Pod zdjęciem przedstawiającym idealną kobietę zachodniego typu znalazł się krótki opis marzenia europejskich mężczyzn: „wygląda jak anioł, kocha się jak diablica, a po seksie zamienia się w dwóch kumpli i szkrzynkę piwa”. Sąsiedni wizerunek, równie „typowej” kobiety muzułmańskiej, jest już na pierwszy rzut oka zaprzeczeniem pierwszego. Nie wiadomo jak wygląda i o to właśnie idzie, nie wiadomo jak się kocha, bo erotyczne doznania, to nie jej rzecz, lecz jej męża-właściciela, z całą pewnością jest pobożna i modli się pięć razy dziennie, a w jej świecie nie ma mowy o legalnym wypiciu choćby jednego piwa, o skrzynce nie wspominając. Jest jednak w powszechnej opnii muzułmanów z istoty swej natury uosobieniem złych i diabelskich mocy związanych z seksem, które odwracają uwagę wiernych od Allacha i jego wielkości, więc i jakikolwiek rodzaj kumpelstwa nie wchodzi w rachubę.
Warto jest zwrócić uwagę na sprawę miejsca kobiety w świecie islamu z dwóch powodów. Jednym, jest reakcja na to, że treść zeszłotygodniowych rozważań wzbudziła rozbieżne reakcje co do rozumienia pojęcia „przyzwoitość”. Było wiele „like’ów”, ale pojawiło się też sporo głosów oburzenia na rzekomą obsceniczność ilustracji. Tekst otwierały dwa obrazki z „Charlie Hebdo” załączone jako swoiste wsparcie dla idei wolności mediów. Pierwszy był w swym zamiarze satyrą na ustanowione przez media bariery w ukazywaniu cywilizacyjnej odmienności świata muzułmanów i Żydów od świata Zachodu. Drugi, kpił z samego Mahometa, pokazując go od „od spodu”, czyli od strony genitaliów, mając prowadzić do refleksji, że skoro wedle przekonania wyznawców był on tylko człowiekiem niemającym żadnych cech boskich, to i powinno się obnażyć wszystkie atrybuty jego człowieczeństwa. Jest bowiem zastanawiające to, że świat islamu nie zezwala na nazywanie się mahometańskim, właśnie z tej przyczyny, że Prorok miał być tylko człowiekiem i nie posiadał żadnych cech świętego. W praktyce jednak, to Mahomet jest symbolem islamu i on jest prawdziwym centrum kultu, a wcale nie Allach. W obronie czci tego ostatniego muzułmanie aż tak gwałtownie nie protestują.
Drugą przyczyną jest szczególna kwestia społeczna. Oto, dla mieszkańca islamskiej strefy kulturowej, życiowym ideałem nie może być kobieta, ani też żadne inne ziemskie stworzenie, ale tylko sam Allach – Wielki i Nieodgadniony, nieposiadający oblicza, lecz tylko czarną imienną pieczęć, głoszącą nieodwołalnie, że Allah Jalla Jalaluhu! czyli Wielka jest oto chwała Allacha! Zestawienie systemów wartości świata Zachodu z wartościami islamu pokazuje, że znajdują się one na dwóch przeciwnych krańcach sposobu pojmowania religijności i uczestnictwa jednostki w życiu społecznym. W jaki więc sposób liberałowie i pięknoduchy wszelkiej maści chcą przekonać obydwa społeczeństwa do kompromisu i zgodnego współżycia? Kto z czego miałby rezygnować?
Świat współczesnego Zachodu, jako na źródło swojej ostatecznej tożsamości przywołuje idee europejskiego Odrodzenia. Tymczasem, renesansowa tradycja humanizmu z pewnością nie jest dla muzułmanów wartością, choćby z tej przyczyny, że ich świat nigdy nie doświadczył czegoś podobnego i to w żadnej postaci, nie mają więc o nim żadnej wiedzy. W historii Zachodu – Renesans, to Odrodzenie wartości jego grecko-rzymskiej starożytności, przysypanych wcześniej pokutnym i „islamopodobnym” popiołem Średniowiecza, ponownie odkrytych w XVI stuleciu. Islam, nie może odwołać się do tak barwnej przeszłości, ponieważ jej nie posiada. Wedle jego teologów, przed pojawieniem się Mahometa z jego religijnym przesłaniem, na odległym od ówczesnych centrów i prowincjonalnym Półwyspie Arabskim panowała bezkresna dżahilija, czyli czas „nieświadomości i ciemnoty”. Trudno jest zbudować ideę powrotu do takiej przeszłości, ale też jest niezbyt rozumne zarzucanie światu Zachodu tego, że posiada piękną starożytność, z której do dzisiaj może czerpać wzorce. Islam i judaizm, w przeciwieństwie do chrześcijaństwa, nie muszą czuć się zazdrosne o własną pozycję tylko z tej przyczyny, że obok nich, albo też przed nimi, istniało kiedyś coś, co oferowało konkurencyjne wartości. Spośród tych trzech wyznań, tylko chrześcijaństwo stanęło wobec tego rodzaju wyzwania i musiało się do tego dostosować, a echo tego wydarzenia jest do dzisiaj odczuwalne. Tyle, że Kościół w swym zadufaniu pragnie pominąć tę kwestię, zdając się sugerować, że Zachód jest tylko tak stary, jak samo chrześcijaństwo, a wcześniej doznawał tylko oddechu obrzydliwego pogaństwa, czyli również swoistej dżahiliji. Kościół nie może więc pogodzić się z tym, że wielu jego wiernych jest zafascynowanych sztuką i kulturą grecko-rzymskiego antyku, głębią jego filozofii oraz archeologicznymi znaleziskami z czasów, w których pojęcie Jedynego Boga nigdzie jeszcze nie istniało, prócz mikroskopijnej ziemi Izraela. Zamiast starać się zrozumieć i akceptować to, że ten właśnie rodzaj ciągłości dodał chrześcijaństwu własnego i szczególnego kolorytu oraz cech istotnej odmienności od religii Bliskiego Wschodu, Kościół zatopił się w poczuciu zazdrości i marzenia o podobnej wszechwładzy religii, a wszystkie od niego wcześniejsze zdarzenia, stara się zbyć określeniem: Apage satanas! Idź precz szatanie!
W rezultacie przyjęcia takiego stanowiska, Kościół wepchnął wyznawców w nie lada kłopot usiłując ustawić ich w nieprawdziwej pozycji fenomenu nie posiadającego głębszej przeszłości, niż tylko jego własna. Tymczasem, kiedy rodziło się chrześcijaństwo, świat śródziemnomorski miał już tysiącletnią i bogatą historię. Rodzący się Kościół musiał się do niej przystosować, ale nie chcąc uznać grecko-rzymskiego świata za swój początek, nieszczerze, fałszywie i w gruncie rzeczy bezpodstawnie, jako źródło pochodzenia uznał w to miejsce hebrajski Stary Testament i tradycję semickiego narodu, nie tylko nie mającego nic wspólnego ze środziemnomorską kulturą Greków i Rzymian, ale im z gruntu wrogiego. Jeśli Kościół pragnie uzyskać prawdziwe obywatelstwo współczesnego, rozumnego już, a nie średniowiecznego, Zachodu, musi potrafić współistnieć z ludźmi o rozmaitych poglądach i odmiennych marzeniach, a nie dążyć do niby-jedności na islamską modłę. Dodatkowym cierniem w tym obrazie i dowodem na posługiwanie się grubym fałszem, stał się brak wyjaśnienia, dlaczego to aż do Drugiego Soboru Watykańskiego, czyli przez siedemnaście stuleci (do 1962 roku), językiem liturgicznym Kościoła była łacina, którą z całą pewnością nie posługiwał się Jezus, nie zaś semicka hebrajszczyzna Starego Testamentu, czy aramejszczyzna Nowego. Przy takim stanowisku, trudno jest wyjaśnić nawet daty największych chrześcijańskich świąt, o których wyznawcy sądzą, że są własnym wytworem ich religii. W rzeczywistości, wcale nie sięgały do tradycji starotestamentowej, lecz były skutkiem przejęcia symboliki poprzedzających je rzymskich świąt pogańskich. Wszystkie wieksze święta chrześcijańskie są naturalną kontynuacją tradycji pogańskich świąt starożytności, tyle, że pod zmienioną nazwą. Gdyby przyjąć starotestamentowe źródło Zachodu, nie można byłoby też w żaden sposób wytłumaczyć jego szacunku dla wysokiej pozycji kobiet, w przeciwieństwie do ich instrumentalności i podrzędności w pozostałych monoteizmach – judaizmie oraz islamie, pochodzących rzekomo z tego samego źródła. Kościół naraził się w ten sposób na niebezpieczeństwo utraty swego grecko-rzymskiego bagażu, nie uzyskując w zamian aprobaty ani ze strony Żydów, ani też muzułmanów, którzy konsekwentnie odmawiają mu uznania roli „młodszego brata w wierze”. Pozostawanie na dłuższą metę w pozycji bez wsparcia z jednej i drugiej strony, może skutkować trwałą izolacją i utratą europejskich cech na korzyść bliskowschodnich i skierowania kultu ku orientalnej Jerozolimie, a nie – jak dotąd i nieprzypadkowo – do zachodnioeuropejskiego Rzymu. Groziłoby to utratą przez Kościół wpływu na zachodnie społeczeństwa i przekształcenie go w całkiem niepraktyczną sektę.
Z punktu widzenia islamu, zbliżenie z chrześcijaństwem nie jest możliwe z innej przyczyny. Bez zepchnięcia kobiet do pozycji, jaką posiadają w jego własnym świecie, żaden muzułmański mężczyzna nie poczuje się wystarczająco doceniony w swej męskości, bo też i byłoby to dla niego rodzajem hańby. Jeśli odłożymy na bok teologiczne dysputy, to zobaczymy, że w realnym życiu prawdziwym zwornikiem ich świata, religii i życia codziennego, jest czysto instrumentalne traktowanie kobiet i dosyć smutny rodzaj seksualności. To zresztą stara bliskowschodnia tradycja, wynikająca nie tyle z samych tylko religijnych źródeł antyfeminizmu, ile z najstarszej tradycji niepewności bliskowschodnich mężczyzn co do ich własnej wartości wobec potencjalnych konkurentów do łoża ich kobiet. Cała najstarsza, ale i późniejsza tradycja Wschodu wiąże się z uznawaniem dogmatu o przedmiotowości kobiet i sprzeciwem wobec nadawaniu im cech pełnego człowieczeństwa i partnerstwa. Sprzyjał temu ich dawny koczowniczy tryb życia, w którym wychowanie dziecka płci żeńskiej było wyjątkowo trudne. Znacznie lepiej więc było posługiwać się przemocą i traktować kobietę jako zdobycz. Zasada półniewolnictwa kobiet narodziła się w starożytnej Mezopotamii i opanowała wszystkie sąsiednie regiony z jednym tylko wyjątkiem śródziemnomorskiej Europy. Obydwa monoteizmy – judaizm oraz islam skupiły się na eliminacji mechanizmu konkurowania o kobiety w uznaniu, że tak chcieli zarówno Jahwe, jak i Allach oraz że szło Mu o zapewnienie mężczyznom przynajmniej jednej kobiety w sposób systemowy i w oczekiwaniu gwarancji ich uczestnictwa w odwiecznym łańcuchu prokreacji. Pozorna w tym względzie przewaga mężczyzn Wschodu nad Zachodem, polegała jedynie na eliminacji konkurencji i zapewnieniu każdemu z nich tej możliwości z samej tylko istoty tego, że urodzili się mężczyzną. Faktycznie jednak, oznaczało to również eliminację z rynku talentów, urody, czy innych elementów niezbędnych dla pełnego rozwoju społeczeństwa – biologicznego oraz intelektualnego – całej połowy populacji, tylko ze względu na jej płeć. To trudne do oszacowania marnotrawstwo i ten właśnie fakt stał się jedną z najpoważniejszych przyczyn rozchodzenia się Wschodu i Zachodu oraz źródłem większej dynamiki tego ostatniego.
Utrwalony wzorzec społecznej pozycji bliskowschodniej kobiety jest tam do dzisiaj dokładnie taki, jak treść żydowskiego przykazania: „Nie będziesz pożądał domu bliźniego swego, ani będziesz pragnął żony jego, ani sługi, ani wołu, ani osła, ani żadnej rzeczy, która jego jest”. Warto jest zauważyć, wymuszoną odmiennością społecznego otoczenia, różnicę pomiędzy hebrajskim brzmieniem przykazania, a dalece zmodyfikowaną jego formą w katechizmie łacińskim. Dziewiąte przykazanie tego ostatniego mówi tylko „nie pożądaj żony bliźniego swego”, a dopiero dziesiąte osobno dodaje – „ani żadnej rzeczy która jego jest”. Rozdzielenie zalecenia na dwa odrębne nakazy, w którym jedno mówi o żonie nie wiążąc znaczenia słowa z rzeczą, a drugie powiada o samej tylko „rzeczy”, nie daje już podstawy do uznania za wciąż wiążącą starotestamentową rolą kobiety w gospodarstwie równą pozycji wołu, osła i innych rzeczy będących jego częścią.
Dzieje zachodniej cywilizacji i jej odmienności od Orientu, można sprowadzić do procesu emancypacji kobiet, która zarówno w świecie islamu, jak i ortodoksyjnego judaizmu dotąd się nie rozpoczęła. Rzeczywiste różnice w pozycji społecznej kobiet są tam w gruncie rzeczy niewielkie i sprowadzają się bardziej do modulowania rodzaju podległości mężczyznom, niż do otwierania przed kobietami możliwości korzystania z życia. Aż siedemdziesiąt cztery procent mieszkańców Arabii Saudyjskiej nie zgadza się na to, aby damski ubiór umożliwiał dostrzeżenie czegoś wiecej, niż tylko szparek na oczy. Reszta, ma być bezwględnie ukrywana w powłóczystości szaty kryjącej kształty ciała, pomimo jej czarnej barwy chłonącej ciepło oraz niezwykłej uciążliwości używania w podzwrotnikowym klimacie Półwyspu Arabskiego. Pilnowaniu tej „przywoitości” służy ogromny aparat policji obyczajowej utrzymywanej przez państwo. Taka sytuacja rodzi dalsze następstwa, na których eliminację może nie starczyć całego XXI stulecia i może prowadzić do pogłębiania się zacofania, pomimo erupcji w innych częściach świata nowych urządzeń i technologii oraz uwolnienia ludzi od głodu i niedostatku. Prawdziwym celem społeczeństw islamu nie jest jednak zapewnienie im rozwoju gospodarczego i podnoszeniu poziomu dobrobytu, lecz utrzymywanie zupełnie archaicznego układu polegającego na jednostronnej przewadze jednej płci nad drugą oraz pewności każdego mężczyzny, że w swoim czasie otrzyma urzędowy dostęp do rozkoszy, niezależnie od jego wieku, urody, manier, czy inteligencji.
Orotodoksyjna tradycja saudyjska ma znacznie większą siłę nośną, niż by to wynikało z samego tylko obszaru i liczby ludności kraju. Jest ojczyzną najświętszych miejsc islamu – Mekki i Medyny, związanych z życiem i śmiercią Proroka i powstawaniem samego islamu. Ta ortodoksja uznała, że człowiek jest niczym w obliczu Allacha, a kobieta jest z kolei niczym w obliczu mężczyzny. Skoro Allach jest nie tylko mężczyzną, ale i Wielkim Abstynentem, zezwalającym swoim wiernym na seks tylko w określonych i ograniczonych wieloma zastrzeżeniami okolicznościach, to i jego wierni muszą się tych pokus pozbyć i stać się przede wszystkim głęboko wierzącymi manekinami pozbawionymi większości ludzkich emocji. Małość tego przesłania odzwierciedla sytuacja w Mekce, wokół świętego kamienia al-Kaaba, w okresie corocznych pielgrzymek.
Jak przekonuje Al-Islam, oficjalna strona internetowa muzułmańskiej wspólnoty Ahmadiyya „ostatnim filarem wiary i jedną z najpiękniejszych instytucji islamu jest Hadżdż, czyli pielgrzymka do Mekki. Odbycie Hadżdż jest obowiązkiem każdego muzułmanina i muzułmanki. Przynajmniej raz w swoim życiu, muzułmanin lub muzułmanka powinni odwiedzić Święte Miasto, jeśli ich stan zdrowia fizycznego i psychicznego na to zezwala. Dorosły muzułmanin cieszący się zdrowiem oraz zdolny do opłacenia podróży musi odbyć Hadżdż”. Odbywa się ona w dwunastym miesiącu księżycowego kalendarza Zu-al-hidżdża, czyli w miesiącu pielgrzymki. Mekkański hadżdż, to jedyne miejsce w świecie ortodoksyjnych muzułmanów, gdzie kobiety mieszają się z mężczyznami z tej tylko przyczyny, że jednorazowo przebywa tam milion osób, a restrykcyjny ich podział na część żeńską i męską przekracza możliwości organizacyjne nawet najbardziej konserwatywnych mułłów i urzędowych strażników obyczajności. Ostatnio saudyjscy duchowni lansują nawet pomysł, żeby kobietom zezwolić tylko na spoglądanie na Al-Kaabę z wysokości pobliskiego wzgórza i nie dopuścić do stykania się z pielgrzymami płci męskiej.
W trwającej siedem dni „pełnej” pielgrzymce, ścisk jest tak nieprawdopodobny, że mniej zamożni uczestnicy, których nie stać na wykupienie miejsca spania w tysiącach rozłożonych namiotów, nocują w przydrożnych rowach w tłoku i w pozycji umożliwiającej sen jedynie w pozycji siedzącej, utrzymywanej dzięki ramionom sąsiadów. Aż chce się zadać pytanie, w jaki sposób w ciągu tych siedmiu dni pielgrzymi załatwiają swoje potrzeby, skoro nie jest możliwe ustawienie dziesięciu tysięcy toalet tak, by jedna przypadała przynajmniej na sto osób? Nie jest to również możliwe ze względów teologicznych, albowiem wspólne używanie tego rodzaju miejsc przez obie płcie, jest niedopuszalnym wyzwaniem dla zachowania czystości religijnej, skoro już sam odgłos kobiecych kroków jest uznawany ze prowokujący. W opowieściach o mekkańskiej pielgrzymce nie ma na ten temat ani jednego słowa, ani też żadnych informacji, co do sposobu zachowania higieny, skoro woda jest dostarczana głównie dla zaspokojenia pragnienia.
Ukryte wskazówki odnajdzie się jednak wtedy, kiedy pod takim kątem podda się wydarzenie dodatkowej analizie. Pewna informacja znajduje się w książce muzułmanki i lekarki z brytyjskim paszportem – Quanty Ahmed, autorki książki zatytułowanej W kraju niewidzialnych kobiet. Przez dłuższy czas pracowała jako wolontariuszka w szpitalu w samej stolicy kraju i jako muzułmanka, chociaż urodzona w Anglii, udała się na siedmiodniową „dużą pielgrzymkę” do Mekki. Jednak w jej opisie, słowo „toaleta” pojawiło się tylko raz i to w kontekście „porannej toalety”, z czego jednak nie wynikało, że dotyczyła miejsca, która w Europie określana jest tym samym określeniem, lecz służy też załatwianiu potrzeb fizjologicznych. Przez pełne siedem dni przebywała poza jakimikolwiek zabudowaniami, w spiekocie podzwrotnikowego słońca, biegając razem z milionem współtowarzyszy po kilka kilometrów w ramach trasy, którą półtora tysiąca lat wcześciej miała pokonać, Hagar. Była ona egipską niewolnicą żony Abrahama, Sary. Ta, w popłochu bezpłodności oddała ją mężowi za żonę, aby urodziła mu potomka. Ostatecznie jednak Sara sama urodziła Izaaka, skłoniając wtedy męża, by wygnał konkubinę wraz z małym dzieckiem na pewną śmierć na pustyni. Trasa wyznaczona jest wedle kierunku rozpaczliwego poszukiwania przez Hagar wody dla jej syna Ismaela, który miał stać się protoplastą wszystkich Arabów.
Zaczynam się jednak domyślać przyczyny zalecenia, aby na pielgrzymkę ubierać się w prostą i zwiewną tunikę zakrywającą ciało od szyi do stóp oraz najprostsze sandały. Ciekawe, że nie ma tam mowy o zalecanym rodzaju spodniej bielizny. Autorka książki, jako lekarka była wzywana do udzielania pomocy potrzebującym kobietom i zauważyła, że pod czarną, długą szatą pielgrzymujących kobiet, nie kryje się żadna bielizna. To istotnie może mieć sens. Uwaga załączona do planu trasy pielgrzymkowej, głosi, że pielgrzymi wizytujący główny meczet powinni spędzać noce na równinach Mina in Arafat, do których dotarcie wymaga przebycia dwudziestu kilometrów. Dzisiaj obsługuje już tę trasę specjalna linia metra z Mekki, ale można puścić wodze wyobraźni i zastanowić się, jak rzecz się miała, gdy pielgrzymi tej możliwości nie posiadali, wyposażeni tylko we własne nogi i zmuszeni do spełniania fizjologicznych potrzeb wedle własnej przemyślności.
Autorka opowiadania przeżyła także w czasie pobytu w Rijadzie, stolicy saudyjskiego królestwa inny szok, kiedy to szpitalni lekarze wybuchali głośnym aplauzem na widok walących się 11 września 2001 roku wież World Trade Center w Nowym Jorku, rozbijanych przez terrorystów samolotami pełnymi Bogu ducha winnych pasażerów. Oficjalnie, Arabia Saudyjska była jednak wtedy uważana za najwierniejszego w regionie sojusznika Ameryki. Wszystko to świadczy raczej o tym, że perspektywa zgodnego współistnienia Zachodu ze światem islamu należy raczej do zjawisk z zakresu przysłowiowej kwadratury koła.
Zachód i świat islamu, to dwie kulturowe przeciwności, których prawdziwe, a nie markowane zbliżenie, nie jest możliwe w dającej się przewidzieć przyszłości. Wydaje się więc, że rację mają ci, którzy wieszczą raczej frontalne zderzenie świata muzułmanów ze światem ludzi Zachodu. Bez totalnej klęski tego pierwszego, nie ma co marzyć o pełnej globalizacji i zgodnej współpracy mieszkańców świata. To jednak kwestia dalszej przyszłości, bo dzisiaj, taka konfromtacja ma już miejsce w samej Europie i jest dla niej wyzwaniem bardzo groźnym, pomimo tego, że odsetek muzułmanów nie przekracza tu kilku procent całej populacji. Likwidacja tego zagrożenia będzie jednak kosztowała Europejczyków wiele ofiar i wysiłków, a rezultat wcale nie wydaje się być pewny.
Wynik starcia nie jest oczywisty również i z tej przyczyny, że wielu mieszkańców Europy nie zdaje sobie sprawy ze skali zagrożenia. Świadczy o tym dość powszechna dezparobata dla rysunków publikowanych przez paryskie pismo Charlie Hebdo. Zaskoczyć mogło to, że oburzeni czytelnicy okazali się zainteresowani nie tyle ich treścią, ile tą częścią satyrycznej ilustracji, która „narodziny nowej gwiazdy” w postaci Mahometa, wiązała z tylną częścią jego ciała i widocznymi z tej perspektywy genitaliami. Ich oburzenie skoncentrowane było tylko na jednym fragmencie jego ciała. Sugerowano nawet wymazanie genitaliów widocznych na ilustracji, przy czym nie zdawano sobie sprawy z tego, że rysunek miał służyć wskazaniu, że skoro Prorok był człowiekiem, a nie rodzajem bóstwa, to i części ciała musiał mieć ludzkie, a nie boskie. Nie zauważono tego, że idzie o krytykę samej treści przesłania Proroka, skoncentrowano się za to na ekspozycji męskich genitaliów, kojarzących się pobożnym z obrzydliwością istoty rzeczy. Jakiej istoty i czego? Jeśli punktem wyjścia dla religijnej wiary ma nie być sam Bóg i wrodzona mu tolerancyjność, ale „głęboka przyzwoitość” i „seksualna czystość”, będące przecież rezultatem ludzkich, a nie boskich skłonności, znaczy to, że istotą tej religijności wcale nie jest głębia wiary, lecz jest ona jedynie innym rodzajem moralizatorstwa. Freud, gdyby żył, miałby tu wiele do skomentowania.
Wedle pryncypiów islamu Mahomet był człowiekiem, a nie Zastępcą Boga, posiadał zatem wszystkie cechy ludzkiego ciała, a jako niewątpliwy mężczyna posiadał więc i genitalia. Ich praktyczna użyteczność jest w ramach muzułmańskiej tradycji dodatkowo utrwalona przekazem, że miał mieć również wiele żon i aczkolwiek pojmował je z zupełnie różnych przyczyn, to nie unikał szczycenia się swoimi męskimi możliwościami. Chadidża – pierwsza żona Mahometa, to bogata wdowa, która po śmierci drugiego męża powierzyła mu swoje interesy i wkrótce wyszła za niego za mąż. Dżuwajrijja była córką naczelnika plemienia al-Mustaliq, została wzięta do niewoli i w podziale łupów przypadła Prorokowi. Hafsa, to córka Omara ibu al-Chattaba (później drugiego Kalifa Prawowiernego), wdowa po muzułmaninie, który zginął w bitwie pod Badr. Maria Koptyjka – konkubina Proroka, przysłana mu została jako dar namiestnika egipskiego. Żydówka Rajhana należała do plemienia Banu Qurajza i przypadła Prorokowi jako łup wojenny. Inna Żydówka, Safija została wzięta do niewoli i była konkubiną Proroka do końca jego życia. Tuż przed jego śmiercią przyjęła islam i stała się prawowitą małżonką. Sauda była wdową po jednym z pierwszych muzułmanów. Umm Sulma, to również wdowa po bojowniku islamu i stała się żoną Proroka zaraz po tym, kiedy jej mąż zmarł na skutek ran odniesionych w bitwie pod Uhud. Zajnab bint Dżahsz – początkowo była żoną adoptowanego syna Proroka, który jednak z uwielbienia dla przybranego ojca rozwiódł się z nią i przekazał jego pieszczotom. Ten się z nią ożenił rzekomo po to, aby związać się z rodem jej, z kolei, ojca. Tym samym, Prorok znacznie przekroczył granice własnych zaleceń ograniczających liczbę żon do czterech. Jednak, zgodnie z muzułmańską tradycją, cokolwiek czynił Prorok, było zawsze słuszne z istoty jego niebiańskiej słuszności w działaniu, więc i w tym przypadku wszelkie wątpliwości są bez znaczenia. Muzułmanie irytują się, gdy w sytuacji jego oczywistej wyjątkowości i odmienności pozycji od wszystkich innych ludzi, innowiercy biorą Mahometa za bóstwo, a ich samych nazywają mahometanami. Nie da się bowiem skryć tego, że jego uprawnienia w stosunku do ludzi miały boski, a nie ludzki wymiar. Poza kilkunastu żonami, Prorok miał też kilkadziesiąt konkubin, inaczej jednak niż w przypadku Boga chrześcijan (chociaż niektórzy są przekonani, że to ta sama Osoba), ta cecha jest przez muzułmanów uważana za dowód poważania ze strony Allacha i posiadanie przez Mahometa więcej kobiet, niż przepisane zwykłemu mężczyźnie cztery żony, jest traktowane jako dodatkowy dowód na boskie koneksje i osobiste wsparcie ze strony samego Boga.
Rozważania, na które sobie tutaj pozwalamy nie wszystkim się spodobają nie tylko ze względu na ich treść, ale też z powodu nieprzystawania do utartych kanonów. Europejczyk, inaczej niż mieszkaniec świata islamu, to nie rodzaj ludzkiej maszyny, potrzebującej tylko Boga do swego istnienia, ale przede wszystkim człowiek myślący i świadomy własnej jednostkowej tożsamości. To ewenement w skali światowej, ponieważ poza Zachodem, ludzie czują się niczym wiecej, jak tylko częścią większej całości, a nie rozumną jednostką posiadającą własną podmiotowość. Dla ludzi Wschodu, ta ich odmienność w stosunku do muzułmanów jest czytelna. Na przykład Seyyed Hossein Nasr, muzułmański filozof i profesor Uniwersytetu Jerzego Waszyngtona, nie ma wątpliwości co do tego, że Zachód jest wynikiem swego rodzaju popsucia porządku panującego w Europie przed XVI wiekiem. Powiada, że chrześcijaństwo aż do okresu Odrodzenia miało taką samą głębię wartości, jak islam i judaizm. Ta głębia miała według niego zostać zniszczona renesansową tolerancyjnością. Inaczej mówiąc, wedle profesora islamu, rodzący się Zachód było godzien szacunku dopóty, dopóki podtrzymywał średniowieczną zasadę wyższości wiary nad racjonalnością postępowania i był podobny swym kształtem do żydowskiej i muzułmańskiej zaściankowości. Kiedy Europa ostatecznie weszła w objęcia racjonalizmu, wedle muzułmańskiej oceny stała się czymś dla Boga obcym, szatańskim i godnym pogardy. Inaczej mówiąc, wszystko to, co dla współczesnego Europejczyka jest w historii kontynentu najważniejsze – jego prawo do samodzielnego rozumowania, wynalazczości, społecznej produktywności i dobrobytu – jest z punktu widzenia pobożnego muzułmanina złem, które nie powinno się przydarzyć. Seyyed Hossein Nasr jest urodzonym w Iranie profesorem i znawcą islamu. Celem jego książki Istota islamu. Trwałe wartości dla ludzkości, było nie tylko przekazanie czytelnikom tych wartości, ale również i przekonania, że nawet zepsute i ze wszech miar wszeteczne społeczeństwo Zachodu jest w stanie nawrócić się na właściwą drogę, jeśli tylko porzuci samodzielność myślenia, szacunek dla kobiet, przywróci wielożeństwo i pogardę dla inności. Twierdzi, że chrześcijaństwo było w swych założeniach podobnie i słusznie surowe i bezwzględne, jak islam w tępieniu ludzkich skłonności do czerpania przyjemności z seksu. W średniowiecznym jego ujęciu, seks również był, podobnie jak ma to miejsce w świecie islamu, uznawany za największe niebezpieczeństwo dla pobożnej duszy. Nasr dowodzi więc, że – gdyby nie odrodzenie starożytnego kanonu piękna ludzkiego ciała, które Europie przyniósł Renesans, jej społeczeństwo byłoby nadal przywoite i godne partnerstwa muzułmanów. To on, ten podstępny Renesans, jest z ich punktu widzenia prawdziwym źródłem ohydy w postaci eksponowania tych rodzajów piękna, które islam uznaje za najbardziej niegodne Boskiej pochwały i prowadzące ludzi wprost w ramiona Szatana.
Zastanawiające jest i przy tym to, że imamom – funkcjonariuszom wiary w Allacha – wszystko niemal bez wyjątku kojarzy się z seksem. Kilka dni temu pojawiła się w mediach informacja, że na Pustyni Arabskiej przez chwilę spadł śnieg, powodując tym wesołość Beduinów, i masowe lepienie przez nich śniegowych baławanów. Religijne centrum Arabii Saudyjskiej zareagowało natychmiast i wydało zakaz ulepiania bałwanów, jako czynności niezgodnej z przesłaniem Allacha w obawie, że mogą posunąć się w grzechu tak daleko, że ulepią bałwana płci żeńskiej. Nie ma przy tym żadnej informacji co do sposobu, w jaki sami zostali poinformowani o Jego, Allacha, opinii. Wahabici, ortodoksyjni przywódcy religijni tego kraju znani są z tego, że wszystko na ziemi kojarzy im się z seksem, w związku z tym, Saudyjki należą do najbardziej zakrytej rasy kobiet w świecie, jako że ich płeć jest sama w sobie wyzwaniem dla pobożności mężczyzn.
W świetle informacji o wszechstronnej odmienności świata islamu od ludzi Zachodu, jest zadziwiające, że nadal tli się wśród tych ostatnich iskra nadziei na uznanie kiedyś przez muzułmanów europejskich reguł postępowania oraz wiara w możność wchłonięcia milionów imigrantów przez świecką tradycję Europy. Wedle ortodoksów jednak, a tacy głównie rządzą muzułmanami, to, co znaczna część Europy uznaje za źródło swego globalnego sukcesu, jest złem z samej swej istoty, a ludzie tam mieszkający powinni pracować nad powrotem do pozycji religii do takiej, jaką miała w okresie Średniowiecza. Czy jednak Europejczycy naprawdę pragną powrotu do czasów Średniowiecza po to tylko, by zyskać aprobatę w oczach muzułmanów? Bardzo wątpliwe…
Właśnie pozycja kobiety w islamie i antyku jest pięknym punktem stycznym. Przypomnieć bowiem należy, że nie gdzie indziej, ale właśnie w antycznych Atenach kobieta siedziała w gineceum (odpowiednik haremu) a pokazywać się obcym mogła jedynie z zasłoną na twarzy.
Należy również uwzględnić fakt, że ogromna część populacji męskiej wyznającej islam była seryjnie gwałcona jako dzieci. Ponad 70% pakistańskich chłopczyków zostało chociaż raz w życiu zgwałconych przez znajomego lub nieznajomego mężczyznę. Dla biednych chłopców w Islamabadzie bycie nieletnią prostytuką to jedyny sposób na przeżycie. Faktycznie – piękna kultura. Trzeba tego więcej sprowadzić do Europy. Moralność kompletnie postawiona na głowie; gdzie dziecko jest najmniej wartościowe, a stary mężczyzna jest niemal bogiem. Nasze państwa polegają na prawie; u nich nie ma nawet czegoś takiego jak podział na prawo publiczne i prywatne. Wszystko jedynie z ich prawa religijnego (np. podatki i darowizna – zakat). Żadnych osiągnięć, żadnej moralność – jeżeli ci ludzie są dobrzy to Breivik jest aniołem.