NOWY KALIFAT I PROFESOR CHAZAN, CZYLI ISLAM OD ŚWIĘTEJ RODZINY.

„Ludzie ograniczeni, a przy tym fanatycy” – zauważył Mikołaj Gogol – „są plagą ludzkości. Biada państwu, w którym tacy ludzie mają władzę. Są nietolerancyjni i pozbawieni wszelkich skrupułów. Uważają, że cały świat kłamie, a tylko oni mówią prawdę”. Rosyjski pisarz urodził się dwieście lat temu, zmarł przed ponad półtora stuleciem, lecz jego uwaga jest aktualna i dzisiaj i odnieść ją można do całego świata, a nie tylko jego ojczystego kraju. By naświetlić to niecodzienne, lecz obfitujące w niebezpieczne następstwa zjawisko, będące od stuleci przekleństwem ludzkości, posłużymy się zestawieniem z pozoru paradoksalnym: nowej siły, jaka pojawiła się na Bliskim Wschodzie, czyli przykładem wzorcowego fanatyzmu w postaci Kalifatu Iraku i Lewantu oraz tego, co niespodziewanie ujawniło się w Polsce – w kraju Unii Europejskiej, uważanego za ostoję liberalizmu i szczycącego się rzekomą tradycją tolerancji, a więc samego fanatyzmu odwrotnością. Okazuje się, że – jeśli tylko pamiętamy o zachowaniu proporcji – to żaden kraj świata nie jest od problemu wolny, a ścieżki kształtowania ludzkiego rozumu wszędzie niosą w sobie podobnie destrukcyjne nasienie.
Jeszcze dwa lata temu komentarze zachodnich dziennikarzy były pełne zachwytów nad „demokratycznym pierwiastkiem arabskich rewolucji.” Dzisiaj, nikt już o tym nie mówi, a międzynarodowa uwaga skupia się raczej na sposobach wykrywania nowej generacji ładunków wybuchowych odpornych na lotniskowe detektory, których produkcję miałaby opanować al-Kaida. Wiadomo już, że islam takiego pierwiastka po prostu nie posiada, a samo pojęcie jest dla jego wyznawców niezrozumiałe. Nikt przy tym specjalnie się nie dziwi, że w tej wojnie, fanatyzm uderza w przypadkowe ofiary, z samą istotą i przyczyną postępowania fanatyków niemające często żadnego związku, a jednak terroryści odczuwają zadowolenie z mordowania Bogu ducha winnych ludzi, zaś światowe otoczenie mordowanych stara się „humanitarnie” zrozumieć pobudki mordujących. Mało kto zwraca też uwagę na to, że koranicznie poprawna próba zbudowania własnego państwa przez syryjsko-irackich rebeliantów, to jednak coś zupełnie przeciwnego niż doszukiwanie się demokratycznych pierwiastków i do tego coś, co jest próbą odbudowy niegdysiejszego świata islamu, jednolitego w swej zaściankowości, bezmyślności i okrucieństwie. To idea, z którą ostatecznie, jak się mogło wydawać, pożegnaliśmy się wraz z końcem Imperium Osmańskiego i likwidacją samej instytucji kalifatu. Kalifat, to państwo wszystkich muzułmanów, w którym narodowość nie odgrywa roli, jeśli są tylko wiernymi Proroka. Rządzi nimi, w jego imieniu, kalif, zobowiązany do przestrzegania zapisów świętych ksiąg – Koranu, sunny i hadisów. Istniał z krótkimi przerwami od śmierci Mahometa w 632 roku, aż do jego formalnej likwidacji i odejścia w niebyt trzynaście stuleci poźniej. W roku 1924, likwidacji kalifatu dokonał budowniczy nowożytnej Republiki Tureckiej, powstałej w miejsce islamskiego imperium – marzący o jej europeizacji Kemal Pasza, nie bez przyczyny nazwany Atatürkiem, czyli Ojcem Turków. Nie było to wydarzenie izolowane i wiązało się z całym pakietem fundamentalnych reform. W 1922 roku, przestała istnieć monarchia w postaci osmańskiego sułtanatu, a rok później proklamowano w jej miejsce republikę. W dwa lata po tym wydarzeniu, system religijnej edukacji zastąpiono świeckim, a w roku 1926, religijne prawo szariatu zostało zastąpiony kodeksami wzorowanymi na włoskich i szwajcarskich. Po kolejnych dwóch latach, alfabet arabski ustąpił łacińskiemu, w osiem lat później przyznano czynne i bierne prawo kobietom, aby po trzech dalszych latach, pakiet został zwieńczony formalnym rozdzieleniem religii od państwa, a zasada jego laickości wprowadzona do konstytucji. To jedyny kraj zamieszkany przez muzułmanów, który zapragnął posiadania świeckiej konstytucji, dla innych – konstytucją jest święty Koran i niczego innego nie potrzebują.
Turcja konsekwentnie budowała zręby swojej dzisiejszej „europejskości” przez pierwsze piętnaście lat Republiki, ale prawdę mówiąc, proces ten nie został zakończony do dzisiaj. Pojawiły się nawet oznaki jego cofania, powrót do religijnego ustawodawstwa i generalny regres kraju. Warto zwrócić uwagę na kolejność reform, które doprowadziły do unowocześnienia tego państwa w tak dalekim stopniu, że mogła, jako jedyny kraj wywodzący się z tradycji islamu złożyć aplikację członkowską do Unii Europejskiej. Jednak, muzułmańskie tradycje kulturowe okazały się na tyle silne, że nadzieje na pełne członkostwo nie będą zapewne uwieńczone powodzeniem. Trzeba zauważyć i to, że chociaż tureckie reformy zostały uznane na Zachodzie za sukces, to jednak sam świat islamu nie tylko nie podążył za nimi, lecz uznał je za odstępstwo i zdradę najważniejszych jego ideałów. Powstanie świeckiej Republiki Tureckiej w miejsce muzułmańskiego sułtanatu, pozostało jedynym tego rodzaju wydarzeniem w całym regionie. Inne kraje, również i te powstałe na gruzach Imperium Osmańskiego, nie ośmieliły się wejść na ścieżkę laicyzacji, starając się przeprowadzać reformy w sposób, który nie naruszałby istoty samego islamu. Jeśli już je wprowadzano, były powierzchowne i pozorne oraz dalekie od demokratyzacji wedle europejskiego modelu. W praktyce, okazało się, że żaden kraj o muzułmańskiej tradycji, z wyjątkiem samej Turcji, nie podąża ku prawdziwej modernizacji, ponieważ w swej istocie islam jest systemem kultywującym przeszłość i nieposiadającym mechanizmu autoreformy, prowadzącej do zmian zwanych w Europie postępem. Dzisiaj, ten świat kieruje się raczej w objęcia fundamentalnego fanatyzmu, a nie ku europeizacji i nowoczesności przyświecającej procesom globalizacji.
Szczególnego znaczenia nabiera to w obliczu głoszonych przez przywódców iracko-syryjskiej rebelii idei odbudowy państwa czysto muzułmańskiego. Daje to wyobrażenie o tym, jakie kroki – odwrotne do reform Atatürka – musiałyby zostać dokonane w ramach tego „nowego kalifatu”, aby przywrócić stan pierwotny w formie takiej, w jakiej islam znajdował się przed wieloma stuleciami. Słowo „reformy”, jest tu zresztą niewłaściwe, a trafniejszym określeniem byłoby „społeczno-polityczne trzęsienie ziemi”, polegające na przywróceniu religijnego szariatu w miejsce wszystkich przepisów prawa cywilnego. Zastanawiające jest, że tego rodzaju działania nie budzą w przestrzeni islamu większego sprzeciwu, co świadczy o tym, że dotychczasowa „nowoczesność” przemian miała czysto powierzchowny charakter. Sprawa nabiera szczególnego znaczenia w obliczu autorytatywnego stwierdzenia irańskiego ajatollacha Fadlallaha Nuriego, że „demokracja konstytucyjna jest zagrożeniem dla rządów szariatu”. Myśl można poprowadzić dalej i dowieść, że zagrożeniem dla rządów prawa islamskiego jest każdy rodzaj nowoczesności i modernizacji. Nie ma wątpliwości, że sprzeczność pomiędzy prawem islamskim, a zasadami demokracji konstytucyjnej jest fundamentalna z tej oto przyczyny, że jest ono prawem religijnym nadanym przez Allacha, które w przeciwieństwie do „przyziemności” prawa europejskiego nie dopuszcza zmian oraz reform i nie uznaje żadnych zasad wywodzących się z innych źródeł niż tylko przesłanie Proroka sprzed półtora tysiąca lat. Inaczej mówiąc, islam znalazł się w historycznej pułapce: europeizacja nie jest możliwa, ponieważ oznaczałaby konieczność porzucenia islamskich pryncypiów, natomiast „powrót do korzeni” z czasów Mahometa, okazuje się zadaniem równie niemożliwym w obliczu coraz szybszych przemian reszty świata. Pozostają tylko społeczne i polityczne konwulsje, prowadzące do stanu wojny – czy to wewnętrznej, czy też napadania na sąsiadów. Rzecz w tym, że dzisiejszy świat islamu, to półtora miliarda ludzi, czyli niemal czwarta część populacji ziemi. Te trzy czwarte „reszty” nie jest w stanie izolować się od muzułmańskich konwulsji i nie posiada narzędzi, by je jakoś amortyzować. Czy światu grozi rodzaj permanentnej wojny – z pozoru religijnej, faktycznie jednak wynikającej z wrodzonych ludziom atawizmów, z których jednym z bardziej destrukcyjnych jest fanatyzm – przyjaciel ignorancji i nieuctwa oraz zacięty wróg wiedzy i nauki? Akurat ta sprawa nie ogranicza się tylko do świata islamu, lecz – prawda, że w odmiennym stopniu – dotyczy również innych części świata, w tym także i Polski.
Doświadczenie historii podpowiada, że wiele sukcesów lub niepowodzeń narodów ma swoje źródła w poziomie społecznej wiedzy, to jest w stopniu, w jakim społeczeństwo toleruje lub wspiera jej samodzielne gromadzenie, analizowanie i używanie w imieniu całości. W sytuacji, gdy ludzie wiedzą o sobie tak mało, że nie potrafią sami zidentyfikować i określić swoich problemów, zwykle obarczają tym świat zewnętrzny, uznając go za wroga numer jeden. W świecie islamu, tym wrogiem jest każda samodzielna myśl, niemieszcząca się w koranicznych kanonach. Badanie zjawisk realnych oraz ich interpretacja jest tam zakazana pod karą śmierci, a system społeczny dopuszcza tylko taką wiedzę, która sięga myśli Mahometa i ma szansę uzyskać aprobatę świętych imamów. W innych krajach, fanatyzm też się pojawia, przybiera jednak inne oblicze.
Rodzimym przykładem bezmyślności i okrucieństwa fanatyzmu, jest sprawa wywołana przez szeroko dzisiaj znanego lekarza-ginekologa z warszawskiego Szpitala Świętej Rodziny – profesora Chazana. Ten postępuje z wzorową godnością muzułmańskiego imama, realizującego wolę samego Allacha. Uniemożliwił dokonanie legalnego przerwania ciąży kobiecie, u której płodu stwierdzono tak podstawowe wady, że bez najmniejszych wątpliwości jego życie po opuszczeniu ciała matki byłoby niemożliwe. Nie tylko samodzielne życie, ale życie w ogóle, a śmierć niemowlęcia, to tylko kwestia tygodni. Profesor ginekolog powołał się jednak na klauzulę sumienia i nie tylko nie zezwolił na dokonanie zabiegu we własnym szpitalu, ale postąpił tak, by to uniemożliwić w ogóle. Powołał się przy tym na sumienie i własny pogląd na istotę życia, ale nienarodzony płód go specjalnie nie interesował. Skoncentrował się na samej idei życia, na własnym zdaniu, co do tego, w jakiej fazie rodzi się człowieczeństwo i na przekonaniu, że człowiekiem jest również płód nieposiadający podstawowych ludzkich cech umożliwiających samodzielne życie. Najważniejsza jest, uznał, wiara w Boga. Dodajmy, nie wiara ze strony płodu, który od Boga nie otrzymał nawet szansy uświadomienia sobie Jego istnienia, ale podstawowa okazała się stanowczość wiary samego Profesora. Kobiety, mającej to życie z siebie wydać, Profesor nie tylko nie dostrzegł, ale uznał jej życie za mało warte, bezbożne i niegodne uwagi, tak jakby jej w ogóle nie było. Dla niego sprawą był tylko płód, który jest dla niego ani bratem, ani swatem, nie wartym zainteresowania, lecz reprezentuje w jego mniemaniu Nawyższą Idee, której sam uznał się Strażnikiem. Dokładnie tak samo traktowane są kobiety w krajach islamu. Jako matki nie mają prawa ani do płodu, ani do samego dziecka, a ich cierpienie nie ma żadnego znaczenia, ponieważ w muzułmańskim świecie o losach ich samych oraz losach ich dzieci decydują wyłącznie mężczyźni, równie pobożni, jak sam profesor Chazan. Prawo koraniczne nie pozostawia wątpliwości: prawdziwym „twórcą dziecka” jest ojciec, a w jego zastępstwie tę funkcję może przejąć tylko najbliższy męski krewny. W przypadku rozwodu, matka nie ma do dzieci żadnych praw i przechodzi w ręce nowego mężczyny z tym tylko, co otrzymała w posagu. Matki nie mają do dziecka żadnego prawa i z reguły pozwala się im być z dzieckiem płci męskiej do końca karmienia piersią, to jest przez dwa lata, dziewczynki pozostają przy matce siedem lat, potem również przechodzą w gestię męskich krewnych, którzy we wszystkim będą decydować o ich losie aż do końca życia. Profesor Chazan poszedł w swej quasi-muzułmańskiej stanowczości jeszcze dalej, uznał bowiem istnienie płodu, lecz w jego opowieści o ratowaniu kalekiego tworu niezdolnego do życia istnieje tylko on sam i płód. O biologicznych rodzicach nie dowiadujemy się niczego. Ważny jest tylko sam Profesor, a nie rodzice i krewni płodu.
O sprawie prof. Chazana i prowadzonego przezeń płodu można powiedzieć tak: to jednostkowy przypadek, który wszędzie może się zdarzyć. Sprawa nabrała jednak większego znaczenia, gdy zatoczyła szersze kręgi i kiedy okazało się, że podobny pogląd na życie płodowe mają przedstawiciele ugrupowań politycznych, zwanych konserwatywnymi. Twarz Mariana Piłki kochającego nienarodzone dzieci do nieprzytomności, nabiega z podniecenia krwią, kiedy tę miłość ujawnia w telewizyjnych debatach. Ciekawe, że im bardziej kwestia przestaje być medyczną, a staje się przedmiotem społecznej debaty, ta ostatnia przybiera coraz bardziej formę bliższą walce o władzę, a w coraz mniejszym stopniu ma wymiar medyczny i merytoryczny. Wiecej, im bardziej dyskusja skupia się na kwestii losu płodu znajdującego się w ciele kobiety oraz jej prawa do usunięcia kalekiej ciąży, tym bardziej kieruje się na sprawę „praw płodu”, nie dotykając wcale samego prawa kobiety do własnego zdrowia, życia, ani też prawa podjęcia przez nią decyzji, co ma się stać z – jakby nie było – częścią jej własnego ciała. Okazało się, że najbliżsi krewni płodu, to nie matka i ojciec, ale profesor Chazan, były poseł Piłka oraz inni „obrońcy życia”. Dyskutujący mężczyźni, podobnie jak ich muzułmańskie odpowiedniki, roli kobiety w procesie powstawania nowego życia nie dostrzegają wcale, sprowadzając ją do swego rodzaju inkubatora dla męskiego nasienia. Dyskusyjnej gorączki dostają przy tym mężczyźni, a kobiet, co znamienne, nie zapraszano do debaty wcale. Nie uczyniła tego nawet nowoczesna z pozoru telwizja TVN. Tylko oni, prawdziwi meżczyźni, debatowali nad moralną i niemoralną stroną zagadnienia, a nieobecność w tej dyskusji samych „nosicielek płodu”, nie dawała im poczucia dyskomfortu. Po prostu, tak powinno być i tyle….
Sprawa jednak, wbrew pozorom, nie ma marginalnego, ale wręcz fundamentalne znaczenie, ponieważ kryje w sobie archaiczne męskie atawizmy prokreacji i żądzy władzy. Została skierowana na niewłaściwe tory, to jest do przestrzeni „praw płodu”, tak jaby był on tworem o dorosłej świadomości, nie zaś zagadnieniem sprowadzającym się do pytania o to, czy kobiecie przysługuje pełnia praw obywatelskich z wypływających z tego faktu przywilejami i obowiązkami. W publicznej debacie, to zagadnienie gdzieś się zapodziało, zastąpione prawem profesora Chazana do decyzji o losie płodu i prawa samego płodu do akceptacji profesorskiej decyzji.
Jest niewątpliwe, że w walce o władzę dominowali zawsze mężczyźni, z tej oto przyczyny, że jednym z najważniejszych jej elementów było zdobycie łupu w postaci kobiety oraz panowania nad jej losem. Islam rozwiązał sprawę wzorcowo i systemowo. W Koranie zawarte jest stwierdzenie, że „każdy mężczyzna ma prawo do małżeństwa”.To niezwykle ważne prawo, ponieważ w kulturze islamu życie bezżennego mężczyzny, to nieustająca hańba i śmieszność. Ponieważ każdy muzułmański mężczyzna ma również gwarantowane koranicznie prawo do honoru, sprawa stała się systemowo prosta: każdy – w celu podtrzymania swego honotu – ma prawo do przynajmniej jednej kobiety. Gdyby przyjrzeć się sprawie bliżej, wniosek jest jednoznaczny: niewolnictwo kobiet stało się istotą społeczeństwa muzułmanów, co też uniemożliwia mu jakąkolwiek modernizację, jeśli ta ostatnia zagraża temu „prawu płci”. Muzułmanie są skłonni unowocześniać swój kraj, pod jednym wszakże warunkiem: każdy mężczyzna będzie nadal mieć prawo do przynajmniej jednej kobiety. Nowoczesność? A jakże! Prawa dla kobiet? Nigdy! W tym miejscu leży przyczyna tego, że islam – kiedyś przodujący pod wieloma względami region świata, jest dzisiaj tworem tak dziwacznym, że zupełnie do niego niepasującym. Żadnej zmiany w tym zakresie nie chce męska połowa mieszkańców, a to ona rządzi państwami regionu. Domowy gwałt, prokreacja, posiadanie kobiety na własność, to prawdziwa konstytucja muzułmanów prowadząca ich donikąd. Strażnicy systemu – islamscy imamowie doskonale wiedzą gdzie kryje się prawdziwy problem, skoro opracowali porady zapobiegające mężczyznom pozostawanie w odosobnieniu i dopuszczania grzesznych myśli, regulując nawet sposób przebywania w toalecie, by ograniczyć, naturalną w tej sytuacji, plagę onanizmu. Nie jest przypadkiem, że goście z krajów islamu są najczęściej spotykanymi konsumentami europejskich domów uciech i dzielnic rozpusty. Pytani o ten fenomen, tłumaczą, że poza światem islamu Allach nie widzi tego, co czynią. Interesuje się tylko światem pobożnych, świat niewiernych nie przyciąga jego uwagi, wiec i hulaj dusza! To jeszcze jeden argument przemawiający za tym, że niewolnictwo kobiet w tym świecie ma wymiar erotyczno-własnościowy, nie mając nic wspólnego z wolą Boga muzułmanów. Nie wiemy, jaki prof. Chazan ma stosunek do samotnego przebywania w toalecie, ale jego postępowanie i wypowiedzi zwolenników świadczą o tym, że również i oni mają świadomość grzechu pozostawania w samotności. Widoczne jest na nich piętno, które psychologowie uznają za chorobliwy rezultat ukrywania drzemiącej chuci.
Uważniejsze spojrzenie na historię ludzkości każe zwrócić uwagę na wrodzoną jej dziejom odwieczną walkę jednych ludzi o władzę nad innymi. Pozornie idzie tylko o władzę polityczną, ale w istocie, to tylko część problemu, w którego tle kryje się żądza bogactwa oraz przewaga prokreacyjna sprowadzona przez władczych mężczyzn do posiadania jak największej liczby kobiet. Do legendy przeszedł mongolski Czyngis-chan, którego dzisiejsze potomstwo ma liczyć prawie dwieście tysięcy osobników płci obojga. Władza nad krajem, czy nad wielkimi skupiskami ludności, to żywioł walki tylko dla małej części mieszkańców. Przyjrzenie się historii zagadnienia prowadzi do wniosku, że tego rodzaju walka jest zadziwiająco jednostronnym żywiołem i przywilejem mężczyzn. Kobiety, w dążeniu do władzy nad innymi odgrywają rolę znikomą, a w wielu regionach świata wręcz żadną, ponieważ – tak jak w świecie islamu – są przedmiotem systemu rozdzielnictwa wynikającego z władzy mężczyzn, dla których największym dyshonorem jest nieposiadanie ani jednej na własny użytek. Nie bez przyczyny kobiety nazywane są „płcią słabą”, czyli łatwym łupem i przedmiotem przemocy. Europejczycy zwykli uważać to za barbarzyństwo, jednak przypadek historii związanej z postępowaniem profesora Chazana pozwala przypuszczać, że sprawa upragnionej przez męski ród dominacji istnieje wszędzie, przybiera tylko różną formę. Humorystycznie przy tym brzmi powoływanie się przez niego na fakt, że jako dyrektor Szpitala pod wezwaniem Świętej Rodziny musi przestrzegać zasad swojego wyznania. Wiele wskazuje na to, że Profesor tych zasad nie zna wcale i tego rodzaju określeniem przykrywa głęboko skrywane emocje zupełnie innego rodzaju. Zapomniał na przykład, że najważniejszą postacią Świętej Rodziny, jest kobieta – Maria, Matka Boga, którą chrześcijaństwo – zupełnie inaczej, niż ma to miejsce w islamie i judaizmie – ustanowiło osobą równą Synowi. Dla wybitnego Profesora ginekologii nie ma znaczenia ani sama matka płodu, a o istocie odmienności chrześcijaństwa od judaizmu, czyli o Matce Bożej i jej niepokalanej roli w poczęciu i urodzeniu Jezusa, ten pobożny chrześcijanin nie wspomina wcale. Ważny jest dla niego tylko sam płód, a jego nosicielka, nie ma ani twarzy, ani imienia. Czyżby Profesor przeszedł tajmemnie na islam? Rzecz niewątpliwie jest warta pracy naukowej prowadzonej pod opieką doświadczonych psychologów, tutaj jednak mamy tyle tylko miejsca, by sprawę zauważyć, lecz z pewnością nie da się jej wyczerpać.
Czego więc nie wie profesor Chazan o religii, której przykazaniami rzekomo się kieruje? Nie wie tego, że starożytne chrześcijaństwo objawione przez Jezusa, ale teologicznie i filozoficznie rozbudowane przez Pawła z Tarsu, zwanego św. Pawłem, było społeczną rewolucją o konsekwencjach sięgających współczesności. Istniały dwa źródła tej rewolucji: (i) zrównanie wszystkich ludzi w obliczu Boga, niezależnie od ich zamożności, pozycji społecznej i posiadanej władzy w społeczeństwie rzymskim, którego istotą była nierówność i prawo jednych do zniewalania innych; (ii) uczłowieczenie kobiet, które zostały przez chrześcijaństwo po raz pierwszy w dziejach świata uznane za istoty równe mężczyznom i posiadające duszę. We wczesnym jego okresie, kobiety miały nawet prawo do kapłaństwa, a istnienie prezbiterów płci żeńskiej nie dziwiło nikogo. W tego rodzaju warunkach pełnej równości płci, mogła zakwitnąć idea chrześcijańskiej miłości małżeńskiej, zobowiązującej partnerów do wierności aż do śmierci. W świecie Zachodu przysięgę tej treści składa do dzisiaj każda para nowożeńców. To była rewolucja o znaczeniu trudnym do przecenienia. W świecie judaizmu, islamu, a nawet w pogańskiej starożytności, mąż mógł odprawić żonę w każdej chwili i wziąć sobie w każdej chwili nową. To dla jurnych mężczyzn sytuacja bardzo wygodna, ale z punktu widzenia całości społeczeństwa nieefektywna, ponieważ ograniczała jego ekonomiczne-społeczne możliwości o połowę, pozwalając kobietom na udział w wytwarzaniu PKB jedynie w rejonie kuchni, gotujących się tam garnków z żywnością i usług sprzątania. Jest zasadą islamu, że kobiet nie należy kształcić, bo nie rozum je wyróżnia, ale posiadanie miejsca męskiego pożądania. Nie należy jej niczego uczyć, najlepiej, jeśli jest niepiśmienna, przekształcona w swego rodzaju „seksmaszynę”, służącą za zbiornik dla męskiej spermy. Reszta, to domena mężczyzn, w której dodatkowym elementem obniżającym wydajność całego społecznego systemu jest to, że unicestwia konkurencję między mężczyznami. „Wasze żony” – przekonywał Mahomet wyznawców – „są to wasze pola, uprawiajcie je, ilekroć wam podobać się będzie”. Muzułmanin ma chronioną restrykcyjnym prawem pewność własności przynajmniej jednej kobiety, ale i pewność tego, że pod karą śmierci za cudzołóstwo, nigdy nie posiądzie innej, nawet, jeśli jest przedmiotem jego miłości i pożądania. Doprowadziło to do wycięcia z męskiej psychiki całej sfery miłosnych uniesień i przedkładanie świętego spokoju i mechanicznego seksu nad niebezpieczeństwa walki o własne marzenia. Islam marzeń nie posiada. W historii tego świata nie ma ani trubadurów komponujących dla swoich wybranek romantyczne pieśni, ani zakochanych błędnych rycerzy. Islam jest całkowicie wykastrowany z najpiękniejszego bodaj rodzaju emocji, powtarzanego przez każde europejskie pokolenie wciąż od nowa. Muzułmanin nie potrzebuje żony o nic prosić, ani się o cokolwiek starać, ponieważ ma nad nią pełną władzę, a sam Prorok ostrzegał przed obdarzaniem kobiet uczuciem, nazywanym na Zachodzie miłością. Z naciskiem podkreślał, że „mężczyzna, który daje posłuch kobiecie – ginie”, a robić tego nie potrzebuje również i z tego względu, że seks jest jego ustawowym przywilejem, a jej równie ustawowym obowiązkiem jest niemożność odmawiania. „Kobietę oporną w łożu” – podkreślał Prorok islamu – „bić należy”. Po co ją kochać i dawać posłuch, skoro można bezkarnie zmusić biciem, byle nie pozostawiać wyraźnych tego śladów?
Profesor Chazan nie namawia do urodzenia uszkodzonego płodu za pomocą bicia jego matki. Żyje przecież w cywilizowanym społeczeństwie i tego doradzać nie może. Proponuje inne metody, sprowadzające się do przejęcia przez ginekologów płci męskiej (kobiety-lekarze nie są zapraszane do debaty) stanowisk kierowniczych w szpitalach i uwolnienie ich od obowiązku dbałości o zdrowie i życie pacjentek w zamian za czyste sumienie w kwestii płodu. Dyskusja nad tego rodzaju koncepcją miałaby może sens, pod warunkiem jednak poddania samego Profesora i jego zwolenników badaniom psychologicznym. Doświadczenie podpowiada, że prawdziwym powodem tego rodzaju poglądów są zwykle całkiem brzydkie sny i niespełnione marzenia. Jeśli tak, to na dyrektorów szpitali położniczych trzeba byłoby powoływać tylko uczniów samego Freuda. Ten, dokładnie przebadał zakamarki męskiej duszy, nawet tej głęboko religijnej i pod powierzchnią ich bogojności odkrył fałsz i ukrywanie prawdziwie grzesznych myśli.
Nie bez przyczyny zaczęliśmy te uwagi od świata islamu. To najbardziej „portretowy” przykład stabilności systemu społecznego, ktory nie skrywa tego, że panowanie mężczyzn nad kobietami jest właśnie tym, czego życzył sobie Bóg Wszechmogący. Nie jest zresztą przypadkiem, że we wszystkich trzech wielkich religiach monoteistycznych – w judaizmie, islamie i chrześcijaństwie, Bóg jest bez wątpienia mężczyzną, który też komunikuje się poprzez objawienia ze swoimi męskimi pobratymcami, a nie z kobietami. Ani w Biblii Starego Testamentu, ani też Nowego Testamentu, ani Koranu, nie przyszło Mu do głowy przynieść objawienie kobiecie (najwyżej Zwiastowanie płodu) – stworzeniu zbyt niskiego rzedu by je warto było zrozumieć. Religia, wiara, objawienie, to przecież całkowicie męskie sprawy, odległe od wyobraźni nieuczonych garkotłuków. To przekonanie jest widoczne również i w „sprawie profesora Chazana”. Tyle, że mężczyźni wszystkich kontynentów starali się od samych początków cywilizacji ludzi, z lepszym czy gorszym skutkiem, ustalić w jakiś sposób hierarchię zależności płodu od jego (domniemanego) ojca. Matka uszkodzonego płodu, dopuszczonego przez Profesora do chwilowego życia, okazuje się w tym idealnym modelu kimś mało ważnym, o którym nic nie wiemy, bo wiedzieć nie warto. Bohaterem sprawy jest sam Profesor oraz niezdatny do życia płód zrodzony z jego poręki. Oto prawdziwi bohaterowie i partnerzy w sprawie, rodzice tego dziecka nie mają znaczenia, albowiem mają je tylko święte sprawy rozgrywające się w Szpitalu Świętej Rodziny i w umyśle bezgrzesznego Ginekologa. Profesor jest w znacznie lepszej sytuacji niż jego świeżo narodzony partner, bo ten niedługo umrze, a cała sława pozostanie do eksploatacji już tylko prawdziwemu Twórcy i Autorowi niemowlęcia – dyrektorowi Szpitala Świętej Rodziny. Fakt, że sprawa rozgrywała się w szpitalu pod wezwaniem Świętej Rodziny, dodaje jej szczególnego posmaku, skoro Profesor-Dyrektor turbuje się tylko losem płodu, natomiat tego płodu rodzice dla niego nie istnieją – ani matka, ani ojciec. Czyżby Świętość Rodziny była ograniczona tylko do Jezusa i Maryi oraz samego profesora Chazana, a reszta rodzin, jest z tego wyjęta, jako wobec Jego Świętości osobnicy obcy i wcale przy tym nie święci? Twierdzę, że Profesor uległ amokowi własnego samozachwytu, lecz o religii, którą się zasłania, wie niewiele, lub zgoła nic. Tymczasem, to chrześcijaństwo było siłą, która najwięcej uczyniła dla wyzwolenia kobiet spod władzy Jahwe i Allacha.
Dla nas samych, rodzą się z tego wszystkiego przynajmniej dwie refleksje. Pierwsza dotyczy zjawiska fundamentalizmu religijnego, który jednak ze względu na długotrwałą europejską tradycję rozdziału religii od państwa nie ma w Polsce wielkich szans na ponowny rozkwit. Jego recydywa w postaci prof. Chazana, czy też b. posła Piłki, nie wydaje się trwała. Odrębny rodzaj fundamentalizmu reprezentują Węgry Wiktora Orbana tyle, że w ich przypadku Boga zastępuje tam Naród, któremu to pojęciu przypisuje się nadprzyrodzone właściwości. Jednak również i ten wariant fundamentalizmu, aczkolwiek ujawnił swój byt w ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego, to jednak wydaje się pozostawać w sprzeczności z długotrwałymi trendami ponadnarodowej integracji, nie zaś powrotu do ery walczących nacjonalizmów. Jest jeszcze jeden rodzaju fundamentalizmu – tylko z pozoru obyczajowy, w rzeczywistości kryjący w sobie te same namiętności. To rodzaj żądzy władzy pokrywany maską religijności. Nie powinna mylić religijność prezentowana przez Radio Maryja i politycznych działaczy w rodzaju Mariana Piłki. Nie ukrywają marzeń o uznaniu nadrzędności kanonów religii nad prawem cywilnym, czyli dążenia do powrotu do stanu fundamentalnej debaty na temat miejsca religii w życiu społecznym w formie, jaka była podstawą średniowiecznego tzw. sporu o inwestyturę, to jest sporu o dominację jednej z władz – religijnej lub świeckiej. Po dziesięcioleciach walk i sporów, utrwaliła się wtedy zasada rozdziału tych dwóch sfer, stając się też formułą powszechnie uznawaną w Europie do dzisiaj. Władze świeckie z reguły nie ingerują w wewnętrzne sprawy Kościoła, a ten ostatni unika zajmowania stanowiska w kwestiach politycznych. Wydaje się, że odżywające tu i ówdzie w Polsce marzenie o uformowanie chrześcijańskiego społeczeństwa tak, by przypominało świat islamu, jest mało realne, ponieważ słuchając jego zwolenników w rodzaju cytowanego b. posła Piłki, odnosi się nieodparte wrażenie, że ideowym tłem tego rodzaju poglądów jest tylko brak wiedzy oraz ignorancja.
W tej sytuacji, bardziej prawdopodobna jest inwazja fundamentalizmu obcego, nie zaś rodzimego. Europa jest niechroniona od strony jej południowej granicy Morza Śródziemnego – od Maroka po Syrię. Persepektywa dla przyszłego natarcia fundamentalizmu w muzułmańskiej wersji wzdłuż tej granicy ma dwa oblicza. Po pierwsze, pogłębiający się kryzys samego świata islamu, będzie generował kolejne fale załamań gospodarczych i wspomagał narastające ubóstwo licznie rozradzającej się ludności. Pokusa masowej ucieczki z tego świata do zamożnej Europy, będzie coraz większa. Po drugie zaś, będzie ona tym silniejsza, im większe napotka nieprzygotowanie Europy na tego rodzaju ewentualność. Unia Europejska nie chce nowych imigrantów, szczególnie z rejonów muzułmańskich, ale jej „ludzka twarz” nie pozwala na nakazanie im powrotu do krajów urodzenia. Mało kto wie, że dziesięciu muzułmanów płci męskiej zgromadzonych obok siebie tworzy już islamską „ummę” – elementarną społeczność, która wedle koranicznego prawa ma obowiązek żyć zgodnie z nim, a nie w zgodzie z prawem kraju gospodarza. To sprzeczność nie do usunięcia dotąd, dopóki w świadomości muzułmanów Koran będzie źródłem jedynej prawdy, a nie nauka i wyprowadzany z niej pogląd na świat, będący cechą społeczeństw Zachodu.
Kryzys sąsiadującego z Europą islamu jest wielostronny i tak kompletny, że praktycznie nie ma pola, ani dziedziny, która nie byłaby nim dotknięta, ponieważ ma on w pierwszym rzędzie charakter społeczno-mentalny, a ten dotyka wszystkich bez wyjątku. Czy zatem Europa jest na to przygotowana? Niewiele o tym świadczy, a wiele wskazuje na to, że ani europejscy przywódcy, ani też same społeczeństwa nie zdają sobie sprawy ze skali zbliżającego się zagrożenia. Mandaty poselskie zdobyte w wyborach do Parlamentu Europejskiego przez przeciwników integracji, świadczą o tym, że znaczna część mieszkańców Unii nie zdaje sobie zupełnie sprawy z jej dobrodziejstw, pozwalających chronić region przed coraz to nowymi zagrożeniami nadchodzącymi z zewnątrz. Najważniejsze z nich mają źródła mentalne, a te są jak pieczęć odciśnięta w korze mózgowej nosiciela, która jest niemożliwa do wywabienia w ciągu jednego pokolenia. Wystarczy zdać sobie sprawę z tego, jak szybko i coraz szybciej zmienia się większość współczesnego świata i jak nie zmienia się sposób myślenia Rosjan, muzułmanów, czy też polskich fundamentalistów, bo zrozumieć zakres zbliżającego się niebezpieczeństwa. Dzisiejszy świat jest podobny do jednotorowej kolei, po której poruszają się składy pociągów różniących się nie tylko samymi wagonami, ale przede wszystkim prędkością. Kolizja jest nie do uniknięcia.
Różnice mentalne są głębokie, ale przykrywane poprawnością polityczną lub religijną. W świecie muzułmanów rozpoczął się właśnie Ramadan, miesiąc najświętszy ze świętych. Odbywa się na pamiątkę objawienia, kiedy to archanioł Gabriel ukazał się Mahometowi i przekazał pierwsze wersety przyszłej świętej księgi Koranu. To trzydziestodniowy okres, kiedy to od świtu do zmierzchu, nikomu, kto skończył 10 rok życia, nie wolno jeść, pić, palić tytoniu, używać kosmetyków i prowadzić życia seksualnego. W tym czasie nie wolno też grzeszyć, a w szczególności kłamać, a celem tego wszystkiego jest doprowadzenie do refleksji prowadzącej do odróżniania prawdy od fałszu, ćwiczenie ciała i ducha oraz wzmocnienie sił moralnych. Obowiązkowe jest czynienie dobra, a także nakarmienie przynajmniej jednej osoby, której nie stać na posiłek. Ci, którzy przestrzegają tych zasad wejdą do raju, innych z pewnością czeka piekło. Koraniczne nakazy, to jedno, ale jak je połączyć z inną informacją nadchodzącą z Bliskiego Wschodu, że oto w tym samym czasie, mudżahedini wkraczający do Iraku z terenu Syrii, wprowadzili terror, jakiego region nie zaznał nawet w czasach Saddama Husajna? Ukrzyżowali na przykład żywcem ośmiu mężczyzn, uznanych za zbyt mało wiarygodnych w popieraniu idei Kalifatu, a rozstrzeliwania ludzi na zajmowanych terenach stały się codziennością. Jak to połączyć z rzekomo pokojowym i miłosiernym przesłaniem islamu i Ramadanu? Czy idea Kalifatu jest sprzeczna z miłosierdziem i jej przesłanie świętego miesiąca nie dotyczy? Świat islamu znalazł się błędnym kole pogłębiającego się kryzysu, którego cechą jest jednak to, że nie da się go zamknąć w granicach samego świata muzułmanów i upłynie zapewne niewiele czasu, gdy problemy z nim związane przenikną granice kulturowe i dotkną również i naszego regionu.
Te ostrzeżenia mogą wydawać się sprzeczne z poglądem teologów i religioznawców, ktorym religijne cywilizacje ludzi wydają się tak uduchowione, że aż poddane wyższym ideom. J.P.Lazarus, amerykański teolog, nie może nadziwić się przyczynom, dla których kultury różnych regionów świata tak bardzo się od siebie różnią, skoro łączy je podobieństwo religii i wiary w świat nadprzyrodzony. Człowiek dążący do tego świata, nie powinien w jego opinii, nie tylko grzeszyć, ale tym bardziej nienawidzić innych na tyle, by iść z nimi na wojnę. Człowiek jest rzekomo stworzony do kochania i bycia zbawionym. Problem ma jednak charakter definicyjny, co prowadzi do zupełnie nieprzewidzianych następstw. Wbrew teologom, Bóg chrześcijański, jest zupełnie inny od Boga Żydów i muzułmanów. Te ostatnie są „plemienne” w tym znaczeniu, że za pełnoprawnego człowieka uważa się tylko współwyznawcę, a nie innowiercę. To z tej przyczyny, żaden pobożny Żyd nie mógł pomóc rannemu Samarytaninowi, a pochylenie się nad jego losem przez Jezusa było wydarzeniem tak niecodziennym, że aż odnotowanym w Ewangelii.
Profesor Chazan znalazł się oto w głównym nurcie powracania do tradycji dzielenia ludzi na lepszych, gorszych i tych najgorszych, którzy nie powinni mieć żadnych praw, z racji swej niskiej w jego oczach pozycji. Jego wizja nowego, sprawiedliwego świata to taka, w której ewangeliczny Samarytanin musi sobie radzić sam. Żadna pomocna dłoń ze strony prawdziwie religijnych nie zostanie doń nigdy wyciągnięta i to, wedle Chazana i jemu podobnych, oznacza prawdziwą wolność. Tyle, że to wolność nawet nie na wzór leninowski, która oznaczała „dyktaturę większości nad mniejszością”. Jak twierdził ojciec rosyjskiej rewolucji, jeśli taka większość zdecyduje tę mniejszość wymordować, to jest to decyzja prawdziwie demokratyczna i zgodna z zasadami społecznej sprawiedliwości. Profesor Chazan odkrył zupełnie nową, jeszcze bardziej rewolucyjną i jeszcze głębszą prawdę: to mniejszość ma prawo rozstrzelać większość, jeśli racja jest po stronie mniejszości. A jak się dowiedzieć, że to ona, ta słuszna mniejszość, ma rację? To proste. Z Objawienia, do którego dostęp mają tylko najbliżej tego objawienia stojący! Są jednak i tacy, co twierdzą, że to wcale nie jest żaden rodzaj demokracji, ani nawet religijnej wiary w Boga, a tylko ślepy fanatyzm, odbierający rozum. I to oni mają rację, a nie profesor Chazan. Chrześcijaństwo tym zawsze odróżniało sie od innych religii, że nie zwalczało rozumu. W tym kontekście, profesor Chazan nie jest chrześcijaninem, lecz wyznawcą Proroka Mahometa.

By Rafal Krawczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.