W świecie borykającym się z nadmiarem informacji wydarzyła się rzecz nie do przewidzenia. Po niedawnych – niespodziewanych i bezczelnych – wypowiedziach Putina o Pakcie Monachijskim z 1938 roku, za który według niego główną winę ponosi Polska a nie hitlerowskie Niemcy zaczyna się kształtować nowe tło moskiewskiej polityki, które może zagrozić istniejącemu dzisiaj w Europie porządkowi. Prowadzi do próby ukształtowania na nowo mapy kontynentu, cofnięcie jej politycznej mapy do okresu przedwojennego i dotkliwego ukarania Polski za rzekome ówczesne winy oraz opór wobec regionalnej dominacji Rosji. Kreuje też nowy – dla wielu niezrozumiały – obraz jej postępowania. To, co kiedyś mogło się wydawać humorystyczną farsą zaczyna nabierać groźnych kolorów. Można dojść do wniosku, że również obydwa rosyjsko-niemieckie rurociągi Nordstream, to nie tylko rury tłoczące paliwo, ale też część znacznie bardziej ambitnego imperialnego planu w drodze do dominacji w Europie. Wiele wskazuje na to, że Moskwa nie może sobie wyobrazić przyszłości bez zapanowania nad kontynentem, tak, jak pragnął tego kiedyś Adolf Hitler. W rosyjskiej tradycji mocarstwowość się jej po prostu należy z samej natury rzeczy!
Pokazywanie innym narodom regionu, że Rosja jest tak wielką potęgą, że może sobie bezkarnie pozwolić na wszystko, też stanowi część jej politycznej tradycji. Trend nabrał rozpędu od czasów Katarzyny II (1729-1796), która poświęciła wiele temu, by rosyjski władca nie był uważany za Azjatę (sama była pełnokrwistą Niemką) a świat powinien uznać imperialne ambicje Moskwy za element europejski. Wydała nawet oficjalne zarządzenie, że nie wolno przedstawiać Rosji inaczej niż jako państwo etnograficznie i kulturowo mieszczące się w tradycji Europy. Do czasu jej panowania była na mapach przedstawiana jako kraj leżący poza Europą, ponieważ ta kończyła się wtedy na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej. Na badaczy, którzy temat drążyli i starali się ujawnić fakty, spadała niełaska. Jak podkreślał nasz wielki historyk, Feliks Koneczny (1862-1948), „Rosja stała się zależną niewolniczo od panowania nad Polską i cała polityka rosyjska musiała się odtąd kierować jednostronnie tą sprawą, a jednostronność pociągała za sobą coraz gorsze dla społeczeństwa następstwa, aż w końcu podminowała samo nawet państwo. Ani jednej sprawy żywotnej dla państwa nie dopilnowano odtąd należycie, bo wszystko poświęcało się zawsze jednej sprawie: jak utrzymać panowanie nad ziemiami polskimi. Jedyną żywotnością państwa stała się zaborczość, toteż rozwinęło się w tych okolicznościach państwo własnemu narodowi do niczego niepotrzebne”. Paradoks tkwi w tym, że tego rodzaju polityka była nie tylko tolerowana przez rosyjskie społeczeństwo, ale więcej, tego właśnie ono oczekuje od swoich przywódców niezależnie od ponoszonych kosztów. Koneczny powołuje się na znamienitych Rosjan, między innymi na Piotra Czaadajewa, który w 1836 roku w moskiewskim „Teleskopie” opublikował artykuł w którym czytamy: „Żyjemy obojętni na wszystko, w jakimś ciasnym widnokręgu, bez przeszłości i przyszłości, w jakimś martwym zastoju”, a Rosja nie ma w świecie oparcia, ponieważ „pomimo wszystkich naszych przymiotów nie wiemy, czym zapełnić, już nie życie całe, ale jeden dzień życia”. Czaadajew zarzuca jej brak etyki i moralności, wytycznych postępowania i jakiejkolwiek myśli przewodniej istnienia. Winna temu ma być emocjonalna martwota pozbawiająca Rosjan ideałów i wzorców. Kraj „stawał się mocarstwem azjatyckim do tego stopnia, że w samym Petersburgu budziły się wątpliwości (…) czy uważać Rosję za państwo bardziej europejskie, czy też bardziej azjatyckie”. Wydarzenia, które miały miejsce w 2015 roku na Krymie i w Donbasie, a także ostatnie antypolskie wypowiedzi Putina wskazują na prawdziwość powiedzenia, że historia lubi się powtarzać i Rosji wciąż jest do Europy równie daleko, jak było dwieście lat temu.
Zmieniły się okoliczności globalne i coraz więcej informacji kieruje nas na trop wskazujący że Putin przebiera się nie tyle w szaty imperatorowej Katarzyny II, ile w replikę Führera III Rzeszy, z tą tylko różnicą, że jest zmuszony czynić to tańszym kosztem. Nie dysponuje takimi jak Hitler zasobami, ani kadrą, ani też odpowiednim – prócz czołgów i samolotów – zapleczem przemysłowo-technicznym. Rosja, pod względem gospodarczym nie mieści się nawet w pierwszej dziesiątce najbardziej rozwiniętych krajów świata, a i ta jej pozycja ma tendencję spadkową. Putin niezmiennie stara się czynić wrażenie że potęga jego Rosji, tak jak dawniej Rosji carów, czy też Związku Sowieckiego jest wynikiem jej globalnego zasięgu stanowiącego naturę rzeczy, nie zaś innych czynników. Zresztą, tylko taki stan może usatysfakcjonować Rosjan, bo tylko taki uznają za naturalny. Rosjanie i w tym względzie nie są Europejczykami, ponieważ nie mają umiejętności logicznej analizy zastępując ją myśleniem życzeniowym. Sądzę, że i sam Putin też blefuje, podobnie jak czynił to Hitler przed atakiem na Polskę, tyle, że przywódca Rosji idzie dalej i blef zastępuje kłamstwem. W pierwszej fazie II wojny światowej potęga militarna Niemiec miała bezsprzecznie zasięg światowy i mogła sprawiać wrażenie, że jest nie do pokonania. Przegrana pod Stalingradem i następująca po niej szybka katastrofa była dla Rzeszy tak wielkim zaskoczeniem, że Führer nie mógł w nią uwierzyć aż do swej samobójczej śmierci. Putin zdaje się być przekonanym, że przy braku innych argumentów, prawdziwa siła kraju może być zastąpiona polityczną manipulacją i militarnym blefem.
Hitler nie tolerował zasady liczenia się z prawdą istniejącą obiektywnie, ponieważ w swej megalomanii był przekonany, że rozstrzygnąć może wojnę na swoją korzyść siłą swego charakteru oraz zdolności do podejmowania ryzyka. Sądził, że stan armii jest w tej grze elementem pomocniczym i wtórnym. Wszystko to w pewnym momencie wojny obróciło się przeciw niemu, doprowadzając do katastrofy III Rzeszy, czego polityczne echo brzmi do dzisiaj. Rosji Putina taka katastrofa nie grozi ze względu na rozmiary kraju, chyba, że nastąpi nagłe załamanie wewnętrzne, czego też nie można wykluczyć. Tym się jednak Putin różni od Hitlera, że za jego przekonaniem o głębi własnej chytrości nie stoi potęga gospodarki. Nie pomogą zmienić tego faktu ani tysiące czołgów ani też egzemplarze supersonicznej broni, którą rzekomo posiadł. Tak samo myślał Hitler posługując się – jak na czasy „cudownymi” – rakietami V1 i V2. Zwycięstwa militarnego nie da się jednak osiągnąć, jeśli nie ma perspektyw uzyskania trwałej przewagi w potencjale gospodarczym. Tej cechy Rosja nie posiada i nie może jej posiąść w ramach żadnej politycznej konfiguracji. Na czym więc zasadza się przekonanie nią rzadzących, że są w każdej chwili w stanie głęboko zmienić mapę Europy? Na czym jest zatem oparta coraz wyraźniej widoczna bezradność współczesnych polityków europejskich wobec nasilającej się agresywności Rosji i to niezależnie od ich rangi i kraju ich pochodzenia. Putin jest przekonany, że to Rosja steruje europejską teraźniejszością jako gracz główny i będzie ją kontrolować także w przyszłości. Oprócz ujawniania się jej zamierzeń, dowodów na to nie posiada.
Nasze wcześniejsze rozważania sprowadzały się do poszerzania i aktualizacji teorii długiego trwania. Fernand Braudel zmarł w 1985 roku, czyli przed 35 laty, ale jego główne przesłanie nie tylko nie straciło aktualności, lecz przeciwnie – z biegiem czasu nabrało wartości wskutek pojawiania się kolejnych argumentów. Nie tak dawno, amerykański politolog – George Friedman sformułował przekonanie o niemożności przewidzenia biegu przyszłości na okres dłuższy niż kilka lat, bo wszystko wokół nas zmienia się tak szybko, że politycy nie są w stanie rozpoznać rodzących się tendencji. Mamy już pełną świadomość tego, że o najważniejszych aspektach przyszłości nie wiemy prawie nic, a przynajmniej nie tyle, by móc zbudować jej trafny obraz i oprzeć na tym skuteczne działania. Co na przykład wiemy o przyszłej roli Polski w regionie? Prawdę mówiąc nic, bo jest zależna od wielu elementów, które nie są nam znane i znane nie będą dopóki się nie wydarzą. A co z naszą wiedzą o przeszłości? Znamy ją doskonale, ale rosyjska tradycja intelektualna jest inna, zupełnie pozbawiona racjonalności zachodniego typu i żyje w przekonaniu, że przeszłość da się tak samo dobrze kształtować wedle woli przywódców jak teraźniejszość, więc i „Rosja – jak dowodził sto lat temu Koneczny – musi przed wściekłym najazdem internacjonalnej Europy szukać ocalenia w… bizantynizmie”, czyli w ślepym hołdowaniu władzy w ramach sztywnej etykiety postępowania. Jak inaczej wyjaśnić to, że Władimir Putin ośmiela się nagle z otwartą przyłbicą zarzucać Polakom, że to oni są winni wybuchowi II wojny światowej? Paktu Ribbentrop-Mołotow nawet nie wzmiankuje, choć dla wszystkich przytomnych oberwatorów jest oczywiste, że to Polska była pierwszą ofiarą zarówno hitleryzmu jak i sowieckiego stalinizmu. Więcej, twierdzi, że światowy konflikt był następstwem działań Polaków w ramach polityki niemieckiej ich kraju i to Polska miała wyciągnąć z tego najwięcej korzyści. To nie tylko teza zdumiewająca, lecz zapewne wynikająca z nowej fazy agresywności Moskwy w stosunku do cywilizacji Zachodu. Cały świat wie, że Hitler zaatakował Polskę nie dlatego, że we wrześniu 1939 roku nie chciała się poddać, ale też z tej przyczyny, że pozyskał Stalina i jego sowiecką Rosję jako wspólnika w bezkarności agresji. Jeśli mówi się, że można jakieś racje przedstawiać „do góry nogami”, to Putin czyni to bez żenady. Teraz, grozi, że każdą inną interpretację wydarzeń uzna za bezpośredni atak na Rosję i jej „prawdy”. Czego miałoby to być świadectwem? Bezmyślnej agresywności prowincjonalnego mocarstwa, czy przeciwnie – naiwności świata zachodniego i braku argumentów wobec odradzania się imperialnych nadziei Rosji?
To nie pierwszy przypadek kłamstwa na skalę epoki. Jest długa tradycja podobnych zachowań rosyjskich przywódców. Dzisiaj, można uznać je nawet za trwałą polityczną dewizę, choć mogą sprawiać wrażenie krańcowej dewiacji. Istotą sprawy jest to, że w intelektualnej tradycji Rosji i jej sposobu widzenia świata, prawda obiektywna nie istnieje wcale i nie ma większego znaczenia. Prawdą jest tylko to, co rosyjskie władze akurat za prawdę uznają. Z oświadczenia Putina wychyla się zresztą czysty nonsens. Cały świat wie, że 1 września 1939 roku to dopiero jej początek. Rosja Putina jest jednak innego zdania. Dla niej, druga wojna światowa rozpoczęła się dopiero w dwa lata poźniej – 22 czerwca 1941 roku wraz z niespodziewanym atakiem dotychczasowego sojusznika i wspólnika na jej zachodnią granicę będącą jeszcze dwa lata przedtem suwerenną częścią Drugiej Rzeczypospolitej. Wojna w rosyjskim ujęciu zaczęła się wraz z agresją Niemiec na Sowiety. Jeśli tak, to wcześniejsze zmagania Polaków, Francuzów, Anglików i Belgów należy uznać za jakąś pomyłkę, skoro – zgodnie z tą teorią – do 1941 roku Rosja nie była agresorem, lecz wyzwolicielem. W tym rozumieniu, nie była to wojna, lecz jedynie braterska pomoc w wyzwalaniu od kapitalizmu, a że zginęły przy tym miliony ludzi, to tylko zbieg okoliczności. Tyle, że Putin nie wyjaśnia przyczyn nagłej przyjaźni hitlerowsko-sowieckiej zawartej na wspólnie usypanym grobie Rzeczypospolitej. Jaka jest logika w tym, że Polska miałaby zostać uznana za prowodyra wojny, skoro zniknęła z mapy Europy i było to – wedle Putina – dwa lata „przed wojną” i bez żadnego sowieckiego udziału? Jak można wziąc udział w wojnie na dwa lata przed jej wybuchem? Przecież to nie tylko czysta nieprawda, ale logiczny nonsens zakrawający na umysłową aberrację. Polska jednak ma historyczne doświadczenie w tym, że nie należy uznawać za nonsens niczego, co wymyśli Rosja, bo ta w swej kulturowej tradycji usiłuje każdemu z nich nadać znamiona prawdy i ubrać w fakty, które uznaje za oczywiste, kiedy leży to w jej interesie. Nowe enuncjacie Putina trzeba więc uznać za ważną wskazówkę co do przyszłych jej zamierzeń.
Historia Europy jest doskonale znana, tyle, że Rosja wielu jej elementów stara się nie dostrzegać, a Zachód nie chce się Moskwie narazić. Co jednak czynić z rosyjską wersją historii, skoro Rosja otwarcie ma ją za nic i zaprasza do debaty na swoich warunkach od prawdy dalekich. W kremlowskich urzędach krąży nawet powiedzenie, że błędem jest sądzić, że przyszłość jest nieznana, za to przeszłość czytelna na kartach historii. Wedle rosyjskiej wersji, to przeszłość jest nieznana bo jej obraz zależy nie od faktów, lecz od kaprysu rosyjskich przywódców. Dla Moskwy nic nie stoi na przeszkodzie, by dziś historia regionu wyglądała w jeden sposób, a jutro samą tylko ich wolą zostanie zastąpiona jej odwrotnością. W rękach rosyjskich polityków jedna i druga jest w pełni plastyczna, równie nierzetelna i nieprawdziwa. To wielkie kulturowe kłamstwo nie mające nic wspólnego z tradycją europejską. Jest więc tylko kwestią politycznej woli jej przywódców, by dzisiejsza prawda w mgnieniu oka zmieniła się we własne przeciwieństwo świadczące tylko o azjatyckich korzeniach Rosji.
Trzeba wiedzieć, że Putin nie jest pierwszym rosyjskim przywódcą mającym prawdę historyczną za nic. Jego poprzedniczka sprzed dwóch stuleci – Katarzyna II (zwana z tej przyczyny Wielką) była w tym wyjątkowo sprawna. Pod jej auspicjami i za jej pieniądze mapa ówczesnej Europy została ukształtowana tak, by to Rosja wyglądała na „od zawsze europejską”. Caryca zamówiła u szwedzkiego kartografa mapę na której powiększono dotychczasowy obszar Europy niemal podwójnie tak, aby Rosja położona na zachód od Uralu stała się jej częścią, nie zaś Azji i by przez rozbiory Polski oraz jej zniknięcie z mapy przyjęła rolę pierwszej europejskiej potęgi. Jest fenomenem, że ta mapa funkcjonuje do dzisiaj, mając nie tylko błogosławieństwo Kremla, lecz wisi także na ścianach europejskich szkół i nikomu nie przychodzi już do głowy aby to zmienić i przywrócić prawdziwy obraz europejskości.
Niedawno ukazała się w materiałach o rosyjskiej polityce zagranicznej mapa przyszłej Europy w kształcie w jakim sobie ją wyobrażali moskiewscy przywódcy po wciąż nieudanej z ich punktu widzenia awanturze z Ukrainą. Na Zachodzie uznano ją za rzecz nie wartą większej uwagi. Sytuacja się jednak zmieniła, bo Rosja czyni w tym zakresie pewne postępy. Nie udało się wchłonąć Ukrainy, Putin bierze się więc za Białoruś. Potem pewnie przyjdzie kolej na Polskę.
Najnowsza wersja obrazu Europy w oczach rosyjskich nacjonalistów otwarcie faworyzowanych przez Kreml wskazuje na głęboko odmienne potraktowanie jej trzech części: zachodniej, południowej i środkowo-wschodniej. Czwarta, czyli Europa Północna (Skandynawia) nie jest, jak dotąd, obiektem zainteresowania. Przedmiotem agresywnych zamiarów jest za to obszar rozciągający się od Odry po Don. Europa południowa zostaje pozostawiona (na razie) na uboczu, a w zachodniej części kontynentu Moskwa spodziewa się rozpadu państw na mniejsze i takiego ich osłabienia by nie mogły już odtworzyć się jako wspólnota:
- Na Wyspach Brytyjskich Anglia ma nie być dominantą, a sama Wielka Brytania ulegnie podziałowi na trzy części: (i) Anglię z Londynem, (ii) Szkocję z Edynburgiem oraz (iii) Irlandię z Dublinem powstałą z połączenia dzisiejszej Republiki z Irlandią Północną. Sama Wielka Brytania, po opuszczeniu Unii Europejskiej, przestanie być związana z kontynentem i przekształci się w trzy odrębne twory państwowe. Utraci też 15 procent ludności – 5,5 miliona Szkotów i prawie 2 miliony północnych Irlandczyków. Spowoduje to, że sama Anglia, chociaż wciąż jeszcze pozostanie mocarstwem na europejską miarę przez wzgląd na liczbę ludności (55 mln) i potencjał ekonomiczny, będzie już tylko mocarstwem peryferyjnym.
- Hiszpania straci dwie najbardziej rozwinięte prowincje: Katalonię i Kraj Basków. Ten ostatni połączy się z jego ftancuską częścią w jeden organizm państwowy. Niepodległość Katalonii oznacza utratę 30 tys. km2 powierzchni i 7,5 milionów mieszkańców, czyli niemal 20 procent ludności Hiszpanii. Odpadnięcie Kraju Basków, to zmniejszenie liczby ludności kraju o kolejne 2,2 mln osób. Tym sposobem dzisiejsza Hiszpania straci niemal jedną trzecią ludności, która ulegnie zmniejszeniu do 30 milionów i stanie się mniej liczna niż ludność dzisiejszej Polski.
- Francja, w ramach rosyjskiej koncepcji geopolitycznej, utraci pozostałą część Kraju Basków, która połączy się ze współbraćmi z Hiszpanii, a także Piemont gęsto zaludniony migrantami z północnej Afryki. Stanie się on częścią świata arabskiego. Ten jego fragment, który jest położony w północno-zachodnich Włoszech zostanie oszczędzony. Francji ubędzie na rzecz Niemiec pograniczna Alzacja i Lotaryngia powodując, że straci na rzecz sąsiadów „tylko” 5 milionów mieszkańców. Pozwoli to jej jednak pozostać drugą po Niemczech pod względem liczby ludności europejską potęgą, tyle, że tylko lokalną.
- Z mapy zniknie Belgia. Ta jej część, która używa języka niderlandzkiego połączy się z Holandią, reszta stanie się francuskojęzyczną Walonią. Inaczej mówiąc, poza Portugalią, Włochami i Holandią, wszystkie inne kraje zachodniej Europy mają utracić znaczne połacie terytorium i licznych mieszkańców na rzecz nowych tworów państwowych. Pogrążą się w narodowościowych konfliktach i przestaną być w oczach Rosji liczącym się partnerem.
Stosunkowo małe zmiany czekają w Europie ukształtowanej na rosyjską modłę jej część południową.
- Włochy zostaną podzielone na trzy odrębne państwa według historycznych tradycji – północne (Liga Północy), południowe (niegdysiejsze Królestwo Neapolu) oraz Sycylię.
- Albania wchłonie Kosowo a Bułgaria południowe pogranicze z wyjątkiem regionu Burgas, który przypadnie Turcji.
- Węgry, jako Rosji przyjazne, ulegną powiększeniu o dawny (dziś rumuński) Siedmiogród oraz serbską dotąd Wojwodinę. Rumunia otrzyma rekompensatę w postaci dzisiejszej Republiki Mołdawii.
Najważniejszym celem tak pomyślanej rosyjskiej polityki zagranicznej ma bez wątpienia być nasz kraj. Bez rozwiązania „kwestii polskiej” nowa, rosyjsko-niemiecka Europa, nie będzie mogła się ukształtować. W tej części kontynentu główną ofiarą jej utworzenia ma być wespół z Polską także Ukraina. Polska zostaje zmniejszona o ponad połowę oraz wciśnięta pomiędzy Niemcy i rosyjską już Białoruś. Ukraina będzie poszarpana na części tak, aby żadna z nich nie mogła istnieć samodzielnie. Jej część południowa i wschodnia złączy się z Rosją. Środkowa i zachodnia utworzą formalnie samodzielne państwa – prorosyjską Ukrainę i Galicję. Z Rusi Zakarpackiej powstanie osobne mini-państewko. Większość środkowoeuropejskich krajów Unii Europejskiej pozostanie jednak nietknięta, Węgry będą powiększone w nagrodę za sprzyjanie Rosji a Czechy i Słowacja nie stracą nic, więc ofiarami nowego podziału Europy staną się głównie Ukraińcy i Polacy. Białorusini zostaną natomiast uszczęśliwieni tym, że staną się pełnowartościowymi Rosjanami.
Jeszcze kilka lat temu tego rodzaju plany można byłoby uznać za wybryk niepoważnych publicystów. Wiele jednak wskazuje na to, że na Kremlu rzecz jest traktowana z całą powagą i pierwsze kroki zostały podjęte składając się w pewną całość. Oto one:
- Wojna Rosji z Ukrainą rozpoczęta w 2015 roku i formalna inkorporacja Krymu oraz faktyczna Donbasu. Zamiary byly znacznie większe i cała poludniowo-wschodnia część kraju miała zostać ukształtowana według przygotowanej wcześniej mapy, tutaj oznaczonej numerem 4.
- Wspieranie Węgier w ich antyunijnych działaniach. Interesujące, że podobne postępowanie władz polskich względem Unii nie prowadzi do popierania przez Moskwę Polski, lecz przeciwnie – do narastania napięć. Manifestowana chęć izolacji Polski od Zachodu daje się wyraźnie dostrzec, co potwierdza tylko złe wobec niej zamiary ze strony Rosji.
- Nie ukrywany zamiar inkorporacji Białorusi, czego próby są dokonywane najzupełniej jawnie.
- Manifestowanie wrogości wobec państwa polskiego i głośne obarczanie go winą za wybuch II wojny światowej.
- Wspieranie europejskich separatyzmów – w Hiszpanii, Wielkiej Brytanii i we Włoszech.
- Rozbudowa i unowocześnianie armii za cenę rosnącego ubóstwa Rosjan przy pozostawieniu enklaw bogactwa dla ośrodków władzy.
Wszystko to nasuwa skojarzenia z hitlerowską wizją budowy „nowej Europy” po zwycięskiej wojnie. Hitler wojnę przegrał, bo przecenił siłę niemieckiej potęgi, przecenił też swoje możliwości przywódcze a nie docenił europejskiej samoświadomości narodowej gotowej w jej obronie walczyć na śmierć i życie. Nie zapobiegł też powstaniu wrogiej koalicji przeciwników. Putin pragnie tego uniknąć i liczy w tym na wsparcie ze strony Niemiec. Uderzające jest podobieństwo pomiędzy putinowską wizją kontynentu a dawnymi zamiarami Hitlera prowadzącymi do przekonania, że kształtowanie Europy nie jest kwestią obiektywnych okoliczności, lecz tylko geniuszu przywódcy. Rodzi się więc pytanie, czy Putin również ma się za geniusza i czy po ustąpieniu Angeli Merkel znajdzie podobnego do Hitlera partnera po niemieckiej stronie? Tego nie wiemy, ale polscy politycy powinni przygotować kraj na każdą ewentualność. Czy starczy im inteligencji i woli?
Pocieszające jest to, że sytuacja kontynentu europejskiego różni sie dzisiaj od tej sprzed siedemdziesięciu lat. Nie idzie nawet o to, że sama Rosja zbyt osłabła by móc otwarcie realizować nową imperialną koncepcję, ale i same Niemcy najwyraźniej nie są do niej przekonane, mając w pamięci katastrofalne następstwa w przeszłości. Także i inne kraje Europy nie widzą w zasadzie w zamysłach Putina wiekszych dla siebie korzyści. Paradoksem jest, że to, co dzisiejsza Rosja chciałaby zburzyć jest jej dziełem powstałym z jej własnej woli w następstwie zwycięstwa w II wojnie światowej. To przecież Stalin nakazał masowe migracje ludności tak, by wszystkie narodowości posiadły (pod sowiecką kontrolą) możliwie jednorodne narodowościowo terytoria zakreślone wyraźnymi granicami. To dzięki jego działaniom narodowości wschodniej części Europy mają dzisiaj swoje ojczyzny i brak im argumentów do wszczynania sporów z sąsiadami, Polska skorzystała przy tym najwięcej, ponieważ po raz pierwszy w dziejach przestała być wielonarodowościową Rzecząpospolitą. Nie jest już „Rzeczą” dla wielu narodowości „Pospolitą”, lecz bodaj najbardziej jednorodnym krajem Europy. Zamiar ponownego przywrócenia Europie wielonarodowościowych formacji narodowych z wszystkimi tego konsekwencjami wszystkich praktycznie przedwojennych granic państw jest więc nie tylko groźny, ale z historycznego punktu widzenia zupełnie niemożliwy do zrealizowania. Historia jest w tym względzie jednoznaczna: „nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki”! To, czego pragną dziś rosyjscy nacjonaliści, to tylko księżycowe rojenia.
Zajrzyjmy więc na koniec do analiz cytowanego wcześniej Feliksa Konecznego. Swoje Dzieje Rosji kończy komentarzem do sytuacji początkującej pierwszą z wielkich światowych wojen podkreślając, że tylko pozornie zamach w Sarajewie, będący początkiem późniejszej lawiny wydarzeń, miał charakter przypadkowy. Był maleńką częścią procesu, który wcześniej nazwaliśmy długim trwaniem. Czy to, co czyni dzisiaj Putin, to dążenie do „nowego Sarajewa”, czy też gra w politycznego pokera? A może to przeznaczenie wynikające z procesów długiego trwania, które unicestwienie Rosji jako mocarstwa wzięło sobie za podstawowe zadanie? Czy zatem siła długiego trwania odnajdzie sobie własną ścieżkę dla europejskiej stabilizacji w miejsce szykowanej przez Putina katastrofy? Tego nie wiemy, ale niebawem się dowiemy…