„Historią rządzą abstrakty,
nie fakty, za to celem nauki jest
dążenie do prawdy dla niej samej.
(Feliks Koneczny)
Od czasu analizy sporządzonej przed ponad ćwierćwieczem przez Samuela Huntingtona niewiele zmieniło się w obszarze rozumienia tego, czym naprawdę jest człowieczeństwo i jego cywilizacja. Jeśli się zmieniło, to w stosunku do tej części Europy co do której autor był pewien, że pozostanie obszarem prawosławia i będzie trwałą częścią rosyjskiej strefy kulturowej. Idzie o Ukrainę, Białoruś, Rumunię, Bułgarię i resztę Bałkanów. Rosja miała być ich rdzeniem i najważniejszym wzorcem jako samodzielny i odrębny rodzaj kultury i religii.Wszystko jednak wskazuje na to, że przez ostatnie trzydzieści lat wiele się zmieniło chociaż w publicystyce wciąż króluje bardzo powierzchowne rozumienie tego czym jest cywilizacja. Dopóki dominował pogląd religijny, rzecz wydawała się prosta. Wielką kulturę jaką jest dana cywilizacja powołuje do życia Najwyższa Istota a motywy to Jej nie zaś nasza sprawa. Zupełnym zaskoczeniem było jednak to, że amerykański uczony w drodze całkiem niereligijnego rozumowania doszedł do wniosków przeciwnych aniżeli te uznawane przed nim za trwały paradygmat. Istotą rozumowania Huntingtona była teza, że oto ludzkie kultury wcale nie są następstwem boskiej interwencji lecz rezultatem całkiem ziemskich mechanizmów. Tyle, że nie są łatwe do wykrycia i zrozumienia ponieważ ich wyróżnikiem nie jest genialny pomysł najmądrzejszej choćby jednostki lecz konkretna cecha. Jest nią długotrwałość istnienia gromadnej formy kulturowych powiązań, których mechanizmów nie tylko nie znamy lecz samej istoty nawet nie dociekamy. Huntington twierdził, że tego rodzaju wielkich kulturowych tworów, które uznał za samodzielne cywilizacje, jest na ziemskim globie dziewięć i wypełniają całą jego przestrzeń. Oparte są, twierdził, na podobnych sobie mechanizmach, więc różnicował je tylko pod kątem zestawienia podobieństw i różnic. Od tego czasu minęły jednak trzy dziesięciolecia, świat nawiedziła pandemia i żyje w przestrzeni nowych globalnych rytmów. Cała rzecz wciąż jest wciąż nie do końca rozumiana lecz już wiemy, że jest znacznie bardziej skomplikowana niż sądziliśmy. Teorie przestały odpowiadać rzeczywistości, nowych brakuje a dotychczasowe są zastępowane mało wartościowymi ocenami widzianymi z krótkiej perspektywy historycznej. Dzisiaj doskonale widać, że cywilizacje ludzi nie tylko nie są w niczym do siebie podobne lecz ich istotą jest właśnie to, że się od siebie różnią i są często zupełnie nieporównywalne. Żadna fuzja czy mieszanka nie wchodzi w grę. Każda różni się od innych w odmienny sposób, inna też jest „globalna siła przebicia” wielkich tworów kulturowych. Te, które dysponują wzorcami oddziaływania na resztę okazują się być znacznie bardziej zróżnicowane niż zakładał to autor teorii o ich cywilizacyjnej równoległości. Podejście Huntingtona uznawane jest jednak wciąż za niepodważalny paradygmat.
Problem w tym, że nikt nie jest w stanie przewidzieć tego kiedy może nastąpić tak głębokie przekształcenie świata. że dotychczasowe zasady współistnienia kultur przestaną mieć znaczenie a ziemski glob przemieni się w jednolitą całość. Kiedyś to z pewnością nastąpi. Nauka się rozwija, tyle, że zagadką wciąż jest nie tyle sam fakt że nie pojawiło się żadne nowe podejście do tak fundamentalnej sprawy jaką są przyczyny cywilizacyjnych odmienności ile to, że zaniechano w tej przestrzeni poważniejszych analiz. Czyżby świat począł ewoluować w tak dużym tempie, że nie nadąża za nim wyobraźnia uczonych?
Do podobnych wniosków, pogłębionych i szerzej uzasadnionych doszedł w jeszcze okresie miedzywojennym wileński profesor Feliks Koneczny, tyle, że pozostał ze swymi myślami sam. Problem okazał się pod wieloma wzgledami trudny a jego rozumowania nie potrafił rozwinąć nikt, chociaż analiza Huntingtona w zestawieniu z dziełami Konecznego jest płytka. Oba poglądy mają jednak wspólną cechę w postaci braku kontynuacji, chociaż ta aż się prosi by stać się przedmiotem pogłębionej analizy. Dzisiaj, po trzech dekadach, wiemy, że z dziewięciu huntingtonowskich wielkich tworów kulturowych, istotne dla świata znaczenie ma tylko nie więcej niż połowa z nich która wywiera jakiś wpływ na rzeczywistość. Odgrywa zresztą głęboko inną rolę niż wyobrażał sobie autor Zderzenia cywilizacji. Jest bowiem wytworem dłuższego okresu dziejów nie poddającym się wpływom ludzi ani ich kultur. Dzieje się tak dzięki trwającej dominacji Stanów Zjednoczonych, tyle, że i ona przybiera coraz bledsze barwy. Najszybszym i widocznym dla wszystkich przyspieszeniom ulega kultura chińska, tyle lecz w wielu przestrzeniach jest w stosunku do zachodniej nie tylko inna, ile wręcz odwrotna a jej przyszłość nieprzewidywalna. Nie kryje przy tym ambicji do globalnego przywództwa. Tyle, że przyczyna tego zjawiska też nie jest poddawana głębszej analizie i nie wiemy jakie chińskość ma w tym szanse. Dlaczego Chiny obudziły się dopiero po wielu tysiącach lat zorganizowanego zastoju a przedtem się nie liczyły prawie wcale?
Z właściwym sobie prostactwem dobija się o udział w czołówce wielkich kultur Rosja, tyle, że nie powołuje się dzisiaj – jak oczekiwał Huntington – na przywódczą rolę wobec światowego prawosławia lecz na swoją mocarstwową siłę. Z perspektywy czasu może być jednak postrzegana jako twór sztuczny i nieco żałosny a także nie mający jasnej koncepcji własnej tożsamości z której miałaby ona wypływać. Nie powołuje się właściwie na nic, powodując, że przestrzeń dawnego imperium Rosji staje się kwintesencją jakiegoś rodzaju chwiejnej izolacji. Może powodem jest właśnie jej trwała odmienność od reszty krajów regionu skoro już XVIII-wieczny historyk rosyjski Karamzin zauważył, że Rosja ma mało wspólnego z Europą, bo „jest dziełem chanów”. Oznacza to, że nie jest rosyjskim tworem historycznym lecz dziełem Azji. W okresie krystalizowania się kraju na bazie tatarszczyzny (XVI-XVIII w.) popularność zyskiwało przekonanie mieszkańców, że „mnienie eto naczało zła” („myślenie jest początkiem zła”). W XVI wieku moskiewski dwór urządzony był po tatarsku, kobiety zamykane w „tieremach” a większość arystokracji ma azjatyckie pochodzenie. Prawo zrywa z resztkami europejskości, car staje się jedynowładcą, który może pozwolić sobie na wszystko bo też i jego wola ma być przedłużeniem woli Boga. W roku 1564 wprowadzono ustawę, mówiącą że car może nawet „karać na gardle” oraz kofniskować majątki bez konieczności odwoływania się do sądu. To czysto orientalne ujęcie prawa. Jest przy tym znamienne, że Moskwa nigdy nie uznała za cara ni przywódcę cesarza z Konstantynopola. Popularny był przy tym pogląd, że ruskość jest daleko głębsza niż „religia Greków”, choć jest głęboko okaleczona nie tylko z punktu widzenia religii ale też i samej istoty prawa. Zauważmy, że nigdy w jej granicach nie uzyskało akceptacji oddzielenie prawa publicznego od prywatnego, co jest istotą łacińskiej tradycji kulturowej. W historii Rosji zasady fukcjonowania państwa oparte były na prawie prywatnym, tworzonym i interpretowanym przez władcę. Konstrukcja jej systemu prawnego to odbicie dawnego prawa wojennego w ramach którego wódz i władca w jednej osobie rozporządza mieniem i życiem mieszkańców. Jak zauważył w rozmowie z Europejczykiem chan Kandżuru sąsiadującego z Rosją w centralnej Azji: „wiedz, że jesteś w kraju gdzie nawet ptaki poczynają mieć siłę w skrzydłach dopiero otrzymawszy mój rozkaz!” Ta cecha jest do dzisiaj przyrodzona rosyjskiemu rozumieniu władzy i roli prawa.
W tyle za wymienionymi kulturami pozostaje islam – system cywilizacyjny tyleż wielkich rozmiarów ile głęboko zachowawczy pod względem mechanizmów własnej ewolucji. Pozostała reszta kultur regionu wegetuje i w praktyce coraz mniej się liczy w światowym współzawodnictwie. Latynoamerykańska jest z punktu widzenia Zachodu prowincjonalna, chociaż teoretycznie powinna być jego zaoceanicznym odbiciem na podobieństwo do cna zeuropeizowanej Ameryki Północnej. Japońska inaczej, sukcesywnie pozwala wciągać się w orbitę Zachodu, za to hinduizm i buddyzm wciąż wsłuchują się w dawną chwałę swojej postkolonialnej brytyjskości. Ulegają westernizacji lecz następuje to powoli. Z kolei liczne kultury Afryki niezmiennie potwierdzają swoją sztuczność, niedojrzałość oraz brak perspektywy dla samodzielnego rozwoju.
Jak to więc jest dzisiaj z tą konkurencyjną walką pomiędzy wielkimi kulturami? Konkurują ze sobą naprawdę czy tylko tę konkurencję markują pchane ku przyszłości, każda z osobna, bezwolnie i w nie znanym sobie kierunku? Żadna nie jest w stanie przewidzieć własnej przyszłości. Może wynika to z ich wiekowości, ale przecież nie wszystkie są jednakowo stare, choć długość istnienia też ma znaczenie. Chińska liczy tysiące lat ale nie daje to jej automatycznego przodownictwa. Zachodnia została poczęta znacznie później, bo półtora tysiąca lat temu lecz do szczytu wpływów dotarła dopiero w XIX stuleciu. Z kolei, islam w dzisiejszej jego stagnacyjnej postaci, to zaledwie kilka stuleci historii. Szkoda więc, że nie prowadzi się badań nad istotą odmienności tych wielkich tworów kulturowych oraz ich mechanizmów dostosowawczych. Tymczasem, wiele wskazuje na to, że właśnie od tego elementu zależy to, które z nich przetrwają a które przestaną być dla ludzi użyteczne, tak jak Żydzi zarzucili starożytny judaizm budując jego nowe formuły. Źle więc, że badania mają charakter wyrywkowy w nadziei, że ludzie dadzą sobie jakoś radę ze stanowieniem reguł samooceny. A może jednak to nie tędy droga skoro okazuje się, że pandemie mają z tym jakiś związek i są reakcją na narastające przeludnienie ziemskiego globu? Właśnie! W ramach jakiego mechanizmu ma to mieć miejsce? Jak ominąć kolejne zarazy? Jak powstrzymać niepohamowany przyrost ludności świata? Warto zająć się sprawą również i pod tym kątem ponieważ już widać cenę jaką płacimy za bierność. Szkoda, że w obliczu wagi problemu – szczególnie w dziejszych szybko biegnących czasach – zagadnienie nie jest poddawane zorganizowanym badaniom.
Rodzi się przy tym jeszcze jedna kwestia. Cechą cywilizacji Zachodu jest stałe rozszerzanie wpływów. Dzieje się to jakby mimochodem ale jest to już proces trwały. Mały zakątek Europy przekształcił się w globalny i stale się rozrastający Zachód. Tysiąc lat temu nie istniał wcale, dzisiaj jest najbardziej wpływową kulturą świata. Chiny przeciwnie, ich wiekowość i niechęć do zmian współgra z rodzajem bezruchu. Zachód w trakcie swego istnienia potężniał i zagarniał wpływami kolejne kontynenty za to kształt Chin prawie się nie zmieniał. Dzieje Zachodu to pełna odwrotność historii Chin. Zamiast jedności na chiński wzór cechuje go trwała różnorodność przy równie wyrazistym kulturowym rdzeniu. Taka struktura pozwala krok za krokiem poszerzać przestrzeń wpływów – od pozycji prowincjonalnego zakątka w zachodniej części europejskiego kontynentu – po dzisiejszy zasięg globalny. Zachód jest pod tym względem wciąż fenomenem tyle, że rozmywanym agresywną tendencją innych kultur usiłujących zatrzymać jego ewolucję. Wstępne wrażenie sugeruje, że jest w rozsypce, ale to pozór. Rzecz w tym, że w takiej sytuacji jest od samego początku a mimo to liczy się w globalnej skali zmieniając tylko formułę. Na mapach sporządzonych przez Huntingtona trzydzieści lat temu jest rodzajem wspólnoty, której granicą są zachodnie krańce prawosławia. Dzisiaj biegnie ona całkiem inaczej a europejskie kraje prawosławne kierują coraz większą uwagę ku Zachodowi w nieskrywanym pragnieniu znalezienia się w jego granicach. Dobrowolnie pozostaje w przestrzeni wschodu tylko Rosja i siłą przytrzymywana Białoruś. Reszta zerka ku Europie.
Rzut oka na mapę pozwala dostrzec głębię różnicy pomiędzy chińską i zachodnią przestrzenią kulturową. Istotą rozwoju Chin zawsze była jedność i dążenie do jednolitości, podczas gdy Zachód to rodzaj jedności w ramach różnorodności, ale to Zachód wygrywa wszystkie globalne konkurencje, natomiast Chiny jeszcze do niedawna tkwiły w pełnej stagnacji. Od ćwierćwiecza rzecz wydaje się jednak zmieniać na korzyść tych ostatnich, tyle, że wciąż trudno sobie wyobrazić świat upodobniający swoją post-europejskość do jakiegoś rodzaju globalnej chińskości. Czy takie zjawisko w obliczu jej charakteru i głębokiej odmienności historycznych doświadczeń można w ogóle brać pod uwagę? Czy nie bardziej prawdopodobna jest jednak czekający je proces europeizacji i przybranie kierunku na podobieństwo Japonii?
Warto zauważyć, że początki rozprzestrzeniania się europejskości w formie Zachodu niczym tego fenomenu nie zapowiadały. Gdyby w XV wieku ktoś usiłował przypuścić, że nasza kulturowa formacja stanie się sąsiadem chińskości (Hawaje, Australia, Nowa Zelandia) uznano by go za fantastę. Dzisiaj, jesteśmy bardzo daleko od tego rodzaju oceny i nikt już nie dziwi się procesom europeizacji nawet tak odległych od Europy połaci świata. Liczących się cywilizacji jest formalnie dziewięć lecz wypełniają sobą świat. Dlaczego jednak nauka rozwija się pod wpływem jednej z nich – zachodniej a pozostałe osiem tej sprawczej cechy jest pozbawionych. Właśnie! Dlaczego?
Jaka jest więc tajemnica fenomenu cywilizacji? Jej cecha to fakt, że jedną z niewielu dziedzin wiedzy pozbawioną możliwości kierowania z zewnątrz. To przestrzeń „czystej nauki” której celem jest dążenie do prawdy dla niej samej. Szkoda, że brakuje odważnych pragnących zająć się tą kwestią, która – jak wiele na to wskazuje – jest także kluczem do zrozumienia dziejów oraz przyszłości ludzkości.
Powróćmy do źródeł zagadnienia i spróbujmy ocenić genialną kompleksowość myślenia Konecznego. „Trzonem całej historii powszechnej – podkreślał – jest zagadnienie cywilizacji. Cywilizacja – jest to metoda ustroju życia zbiorowego. Prawo stanowi w nim czynnik pierwszorzędny i jest z natury rzeczy częścią metody jak najbardziej znamienną. Każda cywilizacja ma swoje pojęcia o prawie i wysnuwa z nich odrębne systemy” (Państwo i prawo w cywilizacji łacińskiej, 1997). Człowiekowi Zachodu wydaje się to oczywistością. Przecież każda cywilizacja musi mieć na tyle wyraźne cechy żeby odróżniać się od innych. Sam jednak się zdumiewa kiedy dowiaduje się, że mimo to nie jest we własnej przestrzeni kulturowej samotny bo w jego otoczeniu mieszają się aż cztery odmienne twory cywilizacyjne: łacińska, bizantyńska, żydowska i turańska. Co wtedy począć z sasiadującą z tym tezą, że „nie można być cywilizowanym na dwa sposoby nie ma bowiem syntez cywilizacyjnych”. Oznacza to, że w ramach jednego europejskiego narodu mogą egzystować obok siebie i mienić się takim samym narodem posługującym się jednakowym językiem cztery odmiene tradycje kulturowe, które razem wzięte mogą tylko markować istnienie jakiejś wspólnoty. Jak to zrozumieć? „Czy można jednocześnie – pyta Koneczny – pielęgnować rozmaitość i wprowadzać jednostajność? Tłumić rozwój społeczeństwa i przyznawać mu swobodę? Krzewić personalizm i tępić go równocześnie? Urządzanie życia zbiorowego według rozmaitych metod jest absurdem. Aut-aut!”. Polska może być doskonałym przykładem pomieszania, które pozwala na zderzanie się tych samych pojęć bez wyjaśnienia tego, że mogą mieć zupełnie odmienne znaczenie w zależności od kulturowej treści. Co zrobić wtedy z orzeczeniem Konecznego, że „trzeba się zdecydować, do jakiej się należy cywilizacji ponieważ nie można być cywilizowanym na dwa sposoby jednocześnie”. Jak tę „jedność w odmienności” rozdzielić i jak poczuć się jednolitą narodowością i tą samą cywilizacją zarazem w sytuacji, gdy Unia Europejska otwarcie dąży w kierunku przeciwnym czyli raczej do fuzji odmienności? Warto ro zrozumieć zanim natrafi na przeszkody nie do uniesienia. Zapewne lepiej jest powstrzymywać zmiany czynione „na siłę” by za tę cenę utrzymać dotychczasowe osiągnięcia.
Narody europejskie nie żyją – jak Chińczycy – w ramach cywilizacyjnej i językowej jedności ale w przestrzeni wzajemnego zachodzenia na siebie odmienności. To jest też przyczyną, że międzykulturowe debaty są nie tylko gorące i pełne sprzeczności, ale też ich w niczym nie łagodzą. Nie można łagodzić odrębności ani sprzeczności jeśli są trwałą istotą wielkich tworów istniejących niezależnie od woli ludzi. Ci ostatni, przypisują tego rodzaju sprzeczności różnicom politycznym ale sedno sprawy leży gdzieindziej. Tkwi w samej istocie niedopuszczalności cywilizacyjnej mieszaniny.
Koneczny odziera sprawę z mitologii twierdzeniem, że niezrozumienie tego, czym w istocie są cywilizacje a także brak systematycznych badań zagadnienia, to rezultat ludzkiej ignorancji i mniej lub bardziej świadome podcinanie korzeni pod własną wiedzą skoro analizy okazywały się nie tylko nieprawdziwe lecz trafiające kulą w płot. Często w tym kontekście pojawiały się pseudonaukowe urojenia jakoby czekała nas niebawem „cywilizacja powszechna” jako rezultat jakiegoś rodzaju naturalnego wiązania się kultur. Więcej, takie „krzyżowanie” uznano za wspięcie się świata na wyższy poziom współstnienia narodów. Trudno uniknąć wrażenia, że na tego rodzaju barierę – natrafia właśnie Unia Europejska stając przed coraz większymi przeszkodami na ścieżce dalszej integracji. To wyjaśnia też czemu Unia, będąc największą ekonomiczną potęgą świata, jest jednocześnie tak słaba politycznie. Potwierdza to tezę że nie da się żadnej formacji kulturowej cywilizować na kilka sposobów ani też łączyć i wiązać mechanicznie. Wielkie kultury cywilizują się same w drodze długotrwałych procesów dostosowawczych, na które ludzie wpływu nie mają.
Gdyby teza o naturalnym mieszaniu się kultur była prawdziwa, najbliższą osiągnięcia globalnego sukcesu byłaby Rosja która pozwala na współistnienie w swoich granicach aż siedmiu różnych cywilizacji: turańskiej, łacińskiej, bizantyńskiej, żydowskiej, a w części euroazjatyckiej – turecko-arabskiej, indyjskiej i chińskiej. Drugie w tym kontekście byłyby Indie, niedaleko za nimi plasowałaby się przedwojenna (nie dzisiejsza) Polska z czterema równoległymi kulturami rozkładającymi się w jej granicach – łacińską po zachodniej stronie, bizantyńską i turańską po wschodniej oraz żydowską rozrzuconą po całym kraju. Dla polskości ta wielokulturowa tradycja stała się takim ciężarem, że Polacy bez protestu przyjęli gruntowną zmianę prowadzącą do stanu odwrotności dotychczasowych tendencji i przekształcenia wielosetletniej wielokulturowości we wzorową jednokulturowość PRL-u a potem Trzeciej RP. Polacy „nie zauważyli” tego, że w istocie dzisiejsza Polska wcale nie jest „Trzecia” będąc wzorcową odwrotnością dwóch poprzednich a nie ich kontynuacją.
Zwieńczymy rozumowanie pewną syntezą, chociaż w Polsce nigdy nie była poważnie brana pod uwagę. Oto rdzeniem historii powszechnej są obiektywne mechanizmy rządzące ewolucją poszczególnych cywilizacji, których treści jednak wciąż nie znamy. Praktycznie wszystkie kryzysy które dotykały Europę mają źródło w obiektywnej i od ludzi niezależnej przypadkowości mieszania się różnych cywilizacji. Widać także i w polskiej przestrzeni kulturowej mieszanie się elementów tradycji łacińskiej z bizantyńską i żydowską a we wschodniej części dodatkowo „dolepiła się” turańskość w jej rosyjskiej odmianie. Ta ostatnia jest w swej treści tak odległa, że nie daje się z polskością wymieszać ani przez nią wchłonąć. Nie jest to bowiem sprawa rasowa ani religijna ale stricte cywilizacyjna posiadająca wrodzone mechanizmy ewolucji. Na to wszystko nakłada się głęboka post-chłopskość większości Polaków, którzy nie chcąc się do tego przyznać przywdziewają szlacheckie kontusze. Byłoby to tylko śmieszne, gdyby nie to, że kształtuje naszą współczesność.
Jest jeszcze jedna cecha polskości: względność oceny przeszłości oraz istoty własnej narodowości. Jakim sposobem człowiek przyznający sobie żydowskie pochodzenie może bez przeszkód poczuć się Polakiem, ale Polak Żydem stać się nie może nigdy i to w żadnych okolicznościach jeśli nie posiada „właściwych” korzeni rodzinnych? Ta nierównowaga jest powszechnie akceptowana i wpływa też na wykrzywienie narodowej świadomości. Bezbłędnie wskazuje też na istnienie głębokich różnic cywilizacyjnych, które zainteresowani często usiłują zakleić by móc korzystać z zasłony podwójności czy to narodowości czy też kulturowej tożsamości.
Judaizm nie jest tutaj żadnym wyjątkiem. W przeciwieństwie do polskości która ma wymiar „narodowościowy”, judaizm to rodzaj plemienności nie zaś etniczności ani po europejsku rozumianej narodowości. Uczeni żydowscy z naciskiem podkreślają, że nie jest on – jak chrześcijaństwo – wytworem „religii objawionej” nadającej mu kształt jako części większej całości, lecz „objawionym prawem” mającym z objawieniem mało wspólnego bo całkowicie stworzonym przez ludzi pod kątem ich interesów. Jak zauważa Koneczny – o jednostronnym wpływie judaizmu na cywilizację Europy świadczy to, że potrafiło to podminować europejskie prawodawstwo a także podważyć jego pierwotną wolnościowość by wprowadzić w jej miejsce suchą kazuistykę i pustą grę słów. Widać to wyraźnie w porównaniach z systemem amerykańskim czy brytyjskim. Z racji wpływu żydowskiego sposobu pojmowania zagadnienia, prawo europejskie utraciło dla rzymskiej tradycji prawnej rzecz najważniejszą – wyższość etyki nad prawodawstwem, stając się w konsekwencji mniej sprawnym narzędziem organizacji społeczeństwa.
Inną rolę w tym procesie spełniła tradycja bizantyńska oddając sprawy etyczno-religijne w gestię administracji państwowej i doprowadzając do tego, że sile fizycznej nadano wyższość wobec duchowej. W Polsce też mamy na to nadto przykładów. „Bizantynizm – powiada Koneczny – jest źródłem omnipotencji i bezkarności państwa”. Opóźnił absorbowanie wartości cywilizacji łacińskiej. W Niemczech spowodował, że poczucie świadomości narodowej pojawiło się najpóźniej, przyczyniając się do dwóch wojen wywołanych przez Niemców poszukujących dla siebie spóźnionego miejsca w świecie. Wyeksportowali przy tym własny rodzaj bizantynizmu z Inflant do Rosji, którą dla niemieckości pozyskał car Piotr I przekształcając w regionalną lecz historycznie krótkotrwałą potęgę. Wciąż jednak rozkwitały przejawy cywilizacji turańskiej rodem z Azji której istotą jest „obozowość” ustroju i brak przywiązywania wagi do stabilności wynikającej z doceniania wartości ziemi. W Rosji turańskość zmieszała się z bizantynizmem eksportując tę mieszankę do Pierwszej Rzeczypospolitej w formie sarmatyzmu. Turańskość przychodziła do Polski także z innych stron – od Tatarów, Kozaków a także od ludów dawnej Rusi.
Naszą konkluzją jest, że istnieją dwie formuły tak kluczowego zagadnienia jakim jest prawodawstwo. To albo podległość czynów etyce, albo też dążenie do posiadania nad nią niekontrolowanej władzy. Etyka musi wtedy paść na kolana aby powstało miejsce dla omnipotencji państwa. Taka też jest historyczna i społeczna rola etyki zachodniego typu. Pierwociny zjawiska sięgają daleko wstecz. Nie bez powodu starożytne społeczeństwo żydowskie ograniczyło rozumienie pojęć z zakresu etyki tylko do obszaru dziedziczonej po rodzicach żydowskości. Pomimo jednakowości liczb oraz słów, łacińskie dziesięć przykazań niesie zupełnie inne przesłanie niż religijno-nacjonalistyczne przykazania starozakonne. Rzymianie mają zasługę w tym, że ich nie akceptowali czyniąc etykę czymś uniwersalnym i niezależnym od religii. Było to zgodne z odkryciem, że nie może istnieć cywilizowane prawo, jeśli jego źródłem jest przemoc i przymus nie zaś wolna wola ludzi. Czy tego rodzaju rozwiązanie daje podstawę do pełnej dowolności postępowania? Nie daje! Prawdziwa granica pomiędzy wolnością a przymusem mieści się bowiem w stwierdzeniu, że „nie można być cywilizowanym na dwa sposoby”. Jako swoją, cywilizację można uznać tylko jedną. Oznacza to także żelazną zasadę, że „wolność każdego kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność sąsiada”. Cywilizacyjna mieszanka zawsze prowadzi do fałszu i utrwalenia wzajemnie sprzecznych zasad prowadzących do pojawiania się alibi dla bezprawia. Jest to szczególnie destrukcyjne w przestrzeni odpowiedzialności za czyny. Tyle, że chwiejność tej przestrzeni stała się trwałą bolączką ludzkości prowadząc do kulturowych nieporozumień, społecznych nieszczęść i systemowej bezkarności zła.
Wielkie kultury różnią się przede wszystkim rozumieniem tego czym jest prawda. Cechą cywilizacji żydowskiej jest to, że nie istnieje w niej wola poszukiwania obiektywnej prawdy lecz tylko jednostronnie własnej. Ma ona sens o tyle, o ile pożytek z niej mogą mieć wyznawcy Jehowy lecz nie wszyscy ludzie. W następstwie tego podejścia Żydzi nigdy nie zajmowali się prawdziwą nauką ponieważ wymaga ona podejścia obiektywnego. Mają w tym własne i oryginalne sukcesy ale zawsze oparte na nie swoich źródłach a sami żadnej nauki nigdy nie wyłonili. Muzułmanie z kolei, powołują się na kontrakt z Allachem, ale ich kulturowa przestrzeń odznacza się za to prymitywnością pojęć. Islamskie prawo jest tak samo funkcjonalne jak masowe pokłony kierowane do Allacha. Turańczycy z kolei nie troszczą się o żadną prawdę, bo z ich punktu widzenia prawda nie dająca się dotknąć czy zawłaszczyć to abstrakcja. Tak czy owak, prawdziwa nauka ma warunki dla rozwoju tylko w ramach jednej cywilizacji czyli w przestrzeni rozumowania opartego na kulturze łacińskiej oraz zachodniej tradycji wiedzy. To rozstrzyga o prawdziwym obliczu współczesnego świata, pozwala też lepiej zrozumieć ludzkie dążenia.