SAMOBÓJCZA POPRAWNOŚĆ, CZYLI ZNAJ PROPORCJE MOCIUM PANIE!

Zderzenie kultur            Na koniec poprzednich rozważań zapowiedzieliśmy dalszą analizę miejsca Polski w zmieniającej się Europie. Jednak niedawne wydarzenia w Kolonii i innych miastach zachodniej Europy zmuszają do odłożenia kwestii na później. Trzeba bowiem skomentować szok jaki przeżyli własnie Niemcy od dziesięcioleci uczeni, że ich obowiązkiem jako sprawców II wojny światowej jest manifestowanie politycznej poprawności. Teraz, okazało się, że może to stać się przyczyną rewolty groźnej nie tylko dla niemieckiego społeczeństwa, lecz i dla całej Europy. Niektórzy komentatorzy zadają bowiem pytanie o to, jak by się ułożył bieg wypadków, gdyby Niemcom puściły wszystkie hamulce i mieli ochotę powrócić do niegdysiejszych form swojej tożsamości. Groźba odrodzenia agresywnego germanizmu, to jednak w dzisiejszej Europie bajka i straszak, co jednak nie ułatwia im rozwiązania problemu. Warto wiedzieć, że najgorętsi zwolennicy politycznej poprawności nie wywodzą się wcale z notorycznych antyfaszystów, czy też środowisk głęboko demokratycznych, lecz z kręgów rozmaitego rodzaju mniejszości – seksualnych, religijnych i politykujących wyłącznie w lewicowy sposób. Ilustracją zagadnienia moga być regularne manifestacje mniejszości seksualnych. Nie idzie o ich treść, ostatecznie w nowoczesnym kraju każdy powinien mieć prawo do wypowiadania poglądów, ale dlaczego ma się to przejawiać w ostentacyjnym manifestowaniu erotycznej inności za pośrednictwem stroju (czy jego braku), makijażu i głośnej werbalizacji odmienności, skoro dla większości ta akurat sfera jako w sposób naturalny czymś bardzo osobistym i nie nadającym się do ulicznych manifestacji? Czy nie zastanawia, że nikt nie manifestuje atencji do tradycyjnego związku małżeńskiego, czy też nie czyni ostantacji z uznawania „normalności” związków męsko-damskich wobec męsko-męskich, czy damsko-damskich? Dlaczego więc dla większości ludzi ta sfera mieści się w przestrzeni intymności, a tylko w niektórych środowiskach staje się obiektem publicznej ostentacji? Jedną sprawą jest prawo do ujawniania swojej inności, a inną domaganie się uznania swojego sposobu życia za i nie odbiegający od normy, chociaż wszyscy wiedzą, że od niej odbiega. To nie tylko nie fair, ale staje się to również sposobem działania przeciwskutecznym spokojnemu osiąganiu celów przez samą tę mniejszość budząc czasem opór a niekiedy i złość.    

            Definicyjnie rzecz biorąc, poprawność polityczna w swym zamierzeniu polega na unikaniu w dyskursie publicznym stosowania obraźliwych słów i zwrotów oraz zastępowaniu ich wyrażeniami bardziej neutralnymi. Obejmuje również samoograniczanie w posługiwaniu się symbolami i określeniami, które potencjalnie mogłyby naruszać uczucia mniejszościowych grup społecznych. Tyle, że nie wszystko posiada cechy równorzędności. Czy manifestowanie przez mężczyznę zwyczajności jego afektu do kobiety może naruszać estetykę homoseksualistów tak, jak manifestacja ich jednopłciowych uczuć daje powód, aby budzić wstręt u innych ludzi. Już sam fakt, że zwykli ludzie są gotowi tego uczucia nie ujawniać jest swoistą ofiarą na ołtarzu politycznej poprawności. Używanie zwrotów neutralnych, czy unikania protekcjonalności i respektowaniem godności osób, ujawniających nietypowe preferencje, kiedyś zupełnie nietolerowane, dowodzi tylko o grzeczności i kulturze bycia, a wcale nie o aprobacie. Więcej, to dążenie do zachowania intymności w sferze osobistej jest w gruncie rzeczy czymś normalnym w przeciwieństwie do postępowania tych, którzy dążą do jak najpełniejszej swobody obyczajowej bez liczenia się z estetyką ludzi wyznających tradycyjne, ale przecież nie gorsze wartości. Idea politycznej poprawności opiera się na założeniu, że stosowanie obraźliwych i poniżających określeń przyczynia się do zwiększenia wzajemnych uprzedzeń i wyrządza krzywdę potencjalnie dyskryminowanym.

            Dzisiejszy problem Zachodu ukryty jest w tym, że kanony poprawności politycznej wprowadzane są do dyskursu publicznego w postaci agresywnej normy obyczajowej, nie ukrywającej przy tym celu w postaci zburzenia tradycyjnej obyczajowości i zastąpienia jej nową, tyle, że niewyraźnie zdefiniowaną. Oznacza to jednak, że tego zwolennicy przestają poddawać się rygorom logicznego myślenia, zastępując je tylko normą umownego zachowania. Rzecz w tym, że obyczaj jest czymś innym niż racjonalne postępowanie. Racjonalność jest przywilejem jednostek, a nie społeczeństw, które bywają skłonne do zastąpienia jej nie logiką, lecz zwyczajem, czyli nawykiem przyjętym jako norma na zasadzie swoistej społecznej umowy wspartej tradycją, lecz nie racjonalnością. Jest też elementem społecznej oceny stopnia „porządności jednostki”, a jego naruszenie ma prowadzić do negatywnej reakcji społecznej. Obyczaje, jak każda tradycja, są przekazywane z pokolenia na pokolenie i ulegają zmianom bardzo powoli będąc funkcją czasu a nie politycznej propagandy.    Z naszego punktu  widzenia ważne jest jednak, że pojęcie poprawności politycznej jest tworem nazbyt świeżym, by uznać ją za twardą normę obyczajową. Jest to jednak norma, która odbiera ludziom poczucie ich własnego, chociaż związanego tradycją, poczucia swobody. Jest czymś na kształt narzuconego pancerza pod którym kryć się mogą wcale niepoprawne myśli. Inaczej mówiąc, jest rodzajem hipokryzji. Nie jest przy tym zjawiskiem związanym z wartościami określanymi przez samą tradycję, lecz następstwem wysiłku nauczania, wychowania i propagowania nowych „zideologizowanych” odruchów. Tymczasem Europa, tak jak inne wielkie kultury, była przez stulecia podporządkowana naturalnym odruchom oparającym się na głęboko tkwiących w kulturze obyczajach związanych z płciowością człowieka, czy też odczuwaniem odrębności narodowościowej. Jej istotą była norma większościowa, a nie poglądy mniejszości. Cechą dzisiejszej Europy stała się jednak norma mniejszościowa, czyli coś diametralnie innego, żeby nie powiedzieć – odwrotnego, niż szacunek dla tradycji. To nauczanie, płynące głównie z mediów, idzie w kierunku, który prowadzi do powtarzających się zderzeń narzucanej społeczeństwom poprawności z rzeczywistością. I to się właśnie przydarza współczesnej Europie.

Z punktu widzenia tych rozważań, interesująca jest ewolucja nowej dziedziny nauki nazwanej gender studies. Samo słowo gender jest znaczeniowo niewinne (oznacza płeć), a źródło jego przekształcenia się w rodzaj wiedzy naukowej kryje się w dawnych ruchach feministycznych, pragnących wywalczyć kobietom pozycję równą mężczyznom. Tyle, że różnego rodzaju mniejszości podchwyciły sprawę już nie w formie obiektywnej wiedzy, lecz egoistycznie utylizowanego instrumentu budowania własnej mniejszościowej pozycji, dążąc do dominacji w przestrzeni polityki. I to jest własnie to, z czym mamy do czynienia dzisiaj. Zaczęto bowiem definiowac płeć nie jako cechę biologiczną, czyli w jakimś stopniu obiektywną, na rzecz jej rozumienia tylko jako elementu kulturowego. Tym sposobem płeć jako gender przestała mieć wymiar biologiczny, a nabrała cech społecznych, czy nawet psychologicznych i psychicznych. W tym ujęciu płci właściwie się nie ma, tylko należy ją dopiero sobie ustalilć. „Twoja płeć – ogłosili uczeni w przedmiocie – nie jest kwestią biologii, ale twojej indywidualnej definicji i własnego wyboru”. Nawiasem mówiąc, był to z punktu widzenia seksualnych mniejszości wielki krok naprzód w uznaniu, że ważniejsza jest dla jednostki odczuwana przez nią jej rola niż wygląd zewnętrzny na tę płeć wskazujący. Przetrwało to w symbolice samych gender studies w uznaniu, że istotą problemu jest emocjonalna „wizualizacja” płci, nie zaś jej funkcja biologiczna.

            Gender studies, była wartościową dziedziną nauki dopóty, dopóki służyła ludziom o odmiennych preferencjach seksualnych, uznając je nie tylko za zjawisko obiektywne, ale również i kulturowe, pozwalając na nieskrępowany rozwój wrodzonym ludziom preferencjom. Przy okazji, zneutralizowano presję otoczenia wyznającego tradycyjną, to jest biologiczną definicję płci. Społecznie niebezpieczne okazało się jednak to, że kładąc nacisk na  kulturowo-społeczny oraz psychologiczny aspekt osobowości, zachowań i ról płciowych poświęcono równie ważne stereotypy, którym wciąż podlegała większość i którą zaczęto poddawać swoistej socjalizacji prowadzącej do uznania, że płeć biologiczna ma charakter tylko drugorzędny. Rzecz rozeszła się w tym miejscu z nauką, która nigdy nie podważyła faktu, że istotą rozwoju życia na ziemi nie są problemy seksualnych mniejszości, lecz dymorfizm płciowy, czyli rozróżnienie ról kobiecych i męskich będące istotą istnienia życia na ziemi. Filozofia gender, już uformowana jako ideologia w najbardziej radykalnej formie, przeniosła się teraz z przestrzeni nauki do sfery polityki. Tutaj, została ujęta w jeszcze szerszym znaczeniu – po prostu uznano, że skoro różnice płci nie są istotne, to i wszystkie inne odmienności stają się drugorzędne. Tym sposobem upowszechniać się zaczęło medialno-propagandowe przekonanie, że ludzie są w gruncie rzeczy tacy sami, a dostrzegane różnice mają znaczenie drugorzędne, które można zniwelowować przez ustalaną przez media poprawność zachowań publicznych.

            Okazało się wtedy, że politycy, nawet ci z najwyższej półki, mają to do siebie, że każdy z nich, to urodzony besserwiser. Besserwiser, to ktoś, kto uważa się za znawcę wszystkiego, przemądrzalec i ważniak. Tłumaczenie na język angielski (wise ass) jeszcze lepiej oddaje tego istotę, przybliżając rozumienie słowa do pojęcia „dupek”. Z punktu widzenia grup rządzących w państwach europejskich opętanych ideą poprawności politycznej w przestrzeni rzekomego braku różnic pomiędzy ludźmi rozmaitych kultur, gender jako dziedzina badań naukowych przekształciła się w polityczny tasak. Doprowadziło to głębokiego przekonania, że sama idea nie jest tylko punktem, do którego być może ludzkość zmierza gdzieś w przyszlości, lecz musi stać się namacalnym faktem już tu i teraz. Przekształcenie wszystkich ludzi w światłych i otwartych Europejczyków, nie zwracających uwagi na indywidualne odmienności, to kwestia czasu, wymaga tylko przekonania, że nie różnią się niczym od siebie samych i od przybyszów ze świata islamu, Indii, czy Chin.

O ile wiele kultur współczesnego świata wykazuje w procesie imigracji do krajów Zachodu większe, czy mniejsze zdolności asymilacyjne, w przypadku muzułmanów rzecz okazała się tragicznym nieporozumieniem, za które mieszkańcom Europy przyjdzie jeszcze długo płacić. Islam, w przeciwieństwie do innych wielkich kultur tego świata okazał się rodzajem mentalnej mniejszości o tak wielkim stopniu wewnętrznej spójności, że gładka naturalizacja jego wyznawców sokazała się abstrakcją prowadząca – zamiast do asymilacji – do prawdziwej wojny cywilizacji. I to do tego wojny na własne życzenie.

            Od 2006 roku w Kolonii budowany jest wielki meczet. To największa islamska świątynia w całych Niemczech i jeden z większych w Europie. Ma cztery i pół tysiąca metrów kwadratowych powierzchni i będzie mógł pomieścić od dwóch do czterech tysięcy modlących się wiernych. Był budowany z myślą o pełnym pojednaniu chrześcijan i muzułmanów. Ma to być zresztą nie tylko miejsce kultu, ale również cały kompleks z centrum kulturalnym, biblioteką, agencją turystyczną, bazarem, a nawet fryzjerem. Wypadki, jakie miały miejsce w Nowym Roku w samej Kolonii i kilku innych miastach świadczą jednak o tym, że stosunki europejsko-muzułmańskie weszły w nową fazę i to zupełnie odległą od ścieżki pojednania. Wspierający projekt dawny burmistrz miasta Fritz Schramma zauważył, że choć „muzułmanie potrzebują miejsca kultu, to nie rozumiem, dlaczego ci ludzie zamieszkujący Niemcy od 35 lat, nie mówią słowa po niemiecku”. To charakterystyczne, że muzułmanie – w przeciwieństwie do innych rodzajów imigrantów –  nie odczuwają potrzeby poznania kultury i obyczajów ludności goszczącego ich państwa, okazując temu całkowity brak zainteresowania.

Kobiety            Niemcy byli dotąd tak silnie uczeni politycznej poprawności, że z wielki trudem przebijały się głosy, jeśli tylko były dla islamu niego krytyczne. Oto przypadek Ayaan Hirsi Ali, wybitnej intelektualistki pochodzącej z Somali, ale naturalizowanej jako Holenderka i była posłanka do parlamentu. Jest znaną w kraju publicystką. Hirsi wygłosiła na Uniwersytecie w Yale wykład o islamie, ale nie doczekała się formalnej tego akceptacji ze strony jego rektora. Wprowadzał ją więc profesor slawistyki(!) Harvey Goldblatt, ale był tym faktem tak wystraszony, że zwrócił się z otwartą prośbą o nierozdrażnienie muzułmanów. Ciekawe, że nawet w sławnym przybytku nauki, podejście naukowe jest zastępowane politycznym ze strachu przed konsekwencjami. Jakimi? Nie jest więc pewne, czy Goldblatt poczuł się usatysfakcjonowany główną tezą wykładu, że oto wszelkie próby poradzenia sobie z islamskim terroryzmem są zdane na niepowodzenie, jeśli nie weźmie się pod uwagę tego, że ma on bezpośredni związek z samym islamem i ma muzułmańską twarz. Wedle prelegentki nie istnieje  – jak głosi sprzyjająca mu propaganda – „wiele twarzy islamu”, ale tylko kilka odłamów różniących się pomiędzy sobą jedynie stopniem agresywności wobec inności. Pierwsza, to radykałowie pragnący zmusić cały świat do wyznawania islamu, wymordować innowierców i zniszczyć wszystko, co odmienne. Grupa druga, do której należy większość, przejawia stan swoistego „dysonansu poznawczego”, ponieważ jest rozdarta pomiędzy lojalnością wobec jego teologicznej ortodoksji, a ich własnym sumieniem, które dystansuje się od terroryzmu. Grupa trzecia, najmniejsza i dzisiaj praktycznie bez wpływów, to zwolennicy reformacji, którzy nawołują m.in. do oddzielenia meczetów od państwa. Ci, są jednak z reguły natychmiast ekskomunikowani, skazywani na wygnanie, zastraszani lub mordowani z tej prostej przyczyny, że w doktrynie islamu taki rozdział nie tylko nie istnieje, ale jest sprzeczny z jego istotą. Hirsi wiąże nasilenie islamskiego terroryzmu z umacnianiem się tej pierwszej grupy. Pojawiła się bowiem nowa kasta „religijnych kaznodziei” przeszkolonych dogmatycznie w Arabii Saudyjskiej i jej najbardziej ortodoksyjny odłam islamu. Utrzymują, że prawdziwy wierny musi przestrzegać wszystkich zasad zgodnie z literą średniowiecznego prawa, a ponadto, jeśli przyjaciele czy rodzina nie dotrzymują wymaganych standardów, należy na nich donieść do religijnych władz by ponieśli przepisową karę, a jeśli się nie poprawią, należy zerwać z nimi wszelkie związki. Chrześcijan natomiast należy nawrócić lub izolować, a Żydów unicestwić. Hirsi zadała publicznie pytanie, z jakiej to przyczyny nie możemy krytykować islamu, skoro mamy jednocześnie prawo do krytyki każdej innej religii? Czy jednak Zachód w stosunku do najbardziej agresywnego systemu kulturowego powinien kierować się strachem zamiast rozumem? Zresztą, strach przed przybyszami formalnie witanymi z otwartymi rękami jest najbardziej niebezpiecznym rodzajem hipokryzji.

            Pytanie, które koniecznie powinno być zadane, jeśli chcemy przeciwdziałać chaosowi, który grozi Europie, brzmi następująco: jakie jest prawdziwe źródło agresywności muzułmanów? Tkwi ono oto nie tyle w samej religii, ile w panujących w ich świecie stosunkach społecznych – z wyjątkiem samych jej początków – zawsze sprzecznych z racjonalnością w zachodnim rozumieniu słowa. Islam jest mistrzem w blokowaniu skutecznego rozwiązania ludzkich problemów, czyniąc muzułmanów wewnętrznie smutnymi i zawsze gotowymi do zemsty. Nie potrafią tego uczucia kanalizować, a jedynie tłumić. Takie postępowanie prowadzi do periodycznie pojawiających się wybuchów złości, nienawiści do odmienności i ślepego przekonania o wyłączności  własnych racji.

            Jest w świecie islamu wiele elementów godnych analizy psychologicznej pod kątem mechanizmu wywoływania fal złości do reszty świata. Najważniejszym, bo tkwiącym głęboko w historii Bliskiego Wschodu, jest kwestia, która w obrębie Zachodu pojawiła się jako wspomniane wcześniej gender studies, czyli rozważania o społecznych następstwach faktu, że ludzie różnią się od siebie najpierw płcią, a dopiero później innymi cechami. Symbolika tej różnicy ilustrowana odniesieniem do Wenus i Marsa wskazuje na najważniejszy dla ludzkości rodzaj zróżnicowania, to jest według płci. Jest to też wyrazem doświadczenia, że inne spojrzenia na kwestię seksualności ludzi, czy nawet otwarte dewiacje, są tylko wyjątkiem od reguły, a nigdy regułą. Nie nadają się więc na na takie samo traktowanie, jak różnice o naturalnym charakterze. Ludziom Zachodu wydaje się, ze problem rozwiązali obdarzając (przynajmniej formalnie) kobiety równouprawnieniem.To jednak nie zmieniło faktu istnienia naturalnych różnic. Konflikt między Zachodem a światem islamu jest zbudowany na swoistej odwrotności w przestrzeni relacji pomiędzy kobietami i mężczyznami. Jak zauważa znawca problemu ze zgromadzenia Werbistów – Adam Wąs „powszechniejsze od ruchów reformatorskich są jednak środowiska fundamentalistyczne, które nawołują do dosłownego, tzn. literalnego interpretowania Koranu i rygorystycznego przestrzegania zasad tradycji. Ograniczają one aktywność kobiet do roli żony, matki i gospodyni domowej. W tym duchu w niektórych krajach islamskich istnieją na przykład przepisy zakazujące kobietom odwiedzania niektórych miejsc użyteczności publicznej. W Arabii Saudyjskiej kobietom nie wolno prowadzić samochodu”. Te różnice traktowania płci mają tylko z pozoru charakter porządkowy. W rzeczywistości posiadają głęboki podtekst w postaci systemowego hamowania ludzkiego erotyzmu. Jeśli tego rodzaju hamulce funkcjonują jak w świecie islamu od tysiąca lat, nie trudno się domyślić, że staje  się to obsesją całego systemu, a nie tylko pojedynczych ludzi. Z tej przyczyny tak silnie jest zalecany muzułmanom stan małżeński, a wszelkie kontakty pozamałżeńskie surowo zabronione i karane jak najcięższy rodzaj zbrodni. Jest prawdą, że pozostawanie w stanie wolnym zwiększa ludzką pokusę do tego, co nosi tradycyjną nazwę cudzołóstwa. Rzecz w tym, że jego muzułmańska definicja daleko odbiega od rozumienia pojęcia w innych kulturach świata. W świecie islamu, za cudzołóstwo uznawany jest wszelki rodzaj kontaktu z kobietą, która jest własnością innego mężczyzny – męża, brata, ojca, krewnego opiekuna. Własnością, a nie partnerką. Niespokrewniony z nią muzulmanin nabywa bowiem przez akt małżeństwa prwa własności do kobiety i z tej przyczyny jest w świecie islamu uroczystością mającą mało wspólnego z chrześcijańskim weselem. To z tej przyczyny rozwód męża z żoną jest łatwy, bo podobny do pozbycia się niechcianej własności, a sytuacja odwrotna obwarowana licznymi restrykcjami.

Muzułmańscy teologowie doskonale zdają sobie sprawę z erotyczności ludzkiej natury tyle, że  uznali poligamię za zgodną z naturą jedynie w przypadku mężczyzn – tak jak i za z nią zgodną ubezwłasnowolnienie kobiet. Imamowie nie zajęli się jednak sprawą, która staje się współczesnym problemem w obszarze seksualności muzułmanów. Samotni mężczyźni emigrujący w poszukiwaniu zachodniego dobrobytu, przywożą ze sobą silnie zakorzenione przekonanie, że niezamężna kobieta również i na Zachodzie, to „dobro niczyje”, można ją zatem bez żadnych konsekwencji molestować, a nawet zgwałcić. To, że znalazła się wśród innych mężczyzn bez własnego i to męskiego opiekuna, obciąża winą ją samą i żaden islamski sąd nie wyda w tej sytuacji wyroku na gwałcicieli, a przeciwnie – skaże kobietę za wyuzdanie. Opinie o kobietach, przekazywane w Koranie i hadisach oraz wypowiadane przez muzułmańskie autorytety, są jednoznaczne i ustanawiają standard, któremu muszą podporządkowywać się wszyscy mężczyźni, jeśli nie chcą utracić autorytetu w lokalnej społeczności. „Kobiety uwielbiają męską kontrolę, ze względu na ich instynkt podporządkowania mężczyźnie. Im bardziej ją bije, tym bardziej go poważa! Nic bardziej nie rozżala kobiety, niż posiadanie męża, który jest zawsze miły i kochający”. Uczony alim – Muhammad Zaki Abd al-Qadir zasłynął powiedzeniem, że „kobiety lubią trudnych mężczyzn, takich, którzy potrafią  je złamać. Nawet wtedy, gdy wrzeszczą… w swoich sercach czują przyjemność swej słabości w stosunku do siły ich mężczyzn”.

 Bicie kobietWraz z ewolucją świata islamu i utratą źródeł niewolnic, pojawiła się postępująca obsesja wiernych Proroka na tle seksualnym. Ich kultura zmusza do wstrzemięźliwości, tymczasem świat zewnętrzny kusi, bo też seks i erotyzm są jednym z najsilniejszych ludzkich instynktów. Muzułmanie jednak sprawiają wrażenie, że pozamałżeński erotyzm jest największym wrogiem człowieka, godnym nie tylko pogardy, ale i zadawania wyrafinowanej śmierci orzekanej w imieniu prawa. Seks, z wyjątkiem małżeńskiego, jest rodzajem najcięższej zbrodni, a sama myśl o nim – śmiertelnym grzechem. Jeśli przed wejściem do toalety, czyli do miejsca, w którym pobożny muzułmanin z natury miejsca nie podlega kontroli otoczenia, zaleca mu się wypowiedzieć formułę zabezpieczającą przed wszeteczeństwem („O Allachu, poszukuję z Tobą schronienia przez szkodą, jaką mogą mi wyrządzić męskie i kobiece szatańskie moce!”), to znaczy, że seks nie jest w jego społeczeństwie zwyczajną sprawą zwykłych ludzi, ale czymś, co jest uważane za największe zagrożenie dla systemu. Robi to wrażenie trudnej do opanowania obsesji. No, bo jakie są najskrytsze marzenia pobożnego muzułmanina? Odsłania je inny z hadisów: „Boski Posłaniec zapowiedział: każdy, przyjęty przez Boga do Raju będzie miał 72 żony; dwie z nich będą hurysami, a siedemdziesiąt – to przydzielone mieszkanki Piekła. Wszystkie będą miały lubieżne organy płciowe, a on sam zostanie obdarzony wiecznotrwałą erekcją”.

Oznak obsesji muzułmańskich mężczyzn na tle seksualności kobiet jest tak wiele i mają tak oczywisty charakter, że ich powtarzanie może być nudne. Dodajmy tylko jeden przykład, który dotyczy nauk koranicznych pobieranych przez Irańczyków w ich świętym i starożytnym mieście Kom. W 1984 roku powstała tam pierwsza koraniczna szkoła dla kobiet. Nauczyciele docierali jednak na wykłady podziemnym przejściem, by nigdy nie zetknąc się ze studentkami, które słyszały tylko ich głos. Dzisiaj, uczelnia dysponuje wystarczająca liczbą wykładowczyń i męscy nauczyciele nie muszą kształcić przedstawicielek płci przeciwnej. Postęp, w świecie ortodoksyjnego islamu, rozumiany jest nie jako zmiana obyczajowości, lecz wyłącznie jako postęp organizacyjny, utrwalający to, co obowiązuje od dawna obowiązujące. Można się więc tylko dziwić europejskim „mężom stanu”, którzy dopuścili do masowego napływu młodych, samotnych i niewyżytych mężczyzn, nie biorąc pod uwagę najważniejszych konsekwencji. Biologia nie pozostawia wątpliwości co do przyczyn seksualności istot żywych i wyjaśnia je w kategoriach konkurencyjnej walki o przetrwanie genów. „Konkurencja pomiędzy jednostkami tej samej płci o partnerów płci przeciwnej, faworyzuje osobników posiadających pewne dziedziczne cechy. Istnieją dwie podstawowe formy selekcji: intraseksualna i epigamiczna. W ramach pierwszej osobniki męskie konkurują przez eksponowanie poszukiwanych cech, w ramach drugiej – żeńskie akceptują osobników męskich posiadających pewne, cenione cechy. W niektórych przypadkach przedstawiciele jednej płci monopolizują seks – sytuacja zwana poligamią – tworząc w ten sposób szczególnie korzystne warunki dla selekcji”.

Warunkiem efektywnej konkurencji jest jednak swoboda wyboru. Sami partnerzy, na własną odpowiedzialność eksponują swoje cechy i sami dokonują wyboru wedle własnej oceny, podpowiadanej przez ich genetyczną konstrukcję. Muzułmański sposób doboru seksualnego jest zaprzeczeniem pojęć „wybór” i „konkurencja” z samej jego istoty. W rzeczywistości jest wykoślawionym sposobem zapewniania mężczyźnie prawa do seksu i małżeństwa, poprzez „systemowy przydział” kobiety. Oświeceniowy myśliciel – Bastiat wyjaśniał istnienie praw naturalnych w postaci prawa do życia, wolności i własności, jako nienaruszalnych przez jakąkolwiek władzę punkt wyjścia do wolności jednostki. W świecie islamu tak rozumiane pojęcie wolności nie występuje wcale, zastąpione zupełnie innym – pojęciem „honoru” w prawie do małżeństwa i władzy nad kobietami, czego następstwem jest uprzedmiotowienie kobiet w ramach swego rodzaju „armii rezerwowej”, której istnienie gwarantuje możliwość realizowania praw męskich osobników. Bezżenność jest tam traktowana jako rodzaj kalectwa, świadectwo dewiacji lub upośledzenia. Muzułmańskie „prawo do małżeństwa”, to nic innego jak systemowa gwarancja otrzymania przez każdego muzułmanina przydziału przynajmniej jednej kobiety.

Systemowy przydział kobiet, którego oczekuje muzułmanin całkowicie zwalnia go od okazywania ciepłych uczuć, o czułości nie wspominając. Codziennym obrazkiem, który można napotkać w tradycyjnych dzielnicach Teheranu jest to, że „kobiety podążają za swoimi mężami w odległości dwóch kroków, a kiedy mężowie odzywają się do swoich żon w miejscu publicznym, nigdy nie używają ich imion. Nazywają je ‘manzel’, co oznacza ‘dom’, lub ‘chanum-e baczczeha’, czyli ‘matkami dzieci’. Wymienianie imion kobiet uważane jest za prowokujące”. W konsekwencji, to co w warunkach swobodnego doboru prowadzi do uruchomienia naturalnego mechanizmu sublimacji kolejnych pokoleń, w warunkach islamu przekształca się w zupełnie przypadkowe skojarzenie, eliminujące zalety naturalnego doboru.

Problem tkwi więc w tym, że społeczny model erotyzmu, to nie jedna ze spraw, której ludzie uczą się w szkołach, czy w instytucjach przysposobienia imigrantów, ale są to elementy wrodzone tysiącletnią matrycą zachowań. Zachodnim mężom stanu wypada współczuć, lecz nie z powodu kłopotów, które mają dzisiaj, ale ze względu na głupote, w którą się przyoblekli, aby w imię mniejszościowej poprawności zezwolić na masową imigracje ludzi o kulturowo utrwalonym, ale wręcz przeciwnym poglądzie na substancjalne dla społeczeństwa kwestie. Tyle, że to europejskie piwo musimy teraz wypić wszyscy.

By Rafal Krawczyk

1 Comment

  • Tylko samouswiadamianie islamskich kobiet moze zniszzyc Islam. I zniszczy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.