Obraz Europy, tej sprzed dwóch tysięcy lat i tej dzisiejszej, zagrożonej Brexitem nasuwa szereg refleksji w kwestii podobieństwa losów wielkich imperiów. Uderza przy tym fakt, że w czasie podpisywania w 1993 roku Traktatu w Maastricht mało kto wątpił w wielką przyszłość Unii Europejskiej a także w to, że powstaje właśnie superpaństwo, na które czeka perspektywa światowego mocarstwa. Fale jej rozszerzenia po 2000 roku i ustawiająca się długa kolejka do członkostwa tylko utwierdzały tę opinię. Dzisiaj stoi przed widmem rozkładu, warto więc zastanowić się nad mechanizmem rozpadania się na mniejsze części innych wielkich imperiów, lecz za to poszerzania i utrwalania się wpływów jednego, coraz bardziej anglojęzycznego i coraz bardziej utożsamianego z pojęciem Zachodu. Niekończąca się dyskusja nad przyszłością Unii przywołuje wspomnienie nawoływań wielkiego rzymskiego mówcy – Cycerona: Quo usque tandem abutere, Catilina, patientia nostra? Quam diu etiam furor iste tuus nos eludet?”: „Jak długo Katylino będziesz nadużywał naszej cierpliwości? Do jakich granic miotać tobą będzie nieokiełzane zuchwalstwo?”. Tak wołał w republikańskim jeszcze senacie, kiedy walczył o jego przetrwanie wobec zagrożeń ze strony imperialnego cezarianizmu. Był przekonany, że istnienie Republiki, to kwestia wieczności i nie uwierzyłby, gdyby mu powiedziano, że dla ludzi żyjących dwa tysiące lat później stanie się tylko odległym wspomnieniem, a najważniejszym śladem jego zgasłej rzymskości będzie zaledwie kilka państw używających języków romańskich – Francja, Włochy, Hiszpania i Portugalia. Podobny los może też kiedyś spotkać Europejską Unię tyle, że wydarzenia biegną dzisiaj znacznie szybciej niż te sprzed tysiącleci, a przyszłość liczy się dekadami, nie stuleciami. W przypadku Europy biegną przy tym inaczej, by nie powiedzieć – nieco na opak.
W Polsce, poparcie dla uczestnictwa w Unii sięga osiemdziesięciu procent, pomimo tego, że niemal cała historia kraju wiązała go ze środkowo-wschodnią częścią kontynentu, a nie z Europą Zachodnią, długo uważaną za teren kulturowo odległy i zupełnie od polskości odmienny. Wystarczy porównać historię mody i ubiorów – zachodnich, czy też rosyjskich, by dostrzec podobieństwa polskiej tradycji ubiorów raczej do tych ostatnich, nie zaś do surdutów i fraków zachodnich elegantów. Niektórym nasuwa się nawet przypuszczenie, że przyszła Unia Europejska może sprowadzić się kiedyś tylko do części tego, co w czasach Piłsudskiego nazywano Międzymorzem, czyli do Europy położonej pomiędzy Bałtykiem a Morzem Czarnym. Na tego rodzaju wizję przyszłości moi proeuropejscy znajomi reagują nerwowo i każą „wypluwać te słowa”. Czy to jednak wystarczy, by powstrzymać historię od kierowania się jej własną, autorską logiką, nie zaś oczekiwaniami jej uczestników?
W internetowych zasobach można zaleźć wiele odniesień do przyszłych losów europejskiej Unii. Jedne są katastroficzne, inne wzjonerskie. Natrafić też można na futurystyczną mapkę, sporządzoną nieco pół żartem-pół serio, która przykuwa uwagę ze względu na zaskakującą myśl, że oto najbardziej zainteresowane jej dalszym istnieniem wcale w przyszłości nie mają już być kraje założycielskie – Francja, Beneluks, Niemcy i Włochy, lecz państwa Europy Wschodniej odległe od europejskiego rdzenia. Można nawet wyobrazić sobie sytuację, w której to kraje zachodniej i północnej części kontynentu będą z Unii występować (zrobiła to Wielka Brytania, we Francji zapowiada to Marie Le Pen) powołując jakieś nowe formy regionalnych powiązań, a obrońcami dodtąd aprobowanej wspólnotowej idei pozostaną tylko te ze wschodnich jej rubieży. Dziać się tak może z tej przyczyny, że to właśnie mieszkańcy tych ostatnich przywiązują wedle badań opinii największą wagę do swoich, świeżych w gruncie rzeczy powiązań z Zachodem, a wcale nie te pierwsze.
Interesujące refleksja nasuwa pokazany w dalszej części tych uwag domniemany wyobraźnią kształt Europy za niespełne dziesięć lat, który bierze pod uwagę uwidoczniające się dzisiaj trendy, kóre składają się najwyraźniej z kilku i to wzajemnie sprzecznych czynników. Pierwszy, to znaczna odmienność tradycji kulturowych uwidaczniających się także w postaci powszechnie akceptowanych strojów. Dziś nikt nie ma wątpliwości, że ubiorem eleganckim, w którym warto się pokazywać jest ten utrzymany w zachodniej konwencji – garnitur, a w uroczystych chwilach – surdut, czy nawet frak. W Polsce wszakże, tradycyjny strój szlachecki – kontusz, żupan, spodnie i wysokie buty – wciąż uznawane są za swojskie i wcale nie traktuje się tej tradycji za dowód jej ulegania wpływom wschodnim. Polacy przy tym w swej ambicji uważają siebie za rasowych ludzi Zachodu, a nie Wschodu.
Druga uwaga nasuwa się z obserwacji kształtu Europy zarysowanego na początku. To niewątpliwy fakt, że nasz kontynent odróżnia się od innych pewną uderzającą cechą, tym mianowicie, że tendencje do wzajemnego różnienia się, a nawet objawiania się wyraźnych sił odśrodkowych są w zadziwiajacy sposób gładko równoważone siłami działającymi w przeciwną stronę – dośrodkowych i eksponujących podobieństwa, nie różnice. Jak zauważyliśmy, w czasach I Rzeczypospolitej, Polacy w oczach Szwedów mieli pod względem ubioru wygląd zbliżony do Turków, nikt jednak nie odmawiał im europejskości, tyle, że w oczach Moskali, jedni i drudzy byli uważani za Europejczyków, a nigdy azjatyckich pobratymców. Wbrew więc pierwszemu wrażeniu, jeśli istotnie przyszły kształt Europy będzie taki, jak mapka jej domniemanego wyglądu w 2022 roku może być tylko dowodem kolejnego integracyjnego cudu, a wcale nie tendencji do trwałej utraty europejskich cech. Uderza bowiem to, że obraz europejskości ma dzisiaj podwójne rozmiary w stosunku do czasów rzymskich. Przez tysiąc ostatnich lat włączyła się w jej skład cała nigdy-nierzymska Skandynawia oraz równie nierzymska kiedyś i zupełnie pograniczna „ziemia niczyja” rozłożona pomiędzy Łabą a Donem. Z perspektywy tysiąclecia, inaczej niż z punktu widzenia teraźniejszości, Europa powiększyła się dotąd ponad dwukrotnie. Jak więc można dzisiaj mówić o dezintegracji, skoro – jeśli ktokoklwiek jej ulega – to jest nim post-azjatycka Rosja, nie Europa. Konsekwentnie, jako Europie obce, pozostają poza nią już tylko zupełne obrzeża – tereny będące dziś pod kontrolą rosyjską oraz turecką – jednoznacznie muzułmańskie, czy też tchnące pełną azjatyckością. W ramach tej wizji, Europa uległaby zmniejszeniu tylko w rejonie śródziemnomorskim: południowe krańce Hiszpanii miałyby stać się ponownie Grenadą w jej średniowiecznym kształcie, cała połowa Włoch (kiedyś raczej przedłużenie Afryki niż Europy) powróciłaby na dawne miejsce sprzed zjednoczenia (1861-1870), podobnie jak Grecja z Albanią naznaczone piećsetletnim panowaniem azjatyckiej kulturowo Turcji. Zadziwia tylko, że równie greckojęzyczny Cypr jest na mapie ubarwiony tak, jak pozostałości Unii Europejskiej i miałby nie podzielić losów samej Grecji. Czy to dlatego, że tak silny wpływ miało tam stuletnie panowanie Anglików i tak przemożna okazała się tradycja lewostronnego ruchu kołowego?
Domniemany kształt Europy w 2022 roku
Jeśli spojrzeć na zagadnienie z punktu widzenia fenomenu Zachodu, to Anglia ukazuje się w świetle szczególnym, jako ważniejszym jego począteki niż nawet sam starożytny Rzym, pozostawiając w procesie jego formowania wszystkie inne kraje europejskie daleko w tyle. Dlaczego więc jej mieszkańcy, którzy mają prawo poczuwać się do autorstwa tego kulturowego fenomenu mają skromnie pochylić czoła i uznać nieprawdę, że oto inni mieszkańcy Europy mają większe zasługi w procesie jego powstawania? Zdaniem Anglików, Amerykanów, Kanadyjczyków, czy Australiczyków wcale tak nie jest. To oni uważają się za prawdziwych twórców Zachodu. Jeśli więc samą Europę budowały europejskie narody, to Zachód tworzyli Anglicy i to całkiem samodzielnie. Z ich punktu widzenia, Bruksela nie ma żadnego prawa uważać, że to ona jest uniwersalną stolicą Zachodu, skoro Unia Europejska obejmuje tylko jego mniejszą, a nie większą część i do tego nie tę, która włożyła najwięcej czasu i wysiłku w jego formowanie?
Inne przykłady są też dowodem na to, że anglojęzyczny Zachód jest dzisiaj – inaczej niż to było w starożytności i średniowieczu – pod względem terytorium pięciokrotnie większy niż sama Unia Europejska. Jeśli więc Anglia jest z nim powiązana jej założycielską rolą, to w żadnym wypadku nie może czuć się tylko częścią Unii Europejskiej i odwrócić plecami od swojej dawnej i ogromnej brytyjskiej wspólnoty narodów. Więcej, jej cechy kulturowe sytuują ją bliżej Australijczyków czy Kanadyjczyków, aniżeli Polaków i Chorwatów. Czy w tej sytuacji angielskie wahania tożsamościowe nie mogą być uznane za całkiem uzasadnione?
Cywilizacja zachodnia we współczesnym świecie i kulturowe usytuowanie Anglii.
W tej „znowelizowanej” Unii Europejskiej miałyby się jednak znaleźć też i zupełnie nowe kraje: Ukraina i Białoruś. Przyznajmy, że to tereny bardzo odległe od brytyjskich tradycji założycielskich. To jednak ciekawa prognoza w obliczu powszechnego uznawania rosyjskiego prawosławia za zupełnie „niekompatybilne” z europejskimi wartościami, szczególnie w obliczu tego, że tego rodzaju obraz zawiera też myśl o możliwym w przyszłości podziale Wielkiej Brytanii na Zjednoczone Królestwo (Anglia, Walia i Północna Irlandia) oraz Republikę Szkocką. To jednak, co najbardzie uderza w domniemanej w mapie Europy przyszłości, to jej jednostronne przekonanie o tym, że wciąż to ona jest najważniejsza i uprawniona do odczuwania europocentryzmu. Tymczasem, to odczucie jest bezzasadne w obliczu faktów. Europa romańska ma poczucie bycia twórcą łacińskiej odmiany europejskości, a słowiańska – pozyskania tej własnie wersji europejskiej tożsamości via Rzym i chrześcijaństwo. Jednak, jak zauważyliśmy, pojawienie się Zachodu, szczególnego dziecka Europy, było związane nie tyle z europejskością jako taką, lecz ze szczególną formułą eksploracji świata przez niewielkie terytorium rozłożone na Wyspach. W tej relacji, cały świat zachodni jest tworem znacznie od niego większym i globalnym, a nie tylko lokalnie kontynentalnym. Warto pamiętać, że odkrycia geograficzne i kolonializm, to w kolejności historycznej przygoda Hiszpanii Kolumba, Portugalii Vasco da Gamy, ale także holenderskich, francuskich (z wyjątkiem silnie zamerykanizowanego Quebec’u) i angielskich wypraw odkrywczych. Interesujące, że dzisiaj, pojęcie Zachodu obejmuje jednak wyłącznie dawne angielskie terytoria zamorskie, ale dawnych posiadłości hiszpańskich, portugalskich, czy francuskiej kiedyś Afryki już w nich nie ma. Z jakiej przyczyny częścią Zachodu i Europy jest sama tylko Hiszpania i Portugalia, lecz ich ogromne byłe amerykańskie i azjatyckie kolonie już nimi nie są? Kultura zachodnia, według Philippe`a Nemo (Co to jest Zachód? Warszawa 2007), a której większość Europy jest składnikiem, to bowiem nie rezultat oddziaływania jakiegoś rodzaju anonimowych konieczności dziejowych, czy też skutek przypadkowych podbojów, lecz złożony wytwór duchowy, o którego wykrystalizowaniu zadecydowało kilka kluczowych i znacznie wcześniejszych wydarzeń: wynalezienie przez starożytnych Greków polis opartego na wolnej woli obywateli „miasta-państwa”, pojawienia się trwałego szacunku dla nauki, stworzenie przez Rzymian prawa chroniącego jednostkę i samodzielną myśl twórczą, szczególna formuła religijności oparta na zawartych w Biblii Starego i Nowego Testamentu idei moralnych i eschatologicznych, lecz konsekwentnie pozbawiana roli jedynej ideologii, prowadząc do pojawienia się liberalnych demokracji i trwałego zepchnięcia religijności w sferę prywatności. Tych kilka „skoków” w rozwoju Zachodu zadecydowało na podobieństwo mutacji biologicznej o odmienności jego cywilizacji od całej reszty, dając mu światowy sukces. Jest jednak niepodważalnym faktem, że ich trwałe przekształcenie się w Zachód, nasz kontynent uważający się zasadnie za jego część, zawdzięcza przede wszystkim Anglii i sposobowi penetracji przez nią odkrywanego świata. Z tej perspektywy, jak żart historii może być postrzegana swoista inwazja Polaków, Europejczyków bardzo świeżej daty, na Wyspy Brytyjskie, inwazja tak szeroka, że w krótkim czasie stali się jedną z największych mniejszości narodowych. Co więcej, anglicyzują się tam szybko jak żadna inna mniejszość, tak szybko, że tylko niewielki odsetek pragnie w końcu powrócić do kraju. Jak to możliwe, że naród tak bardzo wschodni w swej europejskiej tradycji, z taką prędkością i skutecznością adaptuje się do wzorcowej zachodniości Anglików, a ci ostatni wchłaniają go ze względną łatwością? Może więc mechanizm „uzachodnienia” świata skrywa sie wcale nie w geografii, lecz w strukturze umysłowej społeczeństw? Paradoksalne jest tylko to, że ujawnia się z nagłą siłą dopiero wtedy, gdy opuszcza się rodzinny kraj, pozostawiając w nim na zawsze przeszłość i dotychczasową małostkowość? Joseph Conrad również opuszczał rodzinny Berdyczów jako nikomu nieznany „pełny Polak” – Józef Teodor Konrad Korzeniowski, by w zaledwie w dwadzieścia lat później rozpocząć zupełnie nowe życie, już jako symbol wielkości angielskiej literatury. Może ta zagadka ma też coś wspólnego z brytyjską wersją europejskości i siłą jej przyciągania? Z zasłużonej wdzięczności za rolę w powstawaniu Zachodu postarajmy się więc być dla nich trochę bardziej wyrozumiali…