Zapadło mi w pamięć pytanie skierowane do brytyjskich specjalistów w związku z Brexit’em – co teraz stanie się z Wielką Brytanią i Unią Europejską? Odpowiedź była nie mniej zaskakująca: „My też nie wiemy i prawdę mówiąc nikt chyba tego nie wie”. Jak to możliwe, by wydarzenie o europejskim i wręcz światowym zasięgu toczyło się samą tylko siłą własnej bezwładności i nie mogli jego przebiegu zrozumieć nawet najżywiej zainteresowani? Czy to nie dowód na lansowany przez Fernanda Braudela pogląd, że w najważniejszych sprawach to nie uczestnicy wydarzeń decydują o ich losach, lecz biegną one wedle jakiejś własnej logiki stawiając ich stale w obliczu niespodzianek. Szkoda tylko, że tego mechanizmu nie rozumiemy, nikt go nie bada i najczęściej dajemy się wydarzeniom zaskoczyć.
Dzisiejsze problemy Wielkiej Brytanii to nie błąd ani wypadek, lecz następstwo wielowiekowego udziału w historii. Do pewnego stopnia jest też ofiarą własnego sukcesu. Każdy kraj, któremu los podsuwa rolę światowego mocarstwa wyrabia sobie przekonanie, że to tylko jego własna zasługa, a skoro był – jak w przypadku Anglii – tak bardzo efektywny, to trwać to będzie wiecznie. Anglicy są więc zaskoczeni nie tylko trudnościami jakie zaczynają się przed nimi piętrzyć, ale – co gorsze – również i narastającym poczuciem śmieszności w tym starciu. Imperialne nadęcie zderza się z nagłą nieporadnością, prowadząc do frustracji, której źródłem jest nierozumienie sytuacji w jakiej się znaleźli. Zamiast wyjścia „z przytupem” Wielką Brytanię czeka raczej upokarzający proces exit’owy, którego finału nikt nie zna a logiki nikt nie rozumie.
Referendum Brexitowe sprzed trzech lat Anglicy uznali za triumf zimnej krwi i narodowych zdolności politycznych. Zostało powitane z aplauzem i przekonaniem, że rozstanie z Unią Europejską jest już nie tylko faktem, lecz również i zwycięstwem samej brytyjskości. I co teraz? Warto zastanowić się nad istotą tego wydarzenia, które może w przyszłości równie dobrze przydarzyć się każdemu krajowi. Spróbujmy odpowiedzieć na pytanie o przyczynę niespodziewanych przeszkód, które wyrosły przed Brytyjczykami powodując, że dzisiaj nikt nie tylko nie jest w stanie kontrolować przebiegu ich wyjścia z europejskiej Unii, lecz więcej – wszyscy przestali rozumieć na czym właściwie polega proces, którego są uczestnikami.
Wielka Brytania, to kraj szczególny. Europa kontynentalna w ten czy inny sposób uważa się za spadkobiercę łacińskiej starożytności. Z Wielką Brytanią zawsze jednak było inaczej. Prawda, że pojawiła się w europejskiej świadomości jako rzymska Britania, ale jej „przygoda” z łacińskim imperium, to nietrwały rezultat inwazji z czasów cesarza Klaudiusza. Tylko cztery stulecia funkcjonowała jako rzymska prowincja, by zniknąć z przestrzeni łacińskości na długie wieki stając się częścią normańskiej Skandynawii. Łacińskie cechy brytyjskości ostatecznie wygasły w VI wieku i doznały pewnego odnowienia w okresie znacznie późniejszym jako swego rodzaju wtórne echo historii. To szmat czasu. Legiony opuściły Anglię w połowie V stulecia powodując, że stała się trwale częścią normańskiej przestrzeni kulturowej. Europejska łacińskość – w zupełnie nowej formule – powróciła na dobre dopiero tysiąc lat później. Inaczej mówiąc, historia sprawiła, że Wielka Brytania stała się europejska, ale późno, na swój własny sposób do tego całkiem odmienny od Kontynentu. W gruncie rzeczy, ta „europejskość” była echem resztek jej „skandynawskości” złączonych z pamięcią o dawnej łacińskości. Jako zlepek czterech odrębnych tradycji kulturowych jest przy tym głęboko niejednolita. Walia, to pozostałość Brytanii najstarszej – celtyckiej i jeszcze przedrzymskiej. Sama Anglia, dominująca nad resztą narodowości obszarem i liczbą ludności jest często utożsamiana z brytyjskością, co jest jednak uproszczeniem, bo w swej istocie stanowi to tylko następstwo anglo-germańskiej kolonizacji celtyckiej wyspy przez ludność z regionu Jutlandii. Pozostaje Szkocja, samodzielne królestwo wysunięte daleko na północ i szczycące się długotrwałą tradycją odrębności w uznaniu, że dopiero ponad dwieście lat temu została okolicznościami historycznymi przymuszona do unii z Anglią. Irlandia Północna, to jeszcze inna historia. Jest echem napaści Cromwella na niepodległą celtycką Irlandię i jej siłowego wynarodowienia na angielsko-szkocką modłę. Wszystko to zostało pokryte późniejszą potęgą brytyjskości, tyle, że w przestrzeni kulturowej nic nigdy nie jest zakryte do końca.
Świat przyzwyczaił się, tak jak i sama Anglia, by widzieć ją z perpektywy globalnej. Sentyment lub inny rodzaj emocjonalnego związku czują do niej byłe kolonie rozsiane po ziemskim globie. Przyzwyczaili się do tego i sami Anglicy nie biorąc jednak pod uwagę tego, że Wielka Brytania, to coś znacznie więcej niż sama Anglia narodzona z jej dawnej globalnej pozycji w konflicie z „lokalnością” jej innych części. Zachwianie się tej konstrukcji w przyszłości spowodować może nie tylko jej rozpad na cztery niezależne fragmenty, lecz również i takie, w których obudzi się na nowo poczucie odrębności od brytyjskości. Gdzie się ona wtedy podzieje i na czym oprze poczucie przebrzmiałej potęgi? Niejednakowość części ujawnia się wraz z perspektywą zmiany pozycji kraju w Europie i świecie, co w przypadku Wielkiej Brytanii może być niedługo faktem. Co wtedy? Kwestia północnej części Irlandii pojawia się jako pierwsza i jako powracająca perspektywa nagłego ustanowienia twardej granicy pomiędzy obydwiema częściami wyspy sprzecznej z utrwaloną już tradycją otwartości.
Inaczej mówiąc, sama Wielka Brytania ma problem ze zdefiniowaniem własnej tożsamości. Specyfika jej dziejów uczyniła z niej nie tyle kraj europejskiego obrzeża, ile największą dziewiętnastowieczną potęgę świata – gospodarczą, polityczną i kulturową. To zapadło w historyczną pamięć narodu i jest żywe nawet wtedy, jeśli stanowi słabo pamiętaną przeszłość i nie ma już wiele wspólnego z rzeczywistością. W tym okresie, brytyjskość stała się nie – jak przedtem – symbolem wyspiarskości, ile pierwszym w świecie tworem o globalnych wymiarach. Uciec od tej pamięci się nie da, chociaż warunki zmieniły się głęboko i potęgą o takim zasięgu Anglia już dawno nie jest. Historyczne poczucie wielkości wciąż przebija się jednak przez pokłady kulturowej pamięci i w brytyjskiej dumie stale pobrzmiewa imperialne echo. Z tej perspektywy Brytyjczycy wyobrażają sobie, że ogłaszając opuszczenie Unii Europejskie zostaną z otwartymi rękami przyjęci przez resztę anglosaskiego świata, ponieważ Anglia była kiedyś ich początkiem. Okazało się jednak, że – chociaż ten anglosaski świat jest obszerny (USA, Kanada, Australia, Nowa Zelandia, Afryka Płd.) – to wcale nie kwapi się z przyjęciem do swego grona kraju będącego kulturowo ich początkiem, tyle, że dziś odległym i z ich punktu widzenia bardziej już europejskim niż globalnym. Paradoksalnie i poniekąd z historyczną krzywdą, Wielka Brytania pozostaje więc ze swym Brexit’em całkiem sama. Może dlatego, że jest daleko od całej reszty brytyjskości, tak jak daleko są od siebie położone wschodnia i zachodnia półkula ziemi.
W pewnym zakresie, angielska świadomość globalności jest jednak zgodna z faktami. Angielski jest najpopularniejszą mową świata, co czyni go językiem prawdziwie międzynarodowym. W około 40 państwach jest językiem urzędowym i ojczystym dla z górą 350 milionów ludzi, a mową powszechnie nauczaną wśród 1,6 miliarda ludzi. Tyle, że użyteczność języka nie przekłada się ani na potęgę gospodarczą, ani polityczną.
Jak powiązać ze sobą dwa historyczne fenomeny: jeden w postaci wysforowania się niszowej kiedyś angielszczyzny na pierwszoplanowe miejsce w świecie i drugi – okresowego przekształcenia się Anglii we wzorcowy rodzaj mocarstwa o globalnej skali? Co z tym zrobić dzisiaj, skoro tylko w dawnym imperialnym znaczeniu Wyspy mogły odczuwać prawdziwą jedność interesów. Dzisiaj, poczucie wyspiarskiej wspólnotowości przestaje być istotne, a samodzielną rolę zaczynają grać tradycje lokalne. Oto nagle, północna część Irlandii poczęła odczuwać rzecz niespodziewaną, czyli bliskość w stosunku do jej części południowej z którą do niedawna wojowała. Szkocja przypomniała sobie setki lat państwowej samodzielności zanim w XVIII stuleciu stała się częścią Zjednoczonego Królestwa. Walia posłyszała echo celtyckiej przeszłości. Gdzie w tym wszystkim jest kontynentalna Europa i jak zrozumieć procesy brytyjskości, których obecnej istoty nie do końca pojmujemy?
Wielka Brytania, to jednak wciąż fenomen na światową skalę. Formalnie, jest częścią Europy, lecz nie bez przyczyny na wyspach mówi się o tej ostatniej jako o „kontynencie” co ma podkreślać różnicę pomiędzy nim samym a Wyspami. Tyle, że dzisiaj, sama Anglia ma problem z odnalezieniem dla samej siebie miejsca w globalizującym się świecie, w którym głębokie podziały kulturowe okazują się trwałe i raczej się nie zmniejszają. Stąd też i zamieszanie na międzynarodową skalę.
Wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej może mieć podwójne znaczenie. Po pierwsze, podkreślać jej głęboką odmienność od reszty integrujących się krajów. Po drugie, wskazywać na istotę jej tożsamości w postaci przynależności do świata anglosaskiego, do którego europejska reszta nie należy. Ten świat ma znaczenie w Europie, ale też i dominuje nad zachodnią półkulą. Podobny problem ma też i sama Unia Europejska. Razem z Wielką Brytanią może być łatwo uznana za ważną część świata zachodniego, tyle, że po opuszczeniu Unii przez tę ostatnią, jej przynależność do Zachodu wymagać już będzie komentarza. Prowadzi również do konieczności zdefiniowania na nowo jej europejskości.
Problem w tym, że wszystko, co do niedawna czyniła Wielka Brytania w przestrzeni exit’u miało sens i logikę. To, że ostateczny rezultat jest już tej logiki pozbawiony, to nie tyle wina polityków, ile historyczych okoliczności. Kraj znalazł się w sytuacji, w której żadne wyjście nie jest dobre, a sprawy – jak prorokował kiedyś Braudel – i tak toczą się wedle własnych zamysłów a nie ludzkich zamiarów. Pozostanie w Unii nie rozwiązuje żadnego problemu brytyjskiej odmienności od reszty krajów. Wyjście z niej wcale nie oznacza „powrotu” do światowej wspólnoty anglosaskości. Ten zresztą się nie spieszy się z przyjęciem „europejskiego podrzutka”. Pójście w pustkę i przekształcenie się w indywidualny symbol anglosaskości dla większości postrzymskiej Europy też nie rozwiązuje niczego. Co więc pozostaje?
Dzisiejsze problemy Wielkiej Brytanii i jej europejskości są odbiciem przemian jej tożsamości. Rzecz w tym, że historyczna świadomość społeczeństwa jest odbiciem przeszłości zwykle nie nadążając za rzeczywistością. Nie zmienia to faktu, że jej długa historia jest barwna i wręcz fascynująca.
Współczesnym Europejczykom często wydaje się, że Wielka Brytania nie jest dla kontynentu żadnym problemem. Nie zdają sobie zwykle sprawy z tego, że jej tożsamość z historycznego punktu widzenia jest daleka od jednolitości a jej europejskość jest całkiem inna w relacji do reszty. Sama historia Brytanii jest wystarczająco skomplikowana by trudno było utworzyć sobie jej jednolity obraz w dłuższej perspektywie. Przez pierwsze kilkaset lat istnienia była albo celtycka albo łacińska, nie mając z germańską angielskością nic wspólnego. Opuszczenie jej przez rzymskie legiony w pierwszej połowie V wieku nie spodowodowało jednak – tak jak w wielu innych częściach Imperium – trwałej latynizacji Wyspy. Brytania, jako jedyna na całe pół tysiąclecia wypadła z rzymskiego kręgu stając się częścią świata normańskiego, łacińskości najzupełniej obcą.
To, że Anglia nie obroniła swej łacińskości wynikało zarówno z tego, że stała się częścią Rzymu jako ostatnia i na krótko, jak i dlatego, że jako pierwsza go opuściła. Potem, oderwana od kontynentu i zasiedlana przez normańskich Anglów, Jutów i Sasów, praktycznie zapomniała o swojej rzymskiej przeszłości. Jeśli zachowały się pozostałości z dawniejszych czasów, to nie były łacińskie, lecz miały twarz celtycką (Walia, Kornwalia, Szkocja). Dawna łacińskość powróciła dopiero jako element zupełnie nowy w postaci francuskojęzycznych Normanów. Język angielski ukształtował się ostatecznie dopiero po tym, jak normański substrat wchłonął wiele elementów francuszczyzny. Dzisiejsza Anglia jest taką właśnie wypadkową tradycji skandynawsko-normańskiej pomieszanej z romańsko-francuską. Inaczej mówiąc Anglicy nie są ani „czystymi” potomkami Normanów, ani francuskich elit politycznych. Szesnastowieczna Anglia elżbietańska to zupełnie nowy i oryginalny twór kulturowy łączący w sobie skandynawską kostyczność z francuską miękkością. Dopiero jego utrwalenie dało efekt w postaci zupełnie nowego typu społeczeństwa, które okazało się nie tylko przedsiębiorcze i twórcze, lecz również bardzo ekspansywne. Z początku, jego kształt wcale nie wróżył, że bedzie największą światową potęgą.
W dniu śmierci królowej Elżbiety I (1533-1603) nikt nie przewidywał, że Anglia zapanuje nad wszystkimi kontynentami i stanie się najpotężniejszym światowym imperium. Jeszcze całe stulecie, kompleks niższości odczuwać wobec niej będą nawet Stany Zjednoczone. Okazało się jednak, że krąg który zatoczyła, przerósł jej własną wyobraźnię i dzisiejszy powrót do pozycji podobnej do startowej sprzed pół tysiąca lat spowodował, że przestali się w tym dobrze czuć sami Anglicy. Jak bowiem rozumieć nie tylko dzisiejsze zamieszanie z Brexit’em, ale też nagłe zrozumienie przez nich, że to tylko oni odczuwają go jako swoiste zawieszenie pomiędzy wielką przeszłością i trudną do zrozumienia teraźniejszością. Co więcej, wcale nie zamierzają się pogodzić ze swoją nagłą „zwykłością”. Tymczasem, to ta ostatnia cecha staje się coraz bardziej powszechnym elementem współczesności. Opuszczenie przez Wielką Brytanię Unii Europejskiej, to nie tylko zmiana geograficzna, to również uświadomienie Anglikom, że krok może być powrotem do punktu wyjścia i nie tylko przekształceniem niedawnego mocarstwa w państwo takie jak inne, ale także podważenie sensu samej brytyjskości. Co oznaczałby rozpad Wielkiej Brytanii, którego przecież wykluczyć nie można?
Warto sobie wyobrazić jak taki rozpad mógłby wyglądać. Wystarczającym dla Anglii wstrząsem była utrata imperium kolonialnego. W bardzo krótkim czasie z największego w świecie obszaru podległego jednolitemu prawu i językowi wyłoniła się jako państwo wyspiarskie średnich rozmiarów i ograniczonych możliwości – tak, jak wiele innych krajów europejskich. Jedną z reakcji na ten szok było imperialne poczucie konieczności odbicia Wysp Falklandzkich z rąk Argentyńczyków, chociaż z globalnego punktu widzenia rzecz była bezprzedmiotowa. Z dawnego imperium i tak pozostały tylko rozproszone resztki. Czy dzisiejsza konsternacja wobec perspektywy opuszczenia Unii Europejskiej nie ukaże kolejnego „dna” brytyjskich skojarzeń imperialnych?
Walijczycy i Irlandczycy zostali przez Anglików włączeni do ich państwa siłą, Szkoci – perswazją. Jednak na dłuższą metę wszystkich wiązały z Anglikami interesy kolonialne. Ogromne Imperium Brytyjskie dawało chleb swoim nacjom we wszystkich częściach świata. Teraz tego zabrakło, zastąpione Unią Europejską nie posiadającą imperialnych ambicji. Opuszczenie jej struktur wychodzi naprzeciw ambicjom Anglików, ale w sytuacji pozbawienia Wysp imperialnej potęgi i światowej wspólnoty narodów wcale nie prowadzi do celu. Tyle, że sprzeczności w tym zakresie wciąż pokrywane są znaczną przewagą ludności Anglii nad resztą – Walią, Szkocją i północną Irlandią.
W 2016 roku ludność Wielkiej Brytanii liczyła ponad 65 milionów z czego 55 (83,9%) zamieszkiwało Anglię, 5 403 700 (8,2%) Szkocję, 3 113 456 Walię (4,7%), a 1 862 100 (2,8%) Irlandię Północną. Przy tym największymi niebrytyjskimi mniejszościami byli muzułmanie (5%) i Polacy. Ostatnie dane wskazują, że w 2016 roku mieszkało nas tam 1,02 miliona, czyli półtora procent ogółu ludności. Ani jedni, ani drudzy nie mają jednak wpływu na politykę Londynu w sprawie Brexit’u. Ma na nią za to reakcja prawdziwie brytyjskich mniejszości. Widać jednak, że mogą być problemy z akceptacją jego następstw ze strony Irlandczyków z północy wyspy oraz Szkotów. Walijczycy wydają się być nieco bardziej spolegliwi. Tak czy owak Brexit może wywołać efekt w postaci secesji niezadowolonych z niej Brytyjczyków, a na koniec wcale nie jest wykluczony powrót kraju do średniowiecznych granic. Czy wciąż będzie to ta sama Wielka Brytania, czy też anglosaska ale już prowincjonalna Anglia?
Wyobraźmy sobie wystąpienie Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej i jej rozpad na mniejsze fragmenty. Można to uczynić spoglądając na mapę dzisiejszych tendencji. Szkoci podkreślają swoje przywiązanie do europejskości i odmienność od Anglików. Walijczycy szczycą się długotrwałą odrębnością kulturową i językowa. Irlandczycy, nagle przypomnieli sobie dawne powiązania z resztą wyspy. Wyjście Wielkiej Brytanii z europejskiej Unii może spowodować, że obudzimy się nagle w zupełnie innej Europie. A może to dobrze?