„MEGO DZIADKA PIŁĄ RŻNĘLI”, CZYLI RZEŹ RZEZI NIERÓWNA

RzeziJeden z czytelników zasugerował mi podjęcie nowego tematu w przekonaniu, że w związku z kolejną rocznicą „rzezi wołyńskiej” należałoby wrócić do ukraińskich win wobec Polaków, szczególnie w obliczu obecnej sytuacji układania na nowo stosunków polsko-ukraińskich. „Niech przeproszą za swoje zbrodnie, dopiero wtedy porozmawiamy” – sugerują zwolennicy takiego podejścia. W pierwszej chwili odmówiłem, ponieważ samo słowo „rzeź” stawia komentującego w jednoznacznej sytuacji: musi potępić i nie ma czego analizować, a tym bardziej – swobodnie komentować. Świętości w obliczu masowej śmierci się nie szarga, lecz ją uznaje, a komentarz może mieć tylko emocjonalny, nie chłodny i racjonalny charakter. Krawawej rozprawy z bezbronnymi wybaczyć się zresztą nie da i – niezależnie od próby zrozumienia okoliczności – nie pozwala to na chłodną analizę wydarzeń. Dobrze, jednak jesteśmy po doświadczeniu niemieckiego ludobójstwa z okresu II wojny światowej, co nie przeszkadza nam dzisiaj żyć z Niemcami w europejskiej przyjaźni i obdarzać się nawzajem szacunkiem. Co stoi na przeszkodzie, by podobne podejście zastosować do Ukraińców, których winy w stosunku do Polaków są przecież nieporównalnie mniejsze niż niemieckie, za to ich własne poczucie wrogiej ekspansywności z polskiej strony wciąż silne i trudne do podważenia? Pamiętać też warto, że nieprzypadkowo wydarzenia miały miejsce na Wołyniu, a nie w innej części „polskich Kresów”. Czym się Wołyń różnił od reszty II Rzeczypospolitej prócz samego tylko położenia geograficznego na jej wschodnich krańcach?

W I Rzeczypospolitej, województwo wołyńskie liczyło ponad 38 tysięcy km2, w 1938 roku było nieco mniejsze – miało niespełna 36 tysięcy km2. Dostępne są dane narodowościowe z czasów II Rzeczypospolitej, jako że z czasów Pierwszej ich brak. Pokazują, że w okresie międzywojennym mieszkało tam nieco ponad 2 miliony osób, przy czym jednoznacznie dominującą była ludność ukraińska (68,4%). W całym, niemałym województwie Polaków było tylko 16,6% (346 tysięcy), co tylko równoważyło łączną liczbę mieszkańców innej narodowości – żydowskiej, niemieckiej i rosyjskiej (razem 17,7%). Polacy nie tylko nie byli na Wołyniu większością wobec Ukraińców, ale nie mieli też przewagi nad liczbą mieszkańców innego pochodzenia. Był to obszar o wyjątkowo niskim stopniu polonizacji w ramach wznowionej niepodległości polskiego państwa. Nawet w stolicy regionu  – Łucku, liczącym wtedy około 35 tysięcy mieszkańców, nie dominowała ludność polska (11 tysięcy), lecz żydowska (17 tysięcy), będąca jednocześnie największą gminą w całym województwie. Statystyki ogólnopolskie zaciemniają problem, pokazując wyraźną większość Polaków (68,8%), Ukraińców zaledwie 10.1%, ale wykazują przy tym osobno Rusinów (3,8%) i Poleszuków (1,8%) jako odrębne narodowości. Jeśli jednak, co jest faktem, policzyć ich razem, to szeroko pojętych Rusinów było wtedy w kraju prawie 16%, ale skoncentrowanych w trzech województwach południowo-wschodnich – wołyńskim, stanisławowskim i lwowskim. Najwyższy stopień koncentracji tej ludności miał miejsce właśnie na Wołyniu (prawie 70%). Ukraińcy byli dla II Rzeczypospolitej jednym z największych wewnętrznych problemów politycznych. Wynikało to nie tylko z ich liczebności, ale też i z negatywnego stosunku do państwa polskiego uzasadnionego między innymi przegraną z 1919 roku wojną o Lwów i zajęciem przez powstające państwo polskie całej Galicji Wschodniej zamieszkałej głównie przez Ukraińców, a także niepowodzeniem powołania do życia namiastki ukraińskiego państwa Simona Petlury. Ich liczba, według różnych ocen, wynosiła od 4,4 do 5,4 miliona, a na terenach zwartego osiedlenia sięgała 90 procent wszystkich obywateli. W województwach dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego zamieszkanych przez ludność białoruską, napięcia nie były tak silne wobec wyraźnie słabszego jej nacjonalizmu.

            W relacjach polsko-ukraińskich odgrywał też rolę czynnik historyczny, który w stosunkach z innymi narodowościami nie miał aż takiego znaczenia. W ukraińskiej pamięci złotymi zgłoskami zapisało się powstanie Chmielnickiego, które w początkowym zamierzeniu nie było ukraińskim zrywem niepodległościowym, lecz wyrazem swoistego patriotyzmu wspólnotowego I Rzeczypospolitej, wiedzionego chęcią doprowadzenia do zrównania statusu prawnego ukraińskich Kozaków ze szlachtą koronną i litewską. Rzeczpospolita zrobiła w tym kierunku gest tylko raz w ramach trwającej  niespełne dwa lata Unii Hadziackiej z 1658 roku, kiedy to powołany został do życia trzeci człon Unii równych pomiędzy równymi w postaci Księstwa Ruskiego, złożonego w całość z dwóch kresowych województw – bracławskiego i kijowskiego.

Rzeczpospolita trojga narodow            Prawdziwym celem ukraińskich nacjonalistów tego czasu wcale nie było wyjście z  federalnego systemu politycznego Rzeczypospolitej ani też przyłączenie się do Rosji, lecz przekształcenie kraju w federalne państwo Trojga Narodów – Polaków, Litwinów i Kozaków Temu też miało pierwotnie służyć powstanie Chmielnickiego. Kozacy nie pragnęli stać się częścią Rosji, ale warstwą Rzeczypospolitej równą w prawach i w dostępie do majętności zawarowanej dotąd tylko dla polsko-litewskiej szlachty. Oznaczać to by musiało jej wyzucie z posiadania ukraińskich majątków. Mieściło się to w interesie państwa jako całości, jednak lobby stojące w Sejmie za Jeremim Wiśniowieckim i kresowymi właścicielami ziemi było na tyle silne, by tę ideę skutecznie zablokować. Charakterystyczne, że na terenach zadnieprzańskich, gdzie Moskwa wprowadziła własne wojska dopuściła też do zastąpienia we władaniu ziemią kozacką elitę w miejsce polskiej szlachty, dając tej pierwszej argument na rzecz odłączenia od Polski skoro ich innym losem miałaby być strącenie do roli pańszczyźnianego chłopstwa. To naprawdę silny argument, który też wykazał słabość samej szlachty, skoro wąski interes grupowy mógł być przedkładany ponad interes państwa jako całości, nawet za cenę jego istnienia. Przecież rozbiory były prostym następstwem tej sytuacji. Skoro cel nie mógł być osiągnięty w ramach Rzeczypospolitej, wejście w rosyjską orbitę wpływów stało się dla Kozaków czymś atrakcyjnym, nawet jeśli bardziej pasował im ustrój tej ostatniej, a nie panujący w państwie moskiewskim. Skończyło się brakiem realizacji postanowień z Hadziacza i w konsekwencji, spowodowało też faktyczną zgodę Warszawy na podział Ukrainy na zadnieprzańską – rosyjską oraz polską – przeddnieprzańską. Kozacy zostali zepchnięci na Zadnieprze, a rosyjski fortel sprawił, że i sam Kijów przypadł Rosji.

            Inaczej mówiąc, konflikt polsko-ukraiński był znacznie bogatszy w przyczyny niż inne tego rodzaju spory, ponieważ dotyczył nie tylko terytorium, ale i statusu prawnego jego ludności jak też i samego kraju. Sukces polskiej szlachty w postaci nie dopuszczenia do powstania kozackiej autonomii na wzór Wielkiego Księstwa Litewskiego był w gruncie rzeczy pozorny i najpierw wywołał kolejne krwawe ukraińskie powstanie zwane koliszczyzną (1768), a potem – utrwalającą się głęboką antypolskość całego regionu. Koliszczyzna była wystąpieniem ruskiego chłopstwa nienawykłego do brutalnej odmiany pańszczyzny, a także „ludzi luźnych” zwanych hajdamakami oraz Kozaków przybyłych z podległej Imperium Rosyjskiemu Siczy Zaporoskiej. Ich celem stało się teraz obalenie władzy polskiej szlachty sprowadzającej chłopów do poziomu niewolników niezależnie od ich narodowości oraz podważenie uprzywilejowanej pozycji ludności żydowskiej, Kościoła rzymskokatolickiego a także istniejącego systemu własności. Przejawiało się to masowymi morderstwami Polaków, Żydów i duchowieństwa, z których to pogromów największe rozmiary osiągnęła tak zwana rzeź humańska. Powstanie zostało ostatecznie stłumione, ale liczbę ofiar szacuje się na sto do dwustu tysięcy zamordowanych. Nie można jednak odnotować z tej przyczyny w Polsce żadnych wyrzutów sumienia i żadnego pomysłu na przeproszenie Ukraińców za krwawe wydarzenia, czy też za uniemożliwienie im uzyskania w ramach wspólnej Rzeczypospolitej statusu równego Polakom. To nie tylko kwestia etyczna. Warto pamiętać, że ekstremalnymi działaniami ukraińskich nacjonalistów kierowała chęć uniemożliwienia jakiegokolwiek porozumienia obu narodów i wybicie im z głowy pomysłu na wspólne państwo. Paradoksalne, ale ten element wykazuje do dzisiaj zadziwiającą żywotność, co widać w stanowisku tych polskich polityków, którzy żądają od Ukrainy ekspiacji za „rzeź wołyńską”. A vice versa? Cisza.

Kresy zachodnie            Dzisiejsi zwolennicy oczekiwania na ukraińskie przeprosiny wobec Polaków wcale nie biorą pod uwagę tego, że Kresy, to wyjątkowo skomplikowany region i sprowadzają rzecz tylko do naszych narodowych tęsknot za utraconą wielkością, nie biorąc pod uwagę tego, że bez jakiegoś rodzaju stonowania wzajemnych pretensji będzie to zawsze woda na rosyjski młyn gotów zapłacić każdą cenę za uniemożliwienie reintegracji dawnych ziem Rzeczypospolitej ze strukturami europejskimi. Nie pierwszy raz najgorętsi patrioci stają się wspólnikami przeciwników ich własnych marzeń o utraconej wielkości.

W II Rzeczypospolitej, po I wojnie światowej, struktura społeczna była bardzo zróżnicowana, zarówno pod względem klasowo-warstwowym jak i narodowościowym, wpływając na konflikty pomiędzy ludnością nie tylko polską, ale także innymi narodowościami. Niemcy, którzy zostali zepchnięci do roli niewielkiej mniejszości marzyli o przyłączeniu się do Heimatu. Białorusini domagali się parcelacji polskich majątków ziemskich nie żądając jednak narodowego wyzwolenia. Ukraińcy nigdy nie zrezygnowali z planów utworzenia własnego państwa, a Żydzi, najbardziej skłonni do kompromisów z Polakami, koncentrowali się na walce z antysemityzmem. II RP była więc prawdziwą mozaiką kulturowo-narodową. Ta różnorodność etniczna była też źródłem poważnych konfliktów, niemal wszystkie mniejszości narodowe wyrażały bowiem niezadowolenie. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że gdyby ta struktura utrzymała się do XXI wieku, Polska nigdy nie stałaby się członkiem Europejskiej Unii. Żelazną zasadą jej polityki jest bowiem brak tolerancji dla konfliktów na tle narodowościowym.

Warto przypomnieć, że zdarzały się w Europie rzezie o znacznie większych rozmiarach od wołyńskiej. Wszyscy wiedzą o Holkauście, kiedy to z rąk niemieckich zginęły miliony Żydów, ale mało się mówi o rzezi Ormian z 1915 roku, w której liczba ofiar tureckich władz oceniana jest na półtora miliona. Polska uznała ją za ludobójstwo uchwałą Sejmu w 2005 roku, ale sprawy się specjalnie nie rozgłasza przez wzgląd na tradycję „przyjaźni polsko-tureckiej” oraz fakt, że rolę instrumentalną odegrały w tym oddziały kurdyjskie, które mają dzisiaj opinię prozachodnich i wybitnie narodowo-wyzwoleńczych. Dawny minister spraw wewnętrznych osmańskiej Turcji Talaat Pasza nie ukrywał prawdziwych zamiarów tureckiego rządu, pisząc w telegramie z 1915 roku co następuje: „Już wcześniej zostało zakomunikowane, że rząd zdecydował o całkowitej eksterminacji wszystkich Ormian zamieszkałych w Turcji. Bez względu na to, że znajdują się wśród nich kobiety, dzieci i chorzy, jakkolwiek tragiczne będą środki tej eksterminacji, bez słuchania głosu sumienia należy położyć kres ich egzystencji. Ci, którzy sprzeciwią się temu rozkazowi, nie mogą być urzędnikami państwowymi”. Swoistej pikanterii sprawie nadaje to, że Talaat Pasza był młodoturkiem, jak nazywano wtedy politycznych przeciwników sułtana, ale miał żydowsko-sefardyjskie korzenie. Należał więc do nacji, która niebawem sama miała doznać eksterminacji na niewyobrażalną skalę. Jak widać, lekkość podejmowana decyzji o eksterminacji innych narodowości nie była tylko cechą hitlerowców, ale zdarzała się w ciągu całej historii ludzkości wielokrotnie. Talaat Pasza zmarł w Berlinie w 1921 roku jako szanowany Wielki Mistrz masonerii Rytu Szkockiego nowej Republiki Tureckiej.

Rzez OrmianPo zastanowieniu doszedłem do wniosku, że da się jednak sprawę „rzezi wołyńskiej’ przedstawić w kategoriach racjonalnych i poddać rygorom logiki, jeśli powiąże się ją z innymi tego rodzaju wydarzeniami, nie tylko z wydarzeniami zagranicznymi, ale również i polską przygodą dającą się podciągnąć pod miano rzezi. Mam na myśli „rabację galicyjską”, która miała podobnie krwawy charakter, lecz konflikt był czysto narodowy więc nikt nikogo przepraszać dziś nie zamierza. Po obu stronach stali Polacy, krew lała się więc wyłącznie własna. Miała miejsce w 1846 roku w austriackiej wtedy Galicji, czyli półtora stulecia wcześniej niż rzeź wołyńska, ale w przeciwieństwie do tej ostatniej – była sprawą czysto „wewnątrzpolską”, a nie międzynarodową. W przypadku wypadków na Wołyniu z 1943 roku, kiedy morderstw dokonywali ukraińscy nacjonaliści za przyzwoleniem hitlerowskiej armii, ofiarami byli przede wszystkim Polacy. Ideą przyświecającą nacjonalistom ukraińskim była chęć wyplenienia elementów uznawanych przez nich za obce, głównie polskich osadników z terenów na których byli zjawiskiem stosunkowo nowym, stąd też wybór padł na Wołyń. Ukraińska historiografia kwalifikuje wydarzenia jako część wojny narodowo-wyzwoleńczej przeciwko „polskim najeźdźcom” i zgodnie z tradycją chłopskiego okrucieństwa nie za bardzo przejmuje się stopniem upustu krwi. W rabacji galicyjskiej polscy chłopi Jakuba Szeli też wyrzynali ludzi, ale nie członków obcego narodu, lecz współrodaków tyle, że szlacheckiej proweniencji. Rzecz miała więc charakter sprawy nazywanej kiedyś „walką klasową”, której nadawano z tej przyczyny pewne cechy szlachetności. Czyżby różnica polegała na tym, że rzeź wołyńska była zbrodnią dokonaną wobec obcych, a nie swoich, a rabacja galicyjska, to „tylko” wewnątrzpolskie porachunki klasowe? Czyżby tego rodzaju różnica pozwalała na potępienie jednej z nich jako zbrodni, ale też i tworzyła atmosferę tolerancji dla drugiej tylko na podstawie „racji klasowych” oraz uwagi Wyspiańskiego („mego dziadka piłą rżnęli”) uznającej rzeź bezbronych nie za rzeź, lecz zaledwie „rabację”?

Do sprawy jeszcze wrócimy, przedtem jednak zajmiemy się sprawami ogólniejszej natury. Ludzie oto uwielbiają żyć otoczeni mitami przez nich samych tworzonymi i przez nich samych chołubionymi. Potem, przychodzi nagłe olśnienie, że rzeczywistość jest jednak inna i że dzieją się rzeczy nie tylko niesprawiedliwe, ale i zupełnie niespodziewane i nieprzewidziane. Mity towarzyszą ludzkości od jej samych początków. Oto w Gazecie Wyborczej ukazał się niedawno wywiad z Simonem Montefiore (Pępek świata), brytyjskim arystokratą i historykiem pochodzącym ze starej rodziny sefardyjskich Żydów, który przyznał, że jest na tyle zafascynowany Jerozolimą jako historycznym centrum judaizmu, że nie ma wątpliwości co do tego, że tekst hebrajskiej Biblii to „fundament zachodniej cywilizacji” i „był on do tego również bardzo uważnie czytany przez Mahometa”. Jest zadziwiające, że doskonale wykształcony Brytyjczyk uznaje za tożsame trzy wielkie religie tylko dlatego, że korzenie ich Boga sięgają Biblii. Tymczasem Jego usytuowanie w każdej z wymienionych cywilizacji jest dramatycznie odmienne, istota Jego tożsamości różna, a w jednej z nich – zachodniej, pełni głęboko odmienną funkcję, bardziej przy tym człowieczą niż boską. Nie bez przyczyny istotę tej ostatniej i europejskiej przeciwstawia się orientalnej i bliskowschodniej, wskazując przy tym na to, że są nie tylko od siebie odmienne, ale wręcz wobec siebie odwrotne. Nie ulega wątpliwości, że zarówno żydowska Palestyna, jak i arabska część Azji nigdy nie należały do Zachodu. Jak głęboko te dwie wielkie kultury Bliskiego Wschodu – judaizm oraz islam, są od niego odległe świadczyć może to, że w ich ramach człowiek innego wyznania ma bardzo ograniczone prawa, jego życie nie ma większej wartości, a jego zamordowanie wcale nie musi być grzechem, jeśli tylko służy idei wyższego rzędu. Islamscy samobójcy rzucający bomby na lotnisku w Istambule, to ludowi bohaterowie i ludzie wykazujący muzułmański patriotyzm oraz głęboką wiarę w Allacha, mając przy tym zapewnione po śmierci miejsce w raju.

Wszyscy wiedzą, że ostateczna tożsamość narodowa współczesnych Żydów została ukształtowana przez Holokaust. To pojęcie rodem ze starożytnaj greki, gdzie ὁλόκαυστος-holokaustos oznacza „całopalenie, ofiarę całopalną”, symbolizując dzisiaj ludobójstwo sześciu milionów europejskich Żydów dokonane w czasie II wojny światowej przez niemiecką III Rzeszę. Z tej przyczyny, Żydzi weszli do historii świata jako ofiary okrucieństwa innych nacji. Więcej, wielu współczesnych intelektualistów ze względu na swoje własne kulturowe korzenie jest przkonanych, podobnie jak cytowany wcześniej Montefiore, że to właśnie oni wraz z ich Biblią Starego Testamentu są z tej przyczyny fundamentem dzisiejszego Zachodu. Nic bardziej mylnego. Żydzi, jak każdy inny naród świata, zawsze mieli prawo do formułowania własnej tożsamości, ale w tym przypadku rzecz stała się niecodzienna. Są dzisiaj traktowani jako oczywiste ofiary okrucieństwa innych i eksterminacji spowodowanej rzekomą zazdrością tych ostatnich o walory intelektualne oraz moralne, a także o fakt, że to oni tez mieli być faktycznym początkiem Zachodu, nie mając nigdy na sumieniu uczynków innych jak tylko bogobojne. Nie jest więc rozpowszechniana wiedza o tym, że i oni też mają na swoim sumieniu próbę ludobójstwa innych nacji. Historia nadała wydarzeniu nazwę Wojny Kwietusa (hebr. ‏מרד הגלויות‎ (mered ha-galujot) albo מרד התפוצות (mered ha-tefucot), czyli bunt wygnańców. To nazwa nadana żydowskiemu powstaniu, które wybuchło za czasów panowania cesarza Trajana w libijskiej Cyrenajce, na Cyprze i w północnym Egipcie zamieszkałych przez liczne spoleczności żydowskie zmierzające do powołania własnego państwa opartego na Biblii Starego Testamentu. Toczyło się w latach 115–117 n.e. Według historyka rzymskiego Kasjusza Diona żydowscy powstańcy zmasakrowali wtedy 240 000 Greków na Cyprze, drugie tyle w Cyrenie i wielką ich liczbę w Egipcie, czyli ich ofiarą stało się znacznnie ponad pół miliona cywilów tylko z tego powodu, że nie byli Żydami. Czy nie był to rodzaj Holokaustu, tyle, że skierowanego nie wobec Żydów, ale przeciwnie, to ludność żydowska łacińskiego Rzymu okazała się wobec niego nielojalna na miarę definicji pojęcia, ale skierowanego w odwrotną stronę? Działo się to ponad dwa tysiące lat temu, przy znacznie niższym od dzisiejszego poziomie zaludnienia oraz wyrafinowania narzędzi śmierci. Po pacyfikacji powstania rzymskie władze zakazały Żydom noszenia broni i przyjmowania ich do służby wojskowej w uznaniu kulurowej nielojalności. To historyczny dowód na to, że ludobójcze postępowanie nie jest cechą konkretnego społeczeństwa, ale przeciwnie, jest cechą ogólnoludzką, zaświadczoną historycznie i może być zwrócona w każdym miejscu, przeciwko każdemu narodowi, ulegając przy tym bardziej okolicznościom historycznym niż kategoriom moralnym.

Jest jeszcze jeden element wart wzmiankowania. Istnieje oto istorycznie potwierdzona reguła, że im ludzie znajdują się na bardziej prymitywnym poziomie, tym bardziej są skłonni do okrucieństwa. Ta zasada jest uniwersalna i ogólnoświatowa i wcale nie zależy od języka, którym się posługują, ani też od miejsca zamieszkania. Dlaczego mamy więc czynić wyjątek i potępiać okrucieństwo wołyńskich chłopów tylko z tej przyczyny, że byli Ukraińcami, a czyn innych jakoś usprawiedliwiać, jeśli tylko wiemy, że to Polacy, a nie obcy, wyrzynali Polaków? Może lepiej zastanowić się nad głębszymi przyczynami zjawiska?  Jak to się zresztą dzieje, że oto wykształcony brytyjski arystokrata – Montefiore, bierze czynny udział w tworzeniu mitologii prowadzącej do daleko idących konsekwencji mogących przysporzyć kiedyś nowych ofiar i powielających błędne opinie i cywilizacyjne nieporozumienia? Jak na europejskiego komentatora opinie ma zadziwiające, skoro autorytetem jest dla niego nie tylko Bóg chrześcijan, ale również prorok Mahomet, totalny wróg europejskich wartości. Więcej, autor odczuwa satysfakcję z tego powodu, że Stary Testament przykuwał uwagę Proroka muzułmanów. Idę o zakład, że większość ludzi, którzy mieli kiedyś w ręku ten dokument, nie wytrzymała czytania do końca tekstu, bo też i z punktu widzenia europejskiej logiki jest on nudny, pełen niejasności i niekonsekwencji. Nie powinno to zresztą dziwić, bo wiemy, że zarówno język hebrajski, który był językiem Biblii, jak i klasyczny arabski Koranu, łączy w całość semickie podobieństwo, sprawiające, że trudne jest w tych językach jasne wyrażanie myśli, zmuszając do „wyjaśniania równoległego”, alegorycznego, za pośrednictwem licznych komentarzy. To z powodu tej odmienności językowej logiki Bóg chrześcijański jest Osobą, a żydowski i arabski, to jedynie Idea, nie dająca się ani zobrazować ani wytłumaczyć. Należy w nią wierzyć i nie grzeszyć samodzielnym myśleniem. Montefiore Jerozolimę uważa za pępek świata, nie chcąc pamiętać o tym, że nie mieli o niej, jej świątyniach i bogach, żadnego pojęcia ani Hindusi, ani Chińczycy, ani też Japończycy i południowo-wschodni buddyści, czyli cała połowa ludności świata. Nic to! Pępek, to pępek, bo Bóg tam mieszkający jest nasz! O Jezusie Chrystusie jako czytelniku Biblii nie wspomina wcale, chociaż każde europejskie dziecko wie, że u źródeł współczesnego Zachodu leży proces chrystianizacji wyrosły właśnie na podważeniu logiki biblijnego judaizmu i radykalnego zbliżenia bóstwa do człowieka w postaci Syna Bożego, do czego sprowadza się zachodnie chrześcijaństwo, będąc odwrotnością judaizmu oraz islamu. Życie i czyny Jezusa opisane w Ewangelii Nowego Testamentu, przez chrześcijan uważane są za rodzaj kontynuacji Biblii Starego Testamentu (Biblia Starego i Nowego Testamentu), ale przez Żydów i muzułmanów ten drugi dokument jest całkowicie przemilczany i uznawany za herezję. W uwagach Monetfiore o Jezusie znajdujemy tylko jedno stwierdzenie mówiące, że „jeśli Jezus chciał być żydowskim prorokiem, to po prostu musiał iść do Jerozolimy”. Jak w tym kontekście wyjaśnić fenomen, że stał się prorokiem wszystkich chrześcijan mieszkających w Oslo, Meksyku i Australii, lecz nie został uznany przez jerozolimski Sanhedryn i z tej przyczyny poszedł na krzyżową śmierć? Czy sefardyjsko-brytyjski arystokrata nie widzi w tym sprzeczności? Ludzka skłonność do tworzenia mitów ma niewiele wspólnego z logiką.

Rabacja GalicyjskaLudzie w życiu codziennym nie mają nabożeństwa dla logicznego rozumowania i zastępują je myśleniem mitologicznym. Każda rocznica, każde historyczne wspomnienie łączy się z jakiegoś rodzaju opowieścią niekoniecznie mającą związek z faktami. Oto zbliża się kolejna rocznica wcześniej wspomnianej rzezi wołyńskiej, w której zginęło kilkadziesiąt tysięcy polskich osadników. W tym roku minęła również sto siedemdziesiąta rocznica „rabacji galicyjskiej”, w której chłopi pańszczyźniani w nadziei na ich uwolnienie od władzy dworów z rozkoszą mordowali tysiące małopolskiej szlachty – mężczyzn, kobiet i dzieci. Jednak nazwa, która do niej przylgnęła nie ma w sobie „rzeźniczej” konotacji. Ustrój panujący w dawnej Rzeczypospolitej, szczególnie w aspekcie swoistego systemu niewolnictwa na pańszczyźnianej polskiej, wsi, spowodował, narastający kryzys ustrojowy w Galicji, gdzie los chłopów odbiegał znacznie na ich niekorzyść w relacji do reszty monarchii austriackiej. Pod austriackim panowaniem, stosunki pomiędzy szlachtą a chłopstwem ulegały pogłębiającej się dysproporcji. Polska szlachta przynosiła wzorzec traktowanian chłopa jak niewolnika, a nie człowieka, a w jej mniemaniu życie chłopa pańszczyźnianego było mniej warte niż los zwierzęcia gospodarskiego. Chłopi zmuszeni byli przy tym do odrabiania pańszczyzny także i na gruntach dominikalnych sięgającej nawet dodatkowych trzech dni w tygodniu. Ponadto, podlegali jurysdykcji pańskiej a nie cesarskiej i to w większości spraw. Jedynie w najcięższych mogli odwoływać się do sądów państwowych. Ciążył też na nich szereg mniej lub bardziej uciążliwych powinności i ograniczeń, m.in. wciąż istniejące bariery uniemożliwiające opuszczenie wsi. Szlachcic polski miał znacznie więcej władzy nad chłopem niż jego austriacki odpowiednik, posiadał wobec niego wiele uprawnień natury administracyjnej, takich jak pobór podatków, czy zaciąganie rekruta. Powstanie Jakuba Szeli posłużyło Wiedniowi do stopniowego ograniczania władzy szlachty nad chłopami, co spowodowało też, że polscy chłopi swojego obrońcę dostrzegali raczej w austriackim cesarzu, a wroga w „polskich panach”. Niektórzy nawet kwestionują patriotyzm Jakuba Szeli, uważając go za austriackiego agenta wynagrodzonego na koniec sporym majątkiem w rumuńskiej dzisiaj Bukowinie. Tymczasem, w przeciwieństwie do „rzezi wołyńskiej”, wedle polskiej opowieści o wydarzeniu, sto siedemdziesiąt lat temu Jakub Szela był „tylko” przywódcą rabacji, a nie rzezi, o której wspomina Wyspiański w Weselu, chociaż została zapamiętana jako ta, w której zadawano ofiarom śmierć w sposób wyrafinowany i okrutny. Bezbronnego dziadka jednego z bohaterów sztuki, unieruchomionego w trumnie przerzynano dla przykładu żywego i w pełni świadomości piłą do drewna. Jednak utrzymało się na określenie tego wydarzenia słowo „rabacja” a nie „rzeź”. Czy pojęciem „rzeź” można określać tylko czyny cudzoziemców, a podobne zdarzenie autorstwa członków własnego narodu uznać tylko za „rabację”, z racji tego, że to słowo nadaje mu pewne znamiona racjonalności bez znamion okrucieństwa? „Rzeź” jest określeniem czynu nieporównanie bardziej brutalnego niż bunt w postaci „rabacji”. To brutalne morderstwo dokonywane na wielkiej liczbie istnień (biblijna „rzeź niewiniątek”), masakra lub pogrom kojarzony ze słowami „rzeźnia” i „rzeźnik” (w języku angielskim występuje jako slaughter, któremu odpowiada najlepiej polskie słowo „szlachtowanie”). Tymczasem „rabacja” ma inne odniesienie. To  pojęcie powstałe na bazie niemieckiego słowa rauben (grabić, plądrować) używane na określenie chłopskich napadów na dwory. Innymi słowy „rabacja” ma jakiegoś rodzaju podtekst społeczny, podczas gdy dla „rzezi” nie ma żadnego usprawiedliwienia. To czyn z gruntu nieludzki, za który należą się przeprosinych w każdym pokoleniu.

MiedzymorzaParadoksalne, ale dzisiejszy ogląd jednych i drugich wydarzeń nie podlega analizie w świetle faktów, lecz jest kształtowany w zależności od geopolitycznych poglądów ludzi. Po ostatnim wyborczym zwycięstwie PiS-u wspólną cechą jego środowiska okazała się być swoista antyniemieckość, wyrażająca się w usiłowania zastąpienia powiązań polsko-niemieckich rodzajem aliansu polsko-brytyjskiego. Niedawny Brexit zniweczył jednak te nadzieje, a innego partnera na Zachodzie nie widać. Odżywa więc idea Międzymorza lansowana w okresie międzywojennym. Wydaje się jednak, że mało kto rozumie jej ówczesną istotę, sprowadzając myśl do sojuszu państwowego pomiędzy krajami przyjętymi do Unii po 2004 roku i położonymi pomiędzy Bałtykiem na północy i Morzem Egejskim na południu. Mało kto jednak wie, że była to idea mająca ukryć pierwotną myśl Józefa Piłsudskiego, a która miała na celu stworzenie federacji terenów dawnej Rzeczypospolitej rozłożonych pomiędzy Bałtykiem a Morzem Czarnym, czyli dawnych ziem koronnych, Litwy z dawnymi Inflantami, Białorusi jako spadkobiercy Wielkiego Księstwa Litewskiego oraz petlurowskiej wtedy Republiki Ukrainy aż po Krym. To czyni rzecz zagmatwaną, ponieważ w tym świetle Międzymorze Międzymorzu nierówne. Jedno, historyczne, między Bałtykiem a Morzem Czarnym ma zakotwiczenie w historii, drugie – to bałtycko-egejskie, to czysta fantazja wyczytana z mapy Europy bez wsparcia wiedzą o zrożnicowaniu kulturowym regionu, tak głębokim, że uniemożliwiającym wzajemne zrozumienie. To pierwsze ma jakieś wspólne historyczne cechy, podczas gdy tamto – Bałtycko-egejskie, to twór zupełnie sztuczny, nie biorący pod uwagę różnic pomiędzy tradycją Pierwszej Rzeczypopolitej a dawną monarchią austrowęgierską zrodzoną z wydzierania ziem muzułmańskich z rąk tureckiej Porty.

            Los regionu zależy nie od niego samego, lecz od tego, jak przebiegną w przyszłości losy samej Unii Europejskiej. Jeśli przetrwa w dotychczasowej formule, idea Międzymorza będzie mogła realizować się tylko poprzez wciąganie w jej orbitę Ukrainy i Białorusi, co jest uzależnione wprost od politycznej kondycji Moskwy. Jeśli sama Unia ulegnie dezintegracji, sięgnięcie po tradycję dawnych powiązań regionalnych stanie się nieuniknione. Jaki będzie obraz przyszłej Europy, dowiemy się więc niebawem, bo czas dzisiaj biegnie tak szybko, jak nigdy dotąd.

By Rafal Krawczyk

3 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.