Szybko zmieniający się obraz dzisiejszego świata napawa jednych obawą o przyszłość, innych zachwyca głębokością przemian. Istotnie, wydarzenia pędzą z niebywałą prędkością i trudno się zorientować jaki przybierają kierunek. Nie wszyscy są przy tym w stanie dokonać ich projekcji w przyszłość i określić, czy będzie to „nowy, wspaniały świat”, czy też równie wspaniałe gruzowisko. Najbardziej uzależniona od wizji własnej roli w świecie wydaje się być Rosja. Czy słusznie? Jak zauważył kiedyś Henry Kissinger: „w toku licznych kryzysów, racjonalne rozwiązanie wydawało się często w zasięgu Rosji dużo łatwiejsze, niż ostatecznie się okazywało”.
Najnowsze wydarzenia są dla wielu obserwatorów symptomem nadchodzącego trzęsienia ziemi. Politycy, widać to wyraźnie, zaczynają żyć w strachu. Wszystko bowiem wskazuje na to, że w wielu krajach narasta wola wymiany dotychczasowych elit. Ba! Ale na co je wymienić, skoro wiadomo, że każda nowa jest mniej doświadczona, ogładzona i skłonna przy tym do popełniania coraz to nowych głupstw? To jednak słaby argument, ponieważ wszystkie wielkie zmiany sprowadzają się do wymiany elit – tych doświadczonych i sprawnych, ale starych i bez pomysłu, na nowe, chociaż niesprawne i niedoświadczone. Jest to pewien koszt przemian, ale koszt nieunikniony. Pamiętam tego rodzaju przemiany z 1989 roku i lat późniejszych oraz nowe elity jako zupełnie niedoświadczoną klientelę mądrzejszych od nich i bardziej po świecie obytych polityków zachodnich gotową każdemu z nich pić prawdę z samych ust. Dzisiaj, widzę ich nie tylko mniej pewnych siebie, ale również pewnych tego, że nikt ich nie może zmienić, bo to oni rzekomo wszystko umieją, a nowi nie umieją nic. Sądzą więc, jak często o tym mówiący Janusz Lewandowski, że nic im nie grozi, bo to tylko oni są w stanie skierować przyszłość na najlepszą drogę, czyli drogę dotychczasową. Po roku od polskich wyborów miny jednak rzedną i towarzystwo przestaje powoli być elitą, schodząc na znacznie skromniejszy poziom dość nieskutecznej opozycji. Tymczasem, dawna opozycja obrasta w piórka i przekształca się w elitę nową. To żaden cud ani uraza, po prostu mechanizm znany jak świat światem.
Usterka elitarności dotyczy w pierwszym rzędzie zachodnich demokracji, które ze swej natury – z jednej strony markują, że wsłuchują się uważnie w głos ludu – z drugiej jednak mają go za płytki „populizm”. Miesza się w tym określeniu pogarda z egzystencjalnym strachem. Nie ma w tym zresztą żadnej logiki, ponieważ samo słowo niesie ze sobą negatywne dla wyższych warstw społecznych konotacje nie z tej przyczyny, że pochodzi od łacińskiego populus, czyli lud. A ten, jak wiadomo, jest głupi, chciwy i okrutny, więc jest się czego bać, gdyby doszedł do władzy. Rzecz jednak w tym, że słowo populus, to łaciński odpowiednik greckiego demos, który połączony z kratos – władza, daje razem demokrację opiewaną przez te same elity jako najlepszy pod słońcem ustrój, pod warunkiem wszakże, że rządzą te właśnie elity, a nie żaden demos. Od dawna staram się zrozumieć w jaki sposób powszechnie szanowane pojęcie demokracji, czyli nadrzędności ludu wobec elit i stawiane światu jako wzorzec ustrojowy, poprzez samą tylko zmianę z greki na łacinę, staje się nagle obrzydliwym populizmem, w którym ten sam lud jest pozbawiony roli wzorcowej i przekształcony w przysłowiowego „czarnego luda”. W polityce, jak widać, wszystko jest częścią jakiegoś rodzaju mitologii, a że ktoś w jej przestrzeni odgrywa jakiegoś rodzaju rolę zależy w dużym stopniu od tego, jaki obraz pragnie sam pokazać szerokiej publiczności. Jestem przy tym daleki od podejrzewania w tym udziału jakiegoś rodzaju czarnych sił. Przeciwnie, uważam, że ten mechanizm jest w gruncie rzeczy samoistny i zamiast się stroszyć i przewracać oczami, pożyteczniej byłoby starać się go zrozumieć.
Zaskakujące, ale najlepszym przykładem wspomnianego mechanizmu przenoszenia oczekiwań elit władzy do świadomości ludu jest Rosja. Rosyjski patriota jest tworem szczególnym, ponieważ jego marzeniem nie jest osiągnięcie dobrobytu czy wolności i swobody dla niego samego, lecz tylko poczucia, że jest częścią większej całości, potężnego państwa, z którym świat się liczy, więc inni go się będą bali. Pośrednio będą się więc bali i samego patrioty i to go w pełni zadowala. Rosjanie są za to poczucie zawsze gotowi zapłacić najwyższą cenę. Problem w tym, że jeśli, tak jak dzisiaj, ich państwo nie jest już niegdysiejszą groźną potęgą, to pracować muszą bardziej nad czynieniem wrażenia potęgi, nad jej markowaniem, niż nad samą potęgą jako realnym faktem. W podtekście kryje się myśl, że nie jest ważne bowiem, czy ludzie tej potęgi się boją, czy też tylko „czarnego luda”. Najważniejsze, że się boją.
Dzisiejsza Rosja ma dwie twarze. Jedna, skierowana do wewnątrz, mająca dawać mieszkańcom wrażenie trwałości, stabilizacji i urody. Druga, to oblicze dla obserwatorów zewnętrznych, mających w niej dostrzegać przede wszystkim siłę, polityczną nieprzekupność i gotowość do czynów przynoszących jej wielkość. Rosja ułomności nie ma, jeśli ma, to wynikać mają tylko z jej niedźwiedziego wdzięku. To jednak wciąż niedźwiedź, nie zaś zwykły misio, który tylko postrzega świat po swojemu, a Rosja każe się postrzegać jedynie wedle własnego wyobrażenia o sobie samej.
Natalia Jaresko, Kanadyjka pochodząca z ukraińskich rodziców, przez dwa lata minister rządu w Kijowie, przestrzega, że „Rosja pragnie postawić Zachód do pionu” pod swoje dyktando, a ostatnie karesy Putina do Donalda Trumpa, to tylko dymna zasłona. Radość, która wybuchła w Moskwie po jego wyborze na prezydenta miałaby świadczyć o tym, że posunęła się ona o krok dalej w swojej pracy nad zniszczeniem liberalnej demokracji i partnerstwa krajów NATO. Jeśli to jej się uda będzie nie tylko triumfować, ale stanie się najsprawniejszym mocarstwem świata. Prawdę mówiąc, trudno w to uwierzyć. Nie ze względu na odmienność poglądu na rosyjskie marzenia, lecz na ocenę ich rzeczywistych możliwości realizacji.
Jeżeli Rosja jest istotnie światowym fenomenem, to głównie z tej przyczyny, że jej istnienie w znanej nam postaci jest właściwie pozbawione logicznego uzasadnienia. Wszystkie kraje świata mają własny wymiar narodowy, który sprowadza się do świadomego gruntowania swojej tożsamości, po to, by odróżniać się od innych. Pielęgnują w tym celu swoje cechy kulturowe, dbają o literaturę i sztukę, lecz przede wszystkim traktują tę tożsamość jako swój walor i siłę. Ich nacjonalizm, jeśli istnieje, opiera się na poczuciu odmienności od innych. Rosja zawsze była odmienna od wszystkich inych społeczności świata, lecz zupełnie czymś innym, miała bowiem bardzo szczególne pochodzenie. Inaczej niż w przypadku wielkich cywilizacji starożytnych, których źródłem było wyspecjalizowane rolnictwo, Rosja, do żywnościowej samowystarczalności doszła dopiero pod koniec XIX wieku w czasie tak zwanych reform Stołypina i to na krótko, bo tylko do wybuchu październikowej rewolucji. Szły one w kierunku uwłaszczenia rolników, spętanych dotąd ograniczeniami wspólnotowego posiadania ziemi i jej zagospodarowania. Historycy zwracają uwagę na to, że reformy natrafiły na zmasowany opór i poddała się im znaczna mniejszość chłopów, a głębsza zmiana struktury własności ziemi została praktycznie zablokowana i nie zrealizowana do dzisiaj. Inaczej mówiąc, Rosja jest jedynym krajem świata, w którym stosunki własnościowe wciąż mają średniowieczny charakter i zupełnie nie odpowiadają wymogom współczesności. W jaki więc sposób mogłaby kiedykolwiek w przyszłości stać się potęgą narzucającą swoje wzorce innym. Zresztą, jakie wzorce?
W świadomości mieszkańców rosyjskiego imeprium zawsze najważniejsza była siła, a nie kulturowe przyciąganie. To nigdy nie miało znaczenia. Od czasów ukształtowania się jej mocarstwowego wizerunku, czyli od czasów panowania Piotra Wielkiego, państwa europejskie próbują do tej sprawy się odnieść, ale czynią to bezskutecznie. Niezależnie od przyjętej w stosunku do niej polityki, Rosja z reguły odpowiada agresją. Podsumowuje ten fenomen uwaga Henry Kissingera, amerykańskiego sekretarza stanu z czasów prezydentury Nixona i Forda. „Rosja bowiem – zauważył – zawsze wolała ryzykować porażkę niż zawrzeć kompromis”. Tego rodzaju postępowanie jest nie tylko oderwane od odwiecznych zasad politycznej logiki nakazującej kompromis jeśli tylko przynosi on korzyści, ale samą istotą międzynarodowej polityki jest właśnie poszukiwanie „złotego środka” i ciągła praca nad rozlicznymi kompromisami. Wyjątek w postaci Rosji świadczy o swego rodzaju połączeniu jej zacofania z jednoczesnym poczuciem misyjności w polityce zagranicznej, wspieranej przekonaniem, że cofnięcie się w czymkolwiek i w stosunku do kogokolwiek, to albo dowód słabości, albo też zdrada w stosunku do misji. Oznacza to, że Rosja jest wykwitem szczególnych warunków geograficznych jedynego regionu świata, w którym zimny sosnowy las musiał współistnieć z suchym stepem. Jest również jedynym krajem, w którym problem niemożności dostosowania dwóch odmiennych stylów życia stał się istotą tożsamości wielkiego obszaru. Tyle, że świat od stuleci głowi się nad tym, jaka jest tej rosyjskiej misji istota i na czym miałaby polegać. Nie jest pewne nawet to, że potrafią ją zdefinować same rosyjskie władze i wiele wskazuje na to, że w kulturze tego kraju leży przekonanie, że po prostu wszystko, co Rosja podejmuje, jest ze swej natury misją. Marzeniem ostatniego rosyjskiego cara, Mikołaja II, było na przykład „skąpanie rosyjskich koni w Oceanie Indyjskim”. Tyle, że uzasadnienia dla tego pragnienia nie było innego, jak tylko udowodnienie własnej potęgi. Inaczej mówiąc, szło o zastąpienie Anglii w roli największego imperium kolonialnego ówczesnego świata przez pozbawienie jej „perły w koronie” w postaci Indii. Z tej przyczyny pojawiły się również plany przyłączenia do Rosji Tybetu i przekształcenie buddyjskiego dalajlamy w rodzaj prawosławnego patrarchy. Tyle, że nieodgadniony pozostał sam zamiar „ucywilizowania” mieszkańców Indii, którzy są przecież przedstawicielammi kultury starszej od Rosji o trzy tysiące lat? Okazało się, że misja nie tylko jest chybiona, ale kraj zupełnie do tej roli nieprzygotowany. Konsekwencją była klęska w 1905 roku w wojnie z Japonią i wejście kraju w okres wstrząsów, które zakończyły się październikową rewolucją. Później jednak, za czasów ZSRR, historia zaczęła się powtarzać, tyle, że misja przybrała nowy, komunistyczny kształt w miejsce nacjonalistycznego. Jakie misyjne cele można odnaleźć w polityce zagranicznej Rosji współczesnej?
Ludzie urodzeni w kręgu rosyjskiego przekonania o jej imperialnej wielkości nie mogą się z tego przekonania wyzwolić. Wspomniana Natalia Jaresco przestrzega przed atakami informacyjnymi i zmasowaną propagandą oraz cyberatakami, które wedle niej są testowane w wojnie z Ukrainą. Teraz, uważa Jaresco, te techniki są próbowane wobec Stanów Zjednoczonych (idzie o wybory, w których zwyciężył Trump), pojawiają się też tego oznaki we Francji i Niemczech i wszędzie, gdzie zbliżają się parlamentarne wybory. Inaczej mówiąc, Rosjanie mają zamiar wygrać te wszystkie elekcje za pośrednictwem manipulacji komputerowych. Według jej opinii, celem Rosji jest wsparcie nacjonalistycznych polityków, którzy zerwą zachodnie powiązania w rodzaju NATO i Unii Europejskiej. Czy zastosowanie tego typu manipulacji może być na dłuższa metę skuteczne? Inaczej mówiąc, w jakich okolicznościach rozwinięte państwa Zachodu mogą zakochać się bez pamięci w kulturowo niedorozwiniętej Rosji? Jaresco prorokuje, że jest to możliwe. „Nie spodziewałam się –wyznaje – że jest to możliwe w przypadku Stanów Zjednoczonych. Okazuje się, że idzie o więcej – o zniszczenie całego Transatlantyckiego Partnerstwa i całego liberalnego porządku jaki pojawił się po II wojnie światowej, opartego na demokracji, prawach człowieka, integralności terytorialnej i suwerenności narodowej”. Uff! To, co nas czeka? Wszędzie będzie tylko Rosja i Chiny, a może jeszcze Afganistan lub północna Korea? Autorka tych słów dodaje jednak do tej wizji nieco optymizmu proponując, by dla realizacji celu w postaci pokoju światowego Rosja wycofała się ze wschodniej Ukrainy i oddała Kijowowi Krym. To bardzo naiwne przekonanie, chociaż wypływające zapewne z patriotycznych pobudek. Swoistą ilustracją, co stanie się z Europą, jeśli dopuści się Rosję do jej wymarzonego dzieła jest zamieszczona niżej mapa przyszłej Europy.
Każdy, kto żyje we współczesnym świecie ma prawo do kreślenia jego wizji. „Człowiek rosyjski” czyni to w szczególny sposób, kreśląc mapę, która wskazywałaby na jej kształtowanie wedle rozmiarów rosyjskiej potęgi, która nawiasem mówiąc w rzeczywistości nie istnieje. Rosja pod względem możliwości gospodarczych jest daleko poza światową czołówką, a jednak według jej wizji przyszłości ma zapanować nad całym kontynentem Eurazji. To pokazuje jak głębokie jest niezrozumienie ze strony wykazującej pewne prorosyjskie motywacje nowej amerykańskiej administracji oraz widocznej gołym okiem sprzeczności celów pomiędzy obydwoma krajami. Trump przyniósł wraz ze swą prezydenturą myśl o urealnieniu pozycji Europy Zachodniej wobec Ameryki, żądając od jej krajów adekwatnego pokrywania kosztów ich ochrony przed ewentualnością agresji ze strony Rosji. Ta rosyjska agresywność przewija się przez większość dywagacji Moskwy co do przyszłej pozycji kraju w świecie. Pewne jest, że pragnie być traktowana przez USA jak równoprawna potęga. Co to jednak może znaczyć w ustach Moskwy ilustruje wymarzona przez nią mapa Europy.
Podstawą przyszłej pozycji Rosji w Europie miałoby być powstanie „klubu przyjaciół Moskwy”, który składałby się z czterech największych gospodarek dzisiejszej Unii Europejskiej – Niemiec, Francji, Włoch i Hiszpanii oraz ich pomniejszych sympatyków w postaci państw południowej Europy rozciągających się wąskim pasem od Słowacji i Węgier przez Serbię i Bułgarię po Grecję. W tej relacji, główna rola gruntowania monopolistycznej pozycji Rosji w Europie miałaby przypaść Niemcom, które z Moskwą łączyłyby specjalne więzy przyjaźni i wspólnoty interesów. Niemal cała reszta, to „kraje partnerskie” nastawione również na przyjazną współpracę. Rosyjskich przeciwników pozostaje więc niewielu. To prócz Wielkiej Brytanii jeszcze Polska, Szwecja, kraje bałtyckie i Rumunia, czyli kraje rosyjsko-europejskiego pogranicza. Udział Wielkiej Brytanii świadczy w konsekwencji o tym, że również do krajów Rosji nieprzyjaznych zaliczają się Stany Zjednoczone. Pytanie więc sprowadza się do tego, jakiej to oferty może oczekiwać Putin od Trumpa, by uznać, że zawiązał się węzeł przyjaźni między Rosją i Stanami Zjednoczonymi? Znamienne, że w pokazanym geopolitycznym układzie nigdzie nie są uwidocznione Chiny, a przecież amerykańskie prezydent jasno wyraził myśl, że to one są teraz głównym przeciwnikiem Ameryki. Więc to jak? Amerykanie mają przyjaźnić się z Rosjanami by wzmocnić swoją pozycję wobec Chin, podczas gdy ci ostatni będą nadal się przyjaźnić własnie z nimi, ponieważ na Dalekim Wschodzie są wobec potęgi Chin zupełnie bezradni. Bezradność nie jest wyrazem potęgi, lecz słabości. Jaka ma zatem wyniknąć korzyść dla Ameryki, że oto Rosjanie obejmą swoim wpływem dzisiejszą Unię Europejską, a sami Amerykanie ten wpływ stracą? To pozbawione sensu, chyba, że idzie za tym inna myśl, że oto Rosja stanie się niebawem jedynym prawdziwie globalnym państwem świata i głównym rozgrywającym na jego arenie. Tyle, że to wizja nierealna, a sytuacja z czasów militarnej potęgi Związku Sowieckiego się już nie powtórzy.
Obraz przyszłości Europy jaki pokazuje rosyjskie marzenie o potędze jest tak groźny, że ociera się o śmieszność. W jej ramach praktycznie nie ma wolnego świata, który zostaje zastąpiony przez państwa wasalne powiązane z Rosją lub takie, które nie mają woli oporu wobec jej dominacji. Globalnym celem Rosji jest, jak wskazuje mapa, przekształcenie tego, co przez dwa tysiące lat było uważane za istotę europejskości – w rosyjskość, niezależnie od tego, co miałaby ona oznaczać.
Według oceny Centre for Economic and Business Research, brytyjskiego ośrodka sporządzającego światowy ranking gospodarek, pierwsze trzy miejsca na tej liście zajmują Stany Zjednoczone, Chiny i Japonia, a miejsca czwarte, piąte i szóste – Niemcy, Wielka Brytania i Francja; Włochy są na miejscu ósmym. Natomiast Rosja, której gospodarka jeszcze w 2013 roku była na tym właśnie miejscu, w 2016 roku spada na miejsce dziesiąte, głównie z powodu dewaluacji rubla i obniżenia się przychodów z eksportu ropy naftowej. Prognozy na przyszłość zakładają w tym kraju recesję i dalszy spadek rosyjskiego PKB o około 4,5 procent w ujęciu rok do roku. Tak więc sojusz pierwszej gospodarki świata z jedenastą, jaką będzie niebawem Rosja, nie ma prawa spowodować globalnego trzęsienia ziemi i prawdę mówiąc wydaje się być wytworem wyobraźni, zaś rosyjskie panowanie w Europie, to już czysta fantazja. Lecz cóż, Rosja zawsze żyła fantazjami i pamięcią po minionej potędze. Putinowi wciąż śni się wielkość w stylu Związku Radzieckiego i nie zdaje sobie sprawy z tego, że to już historia całkiem przebrzmiała i to w nieodwracalny sposób. Dowodem jest choćby to, że mogę tu pisać to, co piszę, a było to przecież niemożliwe przez całe pół wieku przed jego upadkiem. Dzisiaj jest możliwe i nic za to nie grozi. Gdzie więc podziała się potęga Rosji?
Rosjanie mają zapewne w pamięci dawny kanon amerykańskiej polityki zagranicznej sformułowany kiedyś przez ówczesnego senatora H. Trumana i późniejszego prezydenta, wypowiedziane w senacie w roku 1943: „Jeśli będą wygrywać Niemcy to pomagajmy Rosji a jeśli będzie wygrywać Rosja to pomagajmy Niemcom – w ten sposób niech wybijają się wzajemnie ile tylko się da”. Nikt rozumny nie twierdził wtedy, że trzeba pomagać obu. Jednak dzisiaj tego rodzaju równowaga zniknęła i nie pomoże jej odtworzeniu nawet wymarzony przez Moskwę sojusz z Niemcami. By to się stało, musiałoby nastąpić światowe polityczne trzęsienie ziemi. Nie ma jednak dla niego warunków. To własnie Rosja żyje przeszłością, ponieważ przestała umieć żyć inaczej. Nie zdaje sobie sprawy z tego, że tym sposobem, to ona sama stała się elementem nieprzystającym do reszty świata. A skoro tak, to czeka ją raczej ponura niż wielka przyszłość.
Nie jest tajemnicą, że strategią Rosji jest próba rozbicia NATO i izolowania Europy Wschodniej. Kluczem do tego będą Niemcy, do których mogą przyłączyć się Francuzi, tyle, że z zupełnie innych przyczyn. Rosja pokonała Napoleona i Hitlera swoją przestrzenią. Zjednoczenie Rosji i Europy teoretycznie mogłoby stworzyć siłę, której liczba ludności, wielkość terytorium, poziom technologicznego rozwoju i zdolności produkcyjne, najprawdopodobniej przerosłyby Amerykę. Tyle, że to czysta teoria, a rzecz sprowadza się dziś raczej do tego, czy Rosja przetrzyma własną przyszłość. Ma teraz do czynienia z wieloma czynnikami, które doprowadziły do krachu ZSRR: brak efektywnego systemu transportu, sceptyczny stosunek do stolicy w wielu regionach od Kaukazu po Daleki Wschód, gospodarka funkcjonująca tylko w określonych warunkach, czyli przy wysokich cenach nośników energii. Jak zauważył przy tym George Friedman, na zewnętrzne znamiona potęgi trzeba spoglądać z ostrożnością, bowiem rozkwitająca potęga jaką jest Ameryka z reguły reaguje przesadnie, dojrzała zachowuje równowagę, ale potęga chyląca się ku upadkowi traci swoją zdolność do odzyskiwania równowagi. To właśnie przypadek Rosji. Dla świata byłoby dobrze, gdyby tak już pozostało…