„TYSIĄCLETNIA ROSJA” PUTINA, CZYLI IMPERIALNE KUKU NA MUNIU

kon
Załączony obrazek ma być ilustracją rodzaju wysiłku umysłowego, który widoczny jest ostatnio w oczach Władimira Putina, kiedy to fizyczny jego aspekt jest znacznie łatwiej uchwytny, niż intelektualny. Bo też i sami Rosjanie (i nie są zresztą w tym odosobnieni) do lotności intelektu nie mają zbytniego szacunku, przedkładając nad rozum nagą siłę, a i oceniają swoich przywódców nie tyle wedle sukcesów w pracy dla mieszkańców, ile w przestrzeni porównań do dawnych jedynowładców Rosji. Rzecz w tym, że Władmir Putin przekracza właśnie zarówno granice śmieszności, jak i rozumnej argumentacji. Władca kraju, który pręży imperialnie muskuły, reprezentując przy tym kraj zajmujący pod względem wielkości PKB miejsce zaledwie w końcu pierwszej dziesiątki (i to przy tendencji spadkowej), nie prezentuje się poważnie. Przy czym, źródłem tego PKB nie jest ani technologia, ani też inna wyrafinowana działalność, lecz tylko dwa rodzaje surowców – ropa naftowa i gaz ziemny, podobnie jak ma to miejsce w przypadku Kuwejtu czy Kataru. Rosję różni jednak od tych ostatnich to, że jest od nich wielokrotnie większa, ale również i to, że jej mieszkańcy są równie wielokrotnie od tamtych biedniejsi i mniej „światowi”, chociaż z całą pewnością na każdego z nich przypada większa liczba czołgów, dział przeciwlotniczych i karabinów maszynowych.  Niedawno, rosyjski prezydent był oto głównym gościem konferencji w Soczi, która miała miejsce w dniach 23-24 października w ramach międzynarodowego klubu dyskusyjnego „Wałdaj” i odbywała się pod hasłem: „Ład międzynarodowy: nowe reguły czy gra bez zasad?”. Putin wygłosił do uczestników wielce buńczuczną mowę, która w jego mniemaniu miała być podsumowaniem podejmowanych przez niego działań na rzecz powstania nowego porządku światowego, w którym to Rosja byłaby jednym z najważniejszych rozgrywających. Argumenty, jakich w tym celu użył, wskazują jednak na poważne zachwianie równowagi umysłu – w znaczeniu możliwości intelektualnych zrozumienia tego, jaki to świat go dzisiaj otacza i w jakim kierunku zmierza. Jako samozwańczy ekspert od spraw międzynarodowych wykazał się nie tylko brakiem wiedzy, zaściankowością i prowincjonalizmem, ale i rodzajem nerwowości będącej wynikiem niepewności co do tego, czy w ogóle rozumie podstawowe zasady rządzące tym, co określa się mianem „ładu światowego”. Uderzającą cechą rozumowania, które przedstawił na konferencji, było nie tylko widoczne zagubienie, jeśli idzie o cele, które sam stawia przed sobą jako przywódcą Rosji, ale również rodzaj intelektualnej paniki graniczącej z zachwianiem umysłowej równowagi co do perspektywy losów jego kraju we współczesnym świecie.

            Kraj, na którego czele stoi Władimir Putin, to dopiero dziesiąta gospodarka świata, znajdująca się raczej w fazie zwijania, niż ekspansji. Oberwatorzy i ekonomiści nie tylko nie znajdują argumentów na rzecz zatrzymania tego procesu, ale dochodzą do wniosku, że Rosja, która w swej gospodarczej strukturze jest podobna do krajów Trzeciego Świata i nie wykazuje żadnych oznak zmiany tej tendencji, z całą pewnością nie ma podstaw, by żądać od reszty świata uznania jej wielkomocarstwowej pozycji. Najlepszym dowodem na taki właśnie stan ducha wielkich tego świata jest fakt, że przemówienie rosyjskiego przywódcy spotkało się z milczącym lekceważeniem, a na konferencję nie przybył żaden liczący się polityk europejski. Samo przemówienie Putina było natomiast mieszaniną naiwnej buńczuczności i płaczliwych żalów na niedocenianie Rosji przez Zachód i jej rzekomo wyjątkowej w świecie roli.

            Rosja, to największy w świecie obszar kontrolowany przez jednego człowieka, tyle, że zdziwienie reszty świata na widok tego fenomenu jest albo nieszczere, albo też jego źródłem jest niewiedza. Tego rodzaju tworem, wielkim, niewydolnym, zmilitaryzowanym i zawsze rządzonym despotycznie, Rosja była od pierwszych dni swego istnienia i samo to, że rzecznik rosyjskiego przywódcy dla podkreślenia tej wyjątkowości jego kraju gotów jest uznać, że nie podlega ona prawom, które zobowiązują resztę świata, nie jest w jej historii niczym nowym. Jak podkreślił, „Rosji nie da się izolować. W tysiącletniej historii nie takie rzeczy widziała”. Prawdą jest jednak również i to, że jest ona dzisiaj tworem zupełnie anachronicznym, którego cechą wyróżniającą jest fakt, że pozostaje pod każdym względem w izolacji wobec świata, od którego jednocześnie wymaga uznania za pełnoprawnego partnera, a którym też i z wielu względów już nie jest. Podstawa głębokiego przekonania Rosjan, że są oto kwintesensją dawnej Rusi Kijowskiej, a tym samym naturalną i prawdziwą częścią cywilizacji europejskiej, jest tak płytka i podszyta tak tanią ideologią, że można dojść do wnioski, że prawdziwa istota sprawy tkwi zupełnie gdzieindziej, ale z pewnością nie w definicji narodowościowej istoty dzisiejszej Rosji. W tym przypadku nie stoi za tym ani rozumowanie naukowe, ani nawet głębokie przekonanie o własnej wyjątkowości, lecz rodzaj wiary, że inaczej nie można. W przypadku Rosji i jej fałszywego przekonania co do własnych początków – do opisu stanu jej politycznych teorii oraz obsesji jej narodowych elit, pasuje określenie mieć kuku na muniu, w miejsce zorganizowanego i logicznego systemu poglądów. W polskim języku potocznym kuku na muniu oznacza właśnie mieć na jakimś punkcie obsesję zaćmiewającą zdolność logicznego myślenia. Istotne staje się wtedy zastanowienie nad przyczynami tego stanu rzeczy, które może przynieść niespodziewane następstwa, prowadzące zawsze do ostatecznej przegranej w grze, którą się samemu rozpoczęło na podstawie błędnych przesłanek. Jeśli podstawą tego rodzaju działań przestaje być żelazna logika i realna ocena stanu rzeczy, oznacza to, że zjawisko wykracza poza normalność, wchodząc w obszar czegoś, co w dziecięcym świecie uznawano kiedyś za dotknięcie przypadłością znaną właśnie jako kuku na muniu. Dawniej, kiedy Rosja była światowej rangi zagrożeniem dla innych, trzeba było udawać, że jest podmiotem rozumnym i pełnoprawnym partnerem Zachodu, dzisiaj tak nie jest i dzalsze markowanie, że nic się w tym względzie nie zmieniło, jest już tylko zbędną elegancją.

     Sformułowanie, że ktoś ma kuku na muniu jest powszechnie znane i używane w codziennej polszczyźnie. Jego użycie do tak poważnego porównania i to w międzynarodowej skali, oznacza również obowiązek głębszego omówienia znaczenia frazy w kontekście niezrozumiałych działań Rosji na arenie międzynarodowej. Powiedzenie funkcjonuje jako całość. Jeśli powiemy, że ktoś ma kuku na muniu, oznacza to kogoś głupawego, niezbyt rozwiniętego, czyli – jak kiedyś mawiano – niedokołysanego. Znaczenie powiedzenia jest znane, ale objaśnienie poszczególnych słów może okazać się istotne dla wyjaśnienia ich związku z niedawno odkrytym przez rosyjską elitę istnieniem „Tysiącletniej Rosji”. Warto rzecz poddać analizie, ponieważ fraza brzmi niemal tak samo, jak niegdysiejsza „Tysiącletnia Rzesza”, która doprowadziła do największej w dziejach świata wojennej zawieruchy.

     Dziecięce słowo kuku ma dwa znaczenia: pierwsze, to dźwięk wydawany przez kukułkę. Drugie kuku pochodzi z języka dziecięcego („mam na rączce kuku”) i wiąże się z niewielkim skaleczeniem albo zadrapaniem. Między tymi dwoma kuku nie ma bezpośredniego związku znaczeniowego a i związek postępowania Rosji z kukającym ptakiem podrzucającym innym jaja do gniazd dla ich wysiedzenia, jest nie tylko nietrafny, lecz z całą pewnością w tym przypadku zbyt łagodny. Ma jednak to kuku związek z myśleniem, o czym świadczy fakt, że może wystąpić na muniu. Przyjmiemy więc owo kuku, nie jako ptasi dźwięk onomatopeiczny, lecz rodzaj postępowania, mogący być skutkiem niewielkiego potłuczenia głowy i lekkiego wstrząsu mózgowego. W  samym słowie muniu, zamiana „ó” na „u” nie powinna mylić. Przy tak daleko posuniętym zdrobnieniu słowa „mózg” i pieszczotliwej zamiany na „munio” – „o” opatrzone kreską wyglądałoby jak coś małego na wysokich koturnach. Tak więc, z czterech możliwości wytłumaczenia znaczenia formuły: mieć kuku na muniu, wybieramy najbardziej językoznawcze, a najmniej filozoficzne, przyjmując, że „jest to formacja ekspresywna od mózg z formantem -unio (jak palunio, brzunio) i z pominięciem części wyrazu”. Wyjaśnienie potrzebne jest nam do opisania zdarzenia, które miało niedawno miejsce na wzmiankowanym spotkaniu „Klubu Wałdajskiego” w rosyjskim Soczi. W relacji z treścią wystąpienia gospodarza spotkania – Władimira Putina, nie da się go przedstawić w zwyczajowy dla tego rodzaju zdarzeń sposób.

     Putin żalił się na Amerykę jak odrzucony kochanek. Szczególnie zabolało go to, że Amerykanom jest wszystko jedno, kto zajmie dawne miejsce Związku Radzieckiego jako głównego partnera USA – Iran jako kraj, dążący do technologii jądrowych, Chiny jako pierwsza gospodarka świata, czy też właśnie Rosja jako największe, chociaż niedorozwinięte państwo świata, ale jednak supermocarstwo nuklearne. Zdaniem prezydenta Rosji, w polityce międzynarodowej Ameryki znowu widoczne są próby „rozdrobnienia świata”, ale zamiast podzielenia się nim z Rosją mniej więcej na pół, USA wydają się być przekonane o ich własnym monopolu. Putinowa Rosja nie wymaga przy tym nawet całej połowy świata, lecz chce „tylko” mieć wolną rękę w tej części wschodniej półkuli, która kiedyś była bezpośrednio nadzorowana przez Moskwę, a przede wszystkim – o czym wiemy z dziejących się wydarzeń – pragnie dla siebie Ukrainy. W związku z tym, Putin postawił oderwaną od faktów tezę, że „upolitycznione sankcje wobec Rosji były błędem, który szkodzi wszystkim”. W jego mniemaniu, Rosja nie tylko nie powinna być przedmiotem sankcji, lecz przeciwnie, to Zachód powinien zrozumieć jej zamiary i pragnienia i dopuścić ją do współrządzenia światem. Oczekuje tego bowiem nie tylko Rosja, ale rzekomo i sam świat. „Nasi amerykańscy przyjaciele – dowodził kordialnie – podcinają gałąź, na której siedzą. Nie można mieszać polityki z gospodarką, ale obecnie ma to miejsce”. Zapewnił przy tym, że stosunki rosyjsko-ukraińskie wkrótce się unormują, a istnieją nawet perspektywy, że się rozwiną. Oświadczył również, że wbrew światowej opinii, Rosja wcale nie próbuje odbudowywać imperium, nie narusza suwerenności swoich sąsiadów i nie domaga się wyjątkowego miejsca w świecie. „Szanując interesy innych chcemy po prostu, aby i nasze interesy były uwzględniane” – powiedział rosyjski przywódca i dodał, że należy jak najszybciej zakończyć wojnę na Ukrainie, a on sam nigdy nie kwestionowal tego, że „Ukraina jest nowoczesnym, pełnoprawnym i suwerennym europejskim państwem, chociaż historia formowania jej granic jest dość skomplikowanym procesem”.

     Mowa rosyjskiego przywódcy o konieczności utworzenia nowej architektury stosunków międzynarodowych szybko ukazała się w internecie, jednak komentarzy na temat istoty samego wystąpienia prezydenta w Soczi w mediach amerykańskich i europejskich było bardzo mało. Podkreślano właściwie tylko jedno przesłanie Putina, że oto „nie może dłużej istnieć ład światowy, który próbują narzucić wszystkim USA. One po prostu nie dają sobie rady z tą rolą, którą na siebie wzięły. Nie są w stanie kierować procesami, które nabierają coraz bardziej chaotycznego charakteru. Nie mogą zapewnić światu bezpieczeństwa. Przeciwnie, ich działania rodzą coraz większy chaos. Rosja proponuje rozumne sposoby i metody rozwiązywania konfliktów, aby skorzystali na tym wszyscy”. Inaczej mówiąc, przyczyną rosyjskiej ingerencji w sprawy Ukrainy jest pragnienie skłonienia Amerykanów do akceptowania interesów Rosji oraz przyzwolenie na istnienie wyłączności jej wpływów we wschodniej części Europy. „Istnienie jednobiegunowego świata jest absurdalne” – zarzekał się Putin, z czego też wynikać miałby pożytek z powrotu do dawnej dwubiegunowości świata, jak to miało miejsce w czasach sowieckich. Jak zauważył komentator, „wydaje się, że prezydent Rosji sam uwierzył w to, co mówią propagandyści z kremlowskich telewizji” i że „żyje w rzeczywistości, którą sam stworzył. I to jest bardzo niebezpieczne”.

     Wedle przedwojennego badacza cywilizacji, Feliksa Konecznego, fenomen Rosji był w historii ludzkości jedynym w swoim rodzaju. Polegał na tym, że było to państwo, dla którego istnienie społeczeństwa nie było konieczne, poza tylko jego dwiema najbardziej prymitywnymi funkcjami: siły roboczej niezbędnej dla wytwarzania nadwyżki ekonomicznej oraz źródła rekruta dla imperialnej armii. Te dwie funkcje ukształtowały Rosję jako podmiot polityki światowej oraz tworzyły jej odmienność od innych dawnych imperiów. W polityce wewnętrznej była zawsze tylko prostacką despotią, nie potrzebującą ani form przedstawicielskich, ani też konsultacji społecznych, a jej polityka zagraniczna byłaby niczym bez siły jej armii. W związku z rolą tego państwa, uformowaną przez jego historyczną lokalizację w rejonie euroazjatyckiej tundry, dla Władimira Putina i samej Rosji, dzień ukraińskich wyborów, mógł być odczuwany nie tylko jako narodowa klęska, lecz także jako dzień hańby. Zawalił się, budowany przez pięćset lat mit, że oto Moskwa samą tylko własną siłą jest w stanie przerobić naród ukraiński z „ludności lokalnej” w pełnowymiarowych Rosjan, w sposób może nie tyle nawet pokojowy, ile niezauważalny. Miałby to być również koronny dowód na jednolitą i tysiącletnią wspólnotę kulturową Rosji z dawną ukraińską i białoruską Rusią.

     Mogło być dla Putina zaskoczeniem, że w wolnych i niewymuszonych wyborach 2014 roku ponad połowa dorosłych mieszkańców Ukrainy, wybrała jednak nie tylko Europę zamiast Rosji, ale i Ruś Kijowską jako źródło swej tożsamości, nie zaś dawne Księstwo Moskiewskie. Ukraińcy dowiedli przy okazji fałszywości tezy lansowanej przez Moskwę w okresie poprzednich pięciu stuleci o kulturowej i historycznej jedności dawnej Rusi z późniejszą Rosją oraz ich rzekomo tysiącletniej i nierozerwalnej wspólnocie. A takie właśnie przekonanie wyraził na konferencji w Soczi sam Władimir Putin. Wygłosił przy tym  najbardziej antyamerykańską mowę w swej politycznej karierze. Anty-, czy pro-amerykanizm, to ostatecznie sprawa indywidualnych poglądów, ale to, co zrobił Putin wyglądało na polityczny manifest, mający prowadzić do zmiany świadomości mieszkańców współczesnego świata, uznających dzisiaj (z różnych zresztą przyczyn) amerykańskie globalne przywództwo. Putin dowodził, że Ameryka na tę pozycję nie zasługuje, ponieważ zniszczyła globalny system bezpieczeństwa oparty na wzajemnym szacunku dla stref wpływów oraz dla jej kluczowych partnerów. Odpowiada też za rozpalanie wciąż nowych konfliktów, za terroryzm i narkomanię oraz za sianie w świecie chaosu. Według Putina, przyczyną tego jest amerykańska megalomania i brak zrozumienia dla jej skutków. Sugerował, że gdyby Amerykanie w miejsce tej megalomanii zgodzili się na to, by każdy z partnerów miał formalnie przydzieloną własną strefę, w której mógłby swobodnie realizować swoją własną wizję świata, byłoby to równoznaczne z globalnym rozumieniem pojęcia sprawiedliwość. Rosja nie chce bowiem niczego innego, jak tylko prawa do działania w ramach swoich interesów w jej własnej części świata.  A że już sama jest wielkim terytorium, to i ta jej przyedzielona część świata powinna być również odpowiednio duża. I tyle. Kto ma jej ten region przydzielić i na jakich zasadach, tego już się nie dowiadujemy, prócz tego, że putinowska Rosja niczego więcej od świata nie oczekuje, jak tylko prawa do swobody działania w ramach własnej „strefy kolonialnej”. Celowo używam archaicznego pojęcia „strefa kolonialna”, nie tylko po to, by podkreślić samą anachroniczność rosyjskiego myślenia o współczesnym świecie, ale również po to, by unaocznić fakt, że to właśnie sama Rosja Putina jest tworem anachronicznym, który w związku z mentalnym tkwieniem w nieistniejącym już świecie, jest dla niego problemem właśnie z tego powodu, a nie z innych przyczyn.

            Warto pamiętać, że samo pojęcie „Rosja” jest stosunkowo młode i ma niewiele wspólnego z tysiącletnią przeszłością kijowskiej Rusi. Jeśli istotnie jakiś ma, to z gruntu sztuczny, bo oparty na rosyjskiej niechęci uznania historycznego faktu, że kulturowe powiązanie Moskwy z Europą było zawsze i pod każdym względem tak słabe, że prawie niedostrzegalne. Ze względu na jej ekspansję w kierunku Pacyfiku, zostało zastąpione jej trwałą i wielostronną łącznością z mongolską Azją. Pięćset ostatnich lat historii Rosji, to jednak ustawiczne lansowanie idei, że jest ona jednak częścią Europy, a nie Azji. Jak zauważył kiedyś Feliks Koneczny Caryca Katarzyna, panująca w II połowie XVIII stulecia wydała nawet zarządzenie stwierdzające jak najbardziej oficjalnie, że „Rosja była od początku etnograficznie i kulturalnie europejska”, a na niepotwierdzających tego twierdzenia uczonych spadała sroga niełaska.

      Z czysto politycznych i propagandowych względów pojawiła się jednak w Rosji myśl, że jej „prawdziwe korzenie” znajdują się w ukraińskim Kijowie, a nie w samej Moskwie, czy w dawnym mongolskim Karakorum. Przy tym, prawdziwym (chociaż argumentów nie ujawniono) ośrodkiem pochodzenia Rosji jako Trzeciego Rzymu i prostej kontynuacji Rzymu Cezara, Cycerona i Scypionów, miał być niegdysiejszy bizantyński Konstantynopol. To przekonanie stało się przyczyną kilku wojen bałkańskich, prowadzonych w celu trwałego zajęcia miasta dawnych grecko-bizantyńskich cesarzy i uczynienia z niego stolicy rosyjskiego imperium. Jak na prawdziwego Rosjanina przystało, frustracja Putina sprowadza się więc do irytacji z tej przyczyny, że żaden z tych celów nie został osiągnięty. Zajęcie tureckiego już dzisiaj Istambułu, nie wchodzi w grę od z górą stu lat, a Kijów się Rosji ostatecznie wymyka. Pozostaje ona wraz ze swoimi dziwacznymi pretensjami do swych rzymskich i śródziemnomorskich korzeni zupełnie sama i w swych fantazjach dość śmieszna. Zamiast jednak uznać te dywagacje za dowód błędnego rozumowania, Europa wciąż markuje, że „doktrynę Putina” traktuje poważnie, chociaż ewidentnie usiłuje ona zastąpić prawdę historyczną nacjonalistyczną mitologią.

     Problem tożsamości nazwy „Rosja” i rozróżnienia jej od pojęcia „Ruś”, powraca dzisiaj w związku z ostatecznym krzepnięciem państwowości ukraińskiej. Sama nazwa „Ukraina”, która zajmuje obecnie tereny dawnej Rusi, też nie jest przypadkowa. Ukraińcy,  to naród słowiański mieszkający w Europie Wschodniej, głównie w granicach dzisiejszej Ukrainy (także na obrzeżach państw sąsiednich: w Rosji, Białorusi, Polsce, Słowacji i Mołdawii) i zaliczany jest przez filologów i etnografów do grupy Słowian wschodnich (obok Rosjan i Białorusinów). Etnicznie, Ukraińcy są potomkami słowiańskich plemion, zamieszkujących kiedyś południe Rusi Kijowskiej. Pojęcie „Ukraińcy”, jako określenie narodu, pojawiła się dopiero w drugiej połowie XIX wieku i w rezultacie opozycji ukraińskiego ruchu narodowego do oficjalnej ideologii Rosji, określającego Rusinów jako lokalny rodzaj Rosjan. Sam termin „ukraina” nie miał do XVI wieku wymiaru oficjalnego i oznaczał jedynie „ugranicze” („pogranicze”, „krańce państwowe”) dawnej Rzeczypospolitej Polski i Litwy. Nazwa została użyta po raz pierwszy w roku 1590 w tytule konstytucji sejmowej według projektu Jana Zamoyskiego: Porządek ze strony Niżowców i Ukrainy. Małorosja (również Ruś Mała, Małoruś), to pierwotnie greckie, a następnie rosyjskie określenie ziem Rusi Kijowskiej położonych wzdłuż Dniepru (Naddnieprze). Pojęcie „Małorosji” było w XIX wieku związane z koncepcją rosyjskich nacjonalistów głoszących istnienie jednego narodu rosyjskiego, przybierającego tylko lokalnie postać jego trzech „bratnich odmian” – Rosjan, Białorusinów i Ukraińców. Po raz pierwszy,  pojęcie „Małej Rosji” zostało użyte nie przez Moskwę, lecz przez Patriarchat Konstantynopolitański, który dla odróżnienia nowopowstałej archeparchii moskiewskiej od starszej – kijowskiej, zastosował grecką nazwę Mikra Rosia (Mała Ruś) w odniesieniu do ziem ukraińskich, zaś Megale Rosia (Wielka Ruś) wobec terenów należących do nowego ośrodka w Moskwie, znajdującego się wtedy na zewnątrz tego pierwszego. Można tu zauważyć analogię do nazw ziem greckich w starożytności, kiedy to stara ojczyzna Greków była nazywana Małą Grecją, a jej zamorskie kolonie – Grecją Wielką (Magna Graecia). Podobnie, „Mała Rosja” oznaczać miała obszar, z którego państwo ruskie wzięło swój początek, czyli Kijowszczyznę, a „Wielka Rosja”, to zupełnie nowe ziemie sukcesywnie, lecz znacznie później wydzierane Tatarom, Mordwinom i innym azjatyckim koczownikom Takiej terminologii używały również cerkiewne władze Konstantynopola w stosunku do eparchii kijowskiej położonej w rejonie Naddnieprza, do czasu podporządkowania tych ziem Patriarchatowi Moskiewskiemu w 1686. Od tamtej pory Moskwa, za sprawą jej rosnących wpływów politycznych i potęgi militarnej, usiłowała odebrać Kijowowi – naddnieprzańskiej „matce grodów ruskich” – pozycję spadkobiercy Rusi Kijowskiej i zastąpić go w tej roli Moskwą.

     Pod względem językowym, Rosję i Ukrainę różni znacznie więcej niż na przykład Czechy i Słowację. Te dwa kraje, pomimo niewielkich odmienności językowych, dokonały „aksamitnego rozwodu” i w ramach dawnej Czechosłowacji utworzyły odrębne państwa. Pomimo tego, że różnice pomiędzy językiem ukraińskim a rosyjskim są znacznie większe, to jednak z powodów istotnych dla samej tylko rosyjskiej tożsamości, nie tylko nie ma mowy o rozwodowym aksamicie, ale dominuje raczej świadomość, że w następstwie utraty Ukrainy, pozorna dzisiaj europejskość Rosji stanie się w przyszłości zbyt mocno i jednoznacznie azjatycka. Tej „azjatyckości” Rosji nie ukrywał kiedyś i sam Józef Stalin. W czasie rozmów pokojowych z Japonią, przekonywał przedstawiciela jej rządu, że „obydwaj jesteśmy Azjatami”. Tyle, że dla rodowitego Gruzina przyznanie, że nie jest Europejczykiem, nie jest tak bolesne, jak dla Rosjanina.

     Internetowa Wikipedia odsłania przyczyny tego stanu rzeczy. Klikając zarówno hasło „Rosja”, jak i hasło „Ukraina”, po wstępnej informacji o liczbie ludności i wielkości terytorium, następuje rozdział „historia” i wtedy okazuje się, że w przypadku obu krajów pierwsze pięćset lat ich dzieją są identyczne i pokrywają się we wszystkim, łącznie z historią samych początków, zaczynającą się od Rusi Ruryka Wielkiego, zdobywcy Nowogrodu w IX wieku. Jednak, kliknięcie hasła „imperium rosyjskie” może w tej sytuacji być dla czytelnika konfundujące, skoro  opowieść zaczyna się prawie tysiąc lat później i dopiero od momentu przyjęcia w 1721 roku tytułu imperatora przez Piotra I. Z opowieści nie wynika jednak wcale, by ta euroazjatycka Rosja miała początki tożsame z ruską i europejską tradycją Ukrainy. Rozdział nosi tytuł „imperium euroazjatyckie”, a następny, dotyczący jej póżniejszej historii ma nazwę „Rosja imperium światowym” i w żadnym zakresie nie nawiązuje do losów dawnej Kijowskiej Rusi. Ta ostatnia opowieść kończy się zamachem w Sarajewie i wybuchem wojny światowej w 1914 roku, nie komentując już dalszego ciągu dziejów Rosji, ani też przyczyn powstania niepodległego państwa ukraińskiego. Nie dowiadujemy się więc, czy sam Związek Radziecki był również prostym następstwem zdobycia Nowogrodu przez skandynawskiego Ruryka, a co więcej, nie wiemy również, czy Rosja Putina jest bardziej kontynuacją tego ostatniego, czy też współczesną mutacją dawnego ZSRR. Nie znajdziemy też komentarza o racjach przyświecających powstaniu samej Republiki Ukrainy. Inaczej mówiąc, poprawność polityczna historyków Rosji, prowadzi do sugestii, której w żaden sposób nie potrafią wyjaśnić, że oto identyczny i wspólny początek, w wyniku niezrozumiałych procesów, doprowadził do powstania dwóch odrębnych państw o zupełnie innej charakterystyce. Nie tylko używają innych języków urzędowych (ukraińskiego i rosyjskiego), ale też jedno – Ukraina, deklaruje otwarcie swoją przynależność do tradycji europejskiej, a drugie – Rosja, raczej do euroazjatyckiej, czyli w rzeczywistości bliższej istocie buddyzmu, czy islamu, niż prawosławia. Do wspólnoty z tą ostatnią tradycją, z całą pewnością nie poczuwają się kraje prawosławnej Europy – Grecja, Rumunia, czy też Bułgaria, ciążąc jednoznacznie ku zachodniej części Europy i wiążąc swoje dzieje ze śródziemnomorską starożytnością, a nie moskiewską azjatyckością. To również może tłumaczyć agresywną politykę Putina wobec Ukrainy. Sądzi zapewne, że gdyby w jakikolwiek sposób zniknęła ona z mapy Europy, problem wyboru co do własnych początków przestałby istnieć. Rosjanie mogliby twierdzić, że są potomkami średniowiecznych kijowskich Rusinów i nie istniałby nikt, kto mógłby temu zaprzeczyć. Jednak, w obliczu istnienia Ukrainy jako odrębnego państwa, ten argument zawodzi i niejako sam z siebie rodzi pytanie o prawdziwą rosyjską tożsamość, która z całą pewnościę nie jest taka sama jak tożsamość Ukraińców.

1. Granice państwa moskiewskiego w 1500 roku.
moskwa1500

Początki ruskiej państwowości sięgają IX wieku, rosyjskiej znacznie późniejszego okresu, bo dopiero wieku XV. Podczas tych pierwszych sześciuset lat, gdy nie istniała jeszcze Rosja, ruska kultura kształtowała się pod silnym wpływem Słowian południowych i chrześcijańskiego Bizancjum, za którego pośrednictwem przyjęto również prawosławie, a nie jego rzymsko-łacińską odmianę. W XII w. Ruś Kijowska uległa rozbiciu na oddzielne twory w postaci udzielnych księstw, a odrębne, mało znane i wysunięte daleko na północny wschód  europejskiej tundry Księstwo Moskiewskie, pojawiło się na mapie regionu dopiero w końcu XIII wieku. Znalazło się jednak nie po „europejskiej stronie” Rusi, lecz po tatarsko-azjatyckiej, doprowadzając przy tym do scalenia tej części ziem ruskich, które podlegały dotąd Mongołom. Tatarska obecność wywarła tak silny wpływ na historię najbardziej na wschód wysuniętej części Rusi, że Tatarzy są do dzisiaj największą mniejszością etniczną Rosji. W 1547 roku Iwan IV Groźny, po uwolnieniu się spod ich władzy, przyjął tytuł cara, a nazwa państwa została zmieniona na Carstwo Rosyjskie. Rozpoczęła się ewolucja Rosji z państwa zimnej tundry, ku państwu euroazjatyckiego stepu. Z dawną Rusią łączyło je tylko powinowactwo dynastyczne, a wszystkie inne europejskie więzi były przerwane tatarską niewolą. Do roku 1598 dynastią panującą w Moskwie była jeszcze lokalna odnoga skandynawskich niegdyś Rurykowiczów, ale po nich, carską koronę dzierżyli aż do 1917 roku już zupełnie  nieskandynawscy Romanowowie. Tyle, że drugi, zachodni i wcale nie mniejszy, lecz za to gęściej zaludniony fragment dawnej kijowskiej Rusi, stał się na kilkaset lat fragmentem ówczesnej Europy jako część państwa polsko-litewskiego. To ten fakt zaważył na powstaniu narodu i państwa ukraińskiego i żadne rosyjskie zaklęcia nie zmienią tego, że Ukraińcy i Rosjanie, to inne narody, o innej historii i proweniencji etnicznej, posiadające w naturalny sposób równie odmienne opcje geopolityczne. Najprościej rzecz ujmując, ukraińskie aspiracje do europejskiej tożsamości, dadzą się usprawiedliwić i umotywować, rosyjskie się nie dadzą, a obecna rosyjsko-ukraińska wojna jest tego jak najbardziej widocznym dowodem.

Rezultatem tej zagmatwanej sytuacji Ukrainy, jest to, że przywódcy dwóch samozwańczych republik, donieckiej i ługańskiej, ogłosili właśnie podpisanie „jednoczącego porozumienia” na mocy którego obie „republiki” powołały wspólne państwo o nazwie „Noworosja”. Stosowny dokument został demonstracyjnie podpisany w Doniecku. Sygnatariusze nie ukrywają przy tym zamiaru poszerzenia w przyszłości tego nowego tworu o ukraińską Odessę oraz Naddniestrze, czyli tereny, zdobyte kiedyś przez Rosjan na Turkach i zasiedlone mieszaną ludnością.

2. Projektowane granice przyszłej Noworosji.
novorosija

Następstwem tych wszystkich wydarzeń jest, słusznie dzisiaj podkreślana, niejednolitość samego państwa ukraińskiego oraz nasilające się w jego ramach tendencje odśrodkowe, a także prawdopodobieństwo rozpadu na szczerze europejską część zachodnią i rosyjskojęzyczny południowy wschód. Wcale to jednak nie oznacza wchłonięcia tego ostatniego przez Rosję. Używany język, to jedna sprawa, a poczucie narodowej tożsamości – druga. Powstanie Noworosji może równie dobrze przynieść pojawienie się w przyszłości jakiejś nowej formy państwa zbudowanego z części dzisiejszej Ukrainy. Dla Rosji nie będzie to jednak już żaden sukces, bo sama nadal pozostanie bardziej azjatycka, niż europejska. Jej niegdysiejsze marzenie i przekształceniu się w Trzeci Rzym i do tego Rzym Ostatni, pozostanie z całą pewnością niespełnionym, a poczucie głębokiej frustracji, co do własnej tożsamości nigdy nie przekształca się w motyw wystarczająco mobilizujący, by zapobiec niebezpieczeństwu nagłej destrukcji.

By Rafal Krawczyk

6 Comments

  • Ładne, intersujące wypracowanie, w części historycznej odpowiadające faktom, niemniej interpretacja demagogiczna na zapotrzebowanie mainstreamu, cytuje Pan wypowiedzi Putina, proszę je jeszcze raz przeczytać i sobie odpowiedzieć, czyż nie są prawdziwe, czyż to nie Ameryka sieje zło na świecie, czyż nie przez Amerykę giną dziesiątki milionów ludzi od dziesiątek lat, po II WS mieliśmy Koreę, Wietnam, potem Irak, teraz Afrykę Północna i Ukrainę, wszędzie działania USA doprowadzają tragedii małego człowieka, kto daje prawo USA do hegemonii światowej, podważa Pan prawa Rosji, ale z pewnością nie ma do tego USA, które ma raptem kilkusetletnią historię, a według niektórych wciąż jest kolonią angielską, a z pewnością nie jest demokracją, to przez USA Europa miała dwie hekatomby w XX wieku, w wyniku których zginęło kilkadziesiąt milionów ludzi, a wszystko dla jednego Boga, pieniądza, aby było ciekawiej pod pozorem wprowadzania demokracji, tylko tak naprawdę nikt nie rozumie co to słowo znaczy, z pewnością nie znaczy władzy ludu, co jednoznacznie pokazuje ostatnie 25 lat w Polsce, sugeruje Pan, że Rosja, to nie Europa, czyżby, w części europejskiej mieszka ponad 120 milionów obywateli Rosji, jaki to procent całej ludności Rosji proszę sobie samemu sprawdzić, według mnie nie ma Europy bez Rosji, jeżeli nie zaoferujemy Rosji Europy, to obecna Unia się rozpadnie, szybciej niż Panu się wydaje, to USA pcha nas przeciw Rosji, bo to jedyna szansa przetrwania dla nich, Europa z Rosja to zagrożenie do hegemonii USA, a Ukraina, to mały pretekst dla interesów USA, Pan jako historyk wie, że tego państwa nigdy nie było, mogło być częścią Korony, ale stało się częścią Rosji, a knowania austriackie w XIX wieku doprowadziły do budzenia tego państwa jednoznacznie przeciw Polakom, dlaczego o tym Pan nie napisze, przecież zna Pan te fakty jako historyk, ma Pan ogromną wiedzę i niezależność, nie musi Pan pisać na zapotrzebowanie władzy, niech Pan edukuje ludzi w poszukiwaniu prawdy, a nie powtarza stereotypy danej propagandy, pozdrawiam

    • Dlaczego to Amerykanie mają odpowiadać za dwie wojny światowe? Do pierwszej parli wszyscy tj. Rosja, Austro-Węgry, Niemcy, Wielka Brytania i Francja. Za drugą odpowiedzialni są Sowieci i Niemcy. W obu przypadkach Amerykanie walczyli po stronie aliantów bo tego wymagał ich interes narodowy.
      Rosja nie jest i nigdy nie była częścią Europy rozumianą jako wspólnota kulturowa. Geograficzne podziały nie mają tu nic do rzeczy. W przeciwnym razie za państwo europejskie należy uznać także Turcję (co jest absurdalne).

      • Antyamerykanizm, jak wszystkie „anty” jest nieracjonalny, bo emocjonalny i zwykle wiąże się z prorosyjskością. To raczej świadectwo skłonności prorosyjskich i tkwienia w niezachodniej mentalności.

  • Sa w Polsce dziwni ludzie zakochani w Rosji na oslep, chociaz nawet dziecko wie, ze z tej strony nigdy nie bylo przychylnosci, ale wojna i zabory. To zwykle konsekwencje powiazan rodzinnych lub faszyzujacych sklonnosci. Podejscie naukowe wyklucza jedno i drugie.

  • Proszę uzasadnić tą tezę, mam wrażenie, że dokładnie dotyczy to piszącego, w moim przypadku nie ma żadnych powiązań rodzinnych, ani politycznych, jest trzeźwa ocena geopolityki w przestrzeni historycznej

  • Trzeźwość nie wyklucza miłości. Milosc do Rosji jest rodzajem sodomii, niezależnie od tego czy to niedźwiedź czy niedźwiedzica. Jest tworem bezwartościowym, nie niesie dobra lecz wojnę i przemoc i jej dni są policzone. Nie dotrwa do konca stulecia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.