To, co dzieje się na Bliskim Wschodzie zamyka okres jego względnego otwarcia na Zachód. Mało kto pamięta, że proces ten rozpoczął się dawno – wraz z kolonizacyjną penetracją regionu przez Europejczyków rozpoczętą egipską ekspedycją Napoleona. To wtedy powstał Instytut Egipski, opisano piramidy i obrysowano Sfinksa. Wtedy też rozpoczęła się „wielka przygoda” Europy z antykiem. Rzecz w tym, że przebiegała ona bez udziału społeczeństw muzułmańskich, które są – z kulturowego założenia – nie tylko obojętne wobec antyku i wszystkiego co nie islamskie, ale wręcz mu wrogie. Europejskiej fascynacji świątyniami Karnaku, Abu Simbel i skarbami eksponowanymi w kairskim muzeum muzułmanie nigdy nie ulegli kontentując się dochodami z biletów wstępu. Wbrew opiniom niektórych historyków prawdziwym kulturowym centrum muzułmanów zawsze była pustynna Mekka, a nie Rzym, Kair, Bagdad i Damaszek – najstarsze miasto świata, Podnieconych widokiem starożytności turystów uważa się za warte oskubania niezbyt rozumne stado jeleni. W przeciwieństwie do krajów Europy Wschodniej, Chin, Indii, Japonii i Azji Południowo-Wschodniej – Zachód ze swoimi wartościami nigdy nie był dla Bliskiego Wschodu wzorcem. Muzułmanie mają swoje własne, równie trwałe i głęboko zakorzenione wzorce, których obiektywna wymowa jest zupełnie odmienna od zachodnich. Gdyby Huntington, mówiąc o zbliżającym się zderzeniu cywilizacji miał na myśli zderzenie islamu z całą resztą świata, miałby stuprocentową rację. Poddając się jednak zasadom poprawności politycznej i zakładając jednakowość źródeł owego zderzania, przepowiedział wojnę wszystkich ze wszystkimi i w tym racji nie miał.
Muzułmanie w swej głębokiej świadomości nie chcą zmian idących w kierunku nowoczesności kojarzonej jednoznacznie z Zachodem. Chcą jej owoców, ale nie chcą ponosić społecznych kosztów jej osiągania. Marzą o powrocie kalifatu, idealnej w ich mniemaniu organizacji państwa za czasów Czterech Sprawiedliwych następców Mahometa, który to okres był początkiem arabskiej potęgi i w równym stopniu jest do dzisiaj synonimem sprawiedliwości społecznej oraz równości wszystkich wiernych w obliczu Jedynego.
Islam nie jest po prostu religią. Jest „również” religią, ale przede wszystkim jest systemem społeczno-politycznym i kulturowym, który odpowiada na pierwotne oczekiwania człowieka pod warunkiem, że jest on mężczyzną. Daje mu poczucie honoru w równości wobec innych bez przymusu konkurencji i walki (również o kobiety). Tak rozumiana równość, to wolność niemal idealna: można w jej ramach osiągnąć spokój bez specjalnego wysiłku pod jednym wszakże warunkiem, że nie dopuści się do wyrastania jednych ponad drugimi. W tym znaczeniu, to antyteza europejskiego rozumienia wolności, które sprowadza się do prawa korzystania z owoców pracy, jakkolwiek bogate by one nie były. Muzułmanin nie może być nadmiernie bogaty, bo przedtem, zanim takim się stanie, ma obowiązek podzielenia się z mniej szczęśliwymi. Ten podział dokonuje się w społecznościach lokalnych, bez ingerencji państwa, na podstawie przepisów koranicznych interpretowanych w meczetach przez „uczonych w prawie”. Dniem radości i powszechnego rozdawnictwa jest ostatni dzień Ramadanu. Tyle, że w ramach tego mechanizmu nie może powstać fortuna zdolna do wielkich inwestycji na własne ryzyko. W krajach Bliskiego Wschodu (poza kilkoma wyjątkami) nie znajdziecie znajomych nazw supermarketów, ale każdym mieście z łatwością (obok głównego meczetu) odnajdziecie suk – targowisko, gdzie kupcy dysponujący przestrzenią trzech metrów kwadratowych są solą i dumą muzułmańskiej gospodarki. Nie tworzą nadmiernych zysków, wystarcza im na utrzymanie rodzin, a ewentualną nadwyżką dzielą się uboższymi. Są nie tyle przedsiębiorcami, ile wiernymi jedynie prawdziwej religii.
Trudno się dziwić, że świat islamu nie dostosowuje się do pędzącej nowoczesności. Rozwój wynika z chęci mnożenia bogactwa i włącza się weń coraz więcej ludzi. Islam ma substancjalną niechęć do bogactwa, do jego mnożenia i do konsumpcji przekraczającej najzwyklejsze potrzeby. Jest antykapitalistyczny ze swej natury. Jeśli wspomnimy, że u źródeł europejskiej demokracji stał rodzący się kapitalizm z wmontowaną weń zarówno ekspansywnością, jak i sukcesie opartym na – w rozumieniu muzułmanów – niesprawiedliwości społecznej, to nie powinniśmy się dziwić, że w świecie islamu nie znalazł wielu naśladowców. Zresztą, ci ostatni są z reguły produktem jego zetknięcia z Zachodem powszechnie uznawanym za element obcy, a nie produkt rodzimy.
Dramat islamu polega na tym, że znalazł się w co raz bardziej bolesnym rozkroku: muzułmanie są przekonani, że ich system jest najlepszy na świecie. Dlaczego więc inni rozwijają się szybciej nim my, muzułmanie? Prostym ludziom, a takich jest większość (islam nie wymaga i nie wspiera świeckiej edukacji) nasuwa się jedna tylko logiczna odpowiedź: dlatego, że Zachód nas wykorzystuje i okrada a pomagają mu w tym świeckie reżimy zezwalając na pełzający rozrost instytucji zachodniego typu. Sama idea państwa i świeckiej praworządności jest obca muzułmańskiej tradycji. Ideą jest Umma – jedna wielka światowa wspólnota muzułmanów, a demokracja – to rezygnacja z indywidualnych ambicji i wolności oraz poddanie się zbiorowej prawdzie koranicznej. Więc, co robić? Proste: przepędzić Zachód i wszystko wróci do pierwotnej normy – do ideału kiedyś już przecież osiągniętego. A co z resztą świata? A niech się buja sam! Zresztą, muzułmanie nic o nim nie wiedzą. Czy ktoś może widział arabską wycieczkę w Luwrze? A może muzułmańską grupę zwiedzającą British Museum? Nikt i nigdy. Taki pomysł jest zresztą grzeszny. Islamskim ideałem jest nic nie wiedzieć o całym świecie, za to znać Koran na pamięć do czego umiejętność czytania i pisania nie jest przecież konieczna. Kraje Bliskiego Wschodu biją rekordy analfabetyzmu. Jeśli ktoś uważa, że to dobry początek dla liberalnej rewolucji w stylu Solidarności, grzeszy naiwnością. Odległym początkiem tej ostatniej było Oświecenie. Muzułmanie żyją w przekonaniu, ze oświecili się już dawno sami – przesłaniem Mahometa, dodaniem do Koranu sunny i hadisów (komentarzy i przekazów) i żadna zachodnia wiedza prócz techniki budowania nowych broni nie jest w ich mniemaniu potrzebna. Dowód? Oto program działania Instytutu Myśli Islamskiej zarejestrowanego w Herndon, w amerykańskim w stanie Virginia, uznawany za reprezentanta najbardziej „oświeconego islamu”:
„Opracowany powinien zostać multimilionowy program skoncentrowany na obszarach priorytetowych, po to, aby uzyskać następujące efekty:
(i) Technologiczną niezależność od krajów rozwiniętych;
(ii) Rozpoczęcie projektów uprzemysłowienia na gigantyczną skalę;
(iii) Uruchomienie produkcji okrętów, łodzi podwodnych, samolotów, rakiet i pocisków, czołgów, materiałów wybuchowych i innych materiałów wojennych, aby zapobiec zależności świata muzułmańskiego od Zachodu;
(iv) Inne priorytety winny być ustalone w drodze dyskusji;
(v) W każdym kraju muzułmańskim powinny powstać politechniki (…) wyposażone w najnowocześniejszy sprzęt badawczy;
(vi) Natychmiast opracować należy program naukowego i technologicznego rozwoju krajów muzułmańskich, tak, aby mogły uzyskać całkowitą niezależność od rozwiniętych krajów Zachodu;”
No comments.
Wniosek jest następujący: islam jest drugim po Zachodzie kompletnym systemem społecznym, tyle że w stosunku do niego odwrotnym. Nie ma w świecie miejsca na dwa uniwersalne systemy. Cywilizacja zachodnia już tę wojnę wygrała, a islam ją przegrał, tyle, że nie zrozumiał lekcji. Do nowoczesności Zachodu prowadziły kolejne rewolucje – społeczne, polityczne, przemysłowe. Islam jest skazany nie na rewolucje, lecz na kontrrewolucje – masowy opór wobec rozprzestrzeniania się zachodnich idei. Zanim społeczeństwa islamu zrozumieją błędność tego rozumowania, muszą w bolesny sposób zderzyć się z brutalną prawdą o braku przyszłości dla ich systemu. Oznacza to najpierw zamieszki i przewroty, potem próby budowania porządku społecznego na koranicznych zasadach, by po ekonomiczno-społecznej zapaści zrozumieć, że nie ma innego wyjścia, jak bolesne przystosowanie się do faktów. W dalszej perspektywie, to optymistyczne, w bliższej świat czeka zapaść w regionie zaludnionym przez pół miliarda ludzi (myślę, że ominie ona Daleki Wschód) i obfitującym w ropę i gaz. Dla Zachodu, to poważne wyzwanie, które już raz miało miejsce w XV wieku i skończyło się odkryciami geograficznymi. Szczęśliwie, nowe nośniki energii są technologicznie opanowane, potrzebny jest tylko podobny impuls, jaki dał asumpt wyprawie Kolumba. Może więc, to co dzieje się na Bliskim Wschodzie będzie takim impulsem?
P.S. Osobom zainteresowanym zrozumieniem tego, co właściwie się dzieje na Bliskim
Wschodzie polecam moje wykłady i książkę pt. „Islam. Świat tłumionych emocji”, z którymi można się zapoznać na stronie: Świat islamu