Rosja znowu stara się pokazać światu, że wciąż jest potęgą zagrażającą jego całej reszcie. Na ile jednak to tylko wrażenie, na ile zaś polityczny fakt wynikający z tego, że historyczną istotą Rosji zawsze była jej siła militarna, nigdy gospodarcza, czy intelektualna. Nawet jej literatura, aczkolwiek przez wielu uznawana za wielką, miała tylko lokalny, wcale nie globalny charakter. Tyle, że w czasach dawniejszych, przez wzgląd na ogrom posiadanego terytorium i brak silnych sąsiadów, którzy mogliby jej zagrozić, dawało to krajowi mocarstwową pozycję. Po raz pierwszy, ta utrwalona rola załamała się w rezultacie wojny rosyjsko-japońskiej, kiedy to wskutek kompromitacji organizacyjnej struktur państwa, Rosja utraciła całą Mandżurię oraz mocarstwowe okno na Pacyfik w postaci Portu Artura. Drugi raz, podobnie silną pozycję globalną uzyskała za czasów Związku Sowieckiego, kiedy to jej wojskowe bazy rozmieszczone były po całym świecie. Utraciła ją jednak rankiem 8 grudnia 1991 roku, gdy ludzkość dowiedziała się, że nie ma już więcej imperialnego Sowieckiego Związku, a powstały w jego miejsce twór jest czymś pokojowym i podobnym do innych europejskich krajów. Prezydent z nagła nieistniejącego Związku Sowieckiego, Michaił Gorbaczow, podał się do dymisji i zniknął z politycznej sceny. Niewielu jednak zrozumiało prawdziwą wymowę wydarzenia. Jednym z tych, który ją pojął był Władimir Putin, dawny funkcjonariusz KGB, w momencie wydarzenia dobrze ustawiony urzędnik petersburskiego magistratu. Doszedł najwyraźniej do wniosku, że Rosja stoi przed realną alternatywą: może być tylko albo imperialną potęgą, albo też nie liczyć się wcale. Należy więc rozpocząć kolejną falę wyścigu zbrojeń nawet za cenę gospodarczej upadłości po to by utrzymać odwieczną opinię o wrodzonej krajowi agresywności. Paradoks polegał bowiem na tym, że jeśli zabrakłoby dla niej w świecie miejsca, to gdzie miałaby się podziać sama Rosja?
Szczególną cechą rosyjskiej imperialności była jej siła militarna nie mająca przy tym bezpośredniego związku z gospodarką. Kraj rozwijał wojskowość niejako „na osobności”, często kosztem cywilnej ekonomii oraz poziomu konsumpcji ludności, a nie wskutek pomnażania dóbr w ramach rozrastającego się systemu gospodarczego. Jego prawdziwą treścią był więc rozwój produkcji militarnej nastawionej na agresję wobec innych narodów, nie zaś przemysłu pomnażającego dobrobyt własnej ludności. To ostatnie, dla rosyjskich władz zawsze było bez znaczenia. Dzisiaj, ta ideologia utkwiła w martwym punkcie. Na produkcyjną nowoczesność nie ma nadziei. Broni, nawet tej najnowocześniejszej, też jest wciąż za mało, a na prawdziwą agresję dzisiejsza Rosja jest za słaba. Markowanie agresywności służy jej pragnieniu bycia ponownie traktowanej jak supermocarstwo. Tymczasem historia sprawiła, że ten mechanizm już nie wróci. Zarówno zewnętrzne warunki pogłębiającej się globalizacji, jak i wewnętrzna słabość systemu wciąż pozostawia tylko jeden sprawny sektor produkcyjny, czyli przemysł zbrojeniowy. By dowieść swej mocarstwowości, Rosja może więc tylko wymachiwać coraz to większą liczbą szabli gotowych do walki, ale to nie ma nic wspólnego z niegdysiejszą możliwością przeprowadzenia skutecznej agresji na prawdziwie światową skalę. Prawda, że opinia ludności, tak jak dawniej, nie liczy się w jej polityce wcale, ale też nie równoważy tego – tak jak było to w przeszłości – wielkość władcy niosącego w sobie imperialną tradycję. Pojawienie się „demokratów” w rodzaju Gorbaczowa, Jelcyna, czy kiedyś zachodnio zorientowanego władcy w rodzaju Dymitra nazwanego Samozwańcem, to zupełna sprzeczność z całą historyczną tradycją i sami Rosjanie uznają to za okres ośmieszenia kraju godny wystrzelenia delikwenta z armaty. To dowód na to, że kraj znalazł się dzisiaj nie tyle nawet na zakręcie, ile w ślepym zaułku. Pojawiło się więc pytanie o to, czy Rosja jest wciąż bytem naturalnym, a jeżeli nie jest – a nie jest – czy jest wciąż militarną potęgą na światową skalę? Czy można być w oczach Rosjan cieszącym się szacunkiem prezydentem kraju, czy też premierem rządu nie będąc przy tym rodzajem cara, ani też władcą dorównującym władzą nad ludźmi samemu Stalinowi? Ten, ostatecznie został uznany za zbrodniarza, ale dla wielu Rosjan jest wciąż synonimem ich wielkiej historii oraz poważania w świecie.
Nie jest więc przypadkiem, że Władimira Putina, obecnego władcę Rosji, można w mediach oglądać tylko pod podobnymi postaciami – silnych, wysportowanych mężczyzn – judoki, hokeisty, żeglarza, czy wędkarza. Wbrew pozorom, to wcale nie osobista fantazja, lecz polityczno-społeczna konieczność, ponieważ jest pierwszym w historii Rosji rządzącym, który nie ma tradycyjnej „siłowej” legitymacji do władania krajem. Nie jest ani rodowodowym carem, ani też postacią dorównującą Stalinowi. Carowie mieli ją z istoty swej „dynastycznej carskości”, chociaż od czasów Katarzyny z reguły nie byli Rosjanami, lecz czysto niemieckiego pochodzenia. Lenin i Stalin, to swego rodzaju „carowie ZSRR” nowego wcielenia wszechpotężnych władców dysponujących śmiertelnym aparatem przymusu, jednak aparatem wciąż tej samej imperialnej Rosji usiłującej siłą zdominować całą resztę świata. Nie miał tej cechy Dymitr zwany Samozwańcem, co wyziera nawet z jego monarszego portretu. Nie rozsiewa na nim strachu wynikającego z potęgi Rosji i jego własnej nieograniczonej władzy, a przy tym – o zgrozo! – napis umieszczony w lewym górnym rogu jest w czcionce łacińskiej wyklętej jako bezbożna przez rosyjską cerkiew. Miała symbolizować „międzynarodową światowość” nowego cara, dla Rosjan stała się jednak symbolem niewybaczalnej zdrady rosyjskich świętości i związaną z tym słabością charakteru samego władcy.
Krótka historia panowania Dymitra i wystrzelenie strzępków jego ciała z kremlowskiej armaty stała się symbolem tego, co czeka wszelkiego rodzaju uzurpatorów niegodnych szczególnej formuły wielkości Rosji. A było ich w historii przedputinowskiej Rosji wyjątkowo mało – dwaj samozwańczy dymitrowie polskiego pochodzenia oraz wspomniany Borys Jelcyn. Zarówno Lenin i Stalin, jak i kolejni władcy nowej formuły imperium w postaci Zwiazku Radzieckiego posiadali legitymację wspartą nagą siłą i śmiercionośnymi obozami pracy. Właśnie takie postępowanie dawało im w oczach Rosjan podstawę do władzy, zastępując monarsze powiązania krewniacze. Każdy zwrot w kierunku Zachodu, czy to na kształt propolskiej polityki Samozwańców, czy też otwarcia na świat na podobieństwo Gorbaczowa i Jelcyna, musiał wśród Rosjan uchodzić za niewybaczalną słabość i natychmiast ich tej legitymacji pozbawiał. Markowanie więc tradycji nieograniczoności rosyjskiej potęgi i jej dążenie do panowania nad światem, to podstawowe źródło polityki Putina, tyle, że w zmienionej sytuacji samej Rosji i jej międzynarodowego otoczenia przekształca się z tradycyjnie oczekiwanej atmosfery grozy i śmiertelnego strachu w rodzaj niespodziewanej farsy.
„Układ białowieski”, to określenie porozumienia o zastąpieniu Związku Sowieckiego tworem, któremu nadano nazwę Wspólnoty Niepodległych Państw. Powstało w ramach porozumienia prezydentów Rosji, Białorusi i Ukrainy zawartego 8 grudnia 1991 roku w Wiskulach w Puszczy Białowieskiej. Traktat głosił, że Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich przestał istnieć jako podmiot prawa międzynarodowego oraz powszechnie uznawany byt geopolityczny, a na jego miejsce została powołana, dziś praktycznie nieistniejąca, Wspólnota Niepodległych Państw.
Tyle, że kto dzisiaj przywiązuje do tego wydarzenia wagę, skoro dwaj najpoważniejsi członkowie utworzonej wtedy Wspólnoty – Rosja i Ukraina od kilku lat prowadzą pełną ofiar wojnę, a sama Wspólnota, to już tylko puste hasło? Rosja widziana oczami Jelcyna, to przyjazny Europie partner i kooperant. Rosja Putina nie jest już pod żadnym względem globalną potęgą, jednak w przestrzeni regionalnej pręży muskuły tak, jakby wybierała się na światową wojnę a nie do międzynarodowej przyjaźni. Dlaczego tak się stało i czemu ZSSR nie mógł gładko przekształcić się we wspólnotę wymarzoną przez niektórych polityków Zachodu jako obszar rozciągnięty – od Portugalii na zachodzie po Sachalin na wschodzie? Rosyjskie pobrzękiwanie szabelką jest w obecnym układzie sił rodzajem blefu, ale w przypadku straszenia rakietową wojną jeden nieprzemyślany ruch może przekształcić ją z zimnej w wojnę gorącą o nieobliczalnych konsekwencjach. Jaką w tej sytuacji myśl polityczną pragnie Rosja Putina przekazać dzisiejszemu światu? Nasze przypuszczenia prowadzą jednak do polityki wewnętrznej Moskwy, a nie na międzynarodowe przestrzenie.
Porównując dzisiejszą Rosję z globalnym postępowaniem dawnego Związku Sowieckiego, dostrzec można istotne różnice. W czasie kryzysu kubańskiego w 1962 roku, do prawdziwej wymiany nuklearnych ciosów między tym ostatnim a Stanami Zjednoczonymi było bardzo blisko. Od tej pory i po powstaniu bezpośredniej linii telefonicznej łączącej Kreml z Białym Domem tego rodzaju sytuacja już się nie powtórzyła. Obie strony zdały sobie sprawę z grożącego niebezpieczeństwa nuklearnej zagłady i zgodnie wyeliminowały przypadkowość. Co więc przyświeca Kremlowi dzisiaj, że stara się sprawić wrażenie, iż atak nuklearny z jego strony staje się bardziej realny niż kiedykolwiek przedtem. Tyle, że przedtem, Rosja była równorzędnym partnerem USA, zarówno militarnym, jak gospodarczym. Dzisiaj nim już nie jest, a bombą atomową dysponuje znacznie więcej krajów niż kiedykolwiek wcześniej – od Indii i Pakistanu, przez Chiny po północną Koreę. Co mogło spowodować, że Rosja rozmieściła również i na terenie Kaliningradu, w pobliżu granicy z Polską i wzdłuż granicy z Litwą rakiety krótkiego zasięgu typu Iskander-M przystosowane do przenoszenia ładunków nuklearnych, skoro niosą ze sobą jedynie element zastraszania, ale nie mogą rozstrzygnąć prawdziwej wojny? Jednocześnie dwa okręty typu Bujan-M zwodowane w zeszłym roku i jedne z najnowocześniejszych jednostek Floty Czarnomorskiej przepłynęły z Morza Czarnego – wcale nie, jak sądzono – do Syrii, lecz również za cel mają Kaliningrad? W Syrii służyłyby w walce, w Kalingradzie służą tylko zastraszeniu. Kogo i w jakim celu?
Zdaniem ekspertów, zestawy rakietowe w obwodzie kaliningradzkim i małe okręty na Bałtyku wezmą na cel praktycznie całe Morze Bałtyckie, a przede wszystkim – infrastrukturę wojskową tworzoną tam przez NATO, zmuszając je do odpowiedzi w postaci kolejnej eskalacji zbrojeń podnoszącej koszty operacji po obu stronach. Rzecz jednak w tym, że ze strony Rosji nie jest zrozumiały cel tego postępowania. To tylko ona ma dzisiaj problem z rozwojem gospodarczym, bo też i tylko ona nie może w pełni korzystać z następstw ekonomicznej globalizacji. Jest w posiadaniu coraz silniejszej armii, ale również i coraz słabszej gospodarki w jej cywilnej przestrzeni. Jak zauważają ekonomiści, jest dzisiaj w praktyce odcięta od światowej gospodarki, między innymi w następstwie sankcji i trwałego zapewne spadku cen ropy naftowej i gazu. Takiej, pogłębiającej się nierównowagi nigdy dotąd nie było, a jak zauważa Catherine Mann, główna ekonomistka Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, perspektywa dalszej obniżki cen ropy, odcięcie Rosji od zachodnich rynków kapitałowych i inne sankcje popychają ją w stronę ekonomicznej autarkii, zamykając szansę na odwrócenie negatywnych trendów. Damy radę kryzysowi, bo naród popiera prezydenta – utrzymuje Aleksander Pożałow, dyrektor ds. badawczych moskiewskiego Instytutu Spraw Społeczno-Gospodarczych i Politycznych. Czy jednak gotowa na to jest również reszta społeczeństwa? Borys Niemcow, dzisiaj opozycjonista, a kiedyś wicepremier rosyjskiego rządu utrzymuje, że jeśli poziom życia w Rosji będzie wciąż się obniżał, elity mogą spodziewać się ludzi na ulicach. Rewolucji nie będzie, ale erozja władzy będzie postępować – podkreśla.
Rosja doświadcza dzisiaj największego kryzysu finansowego od 1998 roku. Spadek cen ropy, sankcje oraz polityka pieniężna amerykańskiej Rezerwy Federalnej przyczynią się do tego, że PKB Rosji może spadać nawet o 10 procent w skali rocznej. Zasadniczym powodem załamania na rosyjskim rynku walutowym nie jest jednak spadek cen ropy naftowej, lecz zaniechanie reform prowadzących do zróżnicowania gospodarki – argumentuje analityk Standard Banku -Timothy Ash. Towarzyszy temu brak poczucia bycia światową potęgą oraz podobny brak przywódcy na miarę dawnych carów, czy dyktatorów w rodzaju Józefa Stalina. To bezpośrednia przyczyna polityki Putina mająca przed własnym społeczeństwem markować rosyjską potęgę, chociaż nie posiada dla niej wystarczających środków. Rodzi się więc pytanie o to, jak ten proces może odbić się na ostatecznej formule Rosji XXI wieku. Wiele wskazuje na to, że rzecz sprowadza sie do dryfu ku nieuniknionemu wewnętrznemu kryzysowi jej tożsamości. Rosja niemilitarna i niemocarstwowa, to jednak nie „wielka Rosja”, ale dowodna ilustracja „smuty”, nie zaś politycznego sukcesu.
W kontekście powyższych rozważań, dramat Zachodu nie polega na tym, że zmienić się może obraz całej Eurazji, lecz na tym, że nie może on wyobrazić jej sobie bez Rosji. Zachód zapomina, że dzisiejszy obraz Europy, której niemal połowę obszaru zajmuje Rosja, jest w europejskiej historii nie tylko czymś nowym, ale też i w gruncie rzeczy wymyślonym. Powstał dwa i pół stulecia temu za panowania Katarzyny II, Niemki ze Szczecina, która nie chciała pogodzić się z tym, że jako władczyni Rosji musiałaby się uznać raczej za Azjatkę, nie zaś Europejkę. Wymyśliła więc nowy kształt Europy w postaci obszaru rozłożonego pomiędzy Portugalią a Uralem. Była cenioną władczynią nie tylko za pozycję kraju, którego została władczynią, ale również za nieprzeciętny intelekt. Europejscy intelektualiści byli pod tak wielkim jej urokiem, że z własnej woli i zupełnie bezkrytycznie zgodzili się na uznanie nowego kształtu kontynentu, który dotąd kończył się na Dnieprze i wschodnich granicach Pierwszej Rzeczypospolitej. Niosło to ze sobą daleko idące konsekwencje: ta ostatnia, dotąd będąca symbolem wschodnich rubieży Europy broniących jej przed inwazją moskiewskiego barbarzyństwa, stała się nagle jej środkiem z „europejską Rosją” u wschodnich granic, a centrum ochrony samej istoty europejskości znalazło się nie w Warszawie, lecz w Moskwie i Petersburgu. Zadziwiające, jak prosty zabieg propagandowy nie tylko może stać się trwałością, ale do tego rzutować na całą pan-europejską politykę. W tej nowej sytuacji, rozbiory Polski były możliwe, ponieważ dokonywały jej „kulturalne” kraje europejskie – Prusy i Austria z zachodu wespół z równie „kulturalną i europejską” Rosją Katarzyny II od wschodu. Za sam ten czyn należy jej się przydomek „Wielka” skoro zdołała nie tylko ogłupić cały europejski Zachód, ale do tego to ogłupienie utrwalić. Do dzisiaj wielu Europejczyków sądzi, że Europa kończy się na Uralu, a pomiędzy nim samym a kulturalnym Zachodem znajdują się tylko bliżej niesprecyzowane tereny pośrednie, którymi należy się z Rosją jakoś dzielić, aby „wciągnąć” ją w krąg „europejskich” wpływów. Tymczasem, Europa sprzed okresu panowania Katarzyny, to nie tylko zupełnie inna Europa, ale również obraz innego świata.
Warto pamiętać, że na takim rozumowaniu budowano argumenty, które doprowadziły do uznania tego, że Europa Wschodnia wstępując do Europejskiej Unii, miała też dostąpić swego rodzaju łaski wejścia do grona państw lepszej kategorii, za którą powinna odpowiedzieć wdzięcznością, a nie krnąbrnością. Zadziwiające tylko, że położona dalej na wschód i częściowo w Azji Rosja nie ma powodów wątpić w opinię Europy o „lepszości” jej państwowości nad krajami środkowej części Europy oraz jej pełnego prawa do europejskiego członkostwa. Wiele wskazuje na to, że cały kontynent płaci właśnie za to fałszywe przekonanie całkiem niemałą cenę.
co do potęgi sowietów, to w latach 70-tych, czyli szczycie swojej formy i 1. szoku naftowego na Zachodzie PKB sowietów wg. PPP to było ~30% USA -> przy takim potencjale mieliby zawojować świat?? jak przerzuciliby wojsko przez ocean? łodziami podwodnymi?
mieli bazy na całym świecie i ani jednego niezamarzającego portu umożliwiającego swobodne wyjście na oceany?? desperacka próba wejścia do Gwadaru w Pakistanie przez opanowanie Afganistanu spotkała się z ostrą reakcją Amerykanów i wiemy jak to się skończyło i jaka była wartość bojowa armii czerwonej. To samo zresztą dotyczy Port Artur, którego wobec słabnących Brytyjczyków wzięli Japończycy przy wydatnym wsparciu Amerykanów. A sama podróż floty bałtyckiej, to temat na długą opowieść.
co do słabych sąsiadów – przesunięcie dywizji chińskich na granicę sowietów w latach 70-tych (nb. to był element dealu z Mao z Kisingerem) wymagało utrzymania ~100 dywizji po stronie zsrr -> to był realny koszt, który położył ich budżet.
co do iskanderów, to są systemy mobilne, odległość między Królewcem a Bałtijskiem powoduje, że wojskowi przyjmowali że te systemy praktycznie są w Królewcu i obecne przesunięcia to tylko szum w mediach – realnie nic się nie zmieniło.
co do rządzenia Rosją – mają bardzo słabe położenie geograficzne, klimat itd. -> co powoduje, że budowa jakiejkolwiek infrastruktury jest u nich znacznie droższa, a więc mniej opłacalna niż w lepszych strefach klimatycznych, co powoduje że prywatny kapitał od wieków wybiera lepsze stopy zwrotu w lepiej położonych krajach, co powoduje, że rosja zawsze była i będzie biedniejsza niż lepiej geograficznie położeni sąsiedzi. żeby taki kraj utrzymać w jednym kawałku to władza centralna musi być silna. Dodatkowo braki kapitału musi uzupełniać państwo, które siłą rzeczy musi mocno ingerować w gospodarkę (dlatego kolej za zachodzie budowali 'prywaciarze’ a w rosji car). rządy 'demokraty’ jelcyna skończyły się prawie rozpadem rosji, bo gubernatorzy regionów przestali odprowadzać kasę do moskwy i zaczęli dodagadywać się z sąsiadami. elity w moskwie wyciągnęły z tego wnioski. Takim krajem nie da się rządzić inaczej, bo brak silnej władzy na kremlu oznacza rozpad rosji.
Ciekawy artykuł, ale… „Borys Niemcow, dzisiaj opozycjonista…”. Borys Niemcow nie żyje od półtora roku.
Ale jaja-ponad 80% Rosjan popiera polityke Putina i jego ekipy,ktory w rankingach swiatowych mediow uchodzi za najskuteczniejszego i pragmatycznego polityka,kraj praktycznie bez dlugow,niezalezny surowcowo,najwiekszy exporter pszenicy i nowoczesnych technologi,10 mln gastarbeiterow/ w tym ok 3mln z Ukrainy/.20 mln mahometan a spokoj.Wiodaca rola w BRICS/to polowa ludnosci Ziemi,/.Broni tego silna armia z najwiekszym potencjalem jadrowym swiata.Ha ha,bojcie sie Rosjan, bo przyjda wam krasc rowery i zegarki w tej megalomanskiej Polandi ktora dla nikogo nie jest juz ani partnerem ani powaznym przeciwnikiem.