CZY ROZPAD SYRII TO RÓWNIEŻ KONIEC ROSJI?

            Bombardowanie syryjskich składów broni chemicznej przez francuskie, angielskie i amerykańskie samoloty, to na pierwszy rzut oka incydent jakich wiele. Dotyczy jednak samej istoty światowej pozycji Rosji, a także jej przyszłości, skoro w swej wojennej strategii czuje się wciąż zmuszona udowadniać, że jest pierwszorzędnym mocarstwem i pierwszoligową potęgą wojskową. Problem wszakże w odpowiedzi na pytanie, czy to zamiar wynikający z dobrze przemyślanej strategii powrotu do gry godnej globalnej potęgi, czy też działania, których źródłem jest poczucie bezradności i brak innego pomysłu. Rosja zawsze była przede wszystkim mocarstwem wojennym, nie gospodarczym, ani też jakimkolwiek wzorcem społecznego czy kulturowego porządku. Moskiewskie władze nie zdają sobie sprawy z tego, że wojenne sukcesy stają się trwałe dopiero wtedy, gdy stoi za nimi równie stabilna potęga gospodarcza. Chwilowe poczucie luksusu oraz nie liczenia się z potrzebami własnej ludności i światową opinią, a także koncentracja na zaspokojaniu narodowej żądzy wojennej sławy okazuje się czymś chwiejnym i wcale nie dającym mocarstwowej stabilizacji. Tymczasem na wojnie, to sam Pan Bóg kule nosi i finał każdej z nich jest niepewny. A może jednak Rosjanie to rozumieją, tyle, że inercja historycznego doświadczenia pcha ich wciąż do podobnego rodzaju czynów, tyle, że pozbawionych dawnej skuteczności? Po bezkarnym bombardowaniu syryjskich celów przez aliantów Rosjanie mają prawo być nie tylko zaskoczeni tego łatwością i bezkarnością, ale i zaniepokojeni obrazem własnej bezsilności i przejawiać rodzaj żądzy odwetu. Były one przy tym swego rodzaju wizerunkowym policzkiem zapowiadającym możliwość powtórzenia się podobnych incydentów. Wiele wskazuje na to, że Moskwa zakładała, iż ma pełną swobodę ruchów i nie wzięła pod uwagę reakcji reszty świata dostrzegającego już jej bezradność i słabość. Bo też i jaka powinna być jej reakcja jeśli miałaby dowieść o globalnej mocarstwowości, do której najwyraźniej znów aspiruje? Warto pamiętać, że jeszcze w czasach, kiedy miała niekwestionowaną pozycję supermocarstwa w postaci Związku Sowieckiego, atak w rodzaju bombardowania syryjskich celów nie mógłby mieć miejsca w obawie przed sowiecką reakcją i wybuchem globalnego konfliktu. Tymczasem, premier Theresa May, ogłaszając udział Wielkiej Brytanii w operacji syryjskiej zauważyła, że oto ​​„nie ma praktycznie alternatywy dla użycia siły”. Co to właściwie znaczy? Czy na tyle zmieniła się sytuacja geopolityczna, że Rosja przestała być groźbą, z którą trzeba się liczyć? W czasach jej niegdysiejszej potęgi jakiegoś rodzaju pokojową alternatywę znajdowano w podobnej sytuacji zawsze. Przypomnijmy największą groźbę wybuchu konfliktu między supermocarstwami jaką stworzył kryzys kubański w 1962 roku. Flota sowieckich okrętów była już w pobliżu wyspy i Amerykanie liczyli się z koniecznością przeprowadzenia kontrataku i możliwością wybuchu wojny nuklearnej. Nawet i wtedy Rosjanie znaleźli pole kompromisu, okręty powróciły  do baz w zamian za gotowość USA do wycofania rakiet dalekiego zasięgu z graniczącej z Sowietami Turcji. Jeśli znalazła się możliwość kompromisu w obliczu groźby wybuchu konfliktu na skalę światową, to jak odczytać rosyjski brak reakcji na nową sytuację w Syrii? Enuncjacje mocarstw zachodnich zapowiadają dalsze kroki, że oto „jeśli zajdzie taka potrzeba, uderzymy ponownie”. Rosja wciąż ogranicza się do słownych połajanek i nie widać w jej zamiarach determinacji do frontalnej konfrontacji.

Wiele wskazuje na to, że w Moskwie dominowało przekonanie, że – jak to dawniej bywało – strach Zachodu wobec zagrożenia jej odwetem będzie wystarczająco silny, aby utorować drogę dla bezkarnego powrotu na pozycję mocarstwa pierwszej rangi. Tymczasem, to już nie wystarcza, a sama Rosja, gwałtownie osłabiona w globalnej agresywności nie ma pomysłu jak z tej pułapki się wydostać i co robić dalej, skoro  rezultat pełnej wojny, nawet krwawej i gwałtownej byłby zapewne dla niej wyrokiem. Objawy paniki jakie pojawiły się pośród brytyjskich internautów świadczą jednak o tym, że zwykli ludzie wciąż myślą dawnymi kategoriami i obawiają się śmiertelnego odwetu w postaci światowej wojny nukleranej. „Gramy w bardzo niebezpieczną grę z Rosją” – czytamy w angielskiej prasie – „a tego konsekwencje będą poważne”. Jakie mogą być jednak te konsekwencje?  Czy Rosja jest wciąż śmiertelnym zagrożeniem dla reszty świata?

Zagadką mogącą pomóc w zrozumieniu rosyjskiego przekonania o wyjątkowości narodu i wielkiego dlań przeznaczenia w przyszłości może być sama historia kraju. Jest pod wieloma względami odmienna od dziejów innych wielkich tworów politycznych świata. Również i z punktu widzenia polskiej historii, rzecz uznawana była za wyjątkową, tyle, że w negatywnym słowa znaczeniu. Relacje Rzeczypospolitej z państwem carów najlepiej oddaje określenie, jakiego kiedyś użył król Zygmunt II August. W jednym z listów ostatni Jagiellon nazwał Wielkie Księstwo Moskiewskie „nieprzyjacielem naszym przyrodzonym”. „Przyrodzonym”, czyli danym z góry, stałym, którego nigdy się nie pozbędziemy. Jakie w tych okolicznościach znaczenie ma teza, że jednak może zdarzyć się sytuacja, kiedy Rosja przestanie być wrogiem z tej przyczyny, że jej zwyczajnie zabraknie. Czy to w ogóle możliwe? Mało kto, wobec pięciuset lat jej wrogiego wobec Europy istnienia, jest gotów w taką przepowiednię uwierzyć.

Jako odrębny twór kulturowy i polityczyny, Rosja pojawiła się wraz z carem Iwanem IV, do którego przylgnął przydomek „Groźny”. Słowo w rosyjskiej tradycji językowej oznacza nie tylko budzenie w inych strachu. To było cechą niemal wszystkich wielkich władców, ponieważ strach jaki budziła ich ewentualna zemsta był sam w sobie orężem broniącym przed mniej czy bardziej podstępnymi wrogami. W wersji rosyjskiej „groznyj”, to nie tylko „budzący strach”, „władny” i „potężny” ale również „mogący skrzywdzić, spowodować coś złego”. To ostatnie określenie w języku rosyjskim nie ma głęboko negatywnego znaczenia, niesie za to element nieprzewidywalności i braku klarownego mechanizmu postępowania ze strony „groźnego osobnika”, który używa władzy tak jak chce nie licząc się z okolicznościami i historyczną tradycją. A co, jeśli taki osobnik jest kimś, którego władzy nikt nie kwestionuje, z której nikt go nie rozlicza, ani też nie stawia odrębnych wymagań moralnych?

Iwan Groźny był pierwszym Rosjaninem w tym znaczeniu, że nie czuł się już kijowskim Rusinem, lecz władcą, który cieszył się – jak chanowie mongolscy – nieograniczoną swobodą postępowania. Tej możliwości nie miał wcześniej żaden europejski władca, za to jego następcy aż po ostatniego cara Rosji Mikołaja II mieli pod tym względem niczym nieograniczoną swobodę przez całą połowę tysiąclecia. Więcej, tę samą swobodę i wmontowany w system brak społecznej kontroli władzy posiadali rosyjscy politycy już po upadku caratu – Lenin, Stalin, pierwsi sekretarze KPZR aż po Gorbaczowa, a dzisiaj sięga po nią Putin. Dość przypomnieć, że wszyscy cieszą się tam rodzajem historycznej estymy (z wyjątkiem Gorbaczowa i Jelcyna, czyli dwóch, którzy usiłowali upodobnić się do przywódców typu zachodniego) dającej im władzę w niczym nie kontrolowaną przez społeczenstwo. W wyborach prezydenckich po ustąpieniu Jelcyna, ceniony na Zachodzie za swój liberalizm Gorbaczow uzyskał w Rosji zaledwie jednoprocentowe poparcie. Źle też wspominany jest i sam Jelcyn, jako przywódca, który usiłował wprowadzić liberalne metody rządzenia. Te, Rosjanom kojarzą się z chaosem, czyli z ich punktu widzenia z czymś najgorszym obdarzanym mianem „smuty”. Pojęcie ma mało wspólnego z uczuciem smutku, chociaż brzmi podobnie. Określenie smutnoje wriemia, ma związek ze smutkiem w tym rozumieniu, że oznaczało „burzliwe czasy”, „czas zamętu”, nieporządku i nieistnienia silnej władzy centralnej. Pojęciowo, nie ma nic wspólnego z tradycją bizantyjskiego prawosławia, czy też rzymską starożytnością nie tolerujących pełnego samowładztwa. Jest określeniem czysto rosyjskim i równie czysto rosyjskim doświadczeniem politycznym. Historycznie obejmowała okres kryzysu państwa od śmierci ostatniego cara z dynastii Rurykowiczów w 1598, do objęcia tronu przez dynastię Romanowów w roku 1613, formalnie panujących aż do 1917 roku. Okres „smuty” łączy się w rosyjskiej pamięci politycznej z intrygami uzurpatorów pragnących przejąć tron, a także z interwencją wojsk polskich i szwedzkich oraz klęskami żywiołowymi (klęska głodu w latach 1601–1603) i kryzysem społeczno-gospodarczym. Razem było to piętnaście lat. To jednak niewielki okres w piećsetletniej historii Rosji nie dający jej argumentu o prawie do panowania nad innymi narodami. A jednak, to wtedy wyłoniło się przekonanie, że ma ona w świecie do wykonania szczególną misję o dość paradoksalnej treści: uratowania go przed „nierosyjskością”. Moskiewscy Euroazjaci są bowiem przekonani o tym, że tego rodzaju misja jest istotą istnienia i ma poniekąd charakter nadprzyrodzony. Trudno jest i dzisiaj wytłumaczyć agresywne poczynania Putina i jego mocarstwowe zachowanie, skoro żadne poważne argumenty nie mogą być realną podstawą tego rodzaju poglądu.

Wizja świata prezentowana przez tak zwanych Eurazjatów sprowadza się do wiary w istnienie rosyjskiego „przeznaczenia”, czyli przekonania, że oto z rzekomo oczywistych racji historycznych do Rosjan właśnie powinno należeć przywództwo Eurazji i wzorzec dla reszty świata. Jedynie w jego zachodnim zakątku oraz dalej, na południu i wschodzie, gdzieś w regionie Oceanu Indyjskiego i Morza Południowo-Chińskiego mają prawo istnieć społeczeństwa na podobieństwo Indii czy Chin. Tłumaczyć to ma również obecną sytuację w Europie i  konieczność likwidacji tworów dla koncepcji zbędnych. Eurazjaci nie pozwalają uznać, że początki Rosji były tożsame z dawną Rusią Kijowską. Wywodzą bowiem jej istnienie nie z tej ostatniej, lecz z dawnego euro-azjatyckiego pogranicza Wielkiego Księstwa Moskiewskiego dostrzegając w jego głębokiej odmienności od Kijowszczyzny jądro problemu, którego źródło tkwi w stepowo-mongolskim okresie historii Rosji. Dlatego też, prawdziwe jej oblicze ma nie być kształtowane przez prawosławie i z pewnością nie to, które zrodziło się w greckim Bizancjum. Cechą jego rosyjskiej wersji ma być nie tyle sama formuła religijności, ile istnienie silnej synergii pomiędzy pogańskim i  rosyjskim sposobem myślenia, a także rodzaj podwójnego widzenia świata nakładającego się na obraz otoczenia jako rodzaju wzajemnego przenikania się przysłowiowego Kozaka i Tatarzyna. Dowodzi, być może nie bez racji, że rosyjskie prawosławie i tradycyjne chrześcijaństwo nie tylko nie są tożsame, ale nawet nie należą do tego samego rodzaju historycznej logiki. Rosyjskie ma być znacznie bliższe pogaństwa i azjatyckości niż tradycji greckiej. Ma być też daleko idącą odmiennością poglądu na świat, spojrzeniem które wcale „nie jest religią, lecz tradycją, będąc o wiele bliższe temu, co uznaje się za odmianę pogaństwa”.  Wedle tej wizji, Europa jako część świata składa się z dwóch odmiennych kompleksów kulturowych: atlantyckiego – świeckiego, racjonalistycznego, skomercjalizowanego i indywidualistycznego oraz euroazjatyckiego – nie tyle nawet religijnego, co sakralnego w swej pogańskiej logice, po trosze barbarzyńskiego, nastawionego kolektywistycznie i wspólnotowo, a nie indywidualistycznie i jednostkowo. Tertium non datur, ponieważ tylko Rosja jest w stanie obronić Europę przed „agresywną hegemonią pozbawionej duchowości Ameryki”. Prawosławie nie jest w tym ujęciu zwykłą religią, lecz kompleksową tradycją i jest o wiele bliższe temu, co nazywamy pogaństwem. Nie kłóci się to rzekomo z ideą państwa pielęgnującego demokrację, ponieważ w rosyjskiej przestrzeni duchowej „ponadindywidualna osobowość zastępuje zachodnią ideę wolności jednostkowych”.

Rosjanie nie uważają Ukrainy za samodzielny podmiot zdolny do istnienia, a początki samej Rosji wywodzą nie z Rusi Kijowskiej, lecz z dawnego euro-azjatyckiego pogranicza Wielkiego Księstwa Moskiewskiego, dostrzegając w jego głębokiej odmienności od Kijowszczyzny jądro problemu, którego źródło tkwi w stepowo-mongolskim okresie historii regionu. Dlatego też, prawdziwe jej oblicze ma nie być kształtowane przez prawosławie a z pewnością nie to, które zrodziło się w greckim Bizancjum. Rosyjskie prawosławie i tradycyjne chrześcijaństwo nie tylko nie są w tym ujęciu ze sobą tożsame, ale nawet nie należą do tego samego rodzaju racjonalności. Rosyjskie, ma być znacznie bliższe pogaństwa i azjatyckości niż tradycji greckiej.

Sprawa wyjaśnia się ostatecznie, kiedy przychodzi do nakreślenia granicy, która oddziela „zachodniość” Europy od „euroazjatyckości” Rosji. Wtedy okazuje się, że całą wielkoruską ideologię można przedstawić w postaci istnienia dwojakiej Europy – tej prozachodniej i tej drugiej, związanej z Rosją. Od czasów Piotra I trwałym celem Rosji stało się dążenie do porozumienia z Niemcami, które miałoby nie dopuścić do powstania pomiędzy tymi krajami obszaru od nich niezależnego. To dosyć typowe spojrzenie Rosjanina na własne obrzeża: pod żadnym pozorem nie mogą stać się samodzielne. Teza jest trwała i dostrzegalna w całej historii Rosji, jednak jej treść wykazuje podobieństwo do myślenia znanego logice jako, circulus in definiendo, czyli błędne koło w definiowaniu, będąc przykładem błędu wyjaśniania „tego samego przez to samo” w rodzaju, że „logika, to nauka o poprawnym myśleniu a poprawne myślenie jest myśleniem zgodnym z prawami logiki”. Istotą idei rosyjskiej mocarstwowości jest nieco inne rozumowanie, tyle, że podwójnie zawiłe. Świat jest wedle niego może i tworem globalnym, ale tylko ta jego część ma prawo do swobodnego istnienia, która jest przyjazna wobec wpływów rosyjskich. Istotą rozumowania jest, że – niezależnie od rzeczywistych możliwości – Rosja jest skazana na wieczny konflikt z każdym rodzajem otoczenia, będąc w niewoli misji poddawania go rusyfikacji. Tyle, że problem nie zostaje wtedy rozwiązany, lecz przenosi się na kolejnych sąsiadów i konieczność rusyfikacji stale się odnawia. Wielu obserwatorów wyraża przekonanie, że to właśnie z tej przyczyny Rosja znalazła się w stanie dekadencji, ponieważ mimo głębokich zmian w świecie samodzielnie nie potrafi zmienić istoty swej tożsamości, a globalne przemiany spowodowały, że po raz pierwszy w dziejach jest pozbawiona prawdziwie imperialnych możliwości jej pielęgnowania.

Współistnienie z interesami Niemiec oraz stworzenie z nimi politycznego bloku, to podstawowy cel rosyjskiej strategii. Nie wyklucza się przy tym w ramach euroazjatyckości zwrotu Niemcom obwodu kaliningradzkiego jako części dawnych Prus Wschodnich. Stanowiłoby to wyraz rezygnacji Kremla „z ostatniego terytorialnego symbolu tragicznej, bratobójczej wojny” jak Euroazjaci określają drugą wojnę światową. W zamian za to, Rosja miałaby uzyskać nabytki kosztem państw Europy Środkowej a także gwarancje ostatecznego zniweczenia uznanej dla niej za groźną koncepcji federacji państw Międzymorza, jakkolwiek by ją rozumieć. Ideologowie euroazjatyckości są przekonani, że „my – Rosjanie i Niemcy, rozumujemy w pojęciach ekspansji i nigdy nie będziemy rozumować inaczej. Nie jesteśmy zainteresowani po prostu zachowaniem własnego państwa czy narodu. Jesteśmy zainteresowani wchłonięciem przy pomocy wywieranego przez nas nacisku maksymalnej liczby dopełniających nas kategorii”, a „Rosja w swoim geopolitycznym oraz sakralno‑geograficznym rozwoju nie jest zainteresowana istnieniem niepodległego państwa polskiego w żadnej formie. Nie jest też zainteresowana istnieniem Ukrainy. Nie dlatego, że nie lubi Polaków czy Ukraińców, ale dlatego, że takie są prawa geografii sakralnej i geopolityki. Naród rosyjski – wieszczą Eurazjaci – może istnieć tylko jako Imperium. Imperium, którego celem jest realizacja wielkiego projektu mesjanistycznego. Hegel pisał, że Idea Absolutna wcieliła się w państwo pruskie. Nie miał racji. To rosyjskie imperium stanie się prawdziwym Królestwem Końca Historii”. Rosyjska misja globalna jest w tym ujęciu dalekosiężna i trwała, a „w przeciwieństwie do Rzymu, imperialny impuls Moskwy – Rosji – ma głęboki sens teleologiczny i eschatologiczny”.

Określenia tego rodzaju pojawiły się po raz pierwszy pod koniec XX wieku i mogły wydawać się napuszoną prowokacją nieco odrealnionego intelektualisty. Powtórzone dzisiaj, kiedy postulaty stają się w niektórych miejscach Europy faktami, a ich autor cieszy się na Kremlu nieskrywaną estymą, każą uważnie wczytać się w jego rozumowanie. W końcu, historia pełna jest niedocenianych ideologów, których zaczęto czytać dopiero wtedy, kiedy rzeczy już się działy. By zrealizować plan, Rosja miałaby rozciągnąć najpierw pełną kontrolę nad południową i wschodnią Ukrainą. Następne w procesie odbudowy dawnych stref wpływów miały stać się nimi obszary Kaukazu, Kazachstan aż po Mongolię i Tybet, a także Serbia i Bułgaria. Wiele działań Kremla w regionie może świadczyć o tym, że plan jest traktowany poważnie, a nie tylko jako intelektualne ćwiczenie. Czy jest realistyczny, to zupełnie inna sprawa i zależy nie tylko od bilateralnych umów regionalnych potęg, ale głównie od tego, czy Rosja taką potęgą stanie się naprawdę. Jest oczywiste, że nie ma to szans realizacji bez aktywnej współpracy Niemiec z Rosją. Jeszcze do niedawna zdawało się, że jest to niemożliwe ze względu na niemieckie członkostwo w Unii Europejskiej. Tyle, że taki obraz wynikał z dotychczasowego sposobu widzenia Unii jako pokojowo nastawionego ugrupowania.

            Huntingon w swojej wizji globalnego systemu światowych cywilizacji, dla Rosji odnalazł, chyba zresztą nieświadomie, miejsce również dosyć szczególne. Jako największemu krajowi o prawosławnej dominancie przypisał przywództwo cywilizacji prawosławnej. Mało kto zastanawia się jednak nad sprzecznością zamkniętą w tym poglądzie. Był przecież jednocześnie twórcą nowoczesnej koncepcji globalnego współistnienia wielkich cywilizacji, a w jego modelu Rosja odgrywała kluczową rolę przywódcy świata prawosławnego. To, tymczasem sprzeczność z jego modelem globalnym. Jego cywilizacje mają przy tym głębokie źródła w starożytności: łacińska w Rzymie, muzułmańska w Arabii, czyli w czasach, gdy rosyjskiej nie było wcale.

                Tabela pokazuje nierówną dojrzałość poszczególnych tworów kulturowych, których wspólną cechą jest posiadanie wyraźnie sprecyzowanego i zlokalizowanego centrum. Dysponują nim Zachód, Indie, Chiny, Japonia i buddyzm. Nie posiada takiego wyraźnego i utrwalonego centrum, ani Rosja, ani islam. Już samo to świadczy o ich globalnej niedojrzałości i potencjalnej nietrwałości. Dodatkowo, Rosja wykazuje wyraźne tendencje samobójcze. Świadome zaniedbywanie rozwoju społeczno-gospodarczego, by móc poświęcić środki na manifestowanie wojennej potęgi jest samo w sobie czynnikiem o samobójczym charakterze. Syryjska przygoda Rosji wskazuje też na to, że jej upadanie weszło w fazę dojrzałości. Czym się może skończyć? Zapewne zniknięciem w formie, jaką znamy. Każda inna oznacza jednak zupełnie nowy obraz Europy i świata. Warto być na to przygotowanym.

By Rafal Krawczyk

2 Comments

  • Obecnie jedyna grupa ktora boi (a moze tylko „boi”)Rosji to rosyjska agentura oraz spekulanci ktorzy ciagle bredza o „wielkim rosyjskim rynku”.Reszta juz widzi ze to (juz nawet nie)kolos na glinianych nogach.Jedyne co im dawalo status mocarstwa to sfera wojskowa ale nigdy nie zrozumieli ze sila armii wynika z gospodarki-kiedys im to uchodzilo ale w czasach tak szybkiego rozwoju jak teraz nie da daje sie tego juz nadrobic szpiegostwem przemyslowym i nawet ich armia zaczyna byc armia (najpierw)drugoswiatowa a wkrotce trzecioswiatowa.

  • Ciekawy i trafny artykuł, choć brakowało mi jasnej definicji „pogaństwa”, do którego autor kilka razy się odnosił, a które niesie ze sobą wiele znaczeń. Poganinem może być i Grek i słowiański rodzimowierca. Islamski „giaur”, stosowany między innymi wobec chrześcijan [a pierwotnie jako określenie zaratusztrian], też można przetłumaczyć jako „poganin”.

Skomentuj Arhiz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.