AMERYKAŃSKIE WYBORY: FAŁSZYWE LAMENTY, CZY ZWYCZAJNOŚĆ INTERESÓW?

ameryka            „Ameryka jest chora!” woła polska gazeta w dniu amerykańskich wyborów prezydenckich. Zastanawiające, że rozliczne choroby tego kraju wydawcy dostrzegli dopiero wtedy, gdy realne stało się wyborcze zwycięstwo kandydata uznawanego wcześniej za niepoważnego i bez szans na wygraną. Tymczasem, Donald Trump uzyskał w nich zwycięstwo nie tylko jednoznaczne, ale i miażdżące. Rankiem tego samego dnia media zastanawiały się, jak daleko Hillary Clinton pozostawi go za sobą. Faktyczny wynik stał się przyczyną prawdziwie sądnego dnia.

            Wynik wyborczy sprowokował szok i komentarze w wielu krajach świata idących w podobnym do siebie kierunku i postrzegających wydarzenie jako zwycięstwo tak zwanego populizmu. Tyle, że nad czym? Nad porządnymi ludźmi? To istotnie cywilizacyjna klęska. Czym jest zresztą sam populizm i dlaczego jego istnienie należ napiętnować? Rzecz okazuje się nietrudna w przestrzeni politycznej debaty typu gazetowego,  ale zupełnie niełatwa do poważnego zdefininiowania. Cezary Michalski w czwartkowej audycji telewizyjnej zarzucił amerykańskim wyborcom między innymi promowanie populizmu, tyle, że w miejsce… no właśnie, czego? Operowanie tym pojęciem ujawnia nawet nie sam dziennikarski nerw redaktora, ile określoną okolicznościami przynależność do społecznej grupy, która łączy demokrację nie tyle z powszechnością, ile z poczuciem własnej ekskluzywności. Pamiętajmy, że starogrecki słowa źródłosłów odnosił się do pierwszego, a nie drugiego znaczenia, niosąc w sobie jednoznaczny element powszechności, a nie jakiejkolwiek wyjątkowości. Słowo „demokracja” pochodzi z języka greckiego, będąc połączeniem dwóch – demos, czyli lud oraz kratos – władza. Demokracja jest z tego punktu widzenia formą ustroju politycznego, w której to obywatele (naród) sprawują rządy – czy to bezpośrednio, czy też z pomocą wybranych przez siebie przedstawicieli. W tak rozumianej definicji, podmiotem ustroju demokratycznego staje naród, czyli zbiorowość wszystkich obywateli danego państwa. To ona, ustanawiając swoich przedstawicieli, lub też wypowiadając się w sposób bezpośredni,, kształtuje też porządek polityczny i społeczny, ustanawia prawa oraz je egzekwuje. Na czym ma więc polegać tragedia mająca wynikać z wyniku wyborów na Węgrzech, w Polsce i w Stanach Zjednoczonych, skoro odbyły się zgodnie ze wszystkimi kanonami demokratycznego ustroju i zasad wyłaniania władz? Dlaczego jedna część wyborców ma być mniej warta od drugiej?

            Adam Michnik rozdziera szaty nad losem Rzeczypospolitej w odmienny sposób. „Rezultat wyborów amerykańskich, to niepokojąca wiadomość dla całego świata demokratycznego. Czy w Polsce – zamartwia się na pierwszej stronie swojej gazety – stanie się to impulsem do działania na rzecz demokracji, czy też będzie sprzyjać ewolucji Rzeczypospolitej w stronę putinowskiego autorytaryzmu? Czy instytucje demokracji amerykańskiej okażą się silniejsze od gorączki populizmu i ksenofobii, która ogarnęła wielką część społeczeństwa Stanów Zjednoczonych?”. Więc jak to właściwie jest, skoro „populizm”, to –  podobnie jak demokracja (tyle, że w starej grece) – pochodna słowa populus, czyli „lud”? Czy więc „lud”, to grupa społecznie pożyteczna, czy też niebezpiecznie wsteczna i groźna dla demokracji jako syntezy władzy tego ludu? Czy równie niebezpieczne były noszone na rzymskich sztandarach litery SPQRSenatus Populusque Romanus (Senat i Lud Rzymski), legitymizujący władzę parlamentu jako właśnie wynikającą wprost z „mandatu ludu”? Dlaczego dzisiaj, używane pojęcie „populizm” ma odniesienie jednoznacznie negatywne? To jak jest z tym ludem? Jest on czynnikiem pozytywnym, czy też szkodliwym i sprzecznym z samą naturą postępu? Czy ten ostatni może dokonywać się bez udziału ludu albo całkiem poza nim?

            Do obrzydliwości samego populizmu Michnik dodaje drugą równie brzydką cechę współczesności w postaci „ksenofobii”. To interesujące połączenie semantyczne, skoro populizm wiąże się ściśle ze sprawami wewnętrznymi kraju i pozycją w nim „ludu”, natomiast ksenofobia ma zupełnie inne konotacje i odnosi się do wpływu czynnika obcego, czyli zewnętrznego. Definicyjnie, pojęcie ma źródła jednoznaczne i pochodzi od starogeckiego ksenós – obcy oraz phóbos – strach, oznaczając strach przed obcymi, niechęć, wrogość, lęk wobec inności, czy też wrogość do cudzoziemców. Jeśli ksenofob jest również populistą, to kto w jego otoczeniu pozostaje takim, by można uznać go było za człowieka porządnego i godnego rządzenia tym ludem? W przeciętnym społeczeństwie, poza samym „ludem” (chłopi, robotnicy, pracownicy pomocniczy), pozostają wtedy tylko inteligenci, ludzie wykształceni i nie parający się brudzącą ręce pracą – urzędnicy, pisarze, inżynierowie i artyści. Albo więc należy uznać, że w obliczu powszechności wyborów wszyscy są równi i jednakowi, albo też „lepsi” mają prawo oczekiwać dla siebie większego wpływu na jego wynik. Jak to osiągnąć nie burząc głęboko równościowej idei demokracji?

Jeśli w kraju panoszy się ksenofobia, czyli niechęć do obcych, oznacza to również, że musi istnieć jej bezpośrednia przyczyna, czyli znaczący odsetek ludzi obcego pochodzenia. Krajowiec nie ma bowiem niechęci do mieszkańca odległego Maroka, Australii czy Filipin, ponieważ się z nimi na codzień nie styka. Z kim zatem się styka w kraju i do kogo ta niechęć może być kierowana? Tego z michnikowych wywodów się nie dowiemy, ale rachunkowo nasuwa się wniosek, że poza ludem i „obcymi” oraz godną rządów inteligencją pozostaje w kraju już tylko sama mniejszość. Jakim więc sposobem ma ona mieć zagwarantowane zwycięstwo wyborcze, skoro jest to sprzeczne z samą istotą tego pojęcia? Czyżby więc demokracja w michnikowym rozumieniu miała być mechanizmem oddawania władzy przez ludową większość inteligenckiej mniejszości powiększonej o napływających obcych? Niech by i tak było, ale z jakiej przyczyny incydentalna wyborcza wygrana tej „ludowej wiekszości” z miejsca zasługuje na lamenty o niedemokratyczności, skoro jej demokratyzm jest zarówno wynikiem arytmetyki, jak i wyborczej ordynacji? To zadziwiająca logika oznaczająca raczej przekonanie, że jeśli rządzą „nasi”, to mamy demokrację, ale gdy do władzy dochodzą „tamci”, oznacza to zbliżanie się do antydemokratycznego modelu putinowskiej Rosji. Jaka jest tego rozumowania logika, skoro nawet i tego typu niechęć do obcości jest w gruncie rzeczy zjawiskiem naturalnym i dającym się zrozumieć? Może dotyczyć wszystkiego, co wiąże się z obcymi, osobami nieznanymi, czy pod pewnymi względami odmiennymi, ale może też stać się zasadą powszechnie akceptowaną w społeczeństwie lub w wielkich grupach społecznych. I co wtedy? Czy naprawdę kraj automatycznie staje się niedemokratyczny? Przecież takie rozumowanie nie ma sensu.

Termin demokracja jest dzisiaj używany powszechnie i to conajmniej w czterech znaczeniach jako: (i) władza ludu, narodu, społeczeństwa; (ii) forma ustroju politycznego państwa, w którym uznaje się wolę większości obywateli za źródło władzy i przyznaje się im prawa i wolności polityczne gwarantujące tej władzy faktyczne sprawowanie; (iii) synonim samych praw i wolności politycznych, których podstawą jest równość obywateli wobec prawa oraz równość ich szans i możliwości; (iv) ustrój społeczno-gospodarczy zapewniający powszechny i równy udział obywateli we własności i zarządzaniu narodowym majątkiem produkcyjnym, w dostępie do dóbr kultury, oświaty i ochrony zdrowia. Inaczej mówiąc, pojęcie dotyczy formy, w jakiej dokonuje się wyłanianie politycznego przedstawicielstwa, a z nie jej każdorazowych rezultatów. W jakim więc rozumieniu pojęcia mamy oto obawiać się, że skutkiem niewątpliwie demokratycznych wyborów w USA będzie obumieranie samej demokracji i zastępowanie jej przez… no, właśnie, przez co? Rzecz w tym, że demokratyczny system społeczny ma – podobnie jak inne – wmontowany mechanizm pojawiania się i utrwalania pozycji elit, które – jak to elity – mają własne interesy grupowe niekoniecznie korespondujące z interesem ludu, które to pojęcie jest tej demokracji źródłem. Jak uzasadnić ewolucję amerykańskiej demokracji, której społeczeństwo stosunkowo równe pod względem szans sukcesu przekształciło się w dwie osobne społeczności: jeden procent ludności jest właścicielem połowy zasobów, a dziewięćdziesiąt dziewięć musi satysfakcjonować się resztą?

demokracja8 listopada, w dniu amerykańskich wyborów było już widoczne, że Stany Zjednoczone wyjdą z nich głęboko podzielone. Dzień później nastąpił jednak szok graniczący  z niedowierzaniem. Jaka jest tego przyczyna, skoro przez całe dziesięciolecia kraj wydawał się być mocarstwem wyjątkowo stabilnym i przekonanym o niewzruszoności pozycji w świecie i prawa do poczucia godności jego obywateli? Teraz, same dokonują zwrotu, który dotąd wydawał się nierealny. Co jest źródłem nowego widzenia ich globalnej roli i co z tego wynika dla świata przyszłego? Czy będą to tylko nowe Stany Zjednoczone, czy znajdziemy się też w zupełnie nowym świecie? Czy jednak ten proces nie jest wmontowany w pojęcie globalizacji i w tym znaczeniu jest zjawiskiem naturalnym jeśli za naturę rzeczy uzna się długotrwałe procesy?

Wbrew widocznemu zróżnicowaniu Amerykanów co do opinii o nowym prezydencie, wiele wskazuje na to, że wcale nie o niego tu chodzi, lecz o perspektywę głębokiej przemiany wewnętrznej. Ta, dokonuje się nie tylko w USA, ale też i w wielu innych krajach zachodnich. Wszystko wskazuje na to, że ich elity są na to nieprzygotowane, nie rozumiejąc ani przyczyn, ani logiki samego zjawiska. Odczuwają tylko zagrożenie dla wyjątkowości własnej pozycji. Jeśli jednak przypomnimy powszechnie wyznawane przekonanie, że kraj ten jest również wzorcem ustrojowym dla reszty świata, to nasuwa się domniemanie, że rozpoczyna się na naszych oczach również i głęboka ewolucja globalna, a nie tylko przemiana Ameryki, czy też samego Zachodu. Ostatecznie, od lat mówi się o nadciągającej globalizacji równoznacznej z końcem ery USA jako światowego żandarma. Fenomen Trumpa – zauważają polscy publicyści – pokazuje, że istnieje popyt na takie poglądy. Ludzie kupują emocje. Znamy to z Polski i Europy. Wszędzie przez świat zachodni idzie fala populizmu – utrzymuje Adam Szostkiewicz, publicysta „Polityki”. Przywołał jako analogię sytuację w naszym kraju. – „Ameryka jest podzielona tak jak Polska. Clinton ma wszystkie atuty, których nie ma Trump, ale to jego wyborców nie obchodzi, ponieważ oni oczekują tzw. dobrej zmiany i ją prawdopodobnie dostaną” – mówi. Zastanawiam się, czy określenie „fala populizmu” na wyjaśnienie zmian, które mogą wstrząsnąć całym globem oddaje istotę problemu, bo przecież populizm nie ma dobrej prasy, będąc uważanym za rodzaj polityki o najniższych lotach.  Jeśli bowiem ktoś głosi poglądy, których rządzące elity nie akceptują, staje się w ich oczach populistą, a uznawanym za poważnego polityka jest tylko ten, który mówi rzeczy dla ludzi niepopularne, ale za to poprawne w oczach aktualnej elity władzy. Trudno jest debatować w tej kwestii, skoro sama jej istota – i to od samego początku – okazuje się być nacechowana gotowymi opiniami z góry segregującymi zjawiska na dobre i złe. Do tego, za nimi – wbrew powtarzanym zaprzeczeniom – kryją się interesy. I to nierzadko wielkie interesy o globalnej skali.

Wedle formalnej definicji, populizm oznaczać ma  „popieranie lub lansowanie idei, zamierzeń, głównie politycznych i ekonomicznych, zgodnych z oczekiwaniami większości społeczeństwa w celu uzyskania jego poparcia i zdobycia wpływów lub władzy”. Inaczej mówiąc, populiści, to ludzie będący egoistami, którzy niesłusznie podważają szlachetność myślenia elit bezmyślnie wspierając prostactwo gorzej wykształconej i sytuowanej większości. Jeśli to ci ostatni dojdą do władzy, oznaczać to ma wydarzenie, po którym pozostaje już niewiele prawdziwych wartości. Populiści bowiem, aby zdobyć popularność skupiać się mają na problemach dręczących szare społeczne masy, a nie na kwestiach „wyższego rzędu” i to tylko po to, by pozyskać elektorat wyborczy a nie w celu ich realizacji. Schlebiają wtedy pewnym grupom, powołując się nie na szczytne idee, lecz na rozsądek i jego zasady w realizacji przyziemnych interesów. Mało elegancko wykorzystują przy tym wpadki konkurencyjnych nurtów politycznych ukazując ich dwulicowośc i niejasne interesy. Populiści, to więc tacy, którzy świetnie wykorzystują nastroje społeczne w celu podsycania buntu lub niezadowolenia w stosunku do elit. Inaczej mówiąc, brakuje im szlachetności ludzi ze sfer wyższych – z samej istoty elitarności – inteligentnych i wykształconych.

Zagadkowe, w jaki sposób lakierowanie rzeczywistości pod kątem własnych interesów grupowych może być uważane za czyn szlachetny. Sprzeciwianie się oczywistości tego, że prawdziwa rzeczywistość istnieje niezależnie od naszego poglądu na świat, czy też struktury naszych interesów, jest w normalnych warunkach naiwnością, ale w przestrzeni polityki jest niczym innym, jak tej rzeczywistości fałszowaniem w imię własnego egoizmu. Zjawisko powtarza się wciąż w historii ludzkości, bedąc z reguły w okresach przełomów swoistym testem zarówno dla rządzących, jak i rządzonych.

Dawniej, dowodzi z kolei Jacek Żakowski, populiści byli łatwi do odróżnienia „Kiedyś chodzili w kufajkach. Dziś chodzą w krawatach. Kiedyś przyjeżdżali pod sejm traktorami. Dzisiaj – limuzynami”. Dzisiaj, jest przeciwnie – pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski – co tylko zamazuje rzeczywistość i ukrywa to, że do władzy się nie nadają. Uważa przy tym, że podchodzi do sprawy „naukowo” wyróżniając trzy rodzaje tego negatywnego wedle niego zjawiska. To „populizm ludowy, paranoiczny i praworządnościowy”, co Żakowskiemu łatwo jest zdemaskować. Na ogół wystarczy bowiem zauważyć zapalczywość liderów, żeby się zorientować, że (może nawet dość słuszne) emocje zdecydowanie górują nad rozumem, a często bardzo trafne krytyczne obserwacje nie znajdują sensownych odpowiedzi w proponowanych działaniach. Zwykle jednak, sam błysk w oku populistycznych liderów wystarczy, by zorientować się, że nie są to faceci, którym naród może oddać władzę.

            Mamy więc pierwszą cechę populistów. To schlebianie wyborcom, podczas gdy wedle „poprawnościowców”, tych ostatnich należy mądrze traktować jako niesfornych uczniaków oraz pouczać i korygować kiedy trzeba. Czy to oznacza, że stali się mniej groźni? Przeciwnie – pisze – i wyjaśnia, jakiego typu populistami są rozmaici politycy podważający władzę uprawnionych do tego elit. Tyle, że nie należy mylić tak rozumianego populizmu z realną społeczną strukturą. Tę ostatnią trzeba zbadać i zrozumieć, żeby móc podjąć jakiekolwiek racjonalne działania. Dla debaty o populizmie żadne naukowe badania nie są – jak się okazuje – potrzebne. Wystarczy intuicja. Czy jednak amerykańskie wybory dały nam taką klasyczną lekcję populizmu, czy też zwyczajnie pokazały istniejącą różnorodność społeczeństwa, dotąd przez rządzące elity nie dostrzeganą? Warto jest zdać sobie sprawę z tego, że przez wzgląd na wielkość i historię Stany Zjednoczone są krajem głęboko zróżnicowanym i to w sposób, który nie pozwala na traktowanie wszystkich wedle jednolitego kryterium. Dzisiaj, zamieszkuje je conajmniej piętnaście odmiennych społeczności różniących się kulturową tradycją albo też pochodzeniem rasowym. Warto to wyspecyfikować.

grupy-kulturowe            Ludność afroamerykańska Stanów Zjednoczonych Ameryki, której ojczysty język, to angielszczyzna, jest skoncentrowana w stanach południowo-wschodnich. Meksykańska, to praktycznie większość południowo-zachodniej części kraju – głównie Kalifornii i Nowego Meksyku. Za jedynych prawdziwych Amerykanów uważają się mieszkańcy będący potomkami pionierów i pierwszych osadników, skoncentrowani w tej części kraju, który był kolonizowany na początku i bezpośrednio przez Anglików. Ich konkurencją są potomkowie amerykańskich Indian, rozproszeni po różnych stanach w ramach dawnych rezerwatów, ale wyraźnie widoczni na etnicznych mapach. Potomkowie Holendrów dają o sobie znać wokół Jeziora Michigan, a potomków Finów i Francuzów dostrzec można na pograniczu Kanady i Florydy. Potomkowie Niemców, to głównie środkowy Zachód – Nowy Meksyk i Kolorado. Irlandczyków i Włochów jest najwiecej na północnym wschodzie, a potomków Norwegów w Dakocie i Minnesocie, Portorykańczyków na Florydzie, za to Polaków w Chicago. Chce się w tej sytuacji wspomnieć dawny żart generała de Gaulla pytającego o to, czy można skutecznie rządzić krajem posiadającym kilkaset gatunków sera?

Nie ulega wątpliwości, że Stany Zjednoczone są krajem wyjątkowym i to pod wieloma względami, ale także i z punktu widzenia daru wzbudzania zaskoczenia, że oto w tak zróżnicowanym kraju mogła zrodzić się demokracja, która stała się także wzorcem dla reszty świata. Może więc wydarzenia, których jesteśmy świadkami, to również znamię tego, że USA staną się niebawem nie tylko wzorcem, lecz również i motorem światowych przemian przekształcających ziemski glob we w miarę jednolitą formację, pomimo głębi historycznych różnic. Zresztą, w procesie globalizacji o to właśnie idzie. Skoro tak, to zamiast podnosić larum, warto jest przyszły bieg amerykańskich wypadków dokładnie obserwować i uważnie analizować uznając je za swoisty znak czasu. To rozsądniejsze, niż globalne rozdzieranie szat.

By Rafal Krawczyk

2 Comments

  • Michal z Wyspy -

    Hmmm…. miazdzaco to tylko w glosach elektorskich.. w powszechnym glosowaniu Clinton zdobyla prawie MILION glosow wiecej. Wiec to nie jest nic miazdzacego. Tak naprawde poczynajac od PIS poprzez Brexit a konczac na Trumpie – to jest LEKKA wygrana – ktorej owoce sa niewspolmierne do procentu glosujacych – w PL PIS ma wiekszosc mimo ze wg procentowego poparcia takiej wiekszosci nie ma ( rozklad glosow w sejmie) w Brexicie uszczesliwiono decyzja na WYJSCIE skadowe korony Szkocje i Irlandie Pln ktore wyjsc NIE CHCA a w USA obwody wyborcze spowodowaly ze mimo przewagi Clinton ( ktora W SONDAZACH PRZEWIDZIANO PRAWIDLOWO ( od 0,5-3 % – a bylo 0,9% ) to Trump zostaje elektem.

  • Michal z Wyspy -

    poprawka – po zliczeniu glosow korespondencyjnych – Clinton w glosowaniu powszechnym zebrala 2 % glosow wiecej niz Trump 48-46…

    Wiec sondażownie NIE POMYLIŁY SIE WCALE. Stety lub nie – system elektorow i glosowania posredniego powoduje ze majac 2,8 miliona glosow WIECEJ Cliton przegrywa …
    http://www.bbc.co.uk/news/world-us-canada-38254946

Skomentuj Michal z Wyspy Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.