizacji otaczającego świata poprzez wysiłek, by to raczej dobro zastępowało zło. To droga długa i kręta, a jej ostateczny wynik wcale nie jest przesądzony, ale tendencja aż nadto widoczna. Rzecz ma przy tym dwie strony. Bywało, że Europejczycy doznawali szoku w zetknięciu z niezrozumiałym dla nich barbarzyństwem innych kultur. Takiego uczucia doznali starożytni Rzymianie w czasie tzw. wojen punickich, kiedy odkryli, że w czasie najważniejszego święta Baala, uroczyście obchodzonego w konkurencyjnej wobec ich potęgi Kartaginie, poświęcano życie ludzkiego niemowlęcia. Wielką figurę boga wzniesiono nad głębokim dołem, w którym palił się święty ogień. Do jego kamiennej dłoni wkładano dziecko w taki sposób, by po chwili stoczyło się do ofiarnego paleniska. Matkom dzieci, pod karą chłosty nie wolno było płakać, a ojcowie mieli czuć dumę i obowiązek przeznaczania przynajmniej jednego dziecka na świętą śmierć. Gdyby Kartagina przetrwała do dzisiaj, z pewnością słyszelibyśmy płynące stamtąd wołanie o konieczności przestrzegania religijnej tolerancji. I to jest druga strona zagadnienia, sprowadzająca się do pytania w jakim stopniu cywilizowane społeczeństwo powinno tolerować barbarzyństwo, którego uzasadnieniem jest jego religijna starożytność, nic więcej?
W antycznym mieście Syrii – powstałej na tysiąc lat przed islamem Palmyrze, świątynię najważniejszego bóstwa – Baala, otaczał obmurowany korytarz, do którego spędzano zwierzęta ofiarne. Tam, pchane paniką następnych, tłoczyły się w gorącości klimatu ku ofiarnemu ołtarzowi, nad którym górował świątynny kapłan – profesjonalny rzezak przygotowany w swej świętości do tego, by ostrym nożem poderżnąc im gardło tak, aby cała krew wylała się ku czci Boga. Przez setki lat z płyty kamiennego ołtarza, krew tysięcy zwierząt spływała specjalnie wybudowanymi rynnami, nasycając powietrze i nozdrza wiernych świętym odorem, by zniknąć gdzieś w okolicznych rowach. Podobnie i dzisiaj, w mniemaniu świata islamu, ubój religijny, to poważna sprawa, a nie jakieś tam klękanie i przyjmowanie z rąk kapłana suchego opłatka z niezakwaszonej mąki. Żeby rytuał mógł nabrać cech świętości i był przyjęty przez Allacha z zadowoleniem, musi wedle islamskich uczonych spełniać rygorystyczne warunki mające wszystkie cechy barbarzyństwa:
• Zwierzę ma być zwrócone w kierunku modlitwy muzułmańskiej, czyli świętego miasta Mekka. Nawiasem mówiąc, Allach tam nie mieszka, bo zgodnie z doktryną jest wszędzie, nawet „wśród liści na wietrze”, a Mekka to miejsce czarnego kamienia Kaaba, czczonego jako świętość na długo przed pojawieniem się Mahometa. Mordowane zwierzę nie ma jednak ani prawa, ani czasu na rozważanie teologicznych szczegółów.
• Przecinając gardło zwierzęciu, zabijający wypowiada formułę pobożności zwaną „bismillah” – „w imię Allacha miłosiernego i litościwego”, która rozpoczyna każdy werset Koranu i od której muzułmanin zaczyna każdą ważniejszą czynność i która jest też świadectwem jego wiary i przynależności do społeczności wiernych. Po sposobie wypowiedzenia tej formuły „swój poznaje swojego” i odróżnia od bezmyślnego niewiernego. Zarżnięcie owcy przez chrześcijanina nie tylko nie jest miłe Bogu, lecz zwyczajnie nie ma żadnego religijnego znaczenia. Bóg z przyjemnością przyjmuje ofiarę krwie, lecz musi to być krew spuszczona przez wyznawcę. Jeśli mordercą zwierzęcia nie jest muzułmanin, czynność przestaje mieć wymiar świętości.
• Uboju musi dokonywać muzułmanin płci męskiej. Kobieta ma wartość zaledwie połowy mężczyzny i do świętych czynności dopuszczana nie jest, bo i Allach kobiet specjalnie nie ceni, uznając za gorszą część ludzkości z konieczności podległą władzy tej lepszej.
• Zwierzęciu należy zadać silny cios prosto w tętnicę szyjną tak, aby pozbawić je nieczystości zalegającej wraz z krwią. Przeciętny czas pomiędzy przecięciem głównych naczyń krwionośnych a utratą przytomności wynosi 20 sekund u owiec, do 2 minut u bydła, 2,5 minuty u drobiu i ponad 15 minut u ryb. Tyle mają jeszcze czasu, by spokojnie myśleć o czekającej je szczęśliwej wieczności.
• Koszernego uboju dokonuje się na zwierzęciu w pełni przytomnym i niedopuszczalne oraz bezbożne jest jego ogłuszanie. Zwierzę musi wiedzieć, że ginie w świętej sprawie, bo prawdziwy Bóg Miłosierny uwielbia gorącą krew, świeżo opuszczającą ranę. Święte wersety nie wyjaśniają przyczyny tego rodzaju przyjemności odczuwanej przez Allacha, lecz jest powszechnie przyjęte, że gdyby zwierzę zostało najpierw ogłuszone, krew utraciłaby wartość i stała się natychmiast bezbożna.
W nowoczesnej ubojni z pomocą wiernym idzie nowoczesna technika i pobożny zmysł racjonalizatorski. Stosuje się specjalne klatki do unieruchamiania zwierząt. Pozwalają na obrócenie zwierzęcia na bok lub do góry nogami. W takiej pozycji następuje cięcie, po czym zwierzę jest wypuszczane, aby mogło się swobodnie wykrwawić. Stoi na coraz bardziej chwiejnych nogach, krew tryska z tętnicy, a wyświęcony rzezak odczuwa narastającą obecność wdzięcznego Boga z radością uczestniczącego w krwawym rytuale ku Jego chwale.
Historycy mają wątpliwości co do tego, czy ubój rytalny ma cokolwiek wspólnego z teologią. To raczej bliskowschodnia tradycja siegająca tysiące lat wgłąb jego zawsze okrutnej przeszłości, której koloryt polegał na odczuwaniu nicości człowieka wobec Bóstwa. Składanie ofiar ze zwierząt miało służyć przebłaganiu Go za to, że zaprzestano (nie wszędzie) składania w ofierze ludzi. Religia muzułmanów jest ostatnim odpryskiem tego rodzaju pobożności i pojawiła się dopiero w tysiąc lat po świątyniach Baala z ich barbarzyńskimi rytuałami. Tradycja upuszczania krwi zwierzęcia jest znacznie starsza niż sam mahometanizm i okazała się silniejsza od upływu cywilizacyjnego czasu, jak też i od samego Boskiego Miłosierdzia. Dla człowieka Bliskiego Wschodu, to odczucie jest jeszcze dzisiaj i ze swej istoty ograniczone tylko do pobratymca, nigdy do człowieka innego wyznania i w żadnym wypadku do zwierzęcia. Te ostatnie miłosierdziu nie podlegają, a ich rytualne mordowanie jest rotacyjnym obowiązkiem dorosłych mężczyzn każdej muzułmańskiej rodziny. Można to nazwać wprost i po imieniu: żądne krwi ofiar religie nie wypełniają żadnych boskich nakazów, utrzymują za to poziom człowieczeństwa ich wyznawców na najniższym poziomie. I zapewne o to idzie, by przez wspólnotę wiary nie przemknęła się myśl samodzielna. Podrzynanie gardła przez islamskich bojowników zakładnikom ma przecież wszystkie cechy rytualnego uboju: przecinanie tętnicy, wykrwawienie ofiary i wypowiedzenie formuły „bismillah”, oznaczającej działanie w imię Boga. Czy w tej sytuacji, istotnie wszystkie religie powinny być w cywilizowanym i demokratycznym kraju uważane za równoprawne i tak samo bogobojne? Nawet wtedy, gdy mieszkańców przyprawiają o uczucie wstrętu i odruch wymiotny?
Mieszanie się wartości, jakkolwiek rozumianych i w każdym okresie historii ludzkości, przynosiło zawsze kulturowe zderzenia. Aleksander Macedoński mógł mieć poczucie, że niesie wyższą kulturę do Persów, dysponujących znacznie dłuższą niż Grecy tradycją historyczną, ale też i bardziej – z punktu widzenia tych ostatnich – okrutną, krwawą i niehumanitarną. Ta tradycja, to jednak nie tylko religia jako taka, ale pewna trwałość okrucieństwa uważanego na Bliskim Wschodzie za normę współżycia i sposób przypodobania się Bóstwu. Co wiecej, w Babilonie, Jerozolimie i Mekce uważano, że brak zrozumienia dla tego rodzaju okrucieństwa czyni Zachód zniewieściałym i mniej godnym zaufania ze strony Jedynego Boga. Na Bliskim Wschodzie, Bóg był zawsze miłosierny inaczej niż na Zachodzie i nieustannie żądał krwi – zarówno niewiernych jak i zwierząt. Zwierzę jest przy tym bardziej przydatne niż niewierny, bo może być poświęcone na ofiarę ku boskiemu zadowoleniu, a potem spożyte jako Boży dar. Niewierny jest złem samym w sobie, którego istnienie jest nie tylko Bogu niemiłe, ale też i niepraktyczne, będąc też wyzwaniem dla Jego Miłosierdzia i Cierpliwości. Rzucona w tłum bomba nie jest w tej sytuacji grzechem, lecz miłym Bogu dobrym uczynkiem podtrzymującym głębię wiary i dowodem religijnego poświęcenia.
Zderzenie Zachodu ze Wschodem przybierało w historii ludzkości rozmaity charakter, czasem nawet niespodziewany dla biorących w nim udział. Bywało, że to nie Zachód cywilizował Wschód, ale na odwrót – ten ostatni wdzierał się do Zachodu, starając się go zmienić na własną modłę. Jeden z rzymskich cesarzy z dynastii Sewerów, panujący w latach 218-222 pod łacińskimi imionami Marcus Aurelius Antoninus, urodził się w syryjskiej Emesie w rodzinie kapłanów Boga Słońca – Baala, zwanego w tamtejszym języku „Elah-Gabal”. Słowo „Elah” we wszystkich starożytnych językach semickich oznaczało najwyższe bóstwo. Użył go nawet Jezus umierając na krzyżu: „Eli, Eli, lama sabachthani?” („Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”, Mt 27, 46 oraz Mk 15, 34). Cesarz urodził się jako Warius Awitus Bassianus, a ostatni człon jego nazwiska wywodził się właśnie od imienia boga Baala i stąd również wziął się przydomek cesarza, z którym przeszedł do historii – Heliogabal. Postać w rzeczywistości nieciekawa, prawdopodobnie transwestyta, zamordowany przez własną gwardię pretoriańską również w związku z dziwacznymi praktykami seksualnymi. Jednak historia płata figle. Dziwactwa religijne Heliogabala, co wydawać się może nieprawdopodobne, utorowały drogę chrześcijaństwu, nadchodzącemu do Rzymu nie z samej Syrii, lecz położonej nieopodal Palestyny. Będąc w dzieciństwie kapłanem Baala, cesarz nie potrafił się uwolnić od bliskowschodniego rozumienia religijności i postanowił odległe bóstwo przekształcić w głównego boga Rzymian. Nakazał w rzymskim senacie, ponad posągiem Victorii – Bogini Zwycięstwa, umieścić obraz przedstawiający cesarza składającego ofiarę El Gabalowi, a także wymieniać podczas składania w rzymskich świątyniach rytualnych ofiar jego imię. Na Palatynie, nastarszym wzgórzu Rzymu, w miejscu, w którym wilczyca miała wykarmić jego założycieli – Remusa i Romulusa, wybudował ogromną świątynię Elagabalium, w której umieszczono sprowadzony z Emesy czarny kamień, czczony tam (jak kamień Kaaba w dzisiejszej Mekce) jako symbol Baala. Każdym rankiem, na świątynnym dziedzińcu, cesarz składał El Gabalowi krwawe ofiary ze zwierząt podrzynając im rytualnie gardła. Przy wtórze bębenków i cymbałów odprawiał święty taniec w otoczeniu syryjskich kapłanek. Drugą świątynię poświęconą nowemu bóstwu – równie wielkich rozmiarów – nakazał wybudować pomiędzy łukami, termami i akweduktami ogrodów Eskwilinu, drugiego najważniejszego wzgórza Wiecznego Miasta. Co więcej, Heliogabal wymagał od senatorów obowiązkowego uczestnictwa w krwawych obrzędach ku czci Baala, ogłosił jego wyższość nad rzymskim Jowiszem i uznał nawet z początku za jego żonę samą Atenę, noszącą w Rzymie imię Roma. Ostatecznie, mianował nią Uranię, córkę Jowisza i muzę astronomii, a symboliczne zaślubiny bóstw hucznie celebrowano w samym sercu łacińskiego Imperium Rzymian.
Mieszkańcy miasta nie wykazali zrozumienia dla nowego oblicza religijności. Ostatecznie, cesarzowi i jego matce odcięto głowy i wrzucono razem z ciałami do Tybru. Nie rozwiązało to jednak wielkiego politycznego wyzwania, które wyrosło przed starożytnym Rzymem, a mianowicie dokonującego się w jego granicach wielkiego zderzenia Zachodu ze Wschodem. Z terenów tego ostatniego, w kierunku zachodniej części imperium coraz silniej parły nowe prądy religijne, lekceważące europejskie wielobóstwo uwieczniane marmurowymi posągami Forum Romanum, zastępując je potęgą Jednego Niewidzialnego Boga. Tamci obiecywali pomoc wedle możliwości, Ten, dawał obietnicę życia wiecznego. Człekopodobni bogowie – Apollo, Ares, Hades, Zeus i Afrodyta, przegrali z obietnicą transcendencji.
Po zamordowaniu Heliogabala wszystkie jego religijne reformy zostały cofnięte, a czarny kamień Baala odesłano do Syrii. Krótkotrwały kult stał się jednak punktem zwrotnym dla rzymskiej religijności. Baala, jako jedynego Boga czczono nadal na Wschodzie i wierzono, że to z jego pomocą do władzy doszła w Palmyrze królowa Zenobia, tworząc nawet krótkotrwałe imperium i odbijając Rzymowi znaczną część jego terytorium.W roku 271 jej panowanie rozciągało się od rzymsko-perskiej granicy na wschodzie – po Egipt na południu, Syrię na północy i Morze Śródziemne na zachodzie. Dopiero wielka kampania Aureliana doprowadziła do zmiany kolei losu i Palmyra znowu stała się częścią Rzymu. Jednak cena, jaką musiał zapłacić cesarz była znamienna. W trzy lata po zwycięstwie ogłosił Rzymianom panowanie nowego boga – „Sol Invictus”, Niezwyciężonego Słońca, łączącego cechy syryjskiego El Gabala, kartagińskiego Baala z kosmiczną siłą samego Słońca. Dzień jego urodzin – 25 grudnia, został uznany za Boże Narodzenie i największe rzymskie święto, które wchłonięte przez rozwijające się chrześcijaństwo stało się wkrótce jego świętem najważniejszym, uroczyście obchodzonym do dzisiaj przez wiernych pełnych nieświadomości co do jego faktycznych źródeł. Jednakże krwawe wschodnie okrucieństwo w łacińskim Rzymie przyjąć się nie mogło i zastąpione zostało symboliczną ofiarą w postaci chleba i wina oraz cukrowego baranka, zamiast świeżej krwi płynącej z rany. Jedną z trwałych cech ludzi Zachodu była niechęć do zadawania innym bolesnej śmierci w imię Boga. Cesarz Konstantyn Wielki, który ostatecznie uznał chrześcijaństwo za religię równoprawną z innymi, połączył je z kultem Boga Słońca, a dekretem cesarskim z 321 r. uznał każdy siódmy dzień tygodnia za niedzielę – „Dies Solis” – dzień poświęcony Słońcu (stąd angielski Sunday i niemiecki Sontag) i wolny od pracy fizycznej, czego echo okazało się wyjątkowo trwałe. Tym sposobem, krwawy syryjski El-Gabal przekształcił się w Baranka Bożego, który dobrocią i łagodnością „gładzi grzechy świata”, a dzień jego symbolicznych narodzin, to największe święto chrześcijan nieświadomych isoty rzeczy.
Rozważany dzisiaj w Polsce problem rytualnego uboju, w rzeczywistości nie jest częścią prawdziwej debaty religijnej o Bogu i jego miłości do ludzi. Muzułmańscy mufti i ortodoksyjni rabini mają tylko jedno do powiedzenia: zostawcie nas w spokoju razem z naszym Bogiem i naszymi rytuałami! Jednak poważne argumenty za utrzymaniem ofiary ze zwierzęcej krwi już nie padają, bo też i sprawa nie jest religijna, racjonalnych argumentów brakuje, a sprawa dotyczy wyłącznie kulturowej matrycy. Mieszkaniec współczesnego Zachodu nie chce już tolerować sąsiedztwa religii nie przynoszącej z sobą humanitarnych wartości, zastąpionych krwawą symboliką. Ze strony muzułmanów, podnoszone są argmenty o nowej fali zachodniego imperializmu i rzekomym braku tolerancji dla innych, podczas gdy sprawa ma źródła w głębokiej starożytności. Już Grecy i Rzymianie wstrętem do krwawych ofiar uzasadniali swoje prawa do panowania nad ówczesnym światem. W ich rozumieniu, barbarzyńca, to człowiek dziki, okrutny, o prymitywnych odruchach i daleki od pełnego człowieczeństwa. Do pewnego stopnia ten podział na ludzi cywilizowanych i barbarzyńców przetrwał do dzisiaj. Zachodnie poczucie wyższości nie ma już – to prawda – wymiaru imperialnego. Przekształciło się w przekonanie, że człowiek cywilizowany, to taki, który potrafi obiektywizować swoje postępowania, potrafi też ocenić zbędność zadawania dodatkowych cierpień z konieczności zabijanym zwierzętom. To zachodni, a nie muzułmańscy naukowcy poszukują drogi do zastąpienia białka zabijanych zwierząt, białkiem syntetycznym, a mieszkańcy Zachodu otwarcie przeciwstawiają się okrucieństwu nawet wtedy, gdy wspiera się je teologią. Jak sobie wyobrazić muzułmańskie święto Mordowania Ofiar, kiedy ludzkość przejdzie w całości na syntetyczne białko? Allach jej tego nie wybaczy, czy też uzna za krok we właściwym kierunku? Czy mufti-rzezak stanie sie trwale bezrobotny?
Nie ma wątpliwości, że z zabijaniem żywych stworzeń związane jest czynienie zła, niezależnie od tych zwierząt wielkości i konsumpcyjnej przydatności. Ludzie usprawiedliwiają to koniecznością, ale hinduistyczne, czy też buddyjskie ograniczenie w diecie produktów pochodzenia zwierzęcego do mleka i masła, ograniczające potrzebę zabijania zwierząt dla pozyskania mięsa i słoniny, nie osłabiło siły tych cywilizacji, za to zmniejszyło ich agresywność. Człowiek cywilizowany, to taki, który wzdraga się przed zabijaniem i nie imponuje mu Bóg pławiący się we krwi, uznając go za przykrywkę i usprawiedliwienie kulturowej dzikości jego wyznawców. To nie Bóg jest żądny krwi, lecz jego wyznawcy poszukują zasłony dla zła tkwiącego w nich samych. Znamienne przy tym, że jeśli świat zmienia się na lepsze, to owo „lepsze” z całą pewnością nie nadchodzi ze Wschodu. Nie zmieni tego święto żadnego Bóstwa, którego wierni za dobry uczynek mają sprawianie krwawej rzezi Bogu ducha winnym zwierzętom.