Czarny orzeł dawnej, imperialnej Rosji posiadał w porównaniu z obecnym jej godłem znacznie bardziej rozbudowaną symbolikę, niósł też wybitnie agresywne przesłanie. Miał na skrzydłach zawieszone godła narodów podbitych i siłą włączonych do imperium jej carów. Widniał tam nawet polski biały orzeł, jako symbol anektowanego w 1815 roku Królestwa Kongresowego. Wygląd obecnego rosyjskiego emblematu państwa wskazuje jednak na to, że dzisiejszej Rosji i samym Rosjanom najwyraźniej brakuje koncepcji na własny wizerunek. Znaleźli się w sytuacji, w jakiej nigdy dotąd nie byli i która spowodowała, że świat zwraca na nich coraz mniejszą uwagę. Już samo porównanie dwugłowych orłów na historycznych emblematach Rosji skłania do refleksji. Pierwszy, ten z lewej strony, to imperialny orzeł carów o bardzo znamiennej symbolice. Dwie głowy miały łączyć Rosję ze starożytnym imperium rzymskim, które w 395 roku naszej ery podzieliło się na dwa cesarstwa, a jego wspólnym symbolem stał się dwugłowy orzeł, który zastąpił dawnego jednogłowego orła legionów. Jedna z głów, symbolizowała imperium zachodnie, mające stolicę w starożytnym Rzymie, druga – wschodnie, nazwane przez historyków bizantyńskim, ze stolicą w bosporańskim Konstantynopolu, którego prostą kontynuacją miałaby być późniejsza, imperialna Rosja. Groźny wygląd rosyjskiego orła miał też ilustrować głośne niegdyś stwierdzenie mnicha Filareta, skierowane wprost do Iwana Groźnego, że oto „dwa Rzymy upadły, trzeci (Rosja) stoi, a czwartego nie będzie”.
- Dwugłowy orzeł bizantyński
Historia nie potwierdziła słów Filareta i chociaż nie można się w żadnym regionie dopatrzeć „czwartego Rzymu”, to dzisiaj nie istnieje już żaden z tych wcześniejszych „trzech Rzymów”, z „rzymem rosyjskiem włącznie”. Z całą pewnością, również i obecna Rosja nie jest odbiciem żadnej ze starożytnych potęg, a sam pomysł istoty rosyjskości, jako wiana otrzymanego od dwóch stolic antyku, był nie tylko niemożliwy do pogodzenia z faktami, ale też i rażąco megalomański, żeby nie rzec – śmieszny. Zresztą, Rosja zawsze była tworem, którego nie imały się prawa fizyki, ani też ekonomii. Można nawet powiedzieć, że jej treść była bliska rosyjskiemu określeniu „wsio na abarot”, czyli „wszystko na odwrót”. Jej współczesne godło, aczkolwiek zawiera wizerunek dwugłowego orła, jest jednak w swej wymowie znacznie mniej imperialne i agresywne, niż to, z czasów caratu. Trudno nawet dociec, czego symbolem są jego dwie głowy, skoro do Rzymu i Konstantynopola jest Rosji dzisiej tak daleko, jak nigdy wcześniej. Jego ewolucja przypomina nieco zmienność wizerunku orła polskiego, za którą dziwnym trafem podążał również spadek międzynarodowego znaczenia samego kraju.
- Dzisiejsza Rosja i kraje z rosyjskojęzycznymi mniejszościami.
Imperialna symbolika ma znaczenie, chociaż nie jest to znaczenie decydujące. Taką, nieco zwodniczą, niesie mapka, którą posługują się władze dzisiejszej Rosji dla uzasadnienia swych nacjonalistycznych żądań. Imitują tym swoje dążenie do przywrócenia raju utraconego imperium. Obszar zaznaczony na mapie barwą ciemniejszą, to Rosja dzisiejsza, „powiększona” o państwa, w których język rosyjski jest dominujący – Białoruś i Kazachstan. Dodanie na mapie (kolor jaśniejszy) obszarów o pewnej liczbie rosyjskojęzycznych mniejszości, może niewprowadzonemu obserwatorowi sugerować istnienie jakiegoś tajnego schematu skrywanej pod powierzchnią potęgi i chwały niegdysiejszego Imperium Rosji w ramach celu, jakim jest prawo połączenia w całość, siłą wydarzeń rozłączonego wcześniej narodu. Możemy jednak na symbolikę zagadnienia spojrzeć także z innej strony, albowiem sprawa dotyczy wszystkich narodów świata, nie tylko samych Rosjan.
Oto przykład ewolucji polskiego orła, którego wygląd także się zmieniał i sukcesywnie łagodniał wraz ze zmniejszaniem się terytorium kraju oraz podupadaniem jego międzynarodowej pozycji. Podobnie też malał i łagodniał orzeł austriacki razem z utratą przez Wiedeń pozycji mocarstwowej. Porównanie trzech polskich orłów – tego z czasów króla Jagiełły z 1420 roku, godła II Rzeczypospolitej z lat 1919-1927 z emblematem Polski współczesnej, również prowadzi do wniosku, że wtedy, kiedy nasz orzeł miał bardziej drapieżny wygląd, sam kraj liczył się też więcej na międzynarodowej arenie. Dzisiejszy, okrąglutki i ugrzeczniony nie pozostawia wątpliwości co do stanu rzeczy.
Świat czyni wysiłki, by zrozumieć istotę nagłej zmiany postępowania putinowskiej Rosji i jakoś wcale mu się to nie udaje. Wydawać się już mogło, że państwo, które wyłoniło się z gruzów dawnych imperiów – rosyjskiego i sowieckiego, jest tak bardzo inne od swoich poprzedników, że w naturalny sposób wtopi się w wielkie społeczeństwa współczesności nadające światu wymiar globalny. Zdumienie rośnie, kiedy oto Rosja zaczyna postępować – w porównaniu z kierunkiem w jakim zmierza dzisiaj cała reszta – z pozoru zupełnie irracjonalnie. Amerykański publicysta i komentator, Paul Goble, w ostatnim wydaniu The Interpreter, zamieścił artykuł pod znamiennym tytułem – „Ukraińska strategia Putina – sianie paniki, prowokacja potem inwazja, by niedługo potem procedurę powtórzyć”. Twierdzi, że Putin ma naturalną przewagę nad Ukrainą i samym Zachodem, ponieważ jego planowanie cechuje się znacznie dłuższym horyzontem czasowym. On sam wie, jaki będzie jego ruch następny, ale inni tego nie wiedzą. Sprzyja to nastrojom panikarskim, a panika jest najgorszym doradcą rozsądku. Dodatkowym argumentem na rzecz Putina miałoby być również i to, że nikt nie jest w stanie zrozumieć jego prawdziwych celów, ani też tego, o co mu właściwie idzie, skoro postanowił przyjąć postawę imperialną, lecz środki, którymi dysponuje, są niewspółmiernie małe dla realizacji jakichkolwiek mocarstwowych zamierzeń. Komentatorzy gubią się więc w domysłach i pytaniach co do tego, o co mu właściwie chodzi?
- Rosja oraz tereny pod jej kontrolą w latach 1880-1903.
Z punktu widzenia możliwości gospodarczych, putinowska Rosja nie należy do krajów pierwszoplanowych. Przeciwnie, w 2013 roku, jej nominalny Produkt Krajowy Brutto wyniósł 1888 mld USD, dając jej pod tym względem zaledwie dziesiątą pozycję w świecie, przy prognozowanej tendencji spadkowej w następstwie malejącego poziomu cen ropy naftowej i gazu ziemnego. W porównaniu z drugim, zaraz po USA, miejscem regularnie zajmowanym w tej klasyfikacji przez dawne ZSRR w okresie przed jego upadkiem, jest to wynik nie tylko niezadowalający, ale wręcz nie pozwalający na stawianie Rosji w rzędzie najpotężniejszych mocarstw świata. Nawet, jeśli nie brać pod uwagę surowcowego charakteru jej ekonomii, jest ona tylko jedną dziesiątą gospodarki Unii Europejskiej, dziewiątą częścią możliwości Stanów Zjednoczonych, jedną czwartą ekonomii Chin i zaledwie połową niemieckiej. Ze względów, o których powiemy dalej, Putin wybrał sobie jednak za pierwszoplanowych wrogów wszystkie kraje Zachodu, których łączna siła gospodarcza przewyższa jego kraj dwudziestokrotnie (!). Jaka może być tego prawdziwa kalkulacja, skoro prowadzi do konfrontacji z przeciwnikiem, którego – jeśli zapomnimy o biblijnej przygodzie Dawida z Goliatem – pokonać nie jest w stanie?
Propagandowo, najważniejsza jest dla Putina wyżej przedstawiona mapa wschodniej półkuli, ukazująca zasięg rosyjskich pretensji terytorialnych wobec sąsiednich państw, formułowanych na podstawie własnej definicji tego, co właściwie oznacza rosyjskość. Wtedy, rozmiar jej imperialnych ambicji mógłby stać się podobny do tego, sprzed wojny rosyjsko-japońskiej (1904-1905), kiedy to obejmowała w Europie – prócz dzisiejszej Ukrainy i terenów dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego – również Królestwo Kongresowe z Warszawą, Inflanty, Finlandię i Mołdawię, lecz już w Azji, jej wojska były gotowe do przyłączenia wiekich obszarów chińskiej Mandżurii i Mongolii oraz nadkaspijskiej części Persji. Dodatkowe apetyty wskazywały też i na europejską Wołoszczyznę, czyli dzisiejszą Rumunię. W 1887 roku, car lekką ręką odsprzedał jednak Amerykanom Alaskę, czego Rosjanie nie mogą odżałować do dzisiaj. Trzydzieści lat wcześniej, to samo stało się z rosyjską osadą Fort Ross w Kalifornii. Gdyby nie te wydarzenia, dzisiejsza granica amerykańsko-rosyjska mogłaby przebiegać gdzieś w pobliżu San Francisco, a nie jak dzisiaj – na Morzu Barentsa.
- Rosyjski Fort Ross w Kalifornii odsprzedany USA w 1847 r.
Petensje o nacjonalistyczno-narodowościowym podłożu, to zupełnie nierosyjska tradycja, ponieważ Moskwa starała się dotąd przedstawiać – i to zarówno pod postacią carskiej Rosji jak i Związku Sowieckiego – jako stolica ojczyzny wszystkich jej mieszkańców, a nie tylko samych Rosjan. Nacjonalizm, to odwrotność, oficjalnie dotąd głoszonej wielokulturowości dawnej Rosji, a także sowieckiej „proletariackiej równości” wszystkich mieszkańców, niezależnie od pochodzenia etnicznego.
Świat, jeśli pragnie domyślić się tego, jakie mogą być prawdziwe cele putinowskiej Rosji, musi porzucić rozumowanie osadzone w znanej mu przestrzeni racjonalności zachodniego typu odziedziczonej po greckich filozofach starożytności i wczuć się w wyobraźnię samego Putina oraz innych Rosjan, w których świadomości, tego rodzaju myślenie, ze swej natury oparte na rachunku ekonomicznym, nigdy nie uzyskało zrozumienia. Dla nich samych, zawsze ważne były imponderabilia, czyli cele imperialne, a ekonomia i same koszty przedsięwzięć oraz liczba pochłanianych przez nie ofiar, nie miały większego znaczenia.
Rosjanie poczuli się szczególnie nieszczęśliwi i w tym nieszczęściu opuszczeni, kiedy nagle uznali, że stali się oto najbardziej pokrzywdzonym w świecie narodem. Pokrzywdzonym rzekomo niesłusznie i bez własnego udziału. Nie są w stanie pogodzić się ze zmianą globalnej hierarchii, ani też z dowodami świadczącymi o tym, że zarówno carska Rosja, jak i Związek Sowiecki, były w rzeczywistości historycznymi efemerydami, „dmuchanymi” imperiami kolonialnymi, istniejącymi tylko w następstwie szczególnego zbiegu historycznych okoliczności i skazanymi na historyczną krótkotrwałość. Myli ich również i to, że inne kolonialne imperia dawno przestały istnieć, skutecznie podzielone na setkę niepodległych państw, tymczasem z terenów oderwanych od ZSRR powstało ich nie tak wiele, pozostawiając większość zdobytych kiedyś przez Rosję ziem nadal pod bezpośrednią władzą Moskwy. Tym sposobem, nadal znajdują się pod kontrolą stolicy największego pod względem terytorium państwa świata.
Zdarzenia prowadzące do niegdysiejszego wyrośnięcia Rosji ponad inne kraje, miały miejsce w równie szczególnym i jedynym w swoim rodzaju regionie i głównie w następstwie łatwości używania przez nią krwawych narzędzi wojny, traktowanych przy tym jak codzienny instrument utrzymywania pozornej jedności. Jest pewne, że powstanie tak wielkiego imperium na dalekich obrzeżach ówczesnego świata, praktycznie z niczego i bez zbudowania trwałych ekonomicznych podstaw, było samo w sobie ewenementem. Jak można inaczej określić jego początek, tkwiący w ledwie widocznym na piętnastowiecznych mapach księstwie moskiewskim, położonym do tego gdzieś na dalekich obrzeżach tundry i cywilizowanego wtedy świata? W jaki sposób tego rodzaju imperium, powstałe z niczego i stojące od początku na glinianych nogach, nigdy nie wspieranych oryginalnością i trwałością własnej kultury, ani też siłą społecznych struktur, mogło pojawić się jako globalna potęga, by potem zniknąć z mapy świata w ciągu jednej nocy? Pozostaje to bez odpowiedzi, w nazbyt przy tym pospiesznym i całkiem bezpodstawnym uznaniu przez inne kraje trwałości, żeby nie powiedzieć – wieczności tego dziwnego zjawiska.
Trzęsienie ziemi przyszło 8 grudnia 1991 roku w rządowej daczy w środku Puszczy Białowieskiej, kiedy to ówczesny prezydent Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, Borys Jelcyn, zawarł z przywódcami „bratnich republik” Ukrainy i Białorusi porozumienie o rozwiązaniu ZSRR. W rezultacie tego wydarzenia, już 25 grudnia, do dymisji musiał się podać Michaił Gorbaczow, ówczesny jego prezydent, nagle pozbawiony podstawy prawnej dla własnego urzędowania. Dnia następnego, 26 grudnia, akt rozwiązania Związku zakończył siedemdziesięcioletnią historię tego państwa. Związek Radziecki formalnie i ostatecznie rozwiązał się 31 grudnia tego samego roku. Jeśli pamiętamy, że Imperium Rosji znalazło się na mapie Europy zaledwie dwieście lat przed powstaniem ZSRR, a tytuł Cesarza Rosyjskiego, Piotr I przybrał dopiero w dniu podpisania ze Szwecją pokoju w Nystadt, czyli 10 maja 1721 roku, to z punktu widzenia historii, Imperium Rosji było w gruncie rzeczy efemerydą, powstałą na obrzeżu cywilizowanego świata wyłącznie w następstwie szczególnych okoliczności geograficznych. Przez potomność będzie zapewne oceniane już jako wydarzenie bez większych następstw, a nie jako twór o podobnym do innych znanych imperiów znaczeniu i trwałości – rzymskiego, chińskiego, czy arabskiego. Nie pozostawi po sobie większych kulturowych śladów, a i polityczne wydają się z dzisiejszej perspektywy niewielkie. Problem jednak w tym, że społeczeństwa przywykają do pewnej formy swego bytowania i nie zdają sobie zwykle sprawy z tego, że już nie istnieją. W podręcznikach historii, za datę końca Imperium Romanum przyjęto rok 476, kiedy to niejaki Odoaker zamienił Italię we własne królestwo i odesłał rzymsko-cesarskie insygnia koronacyjne do Konstantynopola. Jednak sama idea „rzymskości imperium” okazała się na tyle żywotna, że kołatała się po Europie jeszcze przez następne czternaście stuleci i trzeba było dekretu samego Napoleona, aby zakończyć formalne istnienie tworu noszącego dumną nazwę Świętego Cesarstwa Rzymskiego.
Osobne światło na zagadnienie rzuca również refleksja polskiego ministra spraw zagranicznych. Grzegorz Schetyna zauważył, że „Rosja jest wielkim państwem, które na nowo musi zdefiniować swoją rolę. Zdać sobie sprawę, że jest rok 2014, a nie 1914, gdy miała udział w rozpętaniu I wojny światowej. Dziś warto sobie zdać sprawę, że nie będzie powrotu do świata bipolarnego. A jeśli nawet nadejdzie taki czas, to bez udziału Rosji, bo są inni kandydaci do tej roli”, a Władimir Putin „sam obsadził się w roli przywódcy upokorzonego mocarstwa, które chce wstać z kolan”. Jak zauważyliśmy wcześniej, liczby są bezwzględne, a ekonomicznej siły Rosji starcza zaledwie na zajęcie pogranicznych terenów Łotwy, Estonii i Kazachstanu, zamieszkałych w większości przez Rosjan, lecz z całą pewnością nie wystarczy jej do odbudowy całości dawnego imperium. Narzędzi ekonomicznych jest stanowczo za mało, aby można było nawet markować restaurację dawnej potęgi. Jego zachodnie granice nie opierają się już nie tylko na niemieckiej Łabie, ale nawet i ukraiński Dniepr przestaje być całkiem pewną linią rozgraniczenia od Europy. Nie ulega przy tym wątpliwości, że działania Putina mają także i cel propagandowy. On również zdaje sobie sprawę z tego, że w wyniku swej imperialnej przeszłości Rosji, mentalność Rosjan przysporzyła im pewnego schematu myślenia o sobie samych jako o tych, których inni się boją. Bariery pogodzenia się z nową rzeczywistością, jakie pojawiły się po upadku ich imperium, mają charakter zarówno psychospołeczny, jak i materialny oraz fizyczny. Rzecz przy tym wcale nie jest nowa. Jak zauważył kiedyś George Kennan komentując wydaną przed stu pięćdziesięciu laty (1839) książkę markiza de Custine opisującą ówczesną carską Rosję: „nawet, jeśli przyjmiemy, że książka de Custine’a nie była zbyt dobrą książką o Rosji w roku 1839, to pozostaje niepokojącym fakt, że była książką znakomitą, chyba najlepszą ze wszystkich o Rosji Stalina, a także książką zupełnie niezłą o Rosji Breżniewa i Kosygina”. Warto zauważyć, że również i dzisiaj, w niemal dwieście lat od wydania, książka jest nadal doskonałą analizą dającą się zastosować wobec Rosji Putina i Miedwiediewa. Wskazuje to na inny fenomen, ten mianowicie, że świat zmienia się w coraz bardziej zawrotnym tempie, lecz jakimś trafem te zmiany omijają samą Rosję oraz równie oporny na zmiany świat islamu. W obydwu przestrzeniach, czas jakby stanął w miejscu. Putin markuje swoją polityką, że oto stara się o przywrócenie Rosji jej dawnej imperialnej pozycji. Nie eksponuje jednak tego, że dawna Rosja oraz jej wytwór w postaci Związku Radzieckiego, były krajami o tak wielkiej różnorodności narodowościowej i kulturowej, że aż pretendującymi do miana wzorca wielonarodowej uniwersalności, a podkreślanie jej wyłącznie rosyjskiego charakteru było postrzegane źle. Tymczasem, Rosja Putina ubiera się w szaty czysto rosyjskiego nacjonalizmu, a nie żadnej formy uniwersalności. W rezultacie, jej obecna legitymacja do imperialnej formuły zmniejsza się już tylko do granic obszarów zamieszkałych przez Rosjan, czyli Krymu, Donbasu oraz pogranicza kazachskiego i estońsko-łotewskiego. Tyle, że ewentualne przyłączenie do Rosji tych terenów w niczym nie wzmocni jej imperialnej pozycji, namnoży za to wielu nowych problemów.
W aspekcie tej zupełnie nowej sytuacji, kiedy państwo rosyjskie utraciło pozycję supermocarstwa, powstaje przypuszczenie, że działania wojenne na Ukrainie mają sprawić na jego mieszkańcach wrażenie, że oto Władimir Putin realizuje plan przywrócenia wielkomocarstwowości na wzór dawnej Rosji carów. Warto jednak pamiętać, że imperializm tej ostatniej skończył się katastrofą w postaci klęski w wojnie z Japonią i upokarzającego traktatu pokojowego w Portsmouth, w którym Petersburg zrzekał się nie tylko wszystkich zdobyczy w Chinach, ale tracił też światową pozycję na tyle, że Austria bez przeszkód mogła anektować Bośnię i Hercegowinę. Dalszym następstwem systemowej niewydolności Rosji, była przegrana w I wojnie światowej i chaos rewolucji.
Na początku naszych rozważań znalazły się dwa wizerunki rosyjskiego orła, które można uznać za swego rodzaju znamię zmieniających się czasów. Pierwszy, to czarny orzeł carski z okresu, gdy granice Rosji sięgały chińskiego muru, a jej państwo było drugim co do wielkości obszaru, zaraz po brytyjskim, imperium ówczesnego świata. Rosjanie chełpili się wtedy, że właściwie są imperium pierwszego rzędu i do tego w niczym niedoścignionym, ponieważ brytyjskie jest nie tylko zlepkiem zamorskich ras i narodów, ale i rozproszonym po całym globie, więc nie może się równać ze skondensowaną potęgą Rosji. Wedle tego przekonania, to właśnie imperialna Rosja miała być tym jedynym państwem na ziemi przygotowanym, aby wszystkie zamieszkujące ją narody stopniowo stawały się lojalnymi Rosjanami. Orla dwugłowość oraz jego czarnej barwy drapieżność, miały nie pozostawiać wątpliwości co do tego, że Rosja carów jest następcą Imperium Rzymskiego. Rzymski orzeł, po podziale państwa na dwie części – wschodnią i zachodnią, uzyskał dwóch cesarzy i dwie stolice – stary i nowy Rzym, czyli bosporański Konstantynopol. Jego następca w postaci państwa bizantyńskiego, pięczętował się również orłem dwugłowym, do którego wyraźnie odwołuje się stylistyka obecnego godła rosyjskiego. XXI-wieczna Rosja przyjęła, zapewne bez głębszego zastanowienia, jako symbol swojej państwowości wzornictwo ostatniego z bizantyńskich orłów, czyli godła Paleologów, upadającej już wtedy dynastii wschodnio-rzymskiej, z której wywodził się też ostatni bizantyjski cesarz, zabity przez Turków w dniu upadku Konstantynopola. W pobitewnym zgiełku, ciała nigdy nie odnaleziono. Nomen, omen, czas orła, który stał się stylistycznym wzorem orła Rosji Putina, również był policzony i wkrótce potem zastąpił go muzułmański półksiężyc. A co zastąpi Rosję Putina? Trudno dać na to pytanie odpowiedź nie tylko z tej przyczyny, że byłoby to nieuprawnione odgadywanie przyszłości. Problem w tym, że dzisiejsza Rosja, pomimo wydawanych przez Putina groźnych pomruków, jest już tylko atrapą tej dawnej, imperialnej Rosji. To, co jej polityka zagraniczna czyni dzisiaj, nie tylko nie ma żadnego znaczenia dla manifestowanego zamiaru odbudowy jej przeszłej potęgi, ale przeciwnie, jest kontrproduktywne, przybliżając tylko dzień ostatecznej katastrofy. To, jak postępuje Putin w stosunku do reszty świata, a w szczególności wobec Zachodu, jest tylko dowodem braku innego pomysłu. Tego zaś nie ma z tej przyczyny, że krótka historia Rosji jako światowego imperium, odcisnęła się zbyt silnie w postaci najważniejszego rysu jej tożsamości, by nagle ustąpić czemuś nowemu, czego przecież nikt dzisiaj jeszcze nie jest świadom.
- Rosjanie w krajach graniczących z Rosją.
Autoportret własny, jaki Rosjanie stworzyli budując swoją pozycję wobec innych narodów, przedstawił emigracyjny historyk – Michaił Heller w opublikowanej ćwierć wieku temu Historii imperium rosyjskiego. Jej trwałe wyobrażenie miało pojawić się w postaci swoistej narodowej matrycy, której Rosjanie stali się niewolnikami do tego stopnia, że honorują ją nawet wtedy, gdy przynosi im szkodę zamiast pożytku. Oto ona:
- Głównym przeciwnikiem Rosji jest Zachód. Nie są nim ludne Chiny, ani agresywny islam, ale Zachód, ponieważ „od zawsze” jest jej mentalnym konkurentem do uzyskania pozycji największej (nawet jeśli wyimaginowanej) i najbardziej wpływowei cywilizacji świata.
- Czynnikiem scalającym kraj w jedność jest antykatolicki i antyzachodni Kościół prawosławny. Inaczej jednak, niż jego pierwotny wzorzec w postaci kościoła bizantyńskiego, akceptujący pewne granice tolerancji dla odmienności, prawosławie moskiewskie ze swej jednoznacznej i niczym nie wzruszonej antyzachodniości uczyniło symbol, bez którego groziłaby mu utrata własnej tożsamości.
- Jedynowładztwo pomazańca bożego. Inaczej, niż miało to miejsce w Bizancjum, będącym przecież również ojczyzną Kodeksu Justyniana – podstawy późniejszego porządku prawnego Zachodu, cerkiew moskiewska zawsze była zdania, że władca-gosudar (a nie żaden demos – lud) musi mieć zwierzchność nie tylko nad państwem, jego prawem oraz urzędnikami, ale również nad wszystkimi innymi osobami w kraju i to niezależnie od ich pozycji społecznej. Feliks Koneczny dodawał do tego, że tak jak za czasów mongolskich, w Rosji, to „osobista zawisłość stała się istotą władzy publicznej”. W tej sytuacji, system demokratyczny z jego procedurą wyborczą opartą na podmiotowości osoby ludzkiej, a nie władcy i jego państwa, stał się czymś tak bardzo i trwale obcym rosyjskiej tradycji politycznej, że uznano go za obcy, nienaturalny i „niegodny rosyjskości”.
Stosunkowo krótki okres rządów Borysa Jelcyna, który nastąpił po nagłym upadku ZSRR, wydawał się zwiastować zmianę i radykalny zwrot Rosji ku wzorcom zachodnim i porzucenie przez nią dawnych, autokratycznych i antyzachodnich dogmatów. Okazało się, że dla samych Rosjan był to jednak tylko czas kolejnej smuty, uznano zatem, że należy jak najszybciej powrócić do znanej im wcześniej „normalności”. Ta jednak, zawsze zależała od możliwości narzucania przez ich państwo swojej woli sąsiadom za pośrednictwem brutalnej siły wojskowej oraz za cenę istnienia brutalnej dyktatury wewnętrznej. Wiele wskazuje na to, że tym razem, świat zmienił się tak głęboko, a własne siły Rosji tak dalece nie odpowiadają już ambicjom, że czeka ją w tym dramatyczna klęska. Tyle, że wtedy, na poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: co dalej?, może być już za późno. A jak będzie wyglądał świat bez Rosji? To interesujące pytanie, które wciąż oczekuje odpowiedzi i nad którą trzeba pilnie pracować już dzisiaj.
Dzisiejsza Rosja w niczym nie przypomina agresywnej potęgi Rosji carów, czy też wojennego rozmachu dawnego Związku Sowieckiego. Jest równym partnerem USA tylko w jednym zakresie, to jest w liczbie gotowych do użycia transkontynentalnych rakiet z głowicami nuklearnymi. Tyle, że – jak wszystkim wiadomo – ten rodzaj broni może być we współczesnej wojnie użyty tylko raz i do tego, wedle wszelkich ocen, ten jeden raz byłby też i ostatnim, ponieważ tzw. cios retaliacyjny oznaczałby przynajmniej to, że obie strony konfliktu poniosłyby równie katastrofalne straty. Jednak, był już taki moment w historii świata, kiedy realna groźba atomowej wymiany ciosów stała się początkiem faktycznego podziału wpływów w świecie pomiędzy dwoma tylko mocarstwami nuklearnymi – Stanami Zjednoczonymi Johna Kennedy’ego i Związkiem Sowieckim Nikity Chruszczowa. Ten stan trwał przez prawie całe następne półwiecze, aż do nagłego rozpadu ZSRR. Największym zagrożeniem dla światowego bezpieczeństwa byłoby dzisiaj to, gdyby – na co jednak wskazuje wiele przesłanek – Władimir Putin i jego wojskowi współpracownicy przyjęli podobną koncepcję pokeroweji rozgrywki nuklearnej. Nie mając przewagi w żadnej z ważnych „mocarstwowych przestrzeni”, poza liczbą rakiet uzbrojonych w głowice nuklearne, mogliby – jako żądni konfrontacji wojskowi, nie zaś racjonalnie myślący politycy, czy też ludzie interesu – dojść do wniosku, że tylko tego rodzaju pokerowa rozgrywka może im przynieść efekt w postaci uznania Rosji za pełnoprawnego, jak niegdyś ZSRR, jedynego partnera Stanów Zjednoczonych. Warto pamiętać, że to wojskowi, a nie politycy, czy biznesmeni, byli główną siłą prącą do wojny w kaiserowskich i hitlerowskicj Niemczech, we Włoszech Mussoliniego i cesarskiej Japonii.
Taką globalną próbą sił, która może dzisiaj skutecznie oddziaływać na wyobraźnię Putina i jego kolegów, był tak zwany „kryzys kubański”, który wydarzył się pomiędzy 15 a 28 października 1962 roku. Był spowodowany wykryciem przez Amerykanów tajnego rozmieszczania przez Rosjan na pobliskiej Kubie pocisków balistycznych średniego zasięgu, będących śmiertelnym zagrożeniem dla USA, ponieważ ich bliskość uniemożliwiała wykrycie faktu odpalenia na tyle szybko, by umożliwić skuteczne kontruderzenie. Był to również największy kryzys w historii powojennego świata, kiedy globalny konflikt nuklearny stawał się naprawdę realny. Jednak, po zauważeniu przez amerykański wywiad dziwnych budowli na Kubie i wzmożeniu aktywności radzieckich statków w kubańskich portach oraz po wykryciu na wyspie urządzeń gotowych do odpalania rakiet balistycznych, rząd USA wprowadził morską blokadę Kuby i zażądał wycofania rakiet. Potencjalny konflikt znów nabrał realnych kształtów, kiedy do Kuby zaczęły się zbliżać radzieckie statki wiozące kolejne materiały militarne. Został zażegnany w ostatniej chwili, gdy po ultimatum ze strony USA i uruchomieniu przez nie wszystkich schronów atomowych, sam Nikita Chruszczow, 28 października 1962 roku, wydał rozkaz zawrócenia statków oraz wyraził zgodę na demontaż kubańskich wyrzutni rakietowych w zamian za gwarancję nieagresji USA na Kubę, a także wycofanie amerykańskich rakiet z Turcji. Rząd amerykański, zdając sobie sprawę z prawdziwej ceny kompromisu, która w pełni satysfakcjonowała Rosjan, nie podał do publicznej wiadomości o dokonaniu faktycznego politycznego podziału świata na dwie części oraz o wycofaniu jego rakiet z Turcji. Pozwoliło to Chruszczowowi nie tylko zachować twarz na arenie międzynarodowej, ale w praktyce utrwalić również podział ówczesnego świata na dwie strefy – zachodnio-kapitalistyczną i wschodnio-socjalistyczną, w której bezwzględną hegemonię mieli Rosjanie. Konsekwencją zagrożenia katastrofą atomową, która zapewne napawałaby dzisiaj Putina radosną satysfakcją, było równeż uruchomienie gorącej linii telefonicznej pomiędzy przywódcami supermocarstw po to, by w razie powstania zagrożenia móc w przyszłości wspólnie rozstrzygać losy potencjalnych konfliktów. Trudno nie odnieść wrażenia, że dla władz Rosji, taki „międzymocarstwowy telefon”, kiedy to Putin mógły razem z prezydentem USA ustalać bieg losów świata, to dla samej Rosji ostatni możliwy scenariusz pozostawania jeszcze w wielkomocarstwowej grze, niezwykle przy tym ryzykowny i karkołomny, ale jedyny, który mógłby jej umożliwić powrót do roli światowego supermocarstwa. Rzecz tylko w tym, że nie stoi za tym nic więcej, jak tylko skryty w silosach arsenał nuklearny i groźba niekontrolowanego wywołania atomowego Armageddonu. Im szybciej świat zda sobie sprawę z tego, do czego prowadzi taktyka Putina, tym wcześniej pojawi się możliwość unicestwienia jego szaleńczej gry. Im prędzej się to zdarzy, tym lepiej i to nie tylko dla świata, ale także i dla samej Rosji, która w razie wybuchu tego rodzaju konfliktu, z całą pewnością istnieć przestanie, a powstałą po niej dziurę trzeba będzie wypełniać wysiłkiem tych, którzy przy życiu pozostaną.
Wystarczy sobie wyobrazic ze zgodnie z pomyslami Dugina Rosja przyjmuje islam a wszyscy mamy wielki problem i przypuszczalnie IIIWS.
P.S.W takim scenariuszu maja bombe demograficzna,nadumieralnosc z powodu picia im spada,ich niechec do zachodu sie poteguje a jakas tam ciagle jeszcze istniejaca przewidywalnosc zanika-ZSRR to przy tym to nic.
Piotr34