HISORYCZNY WYMIAR BEZRADNOŚCI: ROSJA, ISLAM I JUDAIZM

            Teza o istnieniu swego rodzaju bezradności wobec reszty świata w przestrzeni Rosji, islamu i judaizmu może wydawać się na pierwszy rzut oka fałszywa, a przynajmniej bezpodstawna. Powiedzmy więc, że nie idzie o bieżące walki i polityczne spory, lecz o rodzaj „skuteczności ostatecznej”, prowadzącej wielkie cywilizacje do kolejnych faz przekształceń, albo też skazujące je na wygaszanie własnego istnienia. Historia podpowiada, że tego rodzaju przekształcenia – śródziemnomorskiej starożytności w europejskie średniowiecze, czy też tego ostatniego w świat nowoczesnych społeczeństw – aby mogły się zdarzyć, musiały przeżyć coś, co mogło sprawiać wrażenie globalnej katastrofy i pełnego rozkładu. Okres przechodzenia rzymskiej starożytności w średniowiecze, to czas załamywania się wielu wartości i domniemanie nadejścia bliskiego końca świata. Także i przejście świata mocarstw przemysłowych w pokojowe współistnienie narodowych potęg poprzedzał dramatyczny koniec w postaci dwóch mordeczych wojen i wielomilionowej hekatomby ofiar. Kto jednak zastanawia się dzisiaj nad ich rolą i dostrzega ich związek z powstawaniem globalnej nowoczesności? A może to dowód na to, że braudelowskie długie trwanie, zanim przejdzie z jednej formy w kolejną wymaga takiego rodzaju kataklizmu? Rzecz jednak w tym, że spojrzenie z milenijnej pespektywy może prowokować inne pytania: czy nie jest prawidłowością, że niektóre twory choć sprawiają wrażenie potęg, to jednak w trakcie wywoływanych przez nie przekształceń nagle giną? Gdzie podziała się tak potężna kiedyś łacińska rzymskość? Gdzie jest imperialny świat europejskich kolonii? Żyją już tylko we wspomnieniach i dywagacjach historyków. Czy więc nie jesteśmy i dzisiaj świadkami podobnego procesu i do unicestwienia w procesie globalizacji szykują się jedne jego części, a do kolejnej fazy ekspansji – drugie?

Wbrew przekonaniu publicystów światem rządzi coś innego, niż same tylko decyzje i spory polityków. Przywołajmy dogmat Fernanda Braudela sprzed pół wieku o tym, że w istocie nie potrafimy zapanować nad losem wielkich tworów, których jesteśmy nie tylko przyrodzonym elementem, ale i współtwórcami, tyle, że nie rozumiemy ich mechanizmów ani własnej w nich roli. Rządzą nami cywilizacyjne prawa długiego trwania, których wciąż nie potrafimy rozpoznać. To nie my rządzimy światem, lecz jesteśmy przezeń rządzeni. Przez co, albo przez kogo? Wiemy z całą pewnością, że jesteśmy tych procesów częścią i samą istotą, ale to jednak one rządzą nami, a nie my nimi. Odkrywając ich mechanizm moglibyśmy lepiej rozumieć świat, którego jesteśmy zarówno częścią, jak i tworem. Co nami zatem rządzi i co może ten proces zakłócać?

            To cywilizacje, a nie politycy, tworzą prawdziwe mechanizmy ewolucji ludzkości. Pojawia się tylko pytanie czemu służą te, których wyraźną cechą jest doświadczana przez otoczenie ułomność, wyrażająca się nie tylko skłonnością do wywoływania konfliktów, nieprzewidywalnością i zagrożeniem dla reszty, lecz także i niebezpieczeństwem mogącym doprowadzić nawet do samounicestwienia. Twory zrównoważone posiadają zabezpieczenia, które pozwalają na dostrzeżenie długofalowych interesów uczestników i mechanizmów ich oddziaływania. Kulturowe twory ułomne są właśnie ułomne z tej przyczyny, że tej cechy nie mają. Niebezpieczeństwa wynikające z samego istnienia tych ułomności, a także niepewność odruchów i tego konsekwencji są trudne do przewidzenia. Ich trwałą cechą jest też i to, że na dłuższą metę same nie potrafią zidentyfikować swoich ostatecznych celów na tyle, by nie groziły im samobójcze następstwa. Przypomnijmy kategorie kulturowe pozwalające wielkim procesom zarządzać naszym losem nie pytając nas przy tym o zdanie.

  • Cywilizacja jest czymś, w czym uczestniczymy, ale na co nie mamy wpływu. To metoda ustroju życia zbiorowego oraz twór wyższego rzędu aniżeli sama tylko wola ludzi;
  • Nie można uczestniczyć jednocześnie w dwóch rodzajch kulturowych zjawisk, a tylko w jednym z nich, a więc w kulturze urodzenia;
  • Nie istnieją skuteczne syntezy cywilizacji. Ze swej istoty, każda żyje własnym życiem poddając się odrębnym mechanizmom, a sam fakt odmienności jest tożsamy z niemożnością zmieszania się z innymi;
  • Świat wielkich kultur jest ze swej natury zmienny, a ich uczestnicy z biegiem czasu wiedzą coraz więcej o sobie samych i otaczającym ich świecie, ale trudno pojąć im istotę tego, czego są częścią;
  • Proces cywilizacyjnych przemian jest ciągły i stopniowy. Ma charakter trwały, a przekształcanie się jednych tworów w kolejne jest szybkie i dla współczesnych niespodziewane;
  • Wielkie kultury są ze sobą spokrewnione w tym sensie, że są tworami człowieka. Ludzie spełniają tu rolę dwoistą: są uczestnikami powstawania ich społecznych wartości oraz ewolucji samych cywilizacji, lecz są też biernymi ich odbiorcami. Całość wymyka się ocenie uczestników, ponieważ ich trwałość jest nieporównywalnie dłuższa niż przeciętna długość życia, a ludziom na wyrobienie obiektywnego poglądu brakuje czasu i dystansu;
  • Zanikanie jednych cywilizacji i ekspansja drugich, to swoisty „dobór naturalny”, co oznacza, że te, które lepiej spełniają oczekiwania „użytkowników” mają większe szanse przetrwania i zastępują mniej wydajne.

            Huntington słusznie został obdarzony mianem twórcy paradygmatu wskazującego na istnienie sił kształtujących życie ludzi, na które oni sami nie mają wpływu. Czy jakiś wpływ jednak mieć mogą i na czym on może polegać wyjaśnią dopiero przyszłe wydarzenia i analizy w obszarze zasad rządzących procesami globalnymi. Na dziś wiemy tylko, że formują się one w postaci wielkich cywilizacji, których aktualny obraz jest nam znany, odmienność od pozostałej reszty widoczna, lecz przyszłość trudna do przewidzenia. Rzecz w tym, że to również i nasza własna przyszłość. Skoro tak, to jej zrozumienie wymaga dokonania wysiłku i oceny miejsca w niej samych ludzi.

Teoria Huntingtona, uznana za obowiązujący nauki społeczne paradygmat, nie uniknęła uproszczeń wykrzywiających obraz świata i dróg jego ewolucji. Utrudniła też ich zrozumienie. Jego zestaw dziewięciu cywilizacji miał tworzyć kompletny obraz świata, tyle, że jak dotąd, wciąż nie możemy zidentyfikować mechanizmów działania tego procesu. Autor paradygmatu uznał wszystkie z nich za równorzędne i nie dzielił na pełne i niepełne, ale – jak dzisiaj widać – to właśnie te niekompletne, stają się szkodliwe dla możliwości osiągnięcia przez świat równowagi, oddziaływując na inne swoją nieprzewidywalnością i odstawaniem od reszty. Zajmiemy się tym zagadnieniem starając się połączyć teorię Huntingtona z wcześniejszym od niej o pół stulecia rozumowaniem Konecznego. Wydzielimy też twory ułomne.

Dążenie Huntingtona było klarowne: pragnął ukazać powstawanie jednorodnego świata, na który miałyby składać się wielkie twory, których cechą jest autonomiczność i brak dążenia do konfliktów, a jedynie do konkurencyjnego wypełniania przestrzeni globalnej. Wszystko to w gruncie rzeczy miałoby prowadzić do jakiegoś rodzaju globalizacji i stapiania się świata w jedną całość. Dzisiejszy jego obraz jest znacznie bardziej skomplikowany i temu zamierzeniu nie odpowiada, a ciężar odpowiedzialności za globalne nierównowagi spada na trzy z wielkich kultur istotnie odstających od reszty. Twory wyrastające z niegdysiejszego przepędzania stad z miejsca na miejsce z natury rzeczy nie doceniają własności nieruchomej, która im w tym ruchu przeszkadza. Echo tej niechęci widoczne jest we wszystkich trzech. Ani muzułmanie, ani Rosjanie, ani też Żydzi nie cenią własności nieruchomej, która jest w każdej utrwalonej cywilizacji podstawą długotrwałego rozwoju. Tylko w jej ramach może powstawać stabilne nawarstwianie się dobrobtytu. W społeczeństwach koczowniczych, to niemożliwe. Kultury mające u swych początków stabilne rolnictwo tej przeszkody nie doświadczają. Wszystkie trzy kultury ułomne – rosyjskość, islam oraz judaizm cechuje odmienny rodzaj niepełności podobnej tylko w tym, że każda prowadzi na koniec do innego rodzaju samounicestwienia. Siedem z nich jest na tyle kompletnych i samowystarczalnych, że nie widać tam uzależnienia poczucia siły od stopnia własnej agresywności.

W wersji Huntingtona cywilizacji jest dziewięć,Koneczny wymienia ich siedem, ale w jego ujęciu wydzielone zostają dwie przez Huntingtona niedostrzegane – żydowska i rosyjska. Tę ostatnią określił jako „turańską” dla podkreślenia jej syberyjsko-azjatyckich, nie zaś europejskich źródeł. Jako kultura zimnego stepu nie może mieć wedle niego – inaczej niż pierwotne prawosławie – istotnych podobieństw z tworami ciepłego Morza Śródziemnego. Te dwa obrazy świata różnią się od siebie nie tylko liczbą elementów, lecz i – co nie jest bez znaczenia – odmiennością tożsamości. Spróbujmy spojrzeć na nie pod kątem ułomności niektórych z nich oraz wniosków jakie da się z tego wysnuć w relacji do ewolucji procesów kulturowych.

Dwie z wymienionych jako odmienne – islam oraz rosyjskie prawosławie, są na pierwszy rzut oka podobne do reszty w tym rozumieniu, że posiadają określone granicami terytorium. Nie jest to jednak cechą judaizmu powodując, że jest od nich jeszcze bardziej „ruchliwy” i rozproszony po świecie. Islam, to przestrzeń rozciągnięta wzdłuż całej półkuli ziemi – pomiędzy marokańskim wybrzeżem Atlantyku a Indonezją. Rosja, to niemal równie wielki teren rozłożony pomiędzy wschodnimi granicami Europy a pacyficznym Sachalinem i Kamczatką. Trzecia kultura, przez Huntingtona nie dostrzeżona – judaizm, tym się różni od dwóch pierwszych, że o dwóch tysięcy lat nie ma rodzimego terytorium zamieszkania (Izrael jest tworem młodym, małym i stworzonym sztucznie), ale jej cechą jest równie globalne rozproszenie pośród innych i możliwość przenikania do innych kultur a także ich zakłócania.

            Zachód od czasów starożytnych był zafrapowany kulturą Żydów, zawsze i nieodmiennie postrzegających świat po swojemu oraz inaczej niż Grecy i Rzymianie. Stało się to przyczyną dwóch tysięcy lat kulturowej obcości tak głębokiej, że graniczącej z samounicestwieniem judaizmu. Dla niego punktem wyjścia do oceniania ludzkości był bezosobowy Bóg o transcendentnych cechach, dla europejskiej łacińskości – było to zawsze zadanie samych ludzi poprzez definiowanie obrazu samych siebie oraz ich stosunku do boskości. Nieprzystawanie jednego poglądu na świat do drugiego było tak głębokie i oczywiste, że manifestowało się trwałą konfliktowością współżycia. Tym bardziej zastanawia zdziwienie nieustannie widoczne w kulturze żydowskiej, która bez żadnych podstaw kulturowych uznaje się za część Zachodu, chociaż w istocie jest jego religijno-filozoficzną odwrotnością. Najdosadniej wyraził to kiedyś Adam Jerzy Czartoryski, gdy stwierdził, że trzeba „przekształcić Żydów z nieużytecznych i szkodliwych członków społeczeństwa na obywateli dobrych i przywiązanych do kraju, nadać im więcej światła, a mianowicie moralności, na której im brakuje; jednym słowem zrobić z nich chrześcijan cywilnych, to jest ludzi, co by dla bliźnich, dla monarchy, dla kraju chrześcijańskich nabrali uczuciów”. Podobną opinię mógłby wyrazić o Rosjanach i muzułmanach, tyle, że jako dla obywatela Rosji mogłoby się to okazać równie groźne jak miało to niedawno miejsce w przypadku Sieregieja Skripala i jego córki.

Opinie nieprzychylne Żydom wygłaszał też i Stanisław Staszic określając ich jako „naszego kraju letnią i zimową szarańczą”, ponieważ „ubożą ludzi pracowitych, najżyźniejsze pola niszczą, wsie napełniają nędzą, a powietrze zarażają zgnilizną. Żydostwo nasze wsie uboży, a nasze miasta smrodem napycha”. Po 1815 roku jego poglądy przybrały formę jeszcze bardziej radykalną. Pisał, że wśród trzech największych nieszczęść dawnej Rzeczpospolitej: braku dziedziczności tronu, braku stałej armii i napływu Żydów, to właśnie ci ostatni stanowią największe i trwałe nieszczęście, bo „chociażby nawet państwo polsko-litewskie nie było podzielone, chociażby po podziale znowu zjednoczonem zostało, przecież z tą wewnętrzną skazą nigdy nie może nabrać właściwych sobie sił ani czerstwości”. Ostatecznie doszedł do wniosku, że winna temu jest żydowska religia. Trudno jest podzielić ostatnią opinię w obliczu faktu, że echo problemu jest słyszalne do dzisiaj, chociaż prawdziwie religijnych Żydów pozostało już niewielu. W czym zatem rzecz, jeśli nie w religii? Czy naprawdę istotą żydowskości jest ona sama, czy też coś innego i czy jej mechanizm w ogóle nadaje się do bezkolizyjnego współistnienia z innymi wielkimi kulturami? Dlaczego od dwóch tysięcy lat wciąż powtarza się ta sama historia społecznej tolerancji dla inności Żydów, tyle, że jedynie do czasu, gdy zaczynają skutecznie konkurować z miejscowymi w przestrzeni polityki i gospodarki a reakcja otoczenia staje się wtedy tak gwałtowna, że zmierza ku eksterminacji?

Na czym polega wspólnota mechanizmów żydowskości oraz islamu z istotą rosyjskości oprócz tego, że wszystkie trzy cechuje pogarda dla wartości przychodzących z innych stref kulturowych? Odpowiedź na pytanie nie sprawia trudności. Islam jest nieodrodnym dzieckiem judaizmu, tyle, że nań obrażonym i pozbawionym eksluzywizmu tego ostatniego. Z powodu prostoty, otwartości dla neofitów i małych wymagań intelektualnych przewyższa go jednak liczebnością.  Mahomet wyobrażał sobie, że Żydzi szybko i masowo przejdą na tworzone przez niego wyznanie, ponieważ jego kanony nie były dla nich nowością, ale swoistą repliką judaizmu dostosowaną tylko do warunków arabskiego koczownictwa. Kiedy tak się nie stało, odwrócił się od Jerozolimy i Żydów zagniewany nakazując ostentacyjnie zmienić kierunek modlitwy na Mekkę, chociaż Jerozolima wciąż pozostała dla muzułmanów miejscem świętym. Podstawowych kanonów swego przesłania nie zmienił i pozostało w islamie wiele podobieństw do judaizmu. Dla chrześcijaństwa (skądinąd uznanego za Trzecią Religię Księgi), nazbyt dla niego rzymsko-łacińskiego, większego uznania już nie odnalazł.

Powinowactwo judaizmu oraz islamu z rosyjskością ma wymiar odmienny, szczególnie w obliczu bezbożności tej ostatniej. Wizja świata lansowana przez rosyjskich Eurazjatów sprowadza się do wiary w istnienie „przeznaczenia” i przekonania, że to do Rosjan należy przywództwo subkontynentu i prawo do współrządzenia światem. Jedynie w jego zachodnim zakątku i dalej, na południu i wschodzie, gdzieś w regionie Oceanu Indyjskiego i Morza Południowo-Chińskiego mają prawo istnieć narody na podobieństwo Indii czy Chin. Tłumaczyć to ma również tymczasowość obecnej pozycji Rosji w Europie oraz konieczność likwidacji tworów dla koncepcji zbędnych. „Rosjanie powinni uświadomić sobie, że przede wszystkim są prawosławnymi, w dalszej kolejności – Rosjanami, a dopiero potem – ludźmi”. Prawdziwe oblicze Rosji nie jest kształtowane przez religię, a z pewnością nie taką, jaka zrodziła się w śródziemnomorskim Bizancjum. Cechą rosyjskości ma być nie tyle sama formuła religijności, ile istnienie rodzaju synergii pomiędzy pogańskim i chrześcijańskim sposobem myślenia, a także podwójne widzenie świata nakładającego się na obraz otoczenia w postaci przenikania się przysłowiowego Kozaka i Tatarzyna. Rosyjskie prawosławie i tradycyjne chrześcijaństwo nie tylko mają nie być czymś tożsamym, ale nawet nie należeć do podobnego rodzaju logiki. Rosyjskie, jest w myśl tej argumentacji znacznie bliższe pogaństwa i azjatyckości niż dawnej tradycji greckiej. Ma być też daleko idącą odmiennością poglądu na świat, spojrzeniem które wcale „nie jest religią, lecz tradycją, będąc o wiele bliższe temu, co uznaje się za odmianę pogaństwa”.

Eurazja jako część świata, wedle rosyjskiej wizji składa się z dwóch przeciwnych kompleksów kulturowych: atlantyckiego – świeckiego, racjonalistycznego, skomercjalizowanego i indywidualistycznego oraz euroazjatyckiego – nie tyle nawet religijnego, co sakralnego w swej pogańskiej logice, po trosze jednak barbarzyńskiego, nastawionego kolektywistycznie i wspólnotowo, a nie indywidualistycznie i jednostkowo. Rozumowanie prowadzi Rosjan do przekonania, że w ewolucję ich kraju wmontowane jest przeznaczenie w postaci pozycji globalnej potęgi. Nie biorą pod uwagę tego, że możliwe jest jednak unicestwienie jego istnienia w formie jaką znamy. Uznają, że tylko Rosja jest w stanie obronić świat przed agresywną hegemonią pozbawionej duchowości Ameryki. „Prawosławie nie jest religią, lecz tradycją i jest o wiele bliższe temu, co nazywamy pogaństwem”. Nie kłóci się to rzekomo z ideą państwa demokratycznego, ponieważ w rosyjskiej przestrzeni duchowej „ponadindywidualna osobowość zastępuje zachodnią ideę wolności jednostkowych”. Sprawa wyjaśnia się ostatecznie, kiedy przychodzi do nakreślenia granicy, która oddziela „zachodniość” Europy od „euroazjatyckości” Rosji. Wtedy, okazuje się, że całą wielkoruską ideologię można określić jako wizję „dwoistości Europy” – tej prozachodniej i tej związanej z Rosją.

Przedstawione rozumowanie jest zgodne ze stanowiskiem putinowskiego Kremla oraz dążeniem Rosji do współrządzenia Europą przez przywrócenie współpracy z agresywnymi Niemcami i stworzenie dominującego politycznego bloku. Nie wyklucza się nawet zwrotu obwodu kaliningradzkiego jako części dawnych Prus Wschodnich. Stanowiłoby to wyraz rezygnacji Kremla „z ostatniego terytorialnego symbolu tragicznej, bratobójczej wojny” jak nurt euroazjatycki określa drugą wojnę światową. W zamian za to, Rosja miałaby uzyskać nabytki kosztem państw Europy Środkowej, a także gwarancje ostatecznego zniweczenia uznanej dla niej za groźną idei federacji państw Międzymorza, jakkolwiek by ją rozumieć. „My, Rosjanie i Niemcy, rozumujemy w pojęciach ekspansji i nigdy nie będziemy rozumować inaczej. Nie jesteśmy zainteresowani po prostu zachowaniem własnego państwa czy narodu. Jesteśmy zainteresowani wchłonięciem przy pomocy wywieranego przez nas nacisku maksymalnej liczby dopełniających nas kategorii”.  Rosyjska misja globalna jest w tym ujęciu dalekosiężna i trwała, ponieważ „w przeciwieństwie do Rzymu, imperialny impuls Moskwy – Rosji – ma głęboki sens teleologiczny i eschatologiczny”. Nic dodać, nic ująć, bo to istota i przyszłość rosyjskości…

Wydaje się, że powszechnie nierozumianym powodem nierównowagi dzisiejszego świata nie jest nowatorskie pragnienie zmiany jego porządku ze strony Rosji, judaizmu i islamu. Przeciwnie, prawdziwą tego przyczyną jest to, że w swej schyłkowości nie potrafią znaleźć godnego miejsca dla siebie samych. Upadek wielkich kultur zawsze oznaczał perturbacje dla pozostałej reszty. Nie ma powodu sądzić, aby widoczne dogorywanie trzech z nich nie miało wpływu na współczesny obraz świata i nie skończyło się ich zniknięciem z cywilizacyjnej mapy globu.

By Rafal Krawczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.