Antysemityzm dziś już prowadzą handlarze,
z których każdy dla siebie pewien zysk w nim widzi;
Skoro się interes korzystnym pokaże,
niezawodnie go ujmą w swoje ręce Żydzi.
(Adam Asnyk, poeta, 1896)
Antysemityzm jest zrozumiałą reakcją na
żydowskie wady. Według mnie antysemici
mają do tego pełne prawo.
(Teodor Herzl, twórca syjonizmu, 1860-1904)
Nie znam drugiego takiego narodu,
który byłby przez ponad 2500 lat
ciągle przez innych wypędzany.
Czyżby z Żydami było coś nie tak?
(Czytelnik)
Światową społeczność Żydów czeka niełatwa przyszłość. Nie dlatego, że posiada nieakceptowalny dla reszty ekskluzywny rodzaj religii, lecz też z tej przyczyny, że prawdziwą istotą każdego społeczeństwa jest to, że najważniejsze prawdy są od niego niezależne i zamknięte w przestrzeni własnej tożsamości. Żyją wtedy swoim życiem nie poddając się nawet woli człowieka – ich nosiciela. Są przy tym pozbawione ośrodka racjonalnego kierowania, co powoduje, że na dłuższą metę wydają z siebie zdarzenia, które nie są przez nikogo przewidywane i niejako „dzieją się same”. Jak twierdzi George Friedman z tej przyczyny z malejącym prawdopodobieństwem trafności możemy przewidywać przyszłość nie dalej niż na dziesięć lat naprzód. O dalszych losach nie wiemy praktycznie nic i dowiemy się dopiero wtedy, gdy nadejdą. Wydarzenia ewoluują wedle własnej logiki a ludzkie domysły mają za nic. Jedne z wielkich kultur, jak zachodnia, rozwijają się dynamicznie, inne słabną, a niektóre giną. Dotyczy to wszystkich wielkich cywilizacji bez wyjątku i paradoksalnie – chociaż dotyczy to nas bezpośrednio – nie mamy na zjawisko żadnego wpływu.
Opinia o żywotności niektórych społeczności, szczególnie tych mniej wyraźnie zdefiniowanych, potrafi rodzić sprzeczności i budzić głębokie wątpliwości. Takie niebezpieczeństwo zawisło nad światową społecznością żydowską z tej przede wszystkim przyczyny, że wywoływane przez nią konflikty nie dają się trwale utemperować ulegając własnej logice, często szkodliwej dla wszystkich uczestników wydarzeń.
Wedle przedwojennego badacza cywilizacji – Feliksa Konecznego, główną cechą kultury żydowskiej prowadzącą na dłuższą metę do negatywnych skutków dla wszystkich uczestników jest jej aprioryczność – skłonność do „stawiania wozu przed koniem”, czyli usiłowania naginania rzeczywistości do przyjętych wcześniej założeń. Powziętych z góry i wedle wiary w przeznaczenia, ale bez związku z rzeczywistym biegiem dziejów, kierując przy tym społeczny wysiłek na utopijne cele i niepotrzebne starcia. Takim jest według Konecznego istota przekonania Żydów o ich „pierwszeństwie pomiędzy narodami w obliczu Boga”, a także o przydzielonej im rzekomej misji bycia wzorcem dla reszty ludzkości. O tym, że sprawa ma wrodzony ich kulturze charakter aprioryczności nie wymagający konfrontacji z następstwami świadczy też i to, że od samych początków istnienia judaizm podąża wciąż podobną ścieżką, która polega na stawianiu sobie zupełnie nierealnego celu w postaci narzucaniu wzorców całej reszcie świata. Jest to przyczyną wielu dramatycznych następstw, a nawet tragedii. Pytanie o to, dlaczego mieszkańcy Europy raczej nie pomagali swoim sąsiadom poddanym tragedii Holokaustu, pozostaje bez odpowiedzi nie dlatego, że jej nie ma, lecz dlatego, że jest przedmiotem tabu. Jak w tej sytuacji współcześni spadkobiercy judaizmu pragną przekonać resztę świata do swoich racji pozostaje bez odpowiedzi, aczkolwiek nie jest tajemnicą. Ostatnie wydarzenia świadczą o tym, że sprawa świadomie nie staje się przedmiotem badań, ponieważ jest traktowana jako jedna z globalnych oczywistości a racje mają być tyleż oczywiste, co jednostronne. Po zatoczeniu koła, rzecz się powtarza – judaizm po każdej klęsce podnosi się z upadku, by rychło powrócić w te same koleiny. Zamiast dążenia do prawdy natrafiamy na zasadę, że przecież business is business. To może też być jedną z przyczyn tego, że w relacji do innych wielkich kultur, dynamika judaizmu – pomimo bardzo długiej historii własnej – maleje. Huntington w swojej teorii o pół wieku młodszej od analiz Konecznego już nie wymienił go jako odrębną cywilizację w uznaniu, że jego zakres i możliwości wpływania na wydarzenia są zbyt małe, by były warte większej uwagi.
Narodowa siedziba Żydów – państwo Izrael, to dzisiaj zaledwie 22072 km2, czyli odpowiednik polskiego województwa, dając mu pod względem wielkości terytorium 144 miejsce na świecie z ludnością niewiele ponad osiem milionów, z których sami Żydzi, to tylko trzy czwarte tej liczby. Rachunkowy paradoks bierze się stąd, że dla ich samych, jak i dla reszty zainteresowanych rzecz jest o tyle niepewna, że brak jest jednolitej definicji tego, co z całą pewnością miałoby świadczyć o przynależności do narodu uważającego się za wybrany. Wedle tego rachunku, Stany Zjednoczone zamieszkuje około sześciu milionów Żydów, Francję – 0,49 mln, Kanadę – 0,38 mln, Wielką Brytanię – 0,29 mln a Rosję – 0,2 mln. Inne kraje zachodnie mają w swoich granicach jeszcze mniej ludności żydowskiej, a na Polskę przypada liczba śladowa (1,5 tysiąca). Tyle, że – jak powiedzieliśmy – definicja tego, kto jest Żydem a kto nim nie jest, to nie tylko sprawa niejasna, ale nie bardzo wiadomo jakie są prawdziwe powiązania kultury otoczenia z istotą judaistycznej tradycji. W rezultacie, ocena zależy wcale nie od historyków i naukowych faktów, lecz raczej od rabinicznych dywagacji. Przykładem takiej nieostrości może być struktura światowej społeczności Żydów. Badania naukowe i obiegowa opinia mediów niezwykle ostrożnych w stosunku do ocen przychodzących z Izraela i diaspory mogą być tego dowodem. Wiemy przecież ponad wszelką wątpliwość, że ciągłość cech społeczności żydowskich została przerwana dwa tysiące lat temu po kolejnym antyrzymskim powstaniu. Skąd więc przekonanie dzisiejszego Izraela, że współcześni Żydzi to wciąż bezpośredni spadkobiercy Abrahama, Mojżesza i najstarszych tekstów świętej dla nich Tory?
W debacie o konieczności głębokiej reformy judaizmu w obliczu współczesnego świata prym wiodą Żydzi amerykańscy. Paradoksem jest tylko to, że ogromna ich większość to przedstawiciele nurtu judaizmu reformowanego zapoczątkowanego reformą Izraela Jacobsona z 1810 roku. Była wyjątkowo głęboka, właściwie odrywającą żydowską religijność od tysiącletniej tradycji i upodobniającą ją do niemieckiego protestantyzmu. Jacobson wprowadził liturgiczne hymny w języku lokalnym w miejsce hebrajskiego, nieznaną tradycji żydowskiej muzykę organową oraz krótsze i mniej zawiłe modlitwy. W judaizmie zreformowanym miejsc modlitwy nie nazywa się synagogami, lecz na podobieństwo kościołów – świątyniami. Uznaje się też żydowskie prawo religijne za historycznie przebrzmiałe, bezprzedmiotowe i podlegające reformom na podobieństwo europejskiego prawa świeckiego. W liturgii równouprawnione zostały kobiety a przestrzeganie restrykcyjnych przepisów koszerności i obchodzenia szabatu przestało być czymś obowiązującym, lecz tylko kwestią wolnego wyboru. Nowoczesna odmiana judaizmu odeszła też od idei żydowskiego mesjanizmu, uznając Żydów za grupę wyznaniową taką samą jak inne, nie zaś uświęcony wolą Jahwe odrębny lud. Jest więc zbudowana na zasadach niemal identycznych jak liberalne odłamy protestantyzmu. Jego zwolennicy określają się częściej mianem Amerykanów wyznania mojżeszowego aniżeli Żydów. Więcej, amerykański judaizm zreformowany nie wymaga nawet wiary w Boga, a jedynie odczuwanie potrzeby podtrzymywania duchowej tradycji. Pojawiła się tylko jedna rysa na tym obrazie: judaizm reformowany został do pewnego stopnia zmuszony politycznymi okolicznościami do akceptowania państwa Izrael w jego obecnej agresywnej formie, chociaż zwolenników rabina Jacobsona w Izraelu prawie nie ma. Przyjął na swój sztandar ideową sprzeczność z amerykańskim liberalizmem w postaci syjonizmu. Wydaje się, że przyczyną tego ostatniego poglądu jest rodzaj wyrzutów sumienia za bezczynność amerykańskich Żydów w czasie przeprowadzanego przez Niemców w czasie II wojny światowej Holokaustu. Nie zrobli przecież dla ratowania ludzi z piekła Holokaustu właściwie nic. Nie jest pewne, czy znajdzie to jednak usprawiedliwienie pośród ortodoksów, skoro amerykańska odmiana judaizmu akceptuje homoseksualistów jako rabinów, a także dopuszcza do liturgii rabinki. Większość rabinów tego nurtu, to absolwenci szczególnej uczelni – Hebrew Union College, żydowsko-amerykańskiego instytutu naukowego i edukacyjnego, który nie tylko oferuje przyszłym rabinom wiele nowoczesnych programów nauczania, ale także studia muzyczne i archeologię biblijną. Paradaksem jest to, że chociaż to najliczniejszy nurt światowego żydostwa, ze względu na swoją nieortodoksyjność ma faktycznie bardzo mały wpływ na jego relacje z drugą połową żydowskiego otoczenia prezentującego znacznie bardziej tradycyjną i ortodoksyjną wersję religijną. W Tel Awiwie nie jest wspierany wcale z korzyścią dla tradycyjnej wersji judaizmu przez wielu jednak uważanej za zupełnie anachroniczn i nie przystająca do wymagań współczesnego świata.
Dzisiaj, najliczniejszą i najbardziej wpływową grupą są tak zwani Aszkenazyjczy, których pierwotną ojczyzną nie była Palestyna, lecz Europa Środkowa i Wschodnia – głównie obszary należące kiedyś do Pierwszej Rzeczypospolitej istniejącej na mapie do 1795 roku. Zagadka w tym, że wnikliwe z pozoru oko współczesnych badaczy zagadnienia nie okazuje się wcale skłonne do rzetelnej analizy, czyli odpowiedzi na zagadnienie skąd, kiedy i z jakiej przyczyny Żydzi przybyli na te tereny by ustanowić tam światowe centrum kulturowe. To może tłumaczyć gorące, choć niekoniecznie pozytywne zainteresowanie Polską, pomimo tego, że liczba ortodoksyjnych wyznawców judaizmu jest tutaj śladowa. Przyczyna tego nie jest jasna. Liczy się chyba bardziej historyczna atmosfera i to co nazwaliśmy wcześniej apriorycznością, aniżeli chęć rzetelnego badania zagadnienia. Przy takim podejściu, historyczne fakty przestają się liczyć, a wagi nabierają założenia i interpretacje uznawane za ideową przyczynę pojawiania się tych faktów. Każde europejskie dziecko w szkole uczy się racjonalnego myślenia, czyli takiego, które opiera się na zestawianiu faktów oraz ich uogólnianiu, nie zaś na przeciwny do tego sposób przeprowadzania rozumowania cechującego cywilizacje Bliskiego Wschodu. Niska efektywność tych ostatnich w porównaniu z Zachodem mówi sama za siebie, ale judaizm jest i w tym zakresie wyjątkiem. Jest bardziej efektywny nawet w konfrontacji z Zachodem, skoro pozycja osób żydowskiego pochodzenia jest tam wobec reszty ludności wyższa, daje im lepszą pozycję, większe dochody, wywołując jednak fale negatywnych reakcji. Może to z tej przyczyny przedstawiciele żydowskich środowisk uważają się pod względem kulturowym – wbrew historycznej ciągłości – za przynależnych Zachodowi, nie zaś Bliskiemu Wschodowi. A może jest to tylko efekt szczególnego rodzaju połączenia walorów Zachodu z żydowską tradycją handlowej przemyślności. Wtedy, na pierwszy rzut oka sprzeczności nie ma, tyle, że na dłuższą metę prowadzi do kulturowego zwarcia, wspomagającego pojawienie się antysemityzmu. Tyle, że – co charakterystyczne – współczesne środowiska żydowskie są zdeterminowane, by nie prowadzić poważniejszej debaty ograniczając ją do wykazywania, zakazywania i karania wszelkich form antysemityzmu, niezależnie od tego jak się go rozumie. W tej sytuacji prawdziwej debaty albo nie ma, albo staje się jednostronna, bądź staje się kulturowym podtekstem na pierwszy rzut oka niewidocznym. Nie wróży to sukcesu żadnej ze stron.
W kontekście naszych rozważań zastanowimy się nad fenomenem przypisywania współczesnej społeczności żydowskiej starożytności pochodzenia tkwiącego rzekomo w przedgreckiej i przedrzymskiej tradycji. Rzecz jednak w tym, że jej dziewięć dziesiątych jest tworem, którego istnienie dało o sobie znać dopiero w X i XI wieku, czyli w pół tysiąclecia po upadku Rzymu i bez żadnej łączności ze śródziemnomorskim judaizmem, a pojawienie się poczucia wspólnoty na podobieństwo narodowości, to dopiero koniec wieku XIX. Wiadomo przy tym, że europejscy Żydzi posługiwali się nie mową związaną z rzymską starożytnością, ale żargonem jidisz opartym na średniowiecznym dialekcie dolnoniemieckim z licznymi zapożyczeniami ze słowiańszczyzny i biblijnego hebrajskiego. Normy wymagane od dojrzałego języka jidisz zaczął spełniać dopiero pod koniec XIX wieku. Żydzi wschodni, aszkenazyjscy obciążeni byli historyczną cechą kulturowego opóźnienia, to oni jednak przyczynili się do odtworzenia starożytnego państwa żydowskiego i zorganizowania masowej imigracji Żydów do arabskiej Palestyny. Drugą, zupełnie odmienną grupą, mającą przy tym faktyczne związki z antykiem, są Sefardyjczycy – potomkowie „prawdziwych Izraelitów”, wywodzący się z terenów śródziemnomorskich i z piętnastowiecznej Hiszpanii oraz Portugalii. Tyle, że to społeczność znajdująca się w zaniku, a dzisiaj największą i najbardziej wpływową grupą Żydów nie są oni – „prawdziwi Izraelici” – ale wspomniani Aszkenazyjczycy związani z potureckimi tradycjami Europy Środkowej i Wschodniej.
Przed dwoma tysiącami lat Żydów aszkenazyjskich nie było wcale i nie istniały ich żadne ślady, ani przepowiednie. Ich pierwsi przedstawiciele dali się w Europie zauważyć dopiero w połowie Średniowiecza i nie mieli wtedy nic wspólnego ani z Jerozolimą, ani z samym Izraelem, wiele natomiast z tureckojęzycznym pograniczem Europy i Azji, skąd pochodzili. Inaczej mówiąc, dwa tysiące lat historii judaizmu nie ma wiele wspólnego z dzisiejszym aszkenazyjskim premierem Izraela, będąc skutkiem antycznej, śródziemnomorskiej kultury judaizmu. Netanyahu, jako potomek żydowskiej rodziny z Europy Wschodniej nie ma formalnie żadnych praw do wypowiadania się w imieniu całych dwóch tysięcy lat żydowskiej historii. Żydzi sefardyjscy, to dziś nieco ponad milion mieszkańców Izraela i nie więcej niż dwa procent Żydów amerykańskich. Reszta, ma pochodzenie tureckie a korzenie we wschodniej części Europy nie mającej żadnych związków ze Śródziemnomorzem. Tymczasem, to śródziemnomorscy Sefardyjczycy byli symbolem żydowskiej kultury w Hiszpanii i Portugalii, a językiem ich codzienności byl ladino, mowa pochodzenia romańskiego oparta na starohiszpańskim. Tyle, że ich tysiącletnia bytność w regionie zakończył Dekret z Alhambry z 1492 roku, nazywany też Edyktem Wygnania. Nazwa nie w pełni oddaje ówczesną rzeczywistość, ponieważ w istocie pozostawiono wyznawcom judaizmu wybór – opuszczenie Hiszpanii lub przejście na katolicyzm. Decyzji o wygnaniu poddała się mniejsza część iberyjskich Żydów, reszta przeszła na chrześcijaństwo starając się wtopić w lokalne społeczności. Dwieście tysięcy z nich stało się mniej lub bardziej szczerymi katolikami (niektórzy zostali nawet biskupami), natomiast czterdzieści tysięcy tysięcy opuściło region dobrowolnie a sto tysięcy, którzy odmówili przyjęcia chrztu zostało przymusowo wysiedlonych. Społeczności sefardyjskie były tak mocno zakotwiczone w regionie śródziemnomorskim, że następstwem ich rozproszenia stała się asymilacja z otoczeniem. Dzisiaj, w przeciwieństwie do Żydów o tureckich i wschodnioeuropejskich korzeniach, to już tylko znaczna mniejszość całej populacji, chociaż w znaczeniu „prawdy historycznej” tylko ona może pretendować do kulturowego spadku po starożytności.
Dla zrozumienia istoty tożsamości każdego narodu należy najpierw określić nie tyle jego cechy, ile „narodową mitologię” zawierającą nie tylko elementy historii, ale też i rodzaj autopropagandy, która sprowadza się do przekonywania siebie samych i własnego otoczenia o istnieniu cech uznawanych – zwykle niezgodnie z prawdą – za rzecz trwałą. W przypadku Żydów jest to wyjątkowo wyraziste, a rozchodzenie się faktów z tą mitologią osiąga duże rozmiary. Tego zagrożenia nie ma, jeśli narodowe cechy mieszczą się w ramach podobieństw ze społeczeństwami sąsiednimi. Indywidualne i wybitnie „wsobne” cechy narodu żydowskiego nie mieszczą się jednak w żadnej światowej normie, co powoduje, że ostatnie dwa tysiące lat istnienia, to równocześnie stały konflikt cywilizacyjny z każdego rodzaju otoczeniem przekształcający się we wrogość prowadzącą do wyniszczających wojen oraz reakcji w postaci antysemityzmu. Spojrzymy w pierwszym rzędzie na tę kwestię.
Istotą każdej narodowej wizji własnej tożsamości jest głęboko zakotwiczone kłamstwo historyczne. W tym przypadku polega na dowodzeniu, że współcześni Żydzi są najstarszym narodem świata sięgającym nieprzerwanymi dziejami do czasów Mojżesza wskazującego im laską drogę do Ziemi Obiecanej. To postać biblijna, przywódca Izraelitów w okresie wyjścia z Egiptu i wędrówki do upragnionej Judei. Żył prawdopodobnie w XIII wieku p.n.e., czyli ponad trzy tysiące lat temu, a sami Izraelici posługiwali się żywym jeszcze hebrajskim należącym do semickiej grupy językowej. Później, przez okres około 1800 lat od upadku powstania Bar Kochby z lat 132-135 do narodzin XX-wiecznego ruchu syjonistycznego, hebrajski był już tylko martwym językiem liturgii. Od dawna nie używano go jako języka mówionego, przy czym wpływ języków europejskich sprawił, że niektórzy uczeni klasyfikują go nawet jako część tej grupy. Momentem przełomowym dla dziejów judaizmu było życie i śmierć wspomnianego Szymona Bar Kochby, przywódcy antyrzymskiego powstania zwanego „drugą wojną żydowską”. Zapragnął wydzielić z wielkiego imperium własne państwo izraelskie. Udało mu się to przez trzy lata, kiedy rządził nim jako nasi, czyli książę. Zostało przez Rzymian pobite w 135 roku po dwóch latach wojny, co ostatecznie zakończyło próby oderwania się Żydów od imperium rzymskiego i założenia własnego państwa. Dodajmy, że Izraelici byli jedynym jego narodem, który otwarcie dążył do trwałego oderwania się od rzymskich wzorców kulturowych. Inne społeczności na odwrót, szły w kierunku coraz większej asymilacji i tworzenia jednorodnej przestrzeni, na bazie której powstanie później Zachód. Okres następnych prawie dwóch tysięcy lat, to nie tylko czas rozproszenia w jego granicach, ale również utrata przez Żydów cech jednolitej narodowości. Do końca istnienia Rzymu językiem żydowskiej codzienności była już nie hebrajszczyzna, ale wschodniorzymska greka (koine). To określenie późnej, hellenistycznej formy języka, która zastąpiła grekę klasyczną, wchodząc w użycie w czasach późnoantycznych i dominując na Bliskim Wschodzie przez sześć kolejnych stuleci (ok. 300 p.n.e. – 300 n.e.). Stała się językiem powszechnym tej części Morza Śródziemnego i drugim po łacinie językiem rzymskiego imperium. Przetlumaczono na nią wiele ważnych ksiąg, w tym także żydowską Septuagintę (Siedmioksiąg Starego Testamentu) oraz chrześcijański Nowy Testament.
Formą zorganizowanego istnienia narodu jest państwo posiadające granice, własne prawo i wykształcone elity kierownicze. Po upadku powstania Bar Kochby, Żydzi zostali pozbawieni nadziei. Stało się to dodatkową przyczyną ich rozproszenia po rzymskim państwie i zniknięcia narodowego ośrodka mogącego pretendować do roli kulturowego centrum. Od tej pory, przez następne niemal dwa tysiące lat, aż do 1949 roku cechą żydowskiej kultury stało się jej oderwanie od jakichkolwiek form państwowości i własnego terytorium narodowego a także utrata wspólnoty językowej zastąpionej obyczajowo-religijną. Istotą społeczności żydowskich stały się teraz widoczne do dzisiaj dwie wzajemnie sprzeczne tendencje: (i) wtapiania się w grecko-łacińskie otoczenie; (ii) zachowania wyraźnej odrębności kulturowej. Doszła do tego jeszcze jedna cecha, która wcześniej nie była widoczna, czyli tendencja do budowania obrazu „reszty świata” w opozycji do żydowskiego społeczeństwa i podtrzymywanie tezy o jego odmienności pod każdym względem. Okazała się brzemienna w skutki, szczególnie w obliczu faktu, że wschodnia część Europy objęła teraz aszkenazyjskich neofitów z terenów tureckich Chazarów, stając się największym regionem o żydowskiej dominancie. Szacuje się, że potureccy Aszkenazyjczycy, to aż dziewięćdziesiąt procent światowego żydostwa. Rzecz w tym, że historycznie rzecz ujmując nie mają wspólnej historii ze starożytnym judaizmem. Prowadzi to do pytania o ich prawo do przejmowania jego całej tradycji w imieniu czterech tysięcy lat historii. Z punktu widzenia prawdy historycznej to zupełnie bezpodstawne.
Społeczeństwa nie mają wpływu na to, co dla ludzkości jest najważniejsze, czyli na bieg jej dziejów. Jak sugeruje treść samego pojęcia, dzieje „się dzieją”, a my jesteśmy w najlepszym wypadku tylko ich rozumnymi uczestnikami. Istotą dziejowego biegu są wrodzone każdej z kultur mechanizmy, które kiełkują i rozwijają się w tak w długich przedziałach czasowych, że nikt nie ma na nie wpływu, nawet wtedy, gdy stają się przyczyną kłopotów. Większość ludzkich społeczeństw ma wbudowane mechanizmy obronne, tyle, że ich działanie podlega uwarunkowaniom określonym wewnętrzną treścią, nie zaś wolą polityków czy działaczy społecznych. Jest ona nierozerwalną cześcią narodowej tradycji i rodzi się wraz z samym narodem. Pod tym względem, społeczności Żydów są źle wyposażone i dotyczy to nie tylko ich samych. Bezbronność wobec tego zjawiska jest też widoczna w przypadku Rosji, która – jak się okazuje – zamiast reformować swoje struktury i dostosowywać do ewolucji reszty świata – potrafi tylko powracać do swej prawdziwie oryginalnej cechy, czyli umiejętności prowadzenia wojny. Nas interesuje jednak to, jak to wygląda w przypadku narodu żydowskiego. By nie zaciemniać obrazu spojrzeniem zewnętrznym oprzemy dalsze rozważania wyłącznie na oryginalnych źródłach izraelskich i żydowskich.
W 1980 roku w „Jewish Almanac” pojawiła się zagadkowa uwaga: „Ściśle mówiąc, niepoprawne jest nazywanie starożytnego Izraelity ‘Żydem’, czy nazywanie współczesnego Żyda ‚Izraelitą’ lub ‚Hebrajczykiem’” (1980 Jewish Almanac, s. 3). W obliczu powoływania się przez polityków Izraela na jego szczególną misję pojawia się dodatkowe pytanie: kiedy właściwie powstał naród żydowski, ten, który dziś rządzi Izraelem i współrządzi Ameryką? Miało to miejsce wspomniane cztery tysiące lat temu, czy też wyszedł on spod pióra żydowskich historyków dopiero w XIX wieku? Ci ostatni, wykorzystując tradycję biblijną mieliby z własnej inwencji skomponować jego dzieje, co stało się podstawą mitu o narodzie pretendującym do tak starożytnych korzeni. W rzeczywistości, Żydzi aszkenazyjscy nigdy nie mieli z tym wiele wspólnego. Coraz częściej słychać to pytanie w samym Izraelu. Idzie bowiem też i o jego a także o to, czy starożytność korzeni współczesnej społeczności Żydów jest faktem, czy mitem. Pod znakiem zapytania stawia to samą ideę jednolitego żydowskiego narodu. Istotę problemu ukazuje niedawno wydana książka izraelskiego pisarza Shlomo Sanda „The Invention of the Jewish People” (Jak wynaleziono naród żydowski? Warszawa 2014).
Tysiąc lat istnienia antysemityzmu jest nie bez racji wiązane z trwałością cywilizacyjnego konfliktu judaizmu z resztą świata. Co jednak zrobić z rezultatami badań, z których wynika, że tak rozumiany problem ma charakter historycznej abstrakcji, ponieważ – jak się okazuje – Żydów jako spójnego społeczeństwa właściwie nigdy nie było i być nawet nie mogło? Sprawa nie ma związku z jakąkolwiek odmianą antysemityzmu, a jej autorem jest wspomniany Shlomo Sand, profesor historii uniwersytetu w Tel Awiwie. Zabiera czytelników w podróż po pełnej zaułków i niedopowiedzeń zadziwiającej historii. Czy mieszkańcy Judei zostali z niej istotnie wypędzeni po zburzeniu Jerozolimy? Okazuje się, że to mit i wcale nie miało to miejsca. Czy ci ostatni są tożsami z dzisiejszymi Żydami, czyli tymi, którzy pojawili się na ziemi Izraela dopiero w XX wieku i to jako wschodnioeuropejscy emigranci? Odnotowane przez historię początki stałego osadnictwa aszkenazyjskich Żydów w Europie, to dopiero rok 1096. A w ogóle, czy współcześni Żydzi mają cokolwiek wspólnego ze starożytnością, skoro pierwsze informacje o istnieniu ludu, który przekształcił się następnie w Aszkenazyjczyków pochodzą dopiero ze średniowiecza a nie starożytności? Na wszystkie tego rodzaju pytania autor daje odpowiedź negatywną.
Dyskusja o stosunkach polsko-żydowskich również wybuchła nagle i bez zapowiedzi, ale nie mogło zdarzyć się nic bardziej niespodziewanego niż wydobycie na światło dzienne faktu, że być może współcześni Żydzi w swej wększości wcale nie są starożytnym narodem, lecz na swój sposób „wymyślili się sami” i to zaledwie przed półtora stuleciem. Szlomo Sand jest Żydem. Gdyby książkę napisał ktoś inny, na pewno nie miałby łatwego życia. Za bardziej niewinne treści leciały głowy. Nie wiadomo, co będzie z nim samym, być może i on zostanie odsądzony od czci i wiary, ale najwyraźniej się tym nie przejmuje, ogłaszając, że w związku ze swymi odkryciami występuje z narodu żydowskiego. Czy z narodu można wystąpić? Okazuje się, że definicja narodu żydowskiego na to pozwala i czyni to nawet w pewnej mierze czymś logicznym.
Książka Sanda idzie w ślady innej, napisanej jeszcze przed trzydziestu laty przez Arhura Koestlera (1905 – 1983) – Anglika węgiersko-żydowskiego pochodzenia, zatytułowanej Trzynaste plemię (The Thirteen Tribe) i wiążącej wschodnioeuropejskich Żydów z biblijną opowieścią o istnieniu w starożytności dwunastu plemion Izraela, do których dopiero w tysiąc lat później mieliby dołączyć tureccy Chazarowie jako azjatyckie plemię pozbawione wszelkiego z nimi pokrewieństwa poza wiarą w Jahwe. Z prowadzonego wywodu wynika, że Izraelita nie jest Żydem, a Żyd nie może być uznany za Izraelitę. Opowieść Sanda daje nam zdumiewający komentarz do tego rodzaju pozornych sprzeczności. Okazuje się, że prawdziwi Izraelici, czyli naród śródziemnomorski ulegali przez minione stulecia stałemu zanikaniu. W XVI wieku słyszymy jeszcze o ich znacznej liczbie wypędzanej z Hiszpanii i Portugalii przez chrześcijańskich władców upojonych wyrwaniem obu królestw z rąk muzułmanów. Hiszpańscy Żydzi czuli się w świecie islamu doskonale będąc jego ekonomiczną i polityczną elitą, co jeszcze bardziej podważa ich rzekomo „wrodzoną europejskość i zachodniość”. Ich los pogorszył się za władców europejskich i chrześcijańskich, którzy w antyżydowskim pędzie utworzyli nawet specjalną instytucję nazwaną Inkwizycją, bedąca do dzisiaj symbolem stosów pogrzebowych dla inaczej myślących. Rzecz jednak w tym, że hiszpańscy Żydzi nie mieli wiele wspólnego ze wschodnioeuropejskimi. Kulturą tych pierwszych była tradycja ciepłego morza, drugich – tradycja azjatyckiego stepu. Trudno o większe przeciwieństwo.
Warto zwrócić uwagę zarówno na badania Sanda, jak i opinie wcześniejszych autorów, którzy doszli do wniosku, że tylko oryginalni mieszkańcy Judei byli trwałą częścią kultury starożytnego Rzymu. To wyjaśnia łatwość z jaką w porzymskiej Europie zadomowiło się chrześcijaństwo powołujące się zarówno na tradycję kultury łacińskiej, jak i na judejsko-palestyńskie korzenie. Tyle, że odłam judaizmu pochodzący z rzymskiej starożytności jest dzisiaj w zaniku. To nie więcej niż dziesięć procent współczesnych Żydów. Kim jest więc cała większa część? Odpowiedź zawiera w sobie źródło wszystkich problemów jakich Europa doświadczyła z głęboką odmiennością żydowskiej kultury dominującej na jej wschodzie. Skąd się tam wzięli i kim właściwie byli?
Zarówno Shlomo Sand, jak i trzydzieści lat wcześniej Artur Koestler, a jeszcze wcześniej sam twórca syjonizmu – Teodor Herzl, nie mieli wątpliwości, że aszkenazyjska odnoga europejskich Żydów ma niewiele wspólnego ze starożytną Palestyną, za to wiele z turkojęzycznym narodem Chazarów tworzącym w okresie VIII-X wieku potężne państwo rozłożone pomiędzy morzami – Czarnym i Kaspijskim. Tyle, że to nie tylko nie jest pachnące krewetkami Śródziemnomorze, ale przeciwnie, koczownicza, rabunkowa i stepowa Azja ze wszystkimi tego skutkami kulturowymi. Kultura śródziemnomorska, to cywilizacja ciepła pełnego ryb i owoców morza. Tu rozwinęła się zarówno twórczość starożytnych Greków, jak i prawo rzymskie, a także uduchowione chrześcijaństwo Bizantyjczyków. Na obszarze zimnego chazarskiego stepu nic z tego nie mogło mieć miejsca, więc i ludzie musieli być inni. Stamtąd wywodzą się jednak wszyscy bez wyjątku wschodnioeuropejscy Żydzi. W jaki sposób mogli nabrać praw do starożytnej i śródziemnomorskiej Jerozolimy, skoro pierwsza historyczna wzmianka o ich istnieniu pochodzi dopiero z okresu, gdy sama Jerozolima była już od czterystu lat arabska?
Chazarowie, to naród posługujący się mową nie mającej nic wspólnego ani z językami samej Europy, ani też z semickimi językami Biblii i Koranu. Ściśnięci pomiędzy normańskimi Rusami i muzułmańskimi Arabami wybrali najbezpieczniejsze dla siebie wyjście i przeszli z początkiem IX stulecia na judaizm. Jak stwierdzili historycy „w tych czasach populacja wyznawców judaizmu miała źródło w ich kraju”. Można nawet bez niebezpieczeństwa popełnienia błędu powiedzieć – zapewniał Arthur Koestler – że „wschodnioeuropejscy Żydzi pochodzą w stu procentach z kraju Chazarów” i nie mieli nic wspólnego z rzymską kiedyś Palestyną. Tyle, że potężne państwo żydowskich Chazarów istniało zaledwie dwieście lat i zostało ze szczętem rozbite przez ruskich Normanów. W obliczu narastania mongolskiego zagrożenia od strony Azji, coraz większej energii nabierala więc wędrówka ludności ku zachodowi. Pierwsze na drodze nowego osadnictwa były – Ruś i Polska.
Badanie języka jidysz używanego w Polsce przez chazarskich uchodźców również potwierdza, że zwartego społeczeństwa żydowskiego przed połową XVII wieku w kraju nie było. Jidysz, to odmiana języka niemieckiego, używanego przez warstwy handlowe dominujące w tym czasie w przestrzeni polsko-litewskiej państwowości. Koestler wskazuje, że gdyby w Polsce mieszkali liczni Żydzi kiedy postawał jidysz, czyli w XV wieku i później, to występowałyby w nim również słowa wzięte z dialektu używanego w zachodniej części terenów niemieckich. Ale jidysz okazuje się nie dotknięty tym wpływem. W przeciwieństwie do tysięcy słów pochodzacych ze starohebrajskiego, wschodnio-niemieckiego i słowiańskiego, nie ma w nim słowa z zachodniej części Niemiec, co dowodzi, że aszkenazyjscy Żydzi samodzielnie nie uczestniczyli w wydarzeniach, które wykreowały jidysz jako język literacki. Wygląda to raczej na rodzaj narodowo-inteligenckiej inicjatywy i miało miejsce dopiero na przełomie XIX i XX wieku.
Sand dowodzi, że nie doszło do wygnania Żydów z Palestyny po zburzeniu przez Rzymian świątyni w Jerozolimie. Pozostali tam, ale sukcesywnie zanikali przyjmując chrześcijaństwo lub islam. Dzisiejsza nauka nie ma wątpliwości, że późniejsza ich większość powstała dzięki judaizacji Chazarów, którzy nie byli ani Germanami ani Semitami, lecz azjatyckim narodem, który przyjął judaizm jako swoją religię. Zwraca uwagę to, że dzieje dawnego chazarskiego imperium budziły żywe zainteresowanie w środowiskach żydowskich. Zastanawiające jednak, że trwało to tylko do momentu powstania państwa Izrael. Jak zauważa Sand, od 1951 roku (Izrael powstał dwa lata wcześniej) aż do dzisiaj nie wydano tam żadnej pracy poświęconej Chazarom. Ich państwo jest też tematem tabu w systemie oświaty oddając głęboko zakorzeniony strach przed podważeniem podstaw projektu syjonistycznego gdyby okazać się miało, że żydowscy osadnicy nie byli potomkami synów Izraela, lecz azjatyckiego ludu tureckiego. Mogłoby to doprowadzić do poddania w wątpliwość ich prawa do ziem Izraela.
Sprawa Chazarów jest w tym kontekście istotna. Część historyków dowodzi, że Żydzi z Europy Wschodniej są właśnie ich potomkami, a wcale nie Żydów niemieckich, którzy trafili nad Ren z Palestyny w późniejszym okresie. Są więc spadkobiercami mieszkańców stepu, którzy przyjęli judaizm we wczesnym średniowieczu, nie zaś rolników wygnanych z Judei/Palestyny po zburzeniu Świątyni przez Tytusa. To podważa koncepcję narodu żydowskiego, który po dwóch tysiącach lat miałby tylko powracać do swojego domu, ale wyjaśnia za to – typowy dla wędrownej tradycji nomadów – dystans i niechęć do pracy na roli. Czy ktoś słyszał kiedyś o żydowskich chłopach czy latyfundystach? Sand stawia więc tezę, że Żydzi nie są narodem w nowoczesnym rozumieniu tego pojęcia, tak samo, jak nikt nie mówi o istnieniu narodu chrześcijańskiego. Jego zdaniem naród żydowski został do pewnego stopnia wymyślony w Niemczech przez syjonistów w XIX wieku, którzy dla własnych potrzeb skopiowali europejskie idee nacjonalizmu. Syjonistyczny mit nacjonalistyczny, zakładał, że Żydzi to jednolity naród wypędzony z Palestyny przez Rzymian. Zdaniem Shlomo Sanda mit założycielski Izraela jest w stu procentach prawdziwy, a Żydów wcale nie wypędzono. Głosi też, że całą historię wymyślili chrześcijanie dla swoich celów. Wypędzenie miałoby być karą dla Żydów za zamordowanie Jezusa, a mit o wypedzeniu mieliby później wskrzesić i wykorzystać dla swoich celów syjoniści.
Temat Chazarów jako początku wchodnioeuropejskich Żydów był od dawna obecny w historiografii zachodniej, szczególnie brytyjskiej. Spopularyzował go wspomniany Arthur Koestler książką „Trzynaste plemię”, nie ukrywając przy tym swego własnego pochodzenia. Tym większe musiało być jego zdziwienie, gdy ambasador Izraela w Wielkiej Brytanii oskarżył go o działanie antysemickie finansowane przez Palestyńczyków. Chociaż inne dzieła Koestlera były czytane w Izraelu, „Trzynaste plemię” zostało przetłumaczone na hebrajski dopiero po siedemnastu latach od pierwszego wydania i nie było dostępne w otwartym obiegu księgarskim. Koestler zastosował bowiem definicję narodu, w myśl której jest to grupa mieszkająca na danym terytorium, rozwijająca wspólną kulturę codzienności począwszy od wspólnego języka po zwyczaje. Historia Izraela i samych Żydów tego warunku nie spełnia. Również i Sand proponuje zerwanie z etnocentryczną wizją, w której prawodawstwo Izraela nadal zmusza do reagowania na potrzeby Żydów z całego świata, a nie Izraelczyków, działa na rzecz wydumanych potomków jakiegoś ”ethnosu”, a nie na rzecz jego mieszkańców. Jednocześnie broni prawa Izraela do istnienia. Jego argument jest przy tym zaskakujący: dziecko narodzone z gwałtu również ma prawo do życia.
Szczególnego posmaku dodaje kwestii inny izraelski naukowiec, A. N. Poliak. „Ci z niemieckich Żydów, którzy dotarli do polsko-litewskiego państwa mieli ogromny wpływ na ich wschodnich rodaków. Ich argumentem na rzecz chazarskich pobratymców był fakt, że nie tylko byli uczeni w Piśmie, ale też znani z tego, że interesy robili najchętniej z miastami, w których językiem religijnego nauczania była niemczyzna” (The Khazar Conversion to Judaism, Tel Aviv 1951).
Teodor Herzl, wzmiankowany twórca syjonizmu przekonywał, że Żydzi muszą przestać udawać zarówno względem siebie jak i nie-Żydów, że są tacy sami jak wszyscy inni i przyznać, że stanowią odrębną społeczność o odmiennych od wszystkich innych celach, nietypowych tradycjach i interesach. Jedynym wykonalnym i długoterminowym rozwiązaniem, dowodził, jest by uznano tę rzeczywistość i by żyć mogli w końcu jako “normalni ludzie w normalnym państwie”. W memorandum do cara Rosji napisał nawet, że to właśnie syjonizm z jego dążeniem do utworzenia własnego państwa jest “ostatecznym rozwiązaniem kwestii żydowskiej”. Pierwszy prezydent Izraela, Chaim Weizmann wyrażał podobną opinię: “Wszędzie gdzie ilość Żydów w jakimś kraju osiąga punkt nasycenia, ten kraj reaguje przeciwko nim. [Tej] reakcji nie można postrzegać jako antysemityzm w zwykłym czy wulgarnym sensie tego słowa, jest to uniwersalny społeczny i ekonomiczny element towarzyszący żydowskiej imigracji, i nie możemy się z niego otrząsnąć”. Uderza to, że w okresie, gdy Żydzi walczyli o międzynarodową zgodę na powołanie do życia własnego państwa, argumentowali, że są takim samym narodem jak każdy inny i w związku z tym mają prawo do jego posiadania. Sytuacja zmieniła się drastycznie, gdy niepodległość Izraela stała się faktem. Celem przestało być wtedy przekonywanie reszty świata do prawa do posiadania własnego państwa, lecz powróciło biblijne rozumowanie, że panowanie narodu Izraela nad światem jest być może prawdziwą istotą Boskich zamierzeń. Wtedy, prawda przestaje mieć znaczenie, ważna staje się siła – zarówno ta militarna jak i ta finansowa. Może więc to z takim zjawiskiem świat zaczyna mieć właśnie do czynienia? Inaczej mówiąc „kwestia żydowska” ma charakter na tyle trwały, że trudno spodziewac się jej „rozwiązania”. Będzie się wokół nas toczyć, tyle, że musimy być do niej znacznie lepiej przygotowani.