CZY TO JESZCZE EUROPA, CZY TYLKO SKRAWEK „TRZECIEGO RZYMU”?   

confNarody mają swoje tęsknoty, a ich opinia o sobie samych jest zwykle następstwem zbiorowej wyobraźni, niekoniecznie zgodnej z historyczną prawdą. Rzadko się jednak zdarza, by wyobrażenia o sobie samych tak otwarcie potwierdzały brak wiedzy i zrozumienia dla własnych początków, jak ma to miejsce pośród Rosjan. Paul Goble, zamieścił w ostatnim wydaniu The Interpreter, artykuł pod znamiennym tytułem: „Czy Trzeci Rzym jest twórcą Rzymu Pierwszego? Tak właśnie sądzą niektórzy Rosjanie”. Pytanie jest fundamentalne, bo też i stawia kwestię tożsamości Rosji, czyli samej istoty terytorium będącego niemal piątą częścią wszystkich ziemskich lądów. Autor komentarza streszcza też myśl Olega Panfiłowa, kiedyś działacza Moskiewskiego Centrum Ekstremalnego Dziennikarstwa, a dzisiaj uniwersyteckiego profesora w Tbilisi. Panfiłow zauważa, że „Rosja jest miejscem, gdzie skupione są wszystkie możliwe kłamstwa i fantazje” mające dowodzić o jej szlachetnym i starożytnym pochodzeniu. Cytuje przy tym rosyjskiego historyka z przełomu XVIII i XIX stulecia – Nikołaja Karamzina, który twierdził, że Rosję cechuje notoryczna kradzież idei, „a przecież kradzież bez kłamstwa nie istnieje”. Panfiłow powołuje się przy tym na pewien gatunek pseudonaukowców, szczególnie obfity w Rosji, gotowych dowodzić nie tylko wrodzonej wielkości ich narodu, ale i bez zmrużenia oka potrafiących przekonywać, że nawet Jezus Chrystus był Rosjaninem. Istnieją również w Rosji teorie, że oto „Kaukaz był już w starożytności zaludniony przez rosyjskich górali”, a „Etruskowie byli Słowianami z okolic Smoleńska”. Przyczyną zjawiska, jak twierdzi autor, jest to, że „ostatnie sto lat, to pojawienie się zupełnie nowego rodzaju rosyjskiego i sowieckiego człowieka, edukowanego przez cenzurę i propagandę tak, by nie tylko akceptował wszystkie nieprawdziwe opowieści, ale nawet samemu je współtworzył”. Dzisiejsi Rosjanie są gotowi uwierzyć nawet w to, że Putin jest w prostej linii potomkiem normańskiego założyciela Nowogrodu Wielkiego – Ruryka, a nawet „kosmitów, którzy opanować mieli Eurazję przed pięćdziesięciu tysiącami lat”. A co, jeśli – pyta autor uwag – ”Rosjanie przestaną w to wierzyć? Wymyślą – sam odpowiada – jakąś nową opowieść, która będzie miała podobny poziom uzasadnienia w faktach”.

            Nauka, nie potrafiła dotąd (a może i nie chciała) wyjaśnić pewnego, oczywistego mogłoby się zdawać, zjawiska zmienności granic Europy, w szczególności po jej wschodniej stronie. Jako zjawisko kulturowe, nie zaś państwowe, jest ona nie tylko ojczyzną najbardziej prężnej i ekspansywnej cywilizacji świata, ale zadziwiająco niedużym zakątkiem Eurazji – skądinąd największego na ziemskim globie lądowego masywu. Ponad połowę geograficznej Europy i więcej niż cztery piąte tej Eurazji zajmuje sama tylko Rosja, kraj mentalnie i kulturowo całkowicie Europie – z jej antyczną i śródziemnomorską tradycją – obcy. Jednak nawet sami zachodni Europejczycy przyznać tego albo nie potrafią, albo też nie chcą, wiedzeni, no właśnie, właściwie, czym?

Europa jest pierwotnym źródłem nowoczesnej wiedzy, nauki i postępu technicznego. Rosja jest tego wszystkiego kompleksowym przeciwieństwem. To surowy i nieokrzesany olbrzym, który przyciąga jednak wiele sympatii ze strony zachodnich społeczeństw, uczucia, którego same nie są w stanie uzasadnić nawet na własny użytek. Pozostaje przy tym wrażenie, że ten emocjonalny związek ma źródło w swoistej perwersji – Europa gra rolę pięknej kobiety porwanej przez kreteńskiego byka, a kraj Rosjan uwodzi ją pod postacią przyciężkiego i włochatego niedźwiedzia, swoistego uosobienia samczego uroku. Widać to w szczególności w obecnych wydarzeniach na rosyjsko-ukraińskim pograniczu, które wielu Europejczyków ogląda, tak jakby nie mogli uwierzyć w ich istnienie. Wyzwalająca się spod rosyjskiej władzy Ukraina, wydaje się być dla nich tylko niemiłym zaskoczeniem. No, bo jak inaczej wyjaśnić wrażenie, że kraj otwarcie pragnący wejścia w orbitę Europy, nie jest przez nią ani otwarcie, ani nazbyt mile widziany i oczekiwany?

Z punktu widzenia Polski i samych Polaków, określenie granic ich własnego kraju wobec wielkiego sąsiada oraz roli, jaką powinna odgrywać w regionie, jest o tyle istotne, że od tysiąca lat była zawsze nie tylko wschodnim pograniczem zachodniej Europy, ale również jej swoistym „przedmurzem”, które w związku z tą rolą podlegało szczególnej presji i niemniej skomplikowanym losom. Jest to warte zastanowienia również i z tej przyczyny, że jednocześnie – inaczej niż miało to miejsce w konfrontacji z islamem – Europa w stosunku do bezkresnych przestrzeni Eurazji miała zawsze, to prawda, przewagę w swojej cywilizacyjnej treści, ale też i przybierała wobec reszty subkontynentu postawę bardziej obronną i pełną kompleksów, niż agresywną dumę, czy wrogość, jak to miało miejsce w stosunku do świata muzułmanów. Ekspansja czysto kulturowa, w przeciwieństwie do politycznej i imperialnej, niechętnie odwołuje się do instrumentów agresji. Ze strony Europy, tego rodzaju agresja w kierunku Rosji, miała miejsce zaledwie dwukrotnie, raz za sprawą Napoleona i po raz drugi – hitlerowskich Niemiec. Obie skończyły się nie tylko klęską, lecz również i poczuciem upokorzenia oraz wytworzeniem się świadomości o pojawieniu się na jej granicy potęgi mającej źródło w bezkresie obszaru, a nie w nauce, oświacie, czy nowoczesności produkcji. Gdy w 1812 roku Napoleon zajmował Moskwę, sądził, że tym samym zajmuje i Rosję, nie zdając sobie sprawy z tego, że Rosja właściwie w Moskwie się dopiero zaczyna, a kończy aż dziesięć tysięcy mil dalej w wodach najzimniejszej części Pacyfiku. Powszechne jest przy tym uznawanie tego, że ta największa jednolita część Azji, nazywana potocznie Eurazją, to jednak coś zupełnie innego, niż sama niezwykle ludna i wyrafinowana reszta Azji. Przestrzeń tej ostatniej zaczyna się dopiero tam, gdzie kończy się Rosja i sama Eurazja. Częścią „tamtej Azji” i jej tysiącletnią tradycją, są stare kultury Chin, Indii, Japonii, islamu, czy buddyzmu, ale nie są one zwykle uznawane za część tej tradycji Eurazji, która jest odbierana jako historia Rosji i rosyjskości. Ta jej część, to coś zadziwiająco tak pośredniego, że Rosjanie mogą Europie pokazywać twarz Azjatów, ale w samej Azji uchodzić za Europejczyków. Teoretycznie, ich ojczyzna, to kraj ludzi o białej skórze, gdzie nawet skośne oczy nie są czymś podkreślającym kulturową odmienność, bo też i ziemie prawdziwie skośnookokich mieszkańców, mają być zupełnie inną krainą. Rosja, to Moskwa, Petersburg, Nowosybirsk i Władywostok. Pekin, Seul, Tokio i Bangkok, wydają się z tej perspektywy leżeć na innej planecie. Pojęcie „Eurazja” zawiera w sobie umowność innego rodzaju, niż tylko geograficzne określenie granic i ma w potocznym rozumieniu słowa więcej wspólnego z pojęciem „Rosja”, niż sama „Azja”.  Najważniejszym bodaj jego elementem jest to, iż pomimo faktu, że jest największym obszarem wielkiej całości, to jednak wyodrębnienie zarówno cech samej Eurazji, jak i precyzyjne określenie jej granic sprawiają niejaką trudność. Ma to ogromne znaczenie również i dla współczesnej Europy, ponieważ jej punktem odniesienia wobec reszty świata automatycznie staje się sąsiadujący z nią od wschodu wielki obszar, którego „cechy sąsiedztwa” są jednak trudne do określenia. Zawsze był z tym w Europie problem, a ujawniające się od XVIII wieku rosyjskie pragnienie, by zapanować również nad terytoriami Europy wschodniej, były nie tylko agresywnym wybrykiem jej imperializmu, lecz również drogą do określenia własnej, „bardziej europejskiej” tożsamości. Z problemem własnej tożsamości nie mają jakoś kłopotu inne wielkie terytoria kontynentu, bo też i nie jest ona kwestionowana, ale wyraźnie i jednoznacznie zdefiniowana. Z tych wszystkich przyczyn, Rosja jest albo przypadkiem szczególnym, albo też zjawiskiem przejściowym, o którym kiedyś pamiętać będą tylko historycy. Bagatela, skoro jest to jednocześnie zupełnie nieprzewidywalny sąsiad dzisiejszej przecież, a nie przyszłej Unii Europejskiej, której wschodnią i najbardziej wrażliwą flanką, jest Polska.

            Rosja Putina jest doskonałą ilustracją zarysowanego problemu. Ona sama, jak i cały świat zewnętrzny pozostaje pod wrażeniem jej terytorialnego ogromu, prowadzącego do domniemania, że kraj tak wielki, że aż największy na świecie, musi być również rodzajem politycznego imperium. Jednak wszystkie wskaźniki, zarówno ekonomiczne, jak i demograficzne nie tylko sytuują Rosję na końcu listy pierwszej dziesiątki najpotężniejszych państw świata, ale również wykazują trudności w kwestii określenia istoty tej jej wielkości. Okazuje się, że nawet tak wielki kraj z punktu widzenia posiadanego terytorium, wcale nie musi być pod jakimkolwiek innym względem równie wielkim wzorcem dla innych regionów świata, ani też nawet dawać świadectwo potęgi, która była cechą dawnej Rosji carskiej, czy też rosyjskiego państwa Sowietów. Ta niecodzienna sytuacja może pobudzać narodowe kompleksy Rosjan i być także źródłem niepewności, jeśli idzie o jej prawdziwą rolę ich kraju w świecie.

            Rzecz w tym, że Rosja jest pod wieloma wględami fenomenem. Terytorium, które odziedziczyła po dawnym imperium Mongołów, doskonale nadawało się dla organizmów państwowych wiecznie wędrujących koczowników, nie miało natomiast walorów atrakcyjności dla narodów żyjących z rolnictwa i – w tego konsekwencji – tworzących kultury stabilne. Rosja nie jest ani tworem stabilnym, ani też trwałym tworem kulturowym, wartym naśladowania przez kogokolwiek i też i żaden kraj do naśladownictwa się nie poczuwa. Jest z wielu punktów widzenia państwem samotnym i w tej samotności niepowtarzalnym. Prowokuje natomiast do zadania innego pytania o to, czy jakiekolwiek wielkie terytorium może być uznane za odrębny twór, do tego posiadający cechę trwałości, tylko ze względu na ogrom zajmowanego obszaru? Pod tym względem wielka jest zarówno Kanada, jak i Australia, czy też Brazylia, ale przecież cechy je określające nie ograniczają się tylko do wielkości terytorium.

W świetle tej logiki, obecne relacje świata zachodniego z putinowską Rosją skłaniają bardziej do refleksji nad istotą fenomenu Europy, aniżeli samej Rosji. Na tym samym kontynencie Eurazji, przez ostatnie ponad czterysta lat (a może raczej „zaledwie czterysta lat?”) sąsiadowały ze sobą twory tak dramatycznie od siebie odmienne, że skłaniające do uznania ich za pod każdym względem sobie przeciwne. Obszarowo, różnice są dramatyczne. Podstawą tak sformułowanej tezy jest niewątpliwa odmienność Europy od reszty Eurazji i jednocześnie niewyróżnianie się Rosji żadną inną oryginalną wartością nie tylko w porównaniu z Unią Europejską, ale również i z Chinami, Indiami, czy światem islamu. Rosja – z wyjątkiem ogromu słabo zaludnionego obszaru – jest pod każdym względem karłem. Ma, to prawda, aż cztery razy więcej obszaru od Europy zachodniej – siedemnaście milionów kilometrów kwadratowych w porównaniu z ponad czterokrotnie mniejszą powierzchnią Unii Europejskiej. Jednak, już w każdym innym rachunku, proporcje są odwrotne. Zachodnia część Europy, sięga kulturowymi korzeniami do śródziemnomorskiej starożytności, a Rosja – pomimo wiotkich pretensji do staryżytności pochodzenia – nie sięga wstecz donikąd. Jej olbrzymi obszar daje przestrzeń życiową dla stu czterdzieści milionów mieszkańców w zestawieniu z dobrze ponad pół miliardem obywateli reszty Europy. Pod względem gęstości zaludnienia i wydajności jej ziem, Rosja i zachodnia, europejska, rubież Eurazji, są jak dwie różne planety. Wskaźnik gestości zaludnienia dla krajów Unii wynosi 115 osób na km2, dla Rosji tylko nieco ponad 8 osób, czyniąc ją w porównaniu zarówno z Unią, jak i sąsiednimi Chinami krajem niemal pustynnym i dramatycznie niewydajnym, jako że gęstość zaludnienia jest zwykle wprost związana z wydajnością rolnictwa i możliwością wyżywienia mieszkańców. Podobna sytuacja występuje w relacji do jej gospodarki. Poziom ekonomicznego rozwoju mierzy się wskaźnikiem Produktu Krajowego Brutto w przeliczeniu na jednego mieszkańca. W Unii Europejskiej jest on obniżany mniejszą zamożnością nowych krajów członkowskich z Europy południowo-wschodniej i wynosi średnio ponad 16 tysięcy USD, w Rosji ta średnia jest jeszcze niższa. Jednak, w stosunku do najbogatszych krajów kontynentu, takich jak Luksemburg, czy sąsiadująca z Rosją Norwegia, jest ona dramatycznie, bo siedmiokrotnie (!) niższa. Trzeba przy tym pamiętać, że w przypadku Rosji jego źródłem jest, podobnie jak w Arabii Saudyjskiej, czy też Kuwejcie, wydobycie i eksport surowców, nie zaś produktywność i talenty mieszkańców. Trudno w tej sytuacji nawet mówić o jakiejkolwiek porównywalności pod względem gospodarczej siły. Jedno nie ulega wątpliwości, a mianowicie to, że tylko proporcje militarne są wyrównane. Ani Luksemburg, ani Norwegia, wojny z Rosją by nie wygrały i nawet Unia, jako jedna całość, mogłaby mieć z tym trudności z przyczyn czysto organizacyjnych. I w tym właśnie jest problem. Rosja, to kraj, który od początku istnienia, to jest od połowy XVI stulecia, wszystkie wolne środki nieodmiennie lokował w machinie wojennej i na tym polegała jego supermocarstwowa pozycja. Jednocześnie, ta wielka i kosztowna machina, blokowała krajowi drogę do rozwoju gospodarczego i cywilizacyjnego. Z produkcji na cele wojenne, jeśli jest ona jedyną istotą całego systemu, nie wynikają perspektywy długotrwałego rozwoju. Rosyjscy turyści w krajach Śródziemnomorza, są z tej między innymi przyczyny uważani za gości najbardziej prymitywnych i prostackich.

Wydatki wojskowe, przy lekceważeniu kwestii poziomu życia i wykształcenia ludności oraz dbałości o rozwój innych sektorów gospodarki, spowodowały, że z tego punktu widzenia, Rosja zawsze była i jest do dzisiaj kolosem na glinianych nogach. Obecnie, te nogi nie wytrzymują już całego ciężaru i prowadzą kraj w objęcia nieuniknionego i całościowego kryzysu. Niebawem, Unia Europejska będzie na euroazjatyckim kontynencie już tylko jedynym liczącym się poważnie gospodarczym graczem i nie ulega wątpliwości, że w dzisiejszym kształcie Rosja nie przetrwa do końca stulecia. To, z czym reszta Europy musi się jednak nadal liczyć, to tylko aktualny potencjał militarny tego kraju, który od początku jego istnienia był zawsze podstawowym i jedynym czynnikiem, dającym miejsce w gronie najważniejszych mocarstw świata. Nie gospodarka, nie efektywność i nie dorobek cywilizacyjny, lecz łatwość zaatakowania i anektowania krajów sąsiadujących, tworzyła jej polityczną pozycję. Samo istnienie, nawet teoretyczne, zagrożenia wojną, powoduje, że trzeba robić gesty i oferować koncesje. Tyle, że i ten argument przestaje dzisiaj być tak ważny, jak dawniej, bo i w obecnej sytuacji ekonomicznej i społecznej Rosji, prawdziwa konfrontacja z Europą nie wróży tej pierwszej długofalowych sukcesów, a i przez samą Unię jest traktowana wyłącznie w kategoriach teoretycznego, nie zaś zagrożenia w swej istocie realnego. Z perspektywy czasu, wydaje się oczywiste, że na całym, ogromnym kontynencie euroazjatyckim, prawdziwym fenomenem i gospodarzem, zarówno pod względem ekonomiczym, jak i kulturowym, jest zachodnia część Europy, a nie Rosja. Warto tę sytuację zrozumieć, w szczególności w relacji do podpisanej właśnie umowy o wolnym handlu pomiędzy Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi. W jej następstwie, powstanie największe ugrupowanie gospodarcze świata, liczące bez mała miliard najbogatszych konsumentów, dysponujące olbrzymimi środkami, dla którego nawet dynamicznie rozwijające się Chiny przestają być porównywalnym partnerem.

            Z punktu widzenia kulturowego, olbrzymi kontynent Eurazji, zawsze prezentował dwa odmienne światy, na której to odmienności zbudowana została ideologia eurazjanizmu, teretyczna odpowiedź Rosji na cywilizacyjne sukcesy Zachodu. Rzecz jednak w tym, że najważniejszym w tym względzie faktem, jest nie tylko odmienność obu części kontynentu, ale głównie to, że Rosja wcale nie jest twałym elementem jego kulturowej geografii, lecz tylko szczególnym rodzajem imperialnej fatamorgany. Prawdę mówiąc, zachodnia część Europy nie odczuwała nigdy z jej strony prawdziwego zagrożenia, a jedynie rodzaj zaciekawienia egzotycznym barbarzyństwem. Trudno było sobie wyobrazić stałą obecność, czy też dominację Rosjan w Paryżu, Rzymie, Londynie, a nawet w nieodległym Sztokholmie. Prawdę powiedziawszy, nie wyobrażali sobie tego i sami Rosjanie i nie było tego celu w nawet najśmielszych planach rosyjskiego imperium, którego apetyty kierowały się zawsze w stronę regionów mniej od niej ekspansywnych – Dalekiego Wschodu, Azji Środkowej, czy Kaukazu lub – tak, jak Konstantynopol – ośrodków ważnych z przyczyn ideologicznych. Z historycznej perspektywy widać też, że rosyjski podbój Środkowej Europy, a w szczególności terytorium I Rzeczypospolitej, był nie tyle następstwem rosyjskiego zapotrzebowania na nowe ziemie, ile rezultatem braku innego pomysłu na udowodnienie swej „europejskości” oraz pragnienia zlikwidowania tworu, jakim była XVIII-wieczna Polska, do pewnego stopnia stanowiące ideową odwrotność rosyjskiej myśli państwowej. Stała zresztą na przeszkodzie uznania Rosji przez Europę za jedynego wobec zachodniej części kontynentu reprezentanta ludności reszty Eurazji. Uderzające jest również i to, że oprócz czasów Rosji Stalina, posiadającego w wyniku zajęcia Berlina dość szczególny luksus swobodnego definiowania zachodnich granic „rosyjskości”, nie zdarzyło się to nigdy przedtem, ani też potem. Rosja, poza okresem niepohamowanego stalinizmu, nie podnosiła pretensji do polsko-austriackiej Galicji, czy węgierskiego Zakarpacia, jako dla samej Rosji obszarów „zbyt zachodnich”. Nawet dzisiaj, jej najbardziej medialny nacjonalista – Władimir Żyrynowski, nie proponuje przyłączenia do Rosji Ukrainy w jej pełnych granicach, lecz jedynie podział na część rosyjską i europejską. Ta ostatnia, jako „nierosyjska”, miałaby składać się właśnie z dawnej Galicji, Wołynia i Zakarpacia. Oznacza to ni mniej, ni więcej, jak tylko to, że podstawą rosyjskich pretensji terytorialnych wcale nie jest etniczność w europejskim tego znaczeniu i wspólnota języka, ale pamięć o tradycji imperialnej, uznająca jednak za fakt europejskość samej Galicji i Zakarpacia. Okazuje się, że w tym przypadku, etniczność nie ma nic do rzeczy i nie jest prawną, czy jakąkolwiek inną podstawą roszczeń terytorialnych Rosji Putina.

            Wschodnia półkula ziemi stała się nie bez przyczyny początkiem zorganizowanych kultur ludzi. Fakt, że jest ona również największą masą lądu, to tylko jedna z jej cech, ale ma to również wyjątkowe znaczenie. Cywilizacja jest następstwem „wynalezienia” rolnictwa. Mogło stać się podstawą rozwoju wielkich kultur tylko w tych rejonach, gdzie przyroda rolnictwu sprzyjała, a nie w nazbyt suchej i jałowej części kontynentu, jaką zawsze była mongolsko-rosyjska Azja. Rzecz w tym, że cechą terenów, które ostatecznie stały się początkiem Rosji i źrodłem „rosyjskości” jej narodów, była geograficzna nieprzychylność dla uprawy ziemi, istniały tam jedynie warunki dla ekstensywnego użytkowania suchych pastwisk i iglastych lasów. To wyjątek w skali światowej. Nigdzie, w żadnym innym regionie ziemskiego globu z wyjątkiem północnoamerykańskiej prerii, nie pojawiła się sytuacja, w której jedyną formą organizacji mieszkańców mogło być powstanie organizmu państwowego opartego o prymitywne, wędrowne rolnictwo oraz wypas zwierząt, a przede wszystkim koni, nie zaś na intensywnej i wydajnej uprawie roli. Ten zbieg okoliczności spowodował, że gospodarka pastwiskowa, oparta na hodowli koni, stała się na krótko rodzajem taranu wojennego, miażdżącego przeciwnika już w pierwszym uderzeniu, jednak tylko dopóty, dopóki państwa oparte na tego rodzaju gospodarce nie doczekały się przeciwników potrafiących rozwijająć technologie konkurencyjne dla konnego łucznika – artylerię i palną broń piechoty. Ten właśnie proces, zapożyczony z zachodniej części Europy, rozwijał się w latach 1240-1550, a więc od inwazji mongolskiej do czasów Iwana Groźnego, który jako pierwszy władca Rosji był wolny od tatarskiej przewagi. Mógł już przeciwstawić stepowej konnicy importowaną z zachodniej części kontynentu nowoczesną artylerię, co okazało się w starciu z mongolską Azją decydujące. Imperium mongolskie, nie mogąc się dostosować do nowych warunków, szybko stało się bezbronne i zostało zastąpione rosyjskim. Nie zmieniło to jednak innych cech unikalności i nietrwałości państwa opartego na wielkich przestrzeniach i ruchliwej, a nie osiadłej ludności oraz ustabilizowanej gospodarce rolnej. Jesteśmy właśnie świadkami końca tego sukcesu, który w naturalny sposób doprowadzić musi do upadku Rosji w jej dotychczasowej formule, gdy tylko pojawią się społeczne i kulturowe po temu warunki. A pojawią się niebawem, jako konieczność jej dopasowania się do współczesnego świata. Wiele wskazuje na to, że dzisiejsza agresywność Rosji Putina wobec najbliższych sąsiadów, jest nie tyle świadectem prawdziwej siły, lecz raczej bezsilności w obliczu nowych wyzwań.Tyle, że ten proces wcale nie musi mieć pokojowego charakteru.

  1. Unia Europejska i Eurazja.

Eurasia_and_eurasianism
Sprzeczność w ramach pozornego podobieństwa.

            Przedstawiona ilustracja Eurazji oraz ideologii euroazjanizmu może być dla osób mało odpornych na myśl o bliskim końcu znanej nam Rosji myląca, ponieważ pokazana na niej rosyjska w swej istocie Eurazja, jest pod względem obszaru wielokrotnie większa, aniżeli „catholic and protestant Europe”. Warto jednak zauważyć, że samo pojęcie Eurazji w tym przypadku nie odnosi się do Azji starych kultur – Chin, Japonii, Indii, czy też świata islamu, lecz jest ograniczone do terenów kontrolowanych dzisiaj lub w przeszłości przez Rosję. No, to, jak? Do współczesnego, dynamicznie rozwijającego się świata, należeć ma tylko niewielki skrawek Europy, a świat Dalekiego i Środkowego Wschodu, ma pozostać czymś w rodzaju innej planety? Dlaczego historia miałaby dla Rosji uczynić wyjątek i pozwolić na przetrwanie tworu z samej swej istoty pozbawionego trwałości?  Jest oczywiste, że tak ukształtowana definicja „euroazjanizmu” może służyć uzasadnieniu dotychczasowej tezy o „wyjątkowości Rosji”, ale to wcale nie określa stopnia jej trwałości. Nie zmienia też faktu, że owa wyjątkowość jest źródłem i praprzyczyną jej własnego nieprzystosowania do reszty świata i zwiastunem nadchodzącej klęski, nie zaś wymarzonym przez wielu Rosjan początkiem drogi do odbudowy imperialnej pozycji. Więcej, stanowi doskonałą ilustrację ich emocjonalnej niestabilności, jako narodu młodego i niezakorzenionego w swej przeszłości, skoro trudno jest samym Rosjanom zdecydować się co do tego, czy są własną przeszłością związani bardziej z dawną wschodnią częścią staroruskiej Europy, czy też z daleką Mongolią, ojczyzną chanów-carów? Wedle tej tezy, pojęcie „cara” wcale nie wywodzi się od rzymskiego cesarza, lecz od mongolskiej konstrukcji władcy, czyli chana, który dopiero przez doradców Iwana Groźnego powiązany został z dawnym imperialnym Rzymem.

            Rosyjskie pretensje do bycia nie tylko „Trzecim Rzymem”, ale nawet samym początkiem „cywilizacji białego człowieka” brzmią w tej sytuacji humorystycznie. Czas na pogląd odwrotny. Michaił Sipenczuk, deputowany do rosyjskiej Dumy, wybrany z terytorium Buriacji, krainy położonej pomiędzy Jeziorem Bajkał a dzisiejszą Mongolią oraz przewodniczący jej komitetu d/s surowców naturalnych i ekologii, zauważył, że nie tylko niektóre rosyjskie słowa są mongolskiego pochodzenia, lecz również i nazwy tak – zdawałoby się – „rosyjskie”, że bardziej rosyjskie już być nie mogą – Moskwa (to według niego mongolska „Musghia”), Arbat, Syberia, tajga, czy Bajkał. Tak też i trzeba czytać, niezrozumiały inaczej, dzisiejszy konflikt Rosji z Ukrainą, jeszcze do niedawna uznawaną za nie tylko „bratnią”, ale również za wspólną w jedności słowiańskich początków. Tyle, że nie tłumaczy to ani samej gwałtowności konfliktu, ani też zaciętości walk i wielkości liczby zabitych. Bratnie narody posiadające wspólne źródło pochodzenia nigdy by na to sobie nie pozwoliły. Skoro jednak sprawa jest faktem, znaczy to również, że granica pomiędzy Rosją a Europą tworzy się od nowa i niebawem ustali się ostatecznie. Nie będzie to ani granica na Bugu, ani nawet na Zbruczu, a sam region czekają ciekawe czasy…

By Rafal Krawczyk

1 Comment

  • W moim odczuciu istenie spora zbieżność między Rosją a wschodzącym Kalifatem. Obydwa twory karmią się sprzedażą surowców nie wytwarzając poza strachem niczego szczególnego. Z tego względu można się w perspektywie spodziewać, że Rosja zwróci się w końcu zbrojnie przeciwko „zachodowi”, ponieważ zwyczajnie nie pozostanie jej nic innego. Kalifat chce, w dużym uproszeczeniu, wywrównać niesprawiedliwość dziejową. Rosja jest moim zdaniem na podobnej scieżce. Nie wróży to oczywiście niczego dobrego – szczególnie dla najbliżych sąsiadów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.