Wciąż żyjemy w świadomości wyższości Zachodu nad resztą świata i do tego w przekonaniu nie tylko o jakiejś jednostkowej wyższości nad innymi regionami, ale pod każdym względem. Nie idzie przy tym tylko o gospodarkę i nasz własny dobrobyt, ale również i o poczucie bezpieczeństwa. Wielkie ludzkie dramaty, wojny, podstępy i polityczne przewroty w innych krajach wydają się nam tak odległe jak życie na Księżycu. Okazało się jednak, że ta daleka z pozoru przestrzeń wdziera się w nasze życie w formie niespodziewanej fali nielegalnych imigrantów. Nie mogą sobie poradzić z nią „kraje frontowe” Unii Europejskiej, a i w samej Unii nie tylko nie widać żadnej zorganizowanej polityki wobec tego zjawiska, ale nawet śladu poglądu na jego prawdziwe źródła, następstwa i stopień gwałtowności. Jedyne, na co się zdobyły unijne władze, to pomysł tworzenia narodowych kwot do „zagospodarowania” pierwszej wielkiej fali uchodźców. A co zrobić z następnymi, które – jak wszystko na to wskazuje – będą coraz większe? Pomysłu, jak nie przedstawiono, tak i dalej go nie ma. Chyba, że unijni urzędnicy odważą się porzucić wrodzoną rzekomo Europie łagodność i otwartość wobec obcych i wpadną na jakieś konkretne rozwiązanie, od którego już nie będzie można umyć rąk. Trudno w to uwierzyć, bo zapewne już jest im wstyd, że ukrywają własny strach przed nadciągającą apokalipsą. Tylko, co wtedy, gdy stanie się faktem?
Atmosfera w Polsce też zrobiła się jakaś ponura, pomimo tego, że nie jesteśmy dla imigrantów krajem frontowym, a kolorowych twarzy na ulicach wciąż jeszcze nie widać. Może to sprawiać fałszywe wrażenie, że problem nas nie dotyczy. Pozwala nam pozostawać w komforcie nieświadomości i w miarę spokojnie cieszyć się echem prezydenckich wyborów. Podskórnie, daje się jednak odczuć, że Polacy jakby zastygli w obawie przed nieuniknionym. Niektórzy rozpaczają, że kraj z roku na rok upada coraz niżej, a atmosfera poczucia klęski udziela się i reszcie. Wielu bierze też pod uwagę możliwość pojawienia się jakiejś głębszej politycznej rewolty. Zmiana nastrojów okazała się tak nagła i nieoczekiwana, że nikt nie ośmiela się przewidywać, jakie będą tych zmagań wyniki, jak długo potrwa polityczna gorączka i czy wkrótce nie okaże się słomianą. W tej sytuacji, kwestia imigracyjnego kataklizmu wciąż wydaje się być problemem księżycowym. Mało kto spodziewa się jednak polepszenia sytuacji i ominięcia zbliżających się kłopotów.
Zadziwiające jest też i to, że oceny zachodnich ośrodków badawczych idą we wręcz przeciwnym kierunku niż takie, które spotykamy w krajowych mediach. Być może, nie zdawają tam sobie jeszcze sprawy z zawirowania politycznego, które nam się właśnie przydarza, a którego następstwa są wielką i mało optymistyczną niewiadomą. Badania bowiem prorokują Polsce, w odróżnieniu od reszty Europy, stałe polepszanie się jej sytuacji społeczno-gospodarczej oraz międzynarodowej pozycji. Sprawia to wrażenie, że tę obiecującą perspektywę mogą sobie zepsuć tylko sami Polacy, wywołując na własne życzenie jakiś rodzaj chaosu i zamieszania i do tego z tylko dla siebie zrozumiałych przyczyn. W tej sytuacji, interesujące stają się rezultaty badań nad gospodarczą i polityczną ewolucją świata nadchodzącej dekady (2015-2025), opublikowane przez amerykański instytut Strategic Forecasting (Stratfor), które objęły również przewidywania, co do przyszłości naszego kraju. Wiele wskazuje na to, że głęboka zmiana w świecie oraz w przestrzeni zachodniej części naszego kontyntentu, która miałaby mieć w bliskiej przyszłości miejsce, akurat Polsce może wyjść na dobre. Za dziesięć lat, znaleźć się mamy na głęboko odmienionym globie, a pozycja kraju w regionie może być nieporównanie lepsza niż miało to miejsce kiedykolwiek dotąd, chociaż wedle tych samych przewidywań, sam świat będzie już mniej bezpiecznym miejscem do życia. Pojawiają się przy tym zupełnie zaskakujące oceny i informacje o przyszłym rozwoju wypadków.
To, co dla ludzi, którzy pamiętają upadek komunizmu i wielką debatę o tym, co nastąpi po nim, może być szokujące, to fakt, że ewolucja znanego nam dzisiaj świata ma pójść w zupełnie innym kierunku, niż klasyczne już przepowiednie Fukuyamy i Huntingtona sprzed ćwierć wieku. Pierwszy, prorokował nadejście „końca historii” i początek zupełnie nowego ładu w postaci pokojowego nastawienia ludzkości, ostatecznie zorganizowanej na zachodni sposób. Miałaby przekształcić się w swoistą formę „nowego, wspaniałego świata”, spokojnego i trwale cieszącego się ekonomiczną presperity. Drugi, na odwrót – wieszczył nieustającą wojnę cywilizacji, w której rola Zachodu miałaby stawać się coraz skromniejsza i wiązać by się to miało z generalnym osłabieniem pozycji Stanów Zjednoczonych jako gwaranta światowego ładu. Z perspektywy ćwierćwiecza od upadku komunizmu wiemy też, że co do istoty obu proroctw, nie sprawdziło się ani jedno, ani drugie. Nie dostrzegamy „końca historii”, ale też i świat nie znalazł się w sytuacji wojny wszystkich ze wszystkimi, a raczej w obliczu rozpaczliwej walki niektórych z wielkich kultur, które odczuwają chłód zagrożenia własnego istnienia i niebezpieczeństwo ich nieodwracalnego unicestwienia.
Przewidywania raportu Stratfor’u idą w niespodziewanym kierunku. Za dziesięć lat, przyszły świat ma być znacznie bardziej niebezpiecznym miejscem do życia, niż dotychczasowy, z powodu zmniejszania się roli USA jako globalnego strażnika, lecz także i kłopotów innych, ważnych dotąd krajów doświadczających – jak Unia Europejska – rodzaju narastającego chaosu. Pojawią się przy tym nowi gracze, dotąd nie biorący jeszcze udziału w globalnej grze. Nie spowoduje to już odrodzenia Rosji, dawniej jedynego konkurenta Zachodu. Przeciwnie, według tych analiz, stanie ona na granicy ostatecznego załamania, co ma dotyczyć nie tylko jej mocarstwowej siły, ale nawet własnej tożsamości. Przestanie istnieć jako licząca się w świecie potęga.
Proces upadania Rosji nie będzie wymagał żadnego zbrojnego powstania jej narodów. Rosnąca i wmontowana w mechanizm istnienia tego największego kraju świata niewydolność władzy centralnej w kontrolowaniu własnego terytorium, spowodować ma pojawienie się próżni, którą jej poszczególne elementy będą zmuszone wypełnić same. Oznacza to również dezintegrację imperium, zupełnie niezdolnego do utrzymania się w ramach jednej, spójnej całości. Zachodnie sankcje, niskie ceny ropy naftowej i gazu, słabnący rubel, coraz bardziej niewydolna gospodarka, rosnące wydatki militarne i narastające konflikty wewnętrzne, osłabią zdolność rządu moskiewskiego do utrzymywania jednolitego porządku państwowego oraz możliwości hamowania tendencji odśrodkowych. Rosja nie rozpadnie się z dnia na dzień, ale władza Moskwy ulegnie zapewne rozluźnieniu w takim stopniu, że kraj przekształci się w konglomerat mniej lub bardziej autonomicznych regionów, funkcjonujących w istocie samodzielnie. Nie jest prawdopodobne, aby Federacja Rosyjska utrzymała się w dotychczasowym kształcie i by miała w przyszłości równie wysoką, jak jeszcze ma dzisiaj, międzynarodową pozycję. Problemem dla świata stanie się wtedy konieczność zabezpieczenia jej nuklearnego arsenału, co będzie zapewne zadaniem Stanów Zjednoczonych.
Pewnym zaskoczeniem wynikającym z konkluzji komentowanego dokumentu jest perspektywa osłabienia pozycji Niemiec w Europie. „Niemcy – czytamy – będą miały problemy”. Ich gospodarka jest silnie zorientowana na eksport, co pozwoliło czerpać korzyści z unijnych zasad liberalizacji handlu. Są jednak również centrum strefy euro, co też oznacza, że mogą być ze wszystkich krajów członkowskich najbardziej narażone na straty z powodu kryzysu walutowego i narastającej fali eurosceptycyzmu. Powiększenie się krajowego popytu wewnętrznego nie jest już możliwe ze względu na wyraźny trend depopulacyjny. W rezultacie, Niemcy staną w obliczu stagnacji podobnej do tej, której wcześniej poddana została Japonia. Forecast konkluduje, że Niemcy „zapewne doświadczą negatywnego odwrócenia dotychczasowych trendów”.
Europa po wschodniej stronie Niemiec ma być wolna od tego rodzaju kłopotów. Jednym z europejskich liderów stać się ma Polska. Stwierdzenie jest w tej kwestii jednoznaczne: „Ośrodkiem gospodarczego wzrostu i rosnących wpływów politycznych będzie Polska”. Jej poziom zaludnienia nie obniży się w stopniu podobnym do największych krajów Europy. Fakt, że jest największym i najlepiej rozwijającym się krajem położonym po zachodniej stronie Rosji, zadziała korzystnie na rzecz utrwalenia się jej pozycji jako regionalnego lidera. Ma to pozwolić krajowi przejść na wyższy poziom politycznego i ekonomicznego uznania w świecie. Jako dodatkowy element procesu zadziałać ma bliskie i długofalowe partnerstwo Polski ze Stanami Zjednoczonymi, które będą zmuszone do poszukiwania w Europie kraju zdolnego do służenia im jako stabilne oparcie. Pozostaje mieć nadzieję, że wydarzenia polityczne nie zachwieją tą pozycją w stanowczy sposób.
Interesujący jest opis przyszłej pozycji Turcji – państwa położonego pomiędzy wciąż zunifikowaną Europą, a arabskim Bliskim Wschodem. Będzie nadal bliskim sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, tyle, że z dość nieoczekiwanych przyczyn. Znaczna część krajów arabskich pogrąża się w upadku, którego mechanizm ma tak głębokie i trwałe przyczyny, tkwiące przy tym w samej konstrukcji społeczeństw islamu, że proces rozkładu przedłuży się zapewne na długie lata. Głównym beneficjentem tej sytuacji będzie właśnie Turcja, kraj który nie pójdzie ich drogą, czyli budowania społeczeństwa religijnego monolitu, ale – jako przestrzeń rozciągnięta pomiędzy Morzem Czarnym a Irakiem i Syrią – utrzyma pozycję łącznika pomiędzy Zachodem a światem islamu. Jej pozycja będzie o tyle szczególna, że pomimo manifestowanej niechęci do zbrojnej interwencji w regionie, będzie do niej zapewne zmuszona ze względu na pogłębiający się tam chaos, stając się czymś w rodzaju regionalnego przedłużenia Stanów Zjednoczonych. W zamian, otrzyma amerykańskie wsparcie wobec nacisków Rosji, budującej bazy w sąsiedniej Armenii i próbującej powiększyć wpływy w rejonie Kaukazu. Turcja będzie oczekiwać od USA pomocy w powstrzymywaniu wpływów Moskwy, natomiast USA nie będą żądały od niej realizacji zadań o charakterze wojennym, ani też same takich nie podejmą. Będzie szło jedynie o rozwój ścisłej współpracy w basenie Morza Czarnego oraz o zapobieganie rosyjskim zakusom.
W ciągu dekady zmienić się ma sama formuła europejskiej wspólnoty. Do niedawna, była wzorcem stale pogłębiających się międzynarodowych powiązań, znoszących regionalne i narodowe bariery i prowadzących do zanikania szkodliwych dla gospodarki nacjonalizmów. Jednak, za dziesięć lat, nikt już o tym mechanizmie nie będzie pamiętać. Miejsce jednolitego unijnego tworu mają zająć cztery fragmenty dezintegrującej się Europy, nie powiązane ze sobą tak blisko, jak dotąd. Będzie to Europa Zachodnia, Europa Wschodnia, Skandynawia oraz Wyspy Brytyjskie. Warto odnotować, że przynajmniej trzy z nich (nie dotyczy to jej wschodniej części) tworzą w miarę homogeniczne regiony, zintegrowane wzajemnie w naturalny sposób, zarówno wspólnotą historii, jak i więzami kulturowymi oraz wspólną tradycją językową. Pewnym wyjątkiem jest Europa Wschodnia, która wciąż nie jest tworem zintegrowanym w podobnie trwały sposób, a wzajemne więzy są tu wciąż słabsze i luźniejsze. W najogólniejszym rozumieniu, zintegrowana Unia Europejska przetrwa, lecz ekonomiczne, polityczne i wojskowe relacje będą miały przede wszystkim charakter międzyrządowy – bilateralny lub wielostronny i ograniczą się do krajów ze sobą sąsiadujących. Te pozostaną, jak dotąd, jej członkami, lecz będzie to członkostwo zmodyfikowanego rodzaju, które trudno będzie można określić mianem monolitu.
Obserwatorzy światowej sceny spodziewali się zwiększania się wpływów chińskich w związku z wyrośnięciem tego kraju na drugą potęgę gospodarczą świata. Jednakże Chiny mają też stanąć wobec problemu, który stanie się przeszkodą w dalszym umacnianiu tej pozycji. W ciągu dekady ich wzrost gospodarczy znacznie spowolni, prowadząc do rosnącego niezadowolenia ludności z rządów. W kraju brakuje mechanizmów prowadzących do dalszej liberalizacji i jedynym możliwym tego następstwem będzie zwiększanie zakresu opresyjności władzy, a samo rządzenie stanie się bezustannym działaniem na rzecz kontrolowania chaosu oraz kontynuacji technik centralnego zarządzania, prowadzących do narastającej opresji wobec ludności. Nasili się wtedy inny, poważniejszy problem. Chiny cierpią na znaczną regionalną nierównowagę wzrostu. Doskonale radzą sobie miasta nadmorskie, ale interior ma znacznie mniejszy udział w korzyściach i relatywnie staje się coraz uboższy. W następstwie tego modelu rozwoju opartego na wielkich aglomeracjach, wraz z postępującą urbanizacją problem gospodarczej nierównowagi będzie się pogłębiał. Nie ma przy tym nadziei na to, że wnętrze tak wielkiego kraju zacznie rozwijać się równie szybko, jak miało to miejsce w przypadku miast wybrzeża. Pogłębiać się raczej będzie źródło coraz głębszego pęknięcia. Forecast zauważa, że przepastne różnice regionalne zawsze były w Chinach powodem politycznego chaosu, a każda próba przymusowego transferu bogactwa z wielkich miast do chińskiego interioru wywoła jakiś rodzaj rebelii.
W tej sytuacji, regionalną potęgą morską stanie się, jak to już bywało w przeszłości, Japonia, posiadająca w tym wielosetletnią tradycję. Jest krajem wyspiarskim i ma szczególnie silną motywację dla traktowania morskich szlaków żeglugowych jako podstawy gospodarczego krwioobiegu kraju i jego stabilności. Jako państwo morskie nie ma innego wyjścia by przetrwać, jak tylko budować silną i nowoczesną flotę. Sytuacja, w której Chiny starają się zbudować własną, zdolną do skutecznego kontrolowania mórz – Południowo-Chińskiego i Wschodnio-Chińskiego, Japonia musi odtworzyć odpowiednią przeciwwagę. Władze amerykańskie nie ukrywają, że ich możliwości interwencji w regionie ulegają stałemu pomniejszeniu. Japonii pozostaje więc oprzeć się na własnych siłach i dokonać stosownej remilitaryzacji.
Możliwość militarnego starcia w regionie w związku z chińskimi zamiarami rozciągnięcia kontroli nad głównymi arteriami żeglugowymi Dalekiego Wschodu jest – wedle raportu – raczej niska, rzecz jednak w tym, że międzynarodowe konflikty mogą nabierać samodzielnej dynamiki. Analitycy Forecast’u podkreślają, że wojna o małe wysepki rozłożone pomiędzy chińskim wybrzeżem a Borneo i Filipinami byłaby kosztowną stratą energii, więc zapewne do niej nie dojdzie, a obecna sytuacja przekształci się w rodzaj trwałej rozgrywki pomiędzy trzema dalekowschodnimi potęgami – Rosją, Japonią i Chinami. Tyle, że Rosja słabnie na obu frontach – zachodnim oraz wschodnim i najwyraźniej nie wystarcza jej sił do ochrony własnych interesów na Dalekim Wschodzie. Pełnowymiarowymi graczami pozostaną w regionie tylko Chiny i Japonia, które – nie będąc zainteresowane wybuchem prawdziwej wojny o dwa małe archipelagi koralowych wysp – ograniczą się zapewne do gry o to, żeby nie pozwolić przeciwnikowi uzyskać przewagę w dostępie do akwenu.
Kryje się w tym wszystkim pewna pułapka w postaci wysokiego poziomu napięcia, które dotyczy nie tylko spornych wysp, ale również możliwego rozwoju wydarzeń w samych Chinach. Ich gospodarka spowalnia i nie ma szans na podtrzymanie kilkunastoprocentowej stopy z ostatnich dwóch dekad oraz dotychczasowego tempa rozwoju. Produkcja przemysłowa wejdzie w okres stagnacji. Przewidywania wskazują, że Chiny będą jednak wciąż kontynuować rozbudowę potencjału militarnego, co zmusi sąsiadów do uczestniczenia w regionalnym wyścigu zbrojeń.
Wszystko ma jednak swoje konsekwencje. Istnieje prawdopobobieństwo, że nadchodząca stagnacja produkcji przemysłowej w Chinach daje możłiwość otworzenia się nowych szans dla innych wschodzących gospodarek świata i może się okazać, że kilkanaście państw globu o łącznej liczbie ludności przekraczającej miliard obywateli, otrzyma w spadku część potencjału produkcyjnego kierującego się dotąd do Chin. Meksyk, Peru, Etiopia, Uganda, Kenia, Sri Lanka, Wietnam oraz inne kraje basenu Pacyfiku i Oceanu Indyjskiego mogą otrzymać swoją szansę w sferze dynamicznego wzrostu produkcji i powiększenia poziomu zatrudnienia.
Z punktu widzenia zasad dzisiejszego ładu międzynarodowego, najważniejszą tendencją będzie zmniejszanie się globalnej roli Stanów Zjednoczonych. Wraz z narastającym procesem dezorganizacji dotychczasowego ładu światowego, USA będą reagować na pojawiające się zagrożenia, nie – jak dotychczas – bezpośrednio, ale w sposób znacznie bardziej wyważony i zdystansowanym oraz bez nadmiernego angażowania zasobów. Powróci za to do Ameryki trwały wzrost gospodarczy oparty na kilku czynnikach – powiększaniu krajowej produkcji energii, zmniejszonej produkcji na eksport oraz bezpieczeństwa wynikającego z położenia w najbardziej stabilnym regionie świata. To pozwoli Amerykanom na luksus izolowania się od kryzysowych fal w pozostałej części świata. Taka wyważona i spokojna rola w reakcji na kwestie globalne spowoduje, że świat stanie się przestrzenią, której ewolucja będzie trudna do przewidzenia. Dla innych krajów Zachodu, oznacza to, że będą musiały sobie radzić z większością problemów same i bez oczekiwania, jak dotąd, na amerykańskie wsparcie. „Stany Zjednoczone – konkluduje raport – pozostaną potęgą ekonomiczną, polityczną i wojskową, ale będą się znacznie mniej angażować w sprawy zewnętrzne. To będzie świat pozbawiony w wielu regionach ładu i jego strażnika. Czynnikiem stałym stanie się trwała i nadal odpowiedzialna potęga USA, lecz już jako siła mniej niż dzisiaj rzucająca się w oczy, a w przyszłym dziesięcioleciu znacznie mniej skłonna do uruchamiania zasobów w interesie innych”.
Pozostaje nam zastanowić się nad przyszłością samej Polski w kontekście ewolucji świata nadchodzącej dekady. W końcu 2014 roku ukazała się również i w tej sprawie publikacja w amerykańskim miesięcznika Forbes. Powołując się na najnowszy raport firmy konsultingowej McKinsley & Company, stwierdza, że w ciągu najbliższych 10 lat nasz kraj ma szansę na przyspieszenie tempa rozwoju gospodarczego do ponad 4 procent PKB rocznie i przekształcenie się w regionalnego lidera gospodarczego i politycznego. Jest to jednak uwarunkowane spełnieniem przez krajową politykę gospodarczą warunku zwiększenia aktywności w trzech przestrzeniach.
Po pierwsze, musi nastąpić wzrost produktywności całej gospodarki. Obecnie jest ona o niemal jedną trzecią niższa niż w Unii Europejskiej sprzed rozszerzenia w 2004 roku. W pierwszej kolejności dotyczy to czterech najgorzej radzących sobie sektorów: górnictwa, rolnictwa, energetyki oraz w tych dziedzinach przemysłu, w których Polska odstaje od 80 do 45 procent od poziomu wydajności firm zachodnich. Gdyby udało się znacząco podnieść wydajność w rolnictwie oraz utworzyć nowoczesny sektor przetwórczy przez konsolidację branży, tworzenia grup producenckich, zwiększania stopnia przetworzenia produktów oraz budowy własnych, polskich marek, Polska mogłaby stać się głównym dostawcą produktów spożywczych na rynki europejskie.
Po drugie, musi mieć miejsce rozwój branż o dużym potencjale wzrostu. Szansą są zaawansowane usługi dla biznesu. Sektor zatrudnia dzisiaj blisko 160 tysięcy pracowników. Według osobnych analiz, do 2025 liczba ta może nawet przekroczyć pół miliona miejsc pracy.
Po trzecie, musi nastąpić przyspieszenie technologiczne. Sektor zaawansowanych technologii, nawet przy niewielkim udziale w polskiej gospodarce, nie przekraczającym 2 procent, mógłby mieć duży wpływ na wzrost gospodarczy i przyczynić się do szybkiego postępu w innych branżach. Dlatego też, tak ważne są działania polityki gospodarczej państwa, które tworzyłyby przyjazne środowisko dla jego rozwoju.
Z analizy wynika również, że Polska ma szansę stać się europejskim ośrodkiem przemysłu farmaceutycznego, a także rozwijać sektor zaawansowanej produkcji przemysłowej, takiej jak automatyka, czy środki transportu. Problem jednak w tym, że na przeszkodzie realizacji prognoz stoi widoczna nieuzbrojonym okiem prowincjonalność polskiej klasy politycznej, która wydaje się nie rozumieć podstawowych reguł gospodarowania, ani też mechanizmu społecznego rozwoju, bo i sam problem okazuje się dla niej za trudny i to niezależnie od politycznej opcji. Sposób selekcji ludzi do polityki, który utrwalił się w Polsce, nabrał wyraźnie cech doboru negatywnego. Z największą ochotą do polityki podąża pewien typ mężczyzn, którzy w życiu prywatym spełniają wiele cech nieudaczników. Zrozumiały w tej sytuacji staje się opór obecnej klasy politycznej wobec idei jednomandatowych okręgów wyborczych. JOW-y, same z siebie nie uczynią cudów, ale dają szansę rozbicia klik składających się z dobrze ze sobą zgranych pseudopolityków pozbawionych kwalifikacji do rządzenia. Bezproduktywne kliki bronią się instynktownie, szermując patriotyczną frazeologią, bo jest im niezwykle łatwo formułować świetlane plany przyszłości skoro i tak nie rozumieją ich następstw, ani też związków przyczynowo-skutkowych. W konsekwencji, nie czują się za nie odpowiedzialnymi.
Najbardziej użytecznym mechanizmem dla polskiej gospodarki jest zatem system oparty na jak największej swobodzie podejmowania decyzji nawet, jeśli mogą mieć one kryminogenne tło, lecz nie dlatego, żeby był obiektywnym ideałem zarządzania państwem z samej definicji, lecz z tej przyczyny, że mieści się w ramach ważnej zasady efektywności określanej jako „po pierwsze, nie przeszkadzaj”. Z kolei, mechanizmem najbardziej niebezpiecznym staje się wiara w skuteczność państwowego interwencjonizmu, ponieważ sprowadza się zwykle nie tylko do pokusy urzędniczej korupcji na masową skalę, ale też i skłania do działania w imię politycznego widzimisię nieudanych, niekompetentnych i niedokształconych ludzi, mających luksus podejmowania decyzji na koszt innych jedynie z tej przyczyny, że pełnią funkcje polityczne. Tyle, że do nowego mechanizmu wyborczego najtrudniej będzie przekonać najuboższy elektorat. Jest, podobnie jak znaczna część polityków niewykształcony i względnie ubogi właśnie z braku kwalifikacji, wykształcenia i umiejętności, bo też i nie oferuje na rynku pracy produktu, za który warto zapłacić tyle, by pokryć jej koszty i by gospodarka odczuła to jako poważny bodziec popytowy. Od dawna jest dowiedzione, że tego rodzaju obywatelom największą szansę na szybkie podniesienie stopy życiowej stwarza bezproduktywne „dojenie państwa”. Oto dylemat, który Polacy będą musieli rozstrzygnąć w nadchodzącej dekadzie i od tej decyzji będzie również zależeć to, czy prognoza rodzącej się szansy na znakomitą przyszłość kraju w regionie przeobrazi się w rzeczywistość. Obym się mylił, ale jestem daleki od nadmiernego optymizmu.
[…] w tekście zatytułowanym Cztery Europy i jedna Polska. Czy czeka nas zupełnie inny świat? (18/06/2015). Pozostaje pytanie, jak będzie wyglądał nasz świat za pięćdziesiąt i sto lat, a nie tylko […]