Problemem europejskiej wspólnoty staje się ostatnio Wielka Brytania – kraj, który pojawił się na mapie Europy zaledwie przed trzystu laty, powstając z połączenia odrębnych wcześniej organizmów – największego i najludniejszego – samej Anglii, a także Szkocji, Walii oraz Irlandii. Wielka Brytania weszła w skład Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej w 1973 roku, w ramach pierwszego jej rozszerzenia, a więc ponad czterdzieści lat temu. Jej premier David Cameron często jednak powtarza, że nieprzyjęcie przez obecną Unię brytyjskich postulatów jej zreformowania może doprowadzić do rezygnacji jego kraju z członkostwa. Wielu ludzi zadaje sobie pytanie o to, czy nie jest to tylko świadectwo arogancji Albionu i jego mieszkańców w stosunku do reszty Europy oraz o to, na ile te żądania, stawiane w dość ultymatywnej tonacji, są słuszne i racjonalne, na ile zaś są tylko refleksem tej arogancji. Co więcej, wiele wskazuje na to, że do ewentualnego rozwodu wcale nie pali się ani brytyjski establishment biznesowy, ani polityczny, natomiast chłodny dystans do dalszego pozostawania kraju w Unii wykazuje ich demokratyczne zaplecze, czyli tak zwany elektorat. A jak wiadomo, w kraju rządzonym metodą demokracji, to wyborca ma zawsze rację, a nie krajowe elity.
Anglia jest wśród Europejczyków znana i czasem nawet podziwiana, lecz innym razem staje się powodem ich irytacji. Ot, wyspiarze… Czy to jednak istotnie jedyna tylko przyczyna wzajemnych dąsów? Wszystkim przecież wiadomo, kim był dla światowej nauki Sir Isaak Newton, ale żeby od razu rozdzierać szaty nad zasługami mieszkańców Wysp? Rosjanin powiedziałby: „cóż, Newton, to tylko angielski Łomonosow!”. Nic bardziej zwodniczego. Lista rosyjskich wynalazków na światową skalę jest jak krótka kołdra, natomiast inowacje uruchomione w dziejach Wysp Brytyjskich, szczególnie w epoce jej industrializacji, to wiele dziesiątek stron cytatów, przykładów i opisów oraz łańcuch zdarzeń zdający się nie mieć końca i brzemienny w następstwa dla całego świata.
Tak, jak dla wielu polskich dzieci, jedną z moich pierwszych samodzielnych lektur było sienkiewiczowskie W pustyni i w puszczy. Do dzisiaj zastanawiam się, dlaczego oto zatarło mi się w pamięci wiele przygód Stasia Tarkowskiego i jego afrykańskiego przyjaciela, ale utrwalił się fragment rozmowy pana Tarkowskiego, ojca bohatera książki, z ojcem jego przyjaciółki – Nelly Rawlison. Rozmowa miała miejsce nad Nilem w Egipcie, panowie byli bowiem zatrudnieni przy budowie Kanału Sueskiego, największej inwestycji stulecia (1859-1869). Uderzyło mnie nie tylko to, że pan Rawlison, reprezentant potężnego Albionu, miał maniery światowca, a pan Tarkowski nie ukrywał pochodzenia z narodu, który już od wielu dziesiątek lat nie posiadał własnego państwa, będąc tylko niewielkim fragmentem rosyjskiego imperium. Zaskakująca była pewność siebie ojca dziewczynki, w kwestii przyszłości jego ojczyzny. W rozmowie, polski inżynier wypytywał angielskiego o przyszłość afrykańskiego kontynentu i całego regionu. Pan Rawlison nie miał cienia wątpliwości, jaki będzie kształt tej przyszłości. „Co będzie potem? – Anglia!” Istotnie, Kanał Sueski zbudowany z inicjatywy Francuza, Ferdynanda Lessepsa, w trzynaście lat po uroczystym otwarciu stał się nie tylko własnością Wielkiej Brytanii, ale też i światowym dowodem jej potęgi. Dotrwał w rękach Anglików aż do II połowy XX stulecia.
Angielska odmienność od kontynentalnej części Europy nie jest nowinką i od bardzo dawna dawała się dostrzec w wielu rozmaitych przestrzeniach. Widać to w przestrzeni narodowych symboli, które różnią się znacznie od europejskich, a także informacji, jaka jest w nich zawarta. Powszechnie znana flaga Wielkiej Brytanii, pieszczotliwie zwana tam „Union Jack”, która na pierwszy rzut oka wydaje się być jej najzupełniej oryginalnym wytworem, wcale takim nie jest, a jej prawdziwe pochodzenie ma skandynawsko-szkockie, a nie rodzime, czy „kontynentalne” korzenie. „Union Jack”, to tylko mechaniczne połączenie flagi Szkocji z angielskim krzyżem Świętego Jerzego, powstałe w czasach Stuartów (1707) w następstwie unii tych dwóch całkiem odrębnych dotąd królestw. Flaga samej tylko Anglii, istniejącej bez mała przez całe poprzednie tysiąclecie jako osobne państwo, to właśnie krzyż Świętego Jerzego. Ten, jest uderzająco podobny do sąsiadujących z nią przez Morze Północne krzyży-symboli krajów nordyckich – Islandii, Danii i Norwegii. To podobny przekaz i bliźniacza wizualizacja.
1. Flagi W. Brytanii i Anglii oraz Islandii, Danii i Norwegii.
Uderzające podobieństwa nie pojawiły się bez przyczyny. Wczesnośredniowieczna Anglia większy okres swojej historii przeżyła w ramach związków politycznych z odleglejszym północno-zachodnim zakątkiem Europy, jakim była Skandynawia, niż z sąsiadami z kontynentu. Niegdysiejsze, silne związki z łacińskim Rzymem (Brytania była jego prowincją przez pełne dwa stulecia) w rezultacie jego upadku w V wieku, uległy nie tylko gwałtownemu zerwaniu, ale również odwróceniu przepływów kulturowych z kierunku południowego na północno-wschodni. Za tym poszły również głębokie przemiany, ponieważ dawna rzymska Brytania wtopiła się w świat nordycki zarówno w znaczeniu kulturowym, jak i językowym. Łacina i lokalne języki celtyckie ustąpiły miejsca germańsko-nordyckim dialektom Sasów i Anglów. Przez kilkadziesiąt lat, Anglia, tworząc jeden organizm państwowy z Danią i Norwegią, była prawdziwą regionalną potęgą typu skandynawskiego, której historycy nadali miano od jej twórcy, duńskiego króla Kanuta Wielkiego.
2. Duńsko-norweskie imperium Kanuta Wielkiego (1016-1035)
Dlaczego Anglia jest inna niż „Kontynent”, jak określa się tam Europę z drugiej strony Kanału? Przecież odległość pomiędzy brytyjskim Dover a francuskim Calais, to w linii prostej mniej, niż długość Eurotunelu biegnącego pod jego dnem, czyli niespełna 50 kilometrów. Ekspresowi Eurostar przejazd zabiera zaledwie pół godziny. Jednak dla Europejczyków z kontynentu, Anglicy, to „Wyspiarze”, inni niemal pod każdym względem od mieszkańców reszty Europy, ale będący też często przedmiotem skrywanej zazdrości. Piętnaście milionów Anglików pokonało przecież imperium Napoleona, na którego czele stała trzydziestomilionowa wtedy Francja. Imperium napoleońskie obejmowało połowę kontynentu, ale to Wielka Brytania stała się twórcą największego imperium kolonialnego, chociaż Hiszpanie oraz Portugalczycy „odkryli” świat o całe stulecie wcześniej. Żadne z tych państw nie może się dzisiaj poszczycić kulturowymi i politycznymi wpływami na miarę świata anglo-amerykańskiego. W samej tylko Anglii, mieszka nieco ponad pięćdziesiąt milionów ludzi, ale mówiących po angielsku jest w świecie dziesięć razy więcej. Drugie tyle posługuje się angielskim jako językiem pomocniczym. Nawet dwukrotnie liczniejsi użytkownicy chińskiego nie pretendują do roli, jaką we współczesnym świecie odgrywa angielszczyzna. Pomimo wysiłków Francji, faktycznym językiem roboczym Unii Europejskiej jest angielski i zapewne nim pozostanie, nawet wtedy, gdyby Wielka Brytania przestała być jej członkiem.
Mnożą się w Europie inicjatywy nacjonalistyczne i próby odłączenia się od macierzystego kraju. Czynią to Katalończycy i Baskowie w Hiszpanii, francuskojęzyczni Belgowie nie mogą dojść do ładu z Belgami flamandzkimi, a nadpadańscy Włosi przebąkują o niepodległym państwie. Tymczasem, szkockie referendum niepodległościowe skończyło się zwycięstwem zwolenników unii z Anglią, a Walijczycy i Irlandczycy z północy wyspy nie biorą rozłąki w ogóle pod uwagę. Co jest takiego w Anglii i Anglikach, że nawet Polacy przebywający na saksach asymilują się szybko i wielu traci ochotę powrotu na łono macierzy? Odpowiedź, jak zwykle, tkwi zarówno w „kulturowych genach”, jak i samej historii regionu utrwalającej niektóre narodowe cechy. Przyzwyczailiśmy się postrzegać Wieką Brytanię jako swoisty i godny naśladowania wzorzec, ale jest też ona pewnym wzorcem samego Zachodu, jako ważny fragment dawno utrwalonej europejskiej tradycji, nawet, jeśli sami Brytyjczycy do pozostałej części Europy odnoszą się z przekąsem i z trudem ukrywanym poczuciem wyższości.
3. Osadnictwo Anglów, Sasów i Jutów w porzymskiej Brytanii ok. 600 r.
Początki wcale nie wróżyły tworzącej się Anglii wielkiego sukcesu. Używany wtedy język był bardzo bliski dialektom języków nordyckich pochodzących z Półwyspu Skandynawskiego i długo pozostawał mało znany i poza samą Wyspą praktycznie nieużywany. Anglowie, Sasi i Jutowie, to trzy nordyckie narody, zamieszkujące niegdyś Półwysep Jutlandzki, czyli tereny dzisiejszej Danii, bliscy krewniacy Norwegów, które to narody – po opuszczeniu celtyckiej Brytanii przez rzymskie legiony – przez cały VI wiek, najpierw napadały na jej wschodnie regiony, a potem, w coraz większej liczbie osiedlały się na Wyspie.
Około 600 roku, Anglowie i Sasi byli już większością w całej wschodniej i południowej części, ale wciąż było im daleko do liczebności, która gwarantowałaby mocarstwową pozycję. Zresztą, czy ich Anglia wciąż jeszcze była Europą w łacińsko-rzymskim słowa znaczeniu, skoro związki zarówno językowe, jak i rodzinne pchały ją ku Skandynawii, a nie w kierunku kontynentu? Jak zauważyliśmy, w pierwszej połowie XI stulecia, równolegle z panowaniem Bolesława Chrobrego w Polsce, Anglia stała się trwałą częścią duńsko-norweskiego imperium Kanuta Wielkiego, rozłożonego po obu stronach Morza Północnego, z którego została wyłuskana dopiero w 1066 roku przez francusko-normańskiego Wilhelma Zdobywcę. Inaczej mówiąc, pół tysiąclecia europejskiego Średniowiecza, spędziła w obrębie wpływów skandynawskiej Północy – Duńczyków i Norwegów, bez większych związków z porzymskim Kontynentem, którego ślady w samej Anglii zanikły. Ponowne łacińskie echo pojawiło się tam dość późno, bo dopiero razem z ludźmi tegoż Wilhelma Zdobywcy, toczącymi boje z Robin Hood’em i jego lokalnymi anglo-saskimi patriotami. Praktycznie więc, większość słów łacińskiego pochodzenia, jakie można odnaleźć we współczesnym języku angielskim, nie pochodzą ze starożytnych czasów rzymsko-łacińskich, ale są wtórnym importem z normańskiej francuszczyzny najeźdźców. Inaczej mówiąc, w podstawowym okresie formowania się narodu i angielskiej państwowości, kraj znajdował się w kręgu wpływów skandynawskich, odległych od tysiącletniej tradycji rzymskiej. To w tej tradycji trzeba szukać przyczyny odrębności angielskiego prawa precedensowego (Common Law) od prawa rzymskiego, które sukcesywnie stawało się wiodącym elementem społeczeństw kontynentalnej części Europy. Nie jest przypadkiem uderzające podobieństwo angielskiej flagi ze sztandarami krajów rozłożonych wokół chłodnego Morza Północnego. Anglia stała się członkinią tego grona wcześnie, jeszcze zanim powstały te państwa i była w obszarze wpływów skandynawskich przez bez mała pięćset lat. To wystarczający okres, by nabrać trudnych do porzucenia cech. Także i pod panowaniem kontynentalnych dynastii, Anglia nie przestała być krajem całkiem odmiennym, niż wychowane w śródziemnomorskiej tradycji regiony zachodniej Europy i szybko się okazało, że potrafiła gospodarować swoimi zasobami znacznie lepiej. W całym okresie stuletniej wojny, toczącej się na terenie dzisiejszej Francji, była równopartnerskim graczem, pomimo ograniczonych rezerw ludzkich i ekonomicznych.
Dobrym przykładem konfrontacji dwóch odmiennych kultur Europy i sposobu organizacji społeczeństwa, była wspomniana angielsko-francuska wojna stuletnia, która odcisnęła piętno na czterech pokoleniach, a szczególnym tego przykładem była bitwa pod Azincourt, miejscowością położoną w północnej Francji. Rozegrała się 15 października 1415 roku i skończyła rozgromieniem armii francuskich arystokratów przez niewielki korpus angielski złożony z żołnierzy rekrutowanych pośród wolnych chłopów (yeomanry). Siły angielskie, to zaledwie niespełna pięć tysięcy łuczników i ośmiuset piechurów. Francuskie – dwanaście tysięcy kawalerii, jedenaście tysięcy piechurów i trzy tysiące kuszników. Po stronie angielskiej było łącznie niespełna sześć tysięcy żołnierzy, po francuskiej dwadzieścia sześć tysięcy, czyli cztery i półkrotnie więcej. Bitwa skończyła się totalną klęską Francuzów. Zginęło lub dostało się ich do niewoli dwanaście tysięcy, czyli niemal połowa stanu i dwa razy tyle, ile liczyła cała armia Anglików. Tych ostatnich, w starciu zginęło zaledwie stu dwunastu. Tajemnica tak błyskotliwego zwycięstwa tkwiła w odmienności społecznego zaplecza obu krajów. Podstawą francuskiej, była niezdyscyplinowana konnica, do której dopuszczano tylko rozkapryszonych arystokratów, natomiast trzon angielskiej, to uzbrojona w łuki piechota, składająca się z wolnych chłopów. Pierwsi, musieli świecić przykładem szlacheckiej fantazji, a zamożniejszych przeciwników nie opłacało się zabijać, lecz chwytać żywcem dla okupu. Drudzy, składający się głównie z niezamożnych farmerów, wiedzieli, że nie mogąc opłacić okupu, nie będą traktowani jak łup, więc walczyli bez dodatkowej kalkulacji, oczekując tylko bezwzględnego zwycięstwa. Francuzi z kolei, liczyli na oczywistą dla nich przewagę dobrze urodzonych rycerzy nad plebejskimi piechurami. Zawiedli się srodze, napotykając dobrze wyćwiczonego i silnie zmotywowanego przeciwnika. W kontynentalnej części Europy nie było zresztą w zwyczaju, przez wzgląd na poczucie bezpieczeństwa wśród panów-arystokratów, uzbrajania niższych warstw społecznych – chłopów i mieszczan, natomiast po drugiej stronie Kanału, już od połowy XIII wieku, zamożniejsi chłopi – wolni farmerzy, rzemieślnicy i mieszczanie, byli zobowiązani do wojskowych ćwiczeń po każdej niedzielnej mszy. Angielskie armie walczące przeciw Francji w wojnie stuletniej conajmniej w połowie składały się z takich oddziałów. Szlachty było zbyt mało, a instytucja zniewalania chłopów poddaństwem i obowiązkiem odrabiania pańszczyzny nie była znana ani w Anglii, ani też u jej skandynawskich pobratymców. Katastrofa Francji w bitwie pod Azincourt, kraju znacznie większego, bardziej ludnego i bogatszego od Anglii, była następstwem odmienności społecznej struktury obu krajów. Pierwszy tkwił jeszcze w feudalizmie, dającym pełnię praw i nakładającym obowiązek obrony kraju tylko dobrze urodzonym, w drugim ta formacja była nieznana i przez ich dzieje faktycznie pominięta. Tak więc, w bitwie pod Azincourt spotkały się nie tylko dwie armie, ale dwa odmiennie uformowane społeczeństwa, z których jedno było już na przedpolu systemu postfeudalnego, będąc przygotowanym do rychłego nadejścia industrializacji. Warto zauważyć, że wschodnia część Europy, była pod tym względem jeszcze bardziej opóźniona, a w relacji do Anglii dystans sięgał pięciuset lat rozwoju. Warto pamiętać, że w Polsce, na pierwszą i do tego mało skuteczną próbę sięgnięcia po rezerwy społeczno-gospodarcze tkwiące w chłopstwie i mieszczaństwie, odważyło się dopiero powstanie kościuszkowskie u schyłku XVIII stulecia, tuż przed ostatnim rozbiorem.
Przedwojenny historyk cywilizacji, Feliks Koneczny, cywilizację łacińską uważał za szczytowe osiągnięcie ludzkości ze względu na to, że oferowała światu jedyny w swoim rodzaju system prawa cywilnego, nazwany przez niego „trójprawem”, który umożliwił w dwa tysiąclecia później przekształcenie się w Zachód, dając przy tym tej części Europy niekwestionowany prymat w globalnej skali. Jak można przeczytać w komentarzu do jednej z jego książek: „Koneczny uważa Anglię – i słusznie – za jedną z twierdz cywilizacji łacińskiej (…) i niewątpliwie ma rację uważając, że Anglia jest wybitnie łacińska, co się wyraża w niezależności i aktywności społeczeństwa, w jej praworządności, w jej duchu wolności”. Tyle, że sam Koneczny, Anglię i jej cywilizację znał słabo i jej najwyraźniej nie doceniał, sądząc, że światu nie mogło przydarzyć się już nic lepszego, jak rzymski wynalazek świeckiego prawa kodeksowego, którym w dzisiejszych czasach rządzi się większość Europy. Koneczny zmarł przed prawie siedemdziesięciu laty i nie dożył schyłku krajów śródziemnomorskich – postrzymskich Włoch, rzymsko-galijskiej Francji i Hiszpanii oraz dekadencji Grecji – ojczyzny Platona i Arystotelesa. Nie doczekał ujawnienia się pełni potencjału drzemiącego nie tylko w samej Anglii, ale w postaci jej najbardziej udanego dziecka, czyli Stanów Zjednoczonych Ameryki. Okazało się, że najbardziej energiczna, ekspansywna i otwarta na reformy i zmiany cywilizacja, wcale nie narodziła się w świecie śródziemnomorskim, lecz na północy Europy, wokół zimnego i z pozoru niegościnnego morza, łączącego narody nieskażone bliskowschodnimi zasadami zniewalania ludzi skonstruowanymi jako zasady państwa opresyjnego. Starożytny i bliskowschodni wzorzec stosunków społecznych z jego funadmentalną ideą nierówności pomiędzy ludźmi (panowie, ludzie wolni i niewolnicy) nigdy nie dotarł do Skandynawii i wybrzeży Morza Północnego, nie tylko z powodu zbyt dużej odległości i rozmycia się po drodze jego fundamentów, ale również z przyczyn demograficznych. Bliskowschodni mężczyźni wędrowali samotnie i pojmowali za żony miejscowe kobiety. Wiele wskazuje na to, że stanęli przed koniecznością porzucenia tradycji wielożeństwa na rzecz monogamii oczekiwanej przez miejscowe kobiety. Następstwem było również i to, że społeczeństwa północnej Europy nie zostały dotknięte żadnym rodzajem niewolnictwa, na którym opierała się zarówno Bliski Wschód, jak i cywilizacja grecko-rzymska. Otrzymały tym samym trudną do przecenienia „premię rozwojową”. Anglia, jako najbardziej ludny i najdogodniej położony kraj regionu (Dania, Norwegia i Szwecja, to i dzisiaj kraje o zaledwie kilkumilionowej liczbie mieszkańców) z całą pewnością najlepiej wykorzystała daną jej przez historię szansę. Utworzyła światowe imperium o nigdy wcześniej, ani też później nieznanych rozmiarach, energii własnej ekspansywności i trudnych do przecenienia konsekwencjach dla reszty świata.
4. Nasycenie Europy późnego neolitu genami przybyszy z Bliskiego Wschodu i dawnej Mezopotamii.
Rzecz w tym, że zbliżającej się potęgi własnego kraju nie przewidzieli również i sami Anglicy. Kiedy germańscy Anglowie i Sasi osiedlali się na żyznych równinach wschodniej Anglii, ich głównymi przeciwnikami byli celtyccy Brytowie, po trzech stuleciach rzymskiego panowania znacznie już zromanizowani i upodobnieni do innych ludów Imperium. Łacina i rzymska tradycja, dla północno-germańskich plemion skandynawskiego pochodzenia, była jednak czymś najzupełniej obcym. Rzymianie porzucili Brytanię w 406 roku naszej ery i jako pierwszą z własnych prowincji pozostawili na pastwę napływających z za Morza Północnego nordyckich barbarzyńców. Dla Brytów, nauczonych już rzymskiej organizacji i prawa, ich łacińskość i kulturowa wyższość powinna być wystarczającą tarczą wobec wpływów germańskich barbarzyńców, a jednak dzisiaj, po rzymskich Celtach pozostały na Wyspach jedynie ślady – w Walii i Kornwalii oraz Republice Irlandii. Język dawnych celtyckich mieszkańcow regionu stał się już tylko mową amatorów. W tysiąc lat po tych wydarzeniach, za panowania Elżbiety I następstwem odmiennej organizacji społecznej i wielkim sukcesem Anglii, było odparcie najazdu niepokonanej wcześniej przez nikogo hiszpańskiej Wielkiej Armady, wysłanej na podbój Wysp. Nawet sam Szekspir nie zdał sobie jeszcze sprawy z tego, że pisze w języku, który w trzy stulecia później stanie się najważniejszym narzędziem globalnego porozumienia. W okresie, gdy Europą rządził Napoleon Bonaparte, tworząc imperium rozciągające się od Portugalii po Rosję, sama tylko Francja miała dwa razy więcej ludności niż zaledwie piętnastomilionowa Wielka Brytania. Jednak, to Anglia wygrała Wielką Wojnę i to ona była jednym z mocarstw, które podyktowały warunki pokoju, a wielki zdobywca zakończył życie na wyspie świętej Heleny, brytyjskiej posiadłości kolonialnej. Również Anglia podbiła i skolonizowała wielkie i ludne Indie, powodując, że z początkiem XX wieku, największym imperium w świecie nie była carska Rosja z jej z górą dwudziestoma trzema milionami kilometrów kwadratowych powierzchni, lecz Imperium Brytyjskie, niemal półtorakrotnie od niej większe. Jednym z najbogatszych i najruchliwszych miast świata stał się, zbudowany niemal od podstaw przez Anglików, chiński Szanghaj. Eksplozja nauki także rozpoczęła się od Anglii, a jej symbolem stał się Isaak Newton, odkrywając prawo ciążenia, które jest dzisiaj oczywistością dla uczniów szkół podstawowych wszystkich kontynentów.
Powszechne jest podręcznikowe przekonanie, że dzisiejszy Zachód zawdzięcza tchnięcie weń nowego życia – rzymskiej tradycji prawnej oraz wbudowanej w łacińską cywilizację zasady świeckości prawa. To prawda, że tam, gdzie prymat zdobywało prawo religijne – a było tak wszędzie z jednym właśnie wyjątkiem rzymskiej Europy – rozwój społeczno-gospodarczy był hamowany niemożnością zrównoważenia interesów rządzących elit oraz ich poddanych. Elity władzy zbrojne w armie, które nie miały żadnych prawnych hamulców mogły powoływać się w swym egoizmie na wolę bożą. Posiadając monopol jej interpretacji i siłę wymuszania posłuchu, mogły również bez większych skrupułów eksploatować resztę społeczeństwa. Ich brak zainteresowania jego losem cechowała zupełna bezkarność i nastawienie na panowanie i eksploatowanie kraju, a nie na jego rozwój. Jest naturalne, że w sytuacji systemowej bezkarności, celem władzy staje się eksploatacja społeczeństwa, nakierowana na osiąganie własnych celów grupowych, bez oglądania się na rozwój oraz interesy reszty społeczeństwa, czy też podnoszenie na wyższy poziom wspólnego państwa. Elitom zawsze wystarczy bogactwa do podziału, jeśli sam podział efektów społecznej wytwórczości jest poddawany samym tylko mechanizmom opartym na sile wspartej armią, nie prowadząc do równomiernej dystrybucji dóbr. Skoro same społeczeństwa nie posiadały instrumentów wpływania na elity władzy, skutki musiały być jednostronne. Tylko narody zachodniej części Europy, zbrojne w prawo niezależne od sfery religii oraz interesów jej kapłanów i strzegących systemu polityków, lecz oparte na jakiegoś rodzaju zobiektywizowanym rachunku społecznych strat i korzyści, mogły znacznie wcześniej niż inne, dopominać się udziału we wspólnym torcie. Prowadziło to do otwierania się coraz to nowych przestrzeni produkcyjności i inowacyjności, czyli generalnie rzecz ujmując – do pojawiania się trwałych mechanizmów rozwoju.
W dalszym ciągu nie mamy jednak jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, dlaczego udało się tego wszystkiego dokonać w rzymskiej i skandynawskiej przestrzeni kulturowej, a nie udało się to na wschodzie Europy, w Azji, czy Afryce. Nie mamy też odpowiedzi na inne pytanie: dlaczego wiodącą rolę w rozwoju zachodniej cywilizacji odegrały ostatecznie kraje północnej półkuli Ziemi, a w szczególności północnego Atlantyku, rozłożone szerokim pasem od Szwecji, Danii i Norwegii, Holandii oraz Wysp Brytyjskich – aż po północną część Ameryki. Dzisiejsza zjednoczona Unią Europa dzieli się bardzo wyraźnie na sprawną pod względem społeczno-gospodarczym Północ i cierpiące na różne plagi Południe – z Portugalią, Hiszpanią, Włochami, Bałkanami, czy samą Grecją. Nie mniej głęboko różnią się od siebie kraje Północy od krajów Południa położone na zachodniej półkuli. Kanada i Stany Zjednoczone, to oaza gospodarczej energii i wolności politycznych, reszta Ameryk – począwszy od Meksyku, skończywszy na Argentynie, nie tylko odnotowuje znacznie mniej sukcesów w obu dziedzinach, ale spóźnia się z własnym rozwojem. W jakim zakresie zdecydowała o tym geografia, a w jakim predyspozycje samych społeczeństw? Pewną wskazówką jest to, że istnieją regiony, które rażąco odbiegają od geograficznego podziału kuli ziemskiej na bogatą i rozumną Północ oraz biedniejsze i mniej rozgarnięte Południe. To, na przykład, Australia i Nowa Zelandia. Obydwa kraje łączy to, że leżą na południowej, a nie północnej półkuli, ale również i to, że są efektem kolonizacji ludzi ze szczególnego rodzaju Północy, to jest z krajów rozłożonych nad Morzem Północnym i od zarania europejskich dziejów poddanych wpływom kultury anglo-normańskiej. Pytanie, które się nasuwa, dotyczy domniemania, że być może już same pierwotne cechy regionu dawały jego mieszkańcom pewne atuty, których nie posiadała reszta, lub też posiadała je w mniejszym stopniu i do tego były one nierówno rozłożone.
O tempie i rozmachu rozwoju poszczególnych społeczeństw nie decydują same państwa, ani też ich politycy, lecz skomplikowany mechanizm uwzgadniania wspólnych i jak najszerzej rozumianych interesów społecznych. Dzieje się to nie w ramach politycznych debat, ani geniuszu intuicji wladców, ale w procesie codziennego usuwania rozwojowych hamulców. To proces samoczynny, którego niska efektywność jest uzależniona od istniejącej i zakorzenionej tradycji tworzenia licznych i głęboko utrwalonych egoizmów. Im jest ich więcej, tym rozwój trudniejszy i powolniejszy. Proces ich niwelacji uruchomił się najwcześniej w Anglii, a jego praprzyczyną były społeczne przemiany z początków średniowiecza, kiedy to upadający system rzymski został zastąpiony zupełnie nowymi, nieznanymi wcześniej w świecie rozwiązaniami. Nordycka eksplozja zaradności, gospodarności oraz myśli naukowo-technicznej, była tak bezprecedensowa, że w środku XIX wieku, Anglia wytwarzała aż połowę całej światowej produkcji, a liczbą wynalazków wyprzedzała resztę świata o kilka długości. Kiedy ta jej rola uległa osłabieniu, wcale nie osłabł anglosaski żywioł pochodzący z tego samego żródła, co sama Anglia. Schyłek Albionu zamienił się tylko w dominację Stanów Zjednoczonych Ameryki. Jedną z tajemnic tego sukcesu, było zrodzone we wczesnośredniowiecznej Skandynawii prawo precedensowe, znacząco odmienne i bardziej sprzyjające zmianom i reformom od rzymskiej tradycji oraz pewnej ociężałości wrodzonej prawu kodeksowemu. Różnica pomiędzy tymi systemami jest doskonale widoczna w porównaniach pomiędzy światem anglosaskim a słowiańskim. Rekordy niewydolności systemu bije polski wymiar sprawiedliwości, w ramach którego normą są procesy sądowe trwające kilkanaście lat. Istnieje powszechnie znane i przez nikogo nie podważane doświadczenie, że sprawiedliwe rozstrzygnięcie jakiegokolwiek sporu po dwóch bez mała dekadach postępowania, jest z samej definicji upływu czasu niemożliwe. Stare powiedzenie, że sąd jest co prawda „nierychliwy, ale sprawiedliwy” pojawiło się w czasach, kiedy to „nierychliwość” oznaczała miesiące, a nie dziesięciolecia. Po jednej, czy dwóch dekadach rozstrzygania sprawiedliwość, czyli podstawowa zasada oraz istota wyroku sądowego, staje się czymś zupełnie jałowym i pozbawionym pierwotnego sensu. To jedna z przyczyn wybuchających w kraju najzupełniej nonsensownych afer, nie tylko przykuwających uwagę polskich mediów, lecz i odwracających ją od samej istoty rzeczy. Tą istotą, jest kwestia sprawności lub niesprawności całego społecznego systemu, a nie medialne burze, tyleż mało zrozumiałe, co i nietrwałe w następstwach. Przychodzi na myśl konkluzja, że w tego rodzaju warunkach pracy sądownictwa, bardziej sprawiedliwy, a napewno skuteczniejszy byłby szybki samosąd, aniżeli w gruncie rzeczy jałowe i niezwykle kosztowne tradycyjne procedury postępowania sądowego.
5. Prawo precedensowe typu angielskiego we współczesnym świecie
Ktoś może dojść do wniosku, że kontynent znalazł się w sytuacji, kiedy jedynym wyjściem staje się porzucenie przez niebrytyjską część Europy porzymskiego prawa kodeksowego na rzecz prawa presedensowego i budowa systemu wzorowanego na Common Law. Niestety, to zbyt proste, ponieważ systemy prawne nie funkcjonują w próżni, ale są częścią wielkich systemów społecznych. Te, nie powstają wskutek arbitralnych, czy też nawet demokratycznych decyzji. Są następstwem długotrowałych, często zabierających setki lat procesów ewolucji społecznych poglądów, które same w sobie są następstwem okoliczności historycznych, a nie woli akurat żyjących ludzi. Dzisiaj, czas biegnie szybciej, ponieważ z pomocą mediów elektronicznych, do społeczeństw szybciej dociera wiedza o otaczającej ich rzeczywistości, a tylko taka może być prawdziwą przyczyną woli przemian. Nie jest przypadkiem, że taka wiedza jest świadomie ograniczana w krajach opanowanych przez obskuranckie religie, czy też równie obskuranckie elity i zamyka im drogę rozwoju, prowadząc raczej do nieprzemyślanych aktów przemocy, niż skoordynowanego procesu przemian.
Wbrew kasandrycznym przepowiedniom, świat się jednak szybko nie zmieni i anglo-amerykański model rozwoju nie może być szybko zastąpiony innym, będzie natomiast ewoluował i poszerzał zakres swoich wpływów na inne kraje świata. Umożliwi im także szybszy rozwój, ale nie będzie to droga „wojny cywilizacji”, lecz raczej proces sukcesywnej absorbcji wzorców wypracowanych na Zachodzie, w ramach którego świat anglosaski nadal pełni rolę wiodącą. Dopiero w dalszej przyszłości ludzkość ma szanse usunąć istniejące dotąd przeszkody we własnym rozwoju, którego zresztą głównym elementem są sami mieszkańcy tego świata z ich zakorzenionymi głęboko przekonaniami i nawykami, nie zaś nagłe przeciwności i kataklizmy naturalne.
Proces absorbcji zachodnich wzorców, niejednolity, ale też nieustanny, staje się zjawiskiem na tyle istotnym, że w perspektywie bieżącego stulecia może okazać się decydujący dla kształtowania się przyszłego obrazu całego świata. Zobowiązuje to nas do zajęcia się w najbliższej przyszłości tą kwestią w kontekście jej światowego, a nie tylko regionalnego znaczenia.
Ciekawy punkt widzenia. Przyjemnie poczytać o czymś innym niż Rosja i Rosjanie.
Bardzo ciekawy i pouczający wpis. Jestem pod wrażeniem posiadanej przez Autora wiedzy.