W poprzednich rozważaniach zapowiadaliśmy rozszerzenie analizy powiązań wielkich cywilizacji o skomentowanie najnowszych wydarzeń . Rzecz w tym, że zostają one właśnie wsparte nie kolejną teorią, lecz rzeczywistością z prawdziwymi faktami rzucającymi na sprawę zupełnie nowe światło. Toczą się przy tym w tak szybkim tempie, że stają się trudne do ogarnięcia. To zresztą dopiero wstęp do mającego miejsce procesu wielkiego zderzenia kulturowego, które właśnie dotarło do Europy, a której polityczny establishment przez lata uczony poprawności w tej przestrzeni nie potrafił nie tylko zapobiec, ale nawet nie zdaje sobie chyba sprawy z istoty oraz rozmiarów tego zjawiska. Idzie o masowy napływ nielegalnych imigrantów z krajów islamu.
Zaczniemy od sprawy z pozoru odległej. Oto w Jerozolimie, na świętej górze, przed prawie półtora tysiącem lat zbudowany został meczet Al-Aksa, trzecie w kolejności – po Mekce i Medynie – najświętsze miejsce islamu upamiętniające czasy, kiedy to Bóg miał w zwyczaju osobiście kontaktować się z wybrańcami. To miejsce wydarzenia niezwykle ważnego z punktu widzenia muzułmanów, jako że dotyczyło podróży Mahometa do nieba, podjetej w celu domówienia się z Allachem w kwestii dogmatów nowej wiary. Partnerskie spotkanie zakończyło się ustaleniem podstawowego kanonu przyszłej religii znacznej części globu. Tyle, że jest to również najświętsze miejsce dla Żydów, tyle, że tło tej świętości i jej znaczenie jest inne. Ci ostatni odczuwają istnienie meczetu Al-Aksa jako rodzaj świętokradztwa, ponieważ powstał w miejscu, w którym ponad pół tysiąclecia wcześniej ich przodkowie zanosili modły do Jahwe w Świątyni Jerozolimskiej, obiekcie dla nich najświętszym. Była to tak zwana Trzecia Świątynia, zbudowana przez Heroda, po rozebraniu Świątyni Drugiej. Ukończona w 20 roku p.n.e. przetrwała niespełna sto lat, aż do roku 70 n.e., kiedy została zrównana z ziemią przez Rzymian w następstwie uśmierzenia trwającego aż siedem lat wielkiego powstania nazwanego Wojną Żydowską.
Istnieje też opinia, że jerozolimskie Wzgórze Świątynne jest najświętszym miejscem nie tylko islamu i judaizmu, ale także i chrześcijaństwa. Mówi się tak z tej przyczyny, że we wszystkich trzech przypadkach ich bezpośredniego kontaktu z Bogiem miałby być On zawsze tą samą Osobą, tylko inaczej nazywaną. Trudno w tej sytuacji zrozymieć z jakiej to przyczyny Allach tak bardzo nienawidzi Boga chrześcijan, a Jahwe odrzuca możliwość posiadania Syna w osobie Jezusa? A przecież tutaj, na szczycie tego samego wzgórza, wieleset lat wcześniej, sam Abraham usiłował wykonać Boże polecenie spalenia w ofierze własnego syna – Izaaka, jako dowodu pełnego posłuszeństwa. Przedtem, musiałby mu jednak poderżnąć gardło, ponieważ bliskowschodni obyczaj dopuszczał palenie tylko takich ciał martwych, z których zeszła krew. Mahomet, jak zauważyliśmy, znalazł się w kilka tysięcy lat później w tym samym miejscu, ale był tam w zupełnie innej sprawie. Nie chodziło o dowód posłuszeństwa, lecz przeciwnie – o wytargowanie jak najsilniejszej pozycji jako Wielkiego i Jedynego Pośrednika między Bogiem a ludźmi. Podróż była udana, bo otrzymał pełny monopol pośrednictwa między ludźmi a samym Allachem. W konsekwencji, religie monteistyczne znalazły się na rozstaju i wzajemnie znienawidziły, a muzułmanie doszli do wniosku, że tylko ich Bóg jest tym prawdziwym i że „nie ma Boga prócz Allacha, a Mahomet jest jego Prorokiem”. Z kolei, historia założyciela chrześcijaństwa – Jezusa wiąże się z tym miejscem w inny sposób i jedynie marginalnie, ponieważ w Świątyni wywołał tylko skandal przewracając kramy przekupniów. Na czym więc polega świętość Jerozolimy dla chrześcijaństwa, skoro nie poczuwa się do powiązań z wizytą Mahometa w niebie, nie posiada kościoła na Świętym Wzgórzu, jest też z zasady przeciwne krwawym ofiarom, szczególnym obrzydzeniem darząc mordowanie dzieci? Jerozolima jest dla chrześcijan innego rodzaju obiektem, niż ma to miejsce w tradycji żydowskiej i muzułmańskiej. Jej świętość wynika z tego, że jest miejscem pochówku ciała Jezusa zdjętego z krzyża i temu poświęcona została, zbudowana jeszcze w czasach bizantyńskich Bazylika Grobu Świętego. Ulokowana jest jednak nie na Świętym Wzgórzu, ale w dzielnicy chrześcijańskiej, położonej w pewnym oddaleniu od najświętszego dla Żydów i muzułmanów miejsca. Także i dzisiaj, chrześcijańscy pielgrzymi obowiązkowo odwiedzają Betlejem – miejsce narodzin Jezusa oraz jerozolimską Bazylikę Grobu Pańskiego, pomijają jednak meczet Al-Aksa dostępny tylko muzułmanom. Również i Ścianę Płaczu traktują nie tyle jako miejsce kultu, ile – pomimo ekumenicznych wysiłków Watykanu – jako raczej obiekt wagi turystycznej niż religijnej. Nie odprawia się tam żadnych chrześcijańskich obrzędów i pozostawia całą przestrzeń dla wyznawców judaizmu, natomiast resztę Wzgórza – dla muzułmanów. Warto też dodać, że chrześcijańska Bazylika leży w takim miejscu jerozolimskiego Starego Miasta, które jest odległe zarówno od Ściany Płaczu, jak i obu najważniejszych meczetów muzułmańskich. Do Wzgórza przylegają od zachodu tylko dwa kwartały – muzułmański i żydowski, a chrześcijański oraz ormiański znajdują się w nieco większym oddaleniu, na zachodnim krańcu najstarszej części miasta. Ma więc ono charakter nie tylko fizyczny, ale również i duchowy. To inne miejsca i wierni święcą tam inne świętości.
Prowadzimy oto do refleksji, że chociaż wszystkie „trzy religie monoteistyczne” są uznawane przez wielu religioznawców za niemal tożsame co do ich teologicznej treści, to w rzeczywistości ich wyznawcy święcą zupełnie coś innego i w innych miejscach, wcale ze sobą nie związanych. Zwolennicy tezy o ich wspólnej tożsamości powołują się na przekaz twierdzący, że Mahomet znalazł się na jerozolimskim wzgórzu nieprzypadkowo, ponieważ tylko z miejsca uświęconego czynem Abrahama mógł dostać się do Nieba i zostać przyjętym przez Allacha. Jest prawdą, że dwie religie – starożytny judaizm oraz dawny islam, miały całopalenie ofiary za czynność najświętszą i z tej między innymi przyczyny dzień ofiarnego zarzynania zwierząt kończący Ramadan jest przez mahometan uznawany za jedno z najważniejszych dorocznych świąt. Chrześcijanie jednak, w ślad za tradycją grecko-rzymską, brzydzili się krwawymi obyczajami, w związku z czym ten obrządek został zastąpiony sakramentem Komunii Świętej, w której opłatek i wino tylko symbolizują ciało i krew Jezusa – Baranka Bożego. Na czym więc właściwie ma polegać jedność i jednolitość trzech wielkich religii monoteistycznych? Odpowiedź jest prosta: to wersja oficjalna i propagandowa, mająca niewiele wspólnego z rzeczywistością. Jak bowiem wytłumaczyć notoryczne powstania żydowskie przeciwko władzy Rzymu, który to Rzym jest przecież apostolską stolicą chrześcijan i siedzibą papieża – zastępcy Boga na ziemi i z pewnością nie jest nim Jerozolima – najświętsze miejsce dla Żydów? Nie jest nim też i Mekka – centrum religijne muzułmanów w dalekiej Arabii.
Gwałtowność eksplozji muzułmańskiego terroryzmu dowiodła, że najgłębsza wrogość i „mentalna niekompatybilność” panuje nie pomiędzy wielkimi odmianami religijno-filozoficznymi, na przykład pomiędzy buddyzmem a chrześcijanstwem, ile w obrębie trzech monoteizmów z pozoru przecież jednorodnych. Uczuciem prawdziwie śmiertelnej nienawiści jest przez świat islamu obdarzana cywilizacja zachodnia, która wyrosła z chrześcijaństwa. Tradycja żydowska była przez islam nie tylko tolerowana, ale i uznawana za bratnią, czego dowodem mogła być wysoka polityczna, społeczna i ekonomiczna pozycja tej społeczności w świecie arabskim. Ich współczesne rozdarcie jest następstwem palestyńskiego sporu o ziemię, a nie o kanony wiary.
Z punktu widzenia religii oraz teologii, pierwotne źródło wiary w Allacha pochodzić ma z żydowskich świętych ksiąg Starego Testamentu i opiera się na bliźniaczo podobnych, jak chrześcijaństwo, dogmatach. Religioznawcy nie mogą się temu fenomenowi nadziwić i pytają, jak to możliwe, że tak bliskie sobie wyznania dzieli tak głęboka przepaść niezrozumienia, przechodząca niekiedy w nienawiść. Amerykański religioznawca – W.P. Lazarus w podręczniku trzech religii, wydanym pod prowokacyjnym tytułem Comparative Religions for Dummies nie ukrywa nawet przekonania, że liczą się w świecie tylko te trzy i otwarcie twierdzi, że ich wzajemna wrogość jest zjawiskiem niezrozumiałym i zupełnie bezpodstawnym, skoro tak mocno łączy je wspólnota pochodzenia i dogmatów wiary w tego samego Boga, tyle, że inaczej nazywanego. Resztę religii świata – buddyzm, hinduizm i taoizm uznaje za nie posiadające idei Boga, więc tak dalece niepełne, że aż nie warte wzmiankowania. Z tej przyczyny ogranicza analizę tylko do trzech wymienionych, wyrażając na koniec głębokie zdziwienie, że się tak bardzo nienawidzą, skoro wszystko prowadzi do wniosku, że powinny się obdarzać miłością i sympatią oraz ulegać wzajemnemu przenikaniu. Religioznawcy, z reguły koncentrują się na formalno-dogmatycznej stronie wiary, mając za nic jej kontekst cywilizacyjny i społeczny, które w rzeczywistości są dla zrozumienia tych rozbieżności decydujące.
Analizujący zagadnienie badacze – Chris Welzel i Ronald Inglehart podzielili świat na odrębne przestrzenie społecznej równowagi w postaci ośmiu wielkich religijnych kompleksów: (i) protestancko-germański; (ii) anglosaski; (iii) katolicki; (iv) prawosławny; (v) latynoamerykański; (vi) południowo-azjatycki; (vii) konfucjański; (viii) afrykański. Istnieje tu pewne podobieństwo do wcześniejszych klasyfikacji. To jednak tylko pierwsze wrażenie, ponieważ w swej istocie, mechanizm powstawania i ewolucji wielkich kultur był wedle autorów koncepcji procesem tak złożonym, że wykraczał nie tylko poza dogmaty teologiczne, lecz także i kanony geografii. Ludzie, którzy pojawili się na świecie dwieście tysięcy lat temu – wtedy jeszcze zupełnie pozbawieni potrzeby religijności – byli jeszcze kulturowo jednacy, dopóki mała „grupa założycielska” nie rozeszła się po całym globie i nie zakotwiczyła w różnych jego częściach. Każda przy tym uczyniła to w odmienny sposób. Wraz z wynalezieniem pisma okazało się też, że ludzkość nie tylko nie jest jednorodna, ale dzieli się na kilka zupełnie odrębnych i znacznie różniących się przestrzeni, mających odmienne wzorce życiowe i różne kody wzajemnego porozumiewania, związane między innymi z odmiennością ich religijności. Od czasu ekspansji cywilizacji europejskiej stało się niewątpliwe, że powstała z niej mutacja w postaci zachodniego kręgu kulturowego przekształciła się w dominantę globalną, a pozostałe muszą dokonać samookreślenia właśnie w stosunku do niej, jako wiodącej i narzucającej wzorce całej reszcie.
Obecnie mamy do czynienia z fazą ostatecznego kształtowania się relacji pomiędzy kulturą zachodnią a całą resztą świata, co sprowadza się do stopnia, ale również i trwałości absorbcji przez cywilizacje niezachodnie wartości tej pierwszej. W ramach niektórych z nich (muzułmańska, rosyjska), proces jest zablokowany ze względu na samą ich konstrukcję, ponieważ poddanie się westernizacji jest równoznaczne z rezygnacją z własnej tożsamości. Na tym też polega istota obecnego konfliktu globalnego, który nie zakończy się dopóty, dopóki finału nie ujrzy sam proces unifikacji świata. Trudno jest tylko przewidzieć zarówno jego długotrwałość jak i poziom gwałtowności towarzyszących zjawisku.
Dwaj wymienieni badacze dokonali próby oceny omawianych tutaj procesów, przekładając je na język grafiki według wzajemnie od siebie uzależnionych kryteriów:
- Świeckiej racjonalności (secular-rational values) w relacji do wartości tradycyjnych opartych na religii (traditional values);
- Stopnia przywiązywania wagi do wartości bytowych (survival values) wobec tych, które wiążą się z samorealizacją (self expression values).
Tego rodzaju podejście do kulturowych porównań ma o tyle szczególny i nietypowy charakter, że głównym elementem sumarycznej oceny są wartości liczbowe, a nie sama tylko odmienność poszczególnych regionów. Prowadzi to do niespodziewanych konkluzji i równie nieoczekiwanego „sąsiedztwa” jednych wobec drugich, niekoniecznie związanego z geografią. Przeciwnie, geograficzny obraz świata jest potraktowany jak rzecz drugorzędna, a na plan pierwszy wysuwają się kalkulacje liczbowe przypisywane zestawieniom analizowanych czynników. Ilustracja pokazuje tylko ich lokalizację w ramach tak skomponowanych relacji międzykulturowych i ma niewiele wspólnego z ich prawdziwym miejscem na mapie świata. Posuwanie się ku górze odzwierciedla ruch od dawnych tradycyjnych wartości ku nowym i bardziej współczesnym, a w kierunku prawej strony – zwiększanie się stopnia akceptacji dla wartości prowadzących do samorealizacji jednostek w miejsce koncentracji na celach bytowych.
Wartości tradycyjne kładą nacisk na rolę religii, więzy rodzicielskie, autorytet i powiązania rodzinne, które ograniczają prawo jednostek do samodzielnego postępowania. Ludzie, których dotyczą, odrzucają więc myśl o rozwodach, aborcji, eutanazji i samobójstwie. Tego rodzaju społeczności posiadają też wysoki poziom dumy z narodowej tożsamości oraz głęboko nacjonalistyczne spojrzenie na świat.
Wartości świecko-racjonalne, to w jakimś sensie odwrotny zestaw elementów. Rozwody, przerywanie ciąży, eutanazja i świadome samobójstwo są tu tolerowane. Tego rodzaju społeczności przywiązują mniejszą wagę do religii oraz tradycyjnych wartości rodzinnych, a także do samej struktury jej autorytetów, koncentrując się na prawach i wolnościach jednostkowych.
Podejście bytowe kładzie nacisk na kwestie bezpieczeństwa – ekonomicznego i fizycznego. Jest powiązane z etnocentrycznym widzeniem świata (narodowy punkt widzenia) oraz wyczuleniem na zagrożenia fizyczne. Naród okazuje się tu być tworem ułatwiającym obronę przed infiltracją wartości obcych, pochodzących z zewnątrz systemu. Jest to również związane ze względnie wysokim poziomem nacjonalizmu, ale za to niską pozycją wartości związanych z humanitaryzmem, zaufaniem do innych oraz tolerancją.
Wartości prowadzące do samorealizacji mają być najbardziej wyrazistą cechą społeczeństw z kręgu cywilizacji zachodniej, ale nie tak jednorodną, jak by to mogło wynikać z wcześniej akceptowanych analiz. W ramach tradycyjnie pojmowanego europejskiego Zachodu z dawną granicą na Sudetach oraz Odrze i Nysie, jego wszystkie kraje i regiony były traktowane jako dosyć jednorodne części tej samej całości. Autorzy analizy zwracaję jednak uwagę na to, że narody wschodniego pogranicza Europy są w swej „zachodniości” jeszcze na tyle młode, że widzą wiele spraw inaczej i nie zawsze poczuwają się do wspólnotowości i solidarności.
Rysunek 2 jest uzupełnieniem poprzedniego i dodatkowo uwzględnia czynnik dochodowy w postaci poziomu PKB na jednego mieszkańca. Zmienia to jednak geografię kulturową świata w niewielkim stopniu, prowadząc jedynie do wniosku, że poziom dochodów mieszkańców regionów globu współgra z ich preferencjami kulturowymi. Nie wyjaśnia tylko innej sprawy, która ma w tym kontekście znaczenie podstawowe: co jest mianowicie czynnikiem pierwotnym, a co wtórnym? Inaczej mówiąc, nie możemy jednak wywnioskować, czy oto główną przyczyną społecznych poglądów ceniących najbardziej wartości tradycyjne jest względnie niski uzyskiwany przez nie dochód, czy też na odwrót, to przywiązanie do tych wartości czyni je ubogimi. Inne analizy nie pozostawiają wątpliwości, że zależność jest jednak jednostronna i to właśnie treści kulturowe determinują poziom rozwoju gospodarczego oraz jego tempo, a nie odwrotnie.
Obraz, jaki się z tego rodzi jest pouczający i w pewien sposób porządkuje współczesny świat pod względem wartości wyznawanych przez zamieszkujących go ludzi. Prawy górny róg konstrukcji jest zajęty przez społeczeństwa anglojęzyczne oraz germańsko-protestanckie. Interesujące, że anglosaskie kraje południowej półkuli – Australia i Nowa Zelandia, ale także amerykańska Kanada, sytuują się w anglosaskiej bliskości, a nie w geograficznym oddaleniu, jak ma miejsce w rzeczywistości. Są przy tym bliżej protestanckiego świata anglosaskiego, niż ma to miejsce w przypadku równie anglojęzycznej, ale katolickiej Irlandii i całkiem pod tym względem angielskiej, lecz pochodzącej z dawnych terenów Szkocji protestanckiej Irlandii Północnej. Katolicka Europa zajmuje w większości miejsce pośrodku górnej części mapy, co wskazywać ma na dostateczne uznawanie przez nią zasady świeckości, pomimo silnej pozycji Rzymu i papieża. Lewa, dolna część mapy, nie bez przyczyny zajęta jest przez świat afro-muzułmański hołdujący najbardziej tradycyjnym wartościom, sytuując się wedle omawianych kryteriów na przeciwległym biegunie nie tylko wobec Zachodu, lecz także azjatyckiej przestrzeni konfucjanizmu.
Interesująca jest w tym układzie pozycja Polski, mogąca pośród najbardziej przekonanych o swej „zachodniości” Polaków poczynić nie lada zamieszanie. Jest bowiem spośród wszystkich krajów określonych jako „Europa katolicka” umiejscowiona bliżej dolnej części rysunku, czyli w strefie przewagi „wartości tradycyjnych” nad „racjonalno-świeckimi”, a także bliżej przestrzeni określonej jako „dążenie do przetrwania” nad tymi, które pozwalają na samorealizację w ramach swobodnego kształtowania się indywidualnych preferencji. Dodatkowo zaskakuje to, że w ramach obu tych kryteriów jest ona też umieszczona w miejscu o najmniejszym nasyceniu „wartościami europejskimi”, a sąsiadujące na rysunku kraje, to geograficznie odległe od Europy – buddyjska Tajlandia i muzułmańska Malezja, oraz nieco bliższa, ale również muzułmańska Turcja. Czy tego rodzaju refleksja może w jakiś sposób pomóc wyjaśnić nieracjonalne z pozoru odruchy Polaków, które pojawiły się w czasie wyborów prezydenckich i parlamentarnych 2015 roku?
Przekonania dominujące w każdym społeczeństwie są mocno związane z akceptowanymi przez nie prądami filozoficznymi, politycznymi i religijnymi. Wartości świeckie i racjonalne oraz materialistyczne podejście do życia były formułowane w czasach Rewolucji Francuskiej stały się trwałym elementem świadomości społeczeństw posiadających długą historię polityki typu socjaldemokratycznego. Wysoka pozycja „wartości bytowych” jest wyraźną cechą krajów orientalnych, natomiast przestrzeń, pozwalające na samorealizację należy do krajów Zachodu. W postindustrialnych społeczeństwach liberalnych znaczna część mieszkańców uznaje kwestie bytowe i wolność myśli jako dobra codziennego użytku, należne i oczywiste, co prowadzi też do istnienia szerokiej przestrzeni dla samorealizacji indywidualnych poglądów i ambicji. Skądinąd wiemy, że te ostatnie mają decydujący i pozytywny wpływ na tempo społeczno-gospodarczego rozwoju.
Podobnie jest z aspiracjami do demokracji politycznej. Oczekiwanie prawa do wolnego wyboru i autonomii myślenia wydaje się być dążeniem ludzi od samych początków człowieczeństwa, tyle, że w sytuacji, kiedy zagrożony jest sam byt, kwestia bezpieczeństwa przeważa nad potrzebą politycznej demokracji. Pozostaje jednak pewne to, że spełnienie potrzeb bytowych szybko rodzi nacisk na sięganie po wartości związane z wolnością polityczną i możliwością samorealizacji. Wraz z procesem uprzemysłowienia i gospodarczego rozwoju oraz pojawianiem się elementów społeczeństwa postindustrialnego, te ostatnie ulegają szybkiemu rozprzestrzenieniu, podważając rządy autorytarne.
W ostatnim okresie dziejów, świat był świadkiem niezwykle głębokich przemian w przestrzeni polityki, gospodarki i postaw społecznych oraz gwałtownego rozwoju technologii, co często przypisywane jest procesom globalizacji. Również i rynki kapitałowe integrują się w skali globalnej, a informacje przebiegają przez świat w ciągu sekund. Miliony ludzi odwiedza te same internetowe strony, ogląda te same kanały telewizyjne i śmieje się z tych samych dowcipów.
Analiza zespołu World Values Survey, na którą się tu powołujemy, koncentruje się na procesie konwergencji najważniejszych wartości w ciągu ostatnich trzydziestu lat. Zasady regulujące kwestie rodzinne, orientacje seksualne i poglądy na instytucję małżeństwa wykazują dramatyczne zmiany. Zwraca jednak uwagę i to, że wszystkie rozwinięte gospodarczo kraje podążają w zasadzie w tym samym kierunku oraz mniej więcej z podobną prędkością, co niesie też ze sobą pojawienie się dodatkowego zjawiska – rozwoju równoległego i wzajemnego różnicowania w niektórych przestrzeniach, pomimo generalnych podobieństw. Dodatkowo, występuje też inny fenomen: społeczeństwa rozwinięte czynią to szybciej, niż kraje na relatywnie niższym poziomie rozwoju. Te ostatnie, nie tylko cechuje powolny wzrost gospodarczy, lecz wykazują też niewielką tendencję do zmian w innych przestrzeniach. Jeśli więc kraje ekonomicznie rozwinięte zmieniają się w coraz szybszym tempie, świat pozostający w tyle wykazuje w tej przestrzeni stagnację. W konsekwencji, pojawia się zjawisko dramatycznej odmienności w postrzeganiu podstawowych wartości przez obydwa rodzaje społeczeństw, a tego rodzaju „różnica ciśnień” w sytuacji coraz większej liczby globalnych powiązań grozi nagłymi i gwałtownymi migracjami. Szkoda, że obecna „wędrówka ludów” z Bliskiego Wschodu i Afryki do Unii Europejskiej nie jest analizowana pod tym właśnie kątem. Próba jej potraktowania w kategoriach business as usual gwarantuje nieskuteczność podejmowanych wobec tego zjawiska kroków. Odniesiemy się do tego zagadnienia w kolejnym tekście.
Teza, do której doszli analizujący sprawę, prowadzi też do konkluzji, że na przykład rozwój tak zwanej „ideologii gender” nie jest tylko prostym następstwem demokratyzacji, ale częścią znacznie szerszego procesu przemian kulturowych. Chociaż więc, większość mieszkańców świata nadal jest przekonanych, że mężczyźni lepiej spełniają funkcje przywódcze niż kobiety, to pogląd znacząco blednie w rozwiniętych społeczeństwach przemysłowych, a także pośród młodszych pokoleń wielu innych krajów.
Badania zwracają również uwagę na kilka nowych i ważnych aspektów stosunku ludzi do religii, które niosą zastanawiające odmienności. Na przykład, wedle danych za rok 2000 – aż 98 procent mieszkańców Indonezji uważało religię za ważny element ich życia, podczas gdy w niedalekich Chinach, tak samo sądziło zaledwie 3 procent populacji. Widoczne są też znaczne różnice oceny stopnia zależności pomiędzy religią i polityką oraz aprobatą lub dezaprobatą dla funkcjonariuszy religii starających się wpływać na rządy albo społeczne preferencje wyborcze. Pomimo tego, w okresie ćwierćwiecza (1981-2007) wzrósł znacząco poziom zadowolenia mieszkańców świata. Liczba krajów, w których większość ludzi odczuwa życiową satysfakcję wzrosła z czterdziestu pięciu do pięćdziesięciu dwóch. Interesujące, że równolegle do tego zjawiska zwiększyła się również tolerancja dla religii oraz inności. Był w tym wszystkim jednak ważny wyjątek. W Rosji oraz wśród dawnych krajów komunistycznych, wskaźnik zadowolenia uległ obniżeniu, co może pomóc wyjaśnić powszechność poparcia Rosjan dla awanturniczej polityki zagranicznej władz oraz pogłębiające się zjawisko nabierania swoistego dystansu krajów Europy Wschodniej do zachodniej części kontynentu.
Zaskoczeniem dla mieszkańców naszego kraju może być to, że w poziomie zadowolenia z otoczenia w jakim przyszło im żyć, mieszkańcy Polski znaleźli się tuż obok ludności Indii, państwa zdominowanego przez hinduizm, dla którego życie doczesne ma znacznie mniejszą wagę, niż oczekiwania związane z kolejnym obrotem życia wiernego po jego śmierci. Nie ma jednak wątpliwości, że dla większości mieszkańców naszego kraju życie jest znacznie większą wartością, aniżeli radości oczekujące na tamtym świecie. Oznaczać to może, że ten względnie wysoki poziom frustracji może być zjawiskiem krótkotrwałym.
Okazuje się również, że wiele przekonań, które są widoczne pośród geograficznie odległych od siebie społeczeństw, ma źródło nie tyle w prostych zapożyczeniach od innych kultur, lecz pojawiają się one autonomicznie, jako rezultat powstawania podobnych kompozycji elementów, chociaż podobieństwa między odległymi krajami są przypadkowe, dotycząc zaledwie czterech wymienionych elementów. W praktyce jednak, to tego rodzaju procesy i zalezności stają się tymi, które determinują postępowanie i reakcje mieszkańców oraz mogą mieć wpływ na międzynarodowy sukces lub niepowodzenie ich krajów. Ich dobre rozpoznanie pozwoliłoby nie tylko uzyskać wiedzę o możliwych następstwach, ale również zapobiegać wielu groźnym wydarzeniom. Problem tylko w tym, że same wydarzenia dzieją się w szybszym tempie, niż powstają ich oceny. Pozostanie więc zapewne normą, że ludzkie myśli wciąż nie będą nadążały za czynami.
Znakomity tekst. Pozdrawiam.