CZY CHINY ZDOMINUJĄ PRZYSZŁY ŚWIAT?

            Globalna pozycja Chin jest coraz mocniejsza i wiele przewidywań co do kształtu jaki świat ma przybrać w przyszłości sprowadza się do określenia dnia, w którym to właśnie one staną się pierwszą potęgą zastępując w tej roli Stany Zjednoczone. Czy osiągnięcie tego celu da im w istocie globalne przywództwo? Jaka może być ich przyszła rola, skoro trudno sobie wyobrazić sytuację, w której świat przechodzi z angielszczyzny na język chiński? Przewidywania opierają się na jednej tylko metodzie badawczej zwanej ekstrapolacją. Jest zwodnicza. Jej najbardziej lapidarna definicja sprowadza się do prognozowania przebiegu wydarzeń na podstawie dzisiejszej wiedzy oraz procesów znanych z przeszłości. W przestrzeni przewidywania biegu wielkich trendów społeczno-gospodarczych metoda z reguły zawodzi z powodu pewnej cechy tego, co bierzemy za przyszłość, a która sprowadza się do jej nieprzewidywalności i o której praktycznie nie wiemy nic. Przyszłość nie sprowadza się bowiem do prostej kontynuacji teraźniejszości, lecz jest ze swej istoty czymś pełnym niespodzianek. Jak pogodzić tę cechę z ponawianymi od dawna próbami wyraźniejszego zarysowania kształtu przyszłego świata? Tego rodzaju kłębka nie udało się rozwikłać nikomu. Jak zauważył George Friedman „kiedy mówimy o przyszłości, możemy być pewni jednego, że rzeczy, które wydają się trwałe i pewne, mogą się zmienić z błyskawiczną prędkością” i dodawał, że horyzont czasowy pozwalający na uznanie przyszłych wydarzeń za jakoś prawdopodobne, to nie więcej niż dziesięć lat, ponieważ nawet „racjonalnie myślący ludzie nie są zdolni do przewidywania przyszłości”. Przy dzisiejszym tempie biegu historii nawet i ta liczba lat wydawać się może zawyżona. W ramach instytutu Strategic Forecasting, Inc. (Stratfor) autor myśli nadzoruje prace nad wszelkiego rodzaju analizami i raportami odnoszącymi się do przyszłości o globalnym charakterze starając się być w tym użytecznym dla klientów prywatnych i agend rządu Stanów Zjednoczonych. Zauważa, że niechcianą konsekwencją powszechnej błędności tak rozumianych analiz są niewłaściwe oceny teraźniejszości i historycznego miejsca, w którym się akurat znajdujemy. Daje aż nadto przekonywujące przykłady. „W 1900 roku przyszłość wydawała się ustalona: pokojowa, rozkwitająca Europa miała rządzić światem”. W piętnaście lat później nie tylko nim nie rządziła, ale była rozdarta i wyniszczona czteroletnią światową wojną, której prawdziwe cele z dzisiejszej perspektywy wydają się całkiem niejasne. „Kontynent leżał w ruinie. Niektóre imperia – austro-węgierskie, rosyjskie, niemieckie i osmańskie – zniknęły z mapy. Zginęły miliony ludzi”. Po zakończeniu wojny, antyniemieckiej koalicji wydawało się, że potęga przeciwnika została na dobre złamana. Dwie dekady później Niemcy nie tylko podźwignęły się z klęski, ale pobiły zwycięską dotąd Francję i uzyskały dominację w Europie, a ich potęga dotarła w pobliże Moskwy. Podobnie, Stany Zjednoczone przegrały wojnę z prowincjonalnym Północnym Wietnamem i zdawało się, że stają przed globalnym zagrożeniem ze strony Związku Sowieckiego i perspektywą utraty wpływu na światowe wydarzenia. W dwadzieścia lat później, ten ostatni nie tylko przestał być zagrożeniem, ale zniknął z mapy, za to USA stały się jedyną potęgą zdolną do interwencji w każdym zakątku świata. Friedman rzecz podsumowuje lapidarnie: „Kiedy mówimy o przyszłości, możemy być pewni tylko jednego, że zdrowy rozsądek zawodzi. Nie ma żadnego magicznego dwudziestoletniego cyklu; nie ma też żadnej prostej siły rządzącej tym wzorem. Jest po prostu tak, iż rzeczy, które w danym momencie historii wydają się trwałe i pewne, mogą się zmienić z błyskawiczną szybkością”. Jakiej przyszłości mamy więc oczekiwać?

            Dokonywanie prostej ekstrapolacji trendów znanych nam dzisiaj wydaje się łatwe i przyszły obraz świata objawia się wtedy wyraźnie, ale z pewnością nieprawdziwie. Oto w 2050 roku jego dominantą miałyby być Chiny z ich gospodarką nawet półtora raza większą od amerykańskiej i indyjskiej. Czwartą potęgą ma być wtedy Indonezja, a największa potęga Europy – Niemcy spadają na dalsze miejsce w pobliże kurczącej się Japonii. Kolejna ma być Brazylia, po niej Meksyk, Wielka Brytania i Francja jako ostatnie z pierwszej dziesiątki. Rosja, wciąż jeszcze liczące się dziś mocarstwo, ma w tej perspektywie najbardziej niepewną przyszłość. Liczba jej ludności ma zmniejszyć się dramatycznie z obecnych niemal 140 mln do zaledwie osiemdziesięciu w połowie stulecia. Dzisiejsza Rosja, to zaledwie piąta część gospodarki chińskiej. Jaka to będzie część, gdy Chiny wysforują się na pierwsze miejsce w świecie? Jedna dziesiąta, czy jeszcze mniej?

Kazimierz Wóycicki kreśli w tej  kwestii cztery scenariusze. W pierwszym, na pierwszy rzut oka najbardziej racjonalnym, Rosja wskutek narastających trudności z administrowaniem tak wielkim terytorium i brakiem odpowiednich środków na inwestycje rezygnuje z dziedzictwa  – w gruncie rzeczy o kolonialnym charakterze – terenów położonych na wschód od Uralu i na północ od Kaukazu. Na obszarach położonych bliżej Europy narastać ma migracja ludności na tereny rdzennie rosyjskie, a w samej Rosji coraz bardziej intensywna stanie się dyskusja na temat jej prawdziwej tożsamości. Wedle tego scenariusza przeważą głosy o potrzebie państwa narodowego na wzór zachodni.

W scenariuszu drugim, dzisiejsza Federacja traci faktyczną suwerenność i dostaje się pod wpływy Chin, które stają się adwokatem jej integralności terytorialnej, tyle, że pod ich własną kontrolą.

W trzecim, Rosja gwałtownie słabnie, lecz wciąż trwa jako podmiot wspierany przez inne mocarstwa, bowiem każdy z wielkich światowych graczy obawia się, by nie dostała się pod wpływy któregoś z antagonistów.

W czwartym, najmniej prawdopodobnym, z pomocą wysokich cen ropy i gazu,  staje się znów światową potęgą i odzyskuje pozycję supermocarstwa.

            Co jednak zrobić z uwagą Friedmana, że w dłuższej perspektywie zdrowy rozsądek oparty na obrazie świata jakim go dzisiaj widzimy zazwyczaj zawodzi. Jakie mogą być scenariusze tej ewolucji jeśli wykluczymy zderzenie Ziemi z wielką asteroidą i jej fizyczny koniec? We wszystkich dominuje przekonanie, że również i czas światowej dominacji Zachodu przemija i jego miejsce w nieunikniony sposób zajmą Chiny. Czy nie ma już od tego ucieczki i rzeczywiście jesteśmy skazani na globalny wzorzec z Pekinu i przekształcenie świata w system satelitów Chin?

            W 2050 roku ma również zmienić się światowy lider pod względem liczby mieszkańców. Będą nim Indie, co potwierdza wiele wcześniejszych prognoz. Liczba ludności przekroczy tam 1,6 miliarda mieszkańców, podczas gdy Chiny zmagające się z demograficznym spowolnieniem będą już na drugim miejscu z liczbą 1,4 miliarda. Stany Zjednoczone z ludnością sięgającą 400 milionów znajdą się dopiero na trzecim miejscu w znacznej odległości od dwóch pierwszych potęg. Z grona najludniejszych krajów świata wypadnie Rosja i Meksyk. Liczba ludności tej pierwszej ma spaść do katastrofalnej jak na jej obszar liczby 80 milionów. Jaki więc będzie wtedy obraz świata i jak ułoży się rozkład wpływów politycznych i gospodarczych?

            Jeśli więc przyjmiemy, że w procesie globalizacji świat będzie dążył do wyrównania potencjałów gospodarczych zgodnie z liczbą ludności poszczególnych krajów, to czeka nas dramatyczna zmiana w relacjach jednych w stosunku do innych. Rola Stanów Zjednoczonych i całego Zachodu stałaby się w tym układzie podrzędna w stosunku do Chin oraz Indii. Dlaczego jednak dzieje się to dopiero teraz, skoro istnienie Chin, to więcej niż dwadzieścia dwa stulecia i znacznie więcej niż polityczna trwałość jakiejkolwiek wielkiej kultury świata? Dlaczego Chiny nie zajęły należnego im miejsca kiedy miały znacznie mniejszą konkurencję, a ich rozwiązania były niedoścignionym dla reszty wzorcem i dwa tysiące i tysiąc lat temu. Pozwoliło to urosnąć Zachodowi do rangi globalnej potęgi?  Dlaczego ma się to wszystko odwrócić dopiero teraz? Czemu więc Chiny nie stały się już dawno temu wzorcem na podobieństwo zachodniej Europy? Dlaczego to ona zdominowała świat przekształcając go w echo jej własnej cywilizacji? Jeśli tego nie wyjaśnimy, to i przypuszczenie o przyszłej dominacji Chin w przyszłym świecie też staje pod znakiem zapytania.

            Układ gospodarczy świata może być jednak jeszcze inny. Zdaniem zachodnich ekonomistów, na pierwszym miejscu pod względem wielkości nominalnego PKB znajdą się Chiny wyprzedzając dotychczasowego lidera – Stany Zjednoczone. Gospodarka Państwa Środka już w 2026 roku ma być większa niż amerykańska. Do trzeciego miejsca urosną Indie. Pod względem PKB na jednego mieszkańca do 2050 roku Chinom może przy tym udać się dogonić Japonię i zbliżyć do połowy tego wskaźnika dla USA. Dla porównania, w 2014 roku chińskie PKB per capita odpowiadało zaledwie 14 proc. wartości odpowiedniej dla Stanów Zjednoczonych. W sumie do 2050 roku kraje azjatyckie będą odpowiedzialne za 53 procent globalnego PKB. Udział Europy w kreacji światowego bogactwa będzie stale spadał. Wciąż jednak trudno jest zrozumieć powody, dla których Chinom przed tysiącem lat, czyli w okresie ich największego rozkwitu i wtedy, gdy dzisiejsze kraju Zachodu nie odgrywały większej roli nie udało się zdobyć globalnej dominacji. Czy więc ich rosnąca dzisiaj rola, to tylko „ponowne odbicie”, czy też sprawa ma szerszy, a może nawet inny wymiar?

            Kenneth Pomeranz dowodził kiedyś, że Europa nie miała do połowy XVIII wieku znaczącej przewagi technologicznej czy instytucjonalnej. Przeciwnie, to chińskie instytucje cechowała tysiącletnia trwałość. Uważał, że jej późniejszy sukces ekonomiczny mający początek w Wielkiej Brytanii, to przypadkowy efekt uboczny obfitego dostępu do wielu produktów surowcowych. Sama rewolucja przemysłowa miałaby być tylko następstwem współistnienia kilku czynników: (i) systemu naukowego tworzącego wartościowe uogólnienia na podstawie pojawiających się faktów; (ii) systemu technologicznego korzystającego z wiedzy dla stosowania rozwiązań praktycznych; (iii) systemu prawa własności zachęcającego do innowacji technologicznych; (iv) kulturowego zaciekawienia resztą świata; (v) otwartego systemu edukacji, wreszcie (vi) systemu politycznego pozwalającego na koordynację tych wszystkich elementów w spójną całość. Chiny już dawno posiadły niektóre z wymienionych cech, ale zabrakło im zdolności do ich integracji, dzięki której mogłyby uzyskać wspólny efekt kumulacyjny. Tego, że nie ma w tej przestrzeni istotnych przeszkód poza barierami kulturowymi dowiodła Japonia stając się w ciągu stulecia z zapóźnionego kraju samurajów równorzędnym partnerem Zachodu. Czy Chiny przechodzą dziś podobny proces prowadzący je ku realizacji snu o globalnej potędze?

            Ekonomiści mają tendencję do myślenia wąskimi kategoriami statystyk bagatelizując kwestie kulturowe, które są w swej istocie prawdziwą treścią problemu. Modernizacja gospodarki, to znacznie łatwiejsze zadanie niż upodobnienie się jednej kultury do innej. Wszystko bowiem zależy od tego jak bardzo są one od siebie inne. Muzułmanie potrafili przed tysiącem lat połączyć religię w jedną spójną i funkcjonalną całość z gospodarką, co dało im niekwestionowane przodownictwo w średniowiecznym świecie śródziemnomorskim, ale skończyło się niemożnością dołączenia do najnowocześniejszych trendów. Dlatego dzisiejszy islam jest przestrzenią o największym obciążeniu powolnością zmian i odstawaniem od reszty świata. Przy obfitości zasobów ropy naftowej oczywiste jest, że bariery mają charakter pozaekonomiczny.

Jest też i inna przeszkoda. Gospodarcze przemiany tylko z pozoru uzależnione są od tego, co zwykło się nazywać polityką gospodarczą. W rzeczywistości, ich obraz zależy od całokształtu treści samego państwa, narodu i jego cywilizacyjnej przynależności. Ta natomiast nie ogranicza się do ekonomicznych wskaźników ale jest obrazem społecznej aktywności i pracowitości. I tak, zachodnia tradycja europejska, to nagradzanie pomysłowości i wynalazczości. Tradycja chińska koncentruje się na docenianiu pracowitości jako takiej, ale trudno w niej dostrzec trwałe przywiązanie do technologicznej wartości wynalazku. Prawda, że zmienia się to w ostatnich dziesięcioleciach, ale jest to w historii Chin nowość a ostateczny efekt jest wciąż niepewny. Przeszkody do pełnego naśladownictwa zachodnich tradycji ekonomicznych są co najmniej dwie. Jedna, to sama konstrukcja chińskiego języka, która ogranicza jego użyteczność dla wielu przestrzeni wiedzy. Nie jest przypadkiem, że Chiny posiadają długą tradycję pisaną i naukową, ale praktycznie żadnej w przestrzeni literatury pięknej czy religijnej, która wymaga istnienia wielu subtelności językowych. Tych w języku chińskim brakuje. Nawet samo pojęcie Boga, które ma kluczowe znaczenie dla wielkich przestrzeni nazwanych cywilizacjami abrahamicznymi (judaizm, chrześcijaństwo, islam) pojawiło się w chińszczyźnie niedawno i jako dość sztuczne i to na skutek konieczności tłumaczenia tekstów pochodzących z Zachodu. Wciąż jednak język chiński nie potrafi wyrazić treści transcendentnych, które są istotą rozwiniętego języka, zastępując je tylko bardzo powierzchownym podobieństwem. W języku chińskim teoretycznie występują te same części mowy, co w indoeuropejskich. Obie grupy językowe różni jednak to, że chińskie nie używają czasów, nie mają odmian przez przypadki, ani nawet liczby mnogiej. Ich gramatyka jest do pewnego stopnia na wpół martwa. Dodaje się liczebnik, by wiadomo było, o jakiej ilości mowa, ale głębsza treść myśli wciąż pozostaje mało zrozumiała i trzeba zapoznać się z całą twórczością autora by ją pojąć. Konia z rzędem temu, kto bez dokładniejszej znajomości języka chińskiego właściwie zrozumie słynne powiedzenie Konfucjusza (VI w.p.n.e.) „Jin jin, chen chen, fu fu, zi zi“. Dosłownie i zgodnie z najprostszą logiką słów znaczy to tyle, co „władca-władca, minister-minister, mąż-mąż, syn-syn”. Tyle, że to pozbawione większego sensu. Wiadomo jednak, że słowa wypowiedziane przez mędrca nie mogą być prostackie, ale niosą głęboką myśl o zasadach rządzenia państwem. Tłumaczone jest więc znacznie szerzej i w związku z nieostrością języka zwykle odmiennie. Najpowszechniej uważa się, że ma głębsze znaczenie i oznacza: „niech władca będzie władcą, minister ministrem, mąż mężem a syn synem”.Jin, oznacza bowiem władcę, chen – ministra, fu, to mąż, a zi – syn. Rzecz w tym, że tłumaczenia tego kluczowego dla właściwego zrozumienia chińskiej myśli politycznej powiedzenia są rozbieżne, jako że jej język nie potrafi wyrazić subtelności, a – w co nawet trudno uwierzyć – jego konstrukcja jest prosta a nawet prostacka i nie uwzględnia kategorii gramatycznych znanych językom indoeuropejskim. Chiński nie może więc być narzędziem intelektualnego partnerstwa w najszerszym słowa znaczeniu a jedynie na wybranych polach wiedzy. Czy taka cywilizacja może zawładnąć kulturą reszty świata? Wątpliwe albo nawet niemożliwe.

Drugą konsekwencją takiej budowy języka jest konieczność używania głeboko odmiennego systemu pisma – hieroglifów zamiast liter. Ze względu na to, że podstawą znaczenia słowa nie jest samo jego „płaskie” brzmienie, lecz nadany mu akcent (w różnych odmianach chińszczyzny jest ich od czterech do siedmiu) system liter nie byłby w stanie oddać myśli. Alfabet łaciński jest zbudowany przy założeniu, że akcent nadawany słowu ma rolę drugorzędną, natomiast jezyki chińskie odwrotnie – nadają mu rolę podstawową. Akcentów nie da się jednak wyrazić pismem składającym się z 24 liter i trzeba wspomagać się wskazaniem odpowiedniego hieroglifu. Tych jest w tradycyjnej chińszczyźnie 56 tysięcy! W rezultacie, absolwent szkoły podstawowej znający zaledwie dwa tysiące znaków nie jest w stanie przeczytać artykułu w gazecie. Gdy kończy liceum, zna ich tylko sześć tysięcy, czyli zaledwie dziesięć procent wszystkich, musi więc wspomagać się – jakby to zabawnie nie brzmiało – słownikiem chińsko-chińskim wyjaśniającym znaczenie nieznanych mu hieroglifów. Do tego dochodzi konieczność rozpoznawania klasyfikatorów, czyli partykuł przybliżających zrozumienie znaczenie słowa. Jest ich kilkadziesiąt. Pomagają zrozumieć myśl lecz wymagają osobnego wysiłku. To powoduje, że człowiek mający swobodnie przeczytać pełny tekst książki czy artykułu bez wspomagania się słownikiem, musi mieć długie doświadczenie intelektualne i – jak się przyjmuje – nie mniej niż siedemdziesiąt lat życia i kilkadziesiąt lat aktywnego studiowania tekstów. W cywilizacji zachodniej z jej 24 literami, przeczytać taki tekst potrafi już dziecko w szkole podstawowej.

Pismo chińskie – to zestaw sylabicznych logografów, czyli znaków ideograficzno-fonetycznych, powstałych, między 8 tys. lat temu, a 4,5 tys. lat temu w Chinach w czasach, gdy znajdowały sie one w pełnej izolacji od reszty świata. Dzisiaj płacą za to rachunek. Przeważająca większość znaków ma przy tym odrębne, często całkiem odmienne znaczenie w postaci przypisanego wyrazu. Oto kaligraficzny rebus, w którym dla zrozumienina istoty odmienności chińszczyzny od języków naszej części świata autor poniższej zagadki z kilku znaków zrobił jeden. Biorąc za środek znak 子, można myśl przeczytać zgodnie z ruchem wskazówek zegara jako „孔孟好學” , co znaczy: „dobrze jest studiować [nauki] Konfucjusza i Mencjusza)”. Tylko, po co tyle komplikacji dla wyrażenia prostej myśli? Ile wysiłku idzie przy tym na marne?

Przypisany każdemu ze znaków dźwięk prowadzi też do nieporozumień, ponieważ złożenie znaku i dźwięku może się bardzo różnić w zależności od dialektu lub języka używanego przez użytkownika hieroglifów. Na przykład znak „człowiek” – 人, może być odczytany jako rén  (w chińskim mandaryńskim), yan4 (w kantońskim), jîn, lîn, lâng (w języku minnan), hito, jin, nin (w japońskim), in (w koreańskim) albo nhân (w wietnamskim). Pismem porozumieć się jest w tej sytuacji łatwiej niż dźwiękiem, ale wymaga to wytrwałego uczenia się, co nie jest cechą zwykłego człowieka. Można nawet uznać, że budowa języka sprzyja klasowości społeczeństwa chińskiego, tyle, że budowanej nie na dziedzictwie majątkowym czy pokrewieństwie, lecz głębokości i trwałości nauczania co czyni uczonych wyjątkowymi. Czy zatem kiedykolwiek możliwy będzie pełny udział Chin w globalizacji opierającej się na rozpowszechnianiu roli języka angielskiego? Czy można sobie wyobrazić, że dążąc do tego celu Chińczycy wyzbędą się własnej tradycji i kiedykolwiek przejmą angielską? Bardzo wątpliwe. A jeśli tak, to w jaki sposób mogą zastąpić Zachód w roli światowego przywódcy? Nie wydaje się to w ogóle możliwe i należy sądzić, że przyszły mówiący po chińsku świat panujący nad innymu narodami można uznać za rodzaj intelektualnego mitu. Jako przyszła lingua franca z pewnością zwycięży angielczyzna, nie zaś chińszczyzna z jej logiczną chińskością.

            Do kwestii językowych dochodzi inna dramatyczna odmienność chińskiej tradycji politycznej w porównaniu z zachodnią. Idzie o długotrwały brak systemu prywatnego prawa. Jak twierdzi Fukuyama „tak naprawdę w tradycyjnej kulturze chińskiej zakorzeniona była wrogość do samej idei prawa. Konfucjaniści wierzyli, że ludzkie życie powinno być reagulowane nie przez pisane prawo, lecz moralność. Opierało, się to na kultywowaniu „li”, czyli właściwych, moralnych zachowań”. Stało to w sprzeczności z zachodnią tradycją prawa powszechnego, jak i rzymskiego prawa cywilnego. Echo tych różnic daje znać o sobie do dzisiaj i jedną z barier rozwojowych dla Chin jest niejasność co do miejsca prawa w systemie. W Europie, dodaje Fukuyama, „pierwsi urzędnicy w Średniowieczu rekrutowali się z szeregów prawników. Nic takiego nigdy nie wydarzyło się w Chinach”. W rezultacie, do dzisiaj nie stały się krajem, w którym panują rządy prawa. Tymczasem, bez tego nie ma możliwości, aby niezależnie od swojej gospodarczej wydajności kraj mógł się stać ogólnoświatowym przykładem kulturowym i globalnym wzorcem. Przyszłe wyhamowanie chińskiego rozwoju jest więc tylko kwestią czasu, a perspektywa przekształcenia się w przemożną światową siłę należy bardziej do przestrzeni bajek, nie realizmu, chyba, że Chiny same przejmą w komplecie zachodnie wzorce prawne tak, jak zrobiła to Japonia. Wciąż jednak nic tego nie wróży, co wskazuje raczej na przyszłą perspektywę załamania się rosnącej dotąd chińskiej potęgi a może nawet rozbicia kraju na mniejsze twory. Mimo pozorów rosnącej chińskiej siły, to jednak Zachód pozostanie światowym wzorcem. Tyle, że wymagać to będzie jego dążenia ku coraz większej jedności nie zaś rozbijana na mniejsze części, na co liczą Rosjanie. Wiele jednak wskazuje na to, że się przeliczą.     

By Rafal Krawczyk

2 Comments

  • Nawiązując do słów Friedmana, a co się stanie jeżeli do 2050 r. Chiny się rozpadną ? Taka możliwość też istnieje.

  • Chińscy muzułmanie czy manicheiści znali pojęcie Boga na długo przed tłumaczeniem zachodnich tekstów. Również kwestia chińskich przypadków nie jest taka prosta, bo może być ich nawet dziewięć, podobnie z tonami [nie akcentami]. Nie jest to zresztą kwestia samych Chin, „język Europejski” też jest bardzo różnorodny.
    To właśnie pismo ideograficzne [to nie są hieroglify] jest jednym z głównych czynników budujących tożsamość narodową, mówiących często niespokrewnionymi językami, Chińczykow [warto zauważyć, że tylko jeden rodzaj chińskiej opery jest po mandaryńsku]. Widać to chociażby w przypadku represji Tybetańczykow, używających pisma bazującego na Devanaagari, czy Ujgurow piszących lekko zmodyfikowanym pismem arabskim – oba narody traktowane są jako element obcy.
    Prawdą jest, że czytanie po chińsku jest trudne [a co pokazuje przytoczony przez autora „rebus”, często aspiruje do dzieła sztuki], ale dzięki swej formie – niesie ze sobą uniwersalność. Zastąpienie go formą fonetyczną [która także w chińskim piśmie istnieje] mogłoby się skończyć rozpadem państwa środka.
    Nie jest też prawdą, że logika jedynie chińskich filozofów z czasów starożytnych jest dla osoby nieobeznanej z tematem trudna do odgadnięcia. Sanskryt to język indoeuropejski, jak sam siebie nazywa, uporządkowany. Spójrzmy zatem na to zdanie: Yam sannyaasam iti praahur yogam tam viddhi pa’n’aava na hi asannyastasa’nkalpo yogi bhavati kaścana; dosłownie znaczy: co wyrzeczenie zatem mówią łączyć to wiedzieć syn Paa’n’du [imię] nigdy z pewnością nieporzucenie samozadowolenie-pragnienie mistyk staje się nikt; co w wolnym tłumaczeniu oznacza: Wyrzeczenie i joga są tym samym, czyli połączeniem z Bogiem, o synu Paa’n’du. Nikt nie może zostać joginem [mistykiem], jeżeli nie wyswobodzi się z niewoli zmysłów. [co do znaczenia, zdania są oczywiście podzielone, zwłaszcza na linii szkól dwatya – adwatya i religii śiwaiści – wisznuiści]
    Innym przykładem jest krotki cytat „neti neti”, dosłownie „nie to, nie to”, tłumaczący w rzeczywistości transcendentalną naturę atmy i Brahmana: dusza poznaje świat za pomocą zmysłów, ale jednocześnie nie potrafi zrozumieć swojej natury.
    oczywiście można stwierdzić, że cytat z Bhagavad Gity wydaje się bardziej czytelny, ale warto wziąć pod uwagę, że my sami mówimy językiem bardziej spokrewnionym z sanskrytem niż kantońskim czy mandaryńskim, stąd Indyjskie znaczenia będą nam bliższe.
    Ale dlaczego to wszystko piszę? Ano dlatego, by zwrócić uwagę na inny, moim zdaniem najistotniejszy czynnik, przez które Chiny ze światowej potęgi, jaką były już w średniowieczu, stały się później „chińskim plackiem” dzielonym między zachodnie kolonie. Moim zdaniem sedno to celowa izolacja Chin. Kraj ten dobrowolnie zamknął swoje granice i zatopił największą w ówczesnym świecie flotę [niektórzy badacze uważają, że Chińczycy byli wtedy w stanie dopłynąć do Ameryki]. Przeświadczenie o własnej doskonałości spowodowało stagnację i petryfikację, która ostatecznie zaowocowała uwstecznianiem na arenie międzynarodowej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.