Pytanie o to, na ile panujemy nad swoim życiem, na ile jesteśmy związani jakimiś niezależnymi od nas siłami nurtuje każdego. Okazuje się, że zarówno treść pytań jak i odpowiedź na kwestię tak fundamentalną nie zależy od nas samych, lecz od otoczenia w którym żyjemy. To ono formuje nas, nasze poglądy i nasz pogląd na świat. Wiem, że poruszany problem jest trudny i nie raz spotykam się z zarzutem jego nadmiernej abstrakcyjności nie mającej rzekomo związku z codziennym życiem. Wychyla się bowiem poza granice zwyczajnej wymiany myśli, która dla nas samych zdaje się być czymś prostym, prowadzącym do chęci zrozumienia treści własnego życia poprzez czerpanie z doświadczeń otoczenia. Rzecz w tym, że inni cierpią na ten sam problem niejasności przyczyn własnego istnienia. To dlatego umieramy nie pogodzeni z rzeczywistością i zdajemy naszą nadzieję nieśmiertelności na „czynnik boski”? Czy naprawdę nie jesteśmy w stanie dotrzeć do istoty naszego życia i jego miejsca inaczej niż jak tylko przez poszukiwanie Boga? Przecież istniejemy obiektywnie i realnie nie zaś religijnie ani abstrakcyjnie. Czy istnieje zatem ścieżka poznania tej tajemniczej przestrzeni?
To, że sprawa jest trudna, to mało. Przed analizą istoty ludzkich losów stoją także inne bariery o kulturowym charakterze. Z dzisiejszej perspektywy pojmowania problemu trudno jest nawet powiedzieć dlaczego pierwsze szeroko propagowane badania nad istotą cywilizacyjnej treści istnienia człowieka stały się bardziej znane publiczności dopiero w końcu ubiegłego stulecia (Fukuyama, Huntington), skoro dwadzieścia lat wcześniej analizował je dogłębnie Fernand Braudel we Francji, a pół wieku przed nim Feliks Koneczny w Polsce? Te ostatnie omal nie uległy zniszczeniu, chociaż dzisiaj wydają się najbardziej wnikliwe i wartościowe. Dostępność co do ich poznania wciąż jest niełatwa a w przestrzeni powszechnej edukacji nie ma jej prawie wcale. Przecież, na fundamentalne pytania człowiek powinien starać się odpowiedzieć jak najszybciej, gdy tylko się pojawią. Tymczasem, w rzeczywistości „powszechna uczoność” od nich ucieka uchylając się przed poszukiwaniem odpowiedzi. Ciekawe zagadnienie warte osobnej debaty.
Z końcem ubiegłego stulecia wybuchła dyskusja wokół tego, do czego powinien sprowadzać się dyskurs o istocie globalnej hierarchii politycznej skoro właśnie rozpadł się świat podzielony na dwie łatwe do opisania i wyraźne części – kapitalistyczną i komunistyczną. Nowym rodzajem „naukowej wiary” stał się paradygmat Huntingtona sprowadzający się do dogmatu, że oto glob ziemski da się łatwo podzielić na kilka wielkich cywilizacji mających niepowtarzalną i wyodrębnioną od reszty kulturę, z których każda rządzi się własnymi prawami. Cywilizacje mają tu być tworami pod wieloma względami jednakowymi co do samej istoty, różnić je ma tylko wewnętrzna struktura władzy i odpowiedzialności pomiędzy strefami podległości „Bogu” i „Cesarzowi”, czyli pomiędzy uczestnictwem ludzi w strefie świeckości a Boga w przestrzeni religijności. Od tamtej pory minęło trzydzieści lat i mamy pełną świadomość anachroniczności dogmatu, ale wciąż nie ma zgody co do nowej jego formuły. Zresztą, sam Huntington dawno przestał mieć przekonanie do swych własnych racji, szczególnie, jeśli idzie o stopień precyzyjności sformułowanych przezeń schematów. Okazało się bowiem, że nie można stworzyć wspólnego mianownika dla krajów o rozbudowanym systemie relacji „Bóg-Człowiek” (Zachód, prawosławie, islam) oraz tych, które są dzisiaj równie rozwinięte, lecz nie posiadają idei Boga wcale (Chiny, Japonia, buddyzm) lub akceptują ją w znacznie mniej wyrazistej formie (Indie). Skoro istota nowej konstrukcji ziemskich cywilizacji miałaby sprowadzać się – jak chciał Huntington – tylko do zakresu boskości i świeckości, dzisiejszy świat wciąż byłby daleki od jednorodności a globalizacja pozostawałaby czczym pojęciem. Religie czysto monoteistyczne, zgodne ze schematem, są faktem tylko w niektórych częściach globu – w przestrzeni chrześcijaństwa zachodniego, prawosławia, islamu oraz judaizmu. Różnią się jednak od siebie znacznie, będąc nawet sobie wrogami, ale też odbiegają głęboko od społeczno-religijnej konstrukcji drugiej świata połowy, która jest inna i mentalnie od nich odmienna.
„Bóg” w konfrontacji z „Cesarzem” potrzebny był Huntingtonowi do zakreślenia granic przestrzeni intelektualnej w której dominuje wiara, a nie ziemska kalkulacja. Dalej, rola Najwyższej Istoty się kończyła, a sam zakres świeckości pozostawał w ramach teorii i praktyki głęboko niejednakowy. Okazywało się, że wbrew założeniu o strukturalnej jednakowości wielkich kultur co do ich istoty, jedynym w pełni funkcjonalnym systemem o zrównoważonych relacjach pomiędzy strefą religii i świeckości okazał się tylko Zachód. Reszta świata rozwijała się w tej przestrzeni w sposób chromy rozumiejąc istotę granicy pomiędzy religijnością a świeckością na tyle tylko, na ile nadążała za tempem naśladowania cywilizacji zachodniej. Huntington zbudował swoją wizję w końcu XX stulecia w uznaniu jednakowej wartości wszystkich formacji kulturowych świata. Nie wiedział, że pół wieku wcześniej znacznie dalej posunął się w tym rozumowaniu polski historiozof Feliks Koneczny. Dzisiaj jest odkrywany na nowo, a jego odpowiedź uznawana za o wiele głębszą niż ta, z której zasłynął amerykański uczony. Koneczny, pomimo gorącej religijności odszedł od kontradykcji „religia-świeckość („Bóg-Cesarz”) na rzecz założenia o obiektywności istnienia niezależnej przestrzeni dla współistnienia dwóch stref ludzkiej świadomości własnego bytu – Logosu i Ethosu, czyli tego, co rozumiemy i tego czym się tylko emocjonujemy. To ważna konstatacja pochodząca jeszcze od Platona i Arystotelesa, lecz do dzisiaj wciąż nie przetrawiona przez uczone umysły. Prostsze okazało się bowiem ustawienie przeciwności tak jak zrobił to Huntington. Uczynił to w sposób prosty i zrozumiały nawet dla przeciętnego człowieka, tyle, że w tej prostocie zagubił rzeczy istotę. Założył, że wszyscy rozumieją zarówno pojęcie Boga jak i polityczną pozycję Cesarza. Wersja Konecznego, przejęta po starożytnych filozofach wymagała do pełnego zrozumienia znacznie więcej wiedzy i społecznej wyobraźni. W jej ramach, jedna sfera – to wspominany Logos, którą można odczytać jako odpowiednik huntingtonowego „Cesarza”, a więc otaczającej nas rzeczywistości. Tyle, że nie ma tu nic osobowego ani też prawdziwie religijnego. Jest przestrzenią wypełnianą przez zamierzone czyny ludzi i związaną z jakiegoś rodzaju celowością i rozumnością ich działania. Sfera druga – Ethos, tkwi w treści samych społeczeństw, tyle, że znajduje się poza ich świadomością i racjonalną kontrolą. Jest ludziom wrodzona, ale przez nich niekontrolowana będąc przestrzenią emocji nie zaś chłodnej logiki. Zawiera swego rodzaju kulturowe „prawdy niepodważalne” razem z nimi powstałe, głównie religijne, ale narzucone przez okoliczności społeczne. Ich działanie jest niczym nie sterowane i ma charakter masowych odruchów nie kierowanych niczym widocznym i przez nikogo. Istotą jest to, że w społeczeństwach istnieją nie tylko odmienne proporcje obu czynników, ale tylko niektóre z nich mogą pozwolić na efekt w postaci szybszego rozwoju w relacji do innych.
Pojęcie Boga w cywilizacjach odnoszących się głównie do religii posiada zarówno wymiar osobowy, jak i spirytualny. Na ile brak takiego pojęcia (Chiny, Japonia, buddyzm) zmienia ludziom sposób patrzenia na świat? Idzie o całą połowę świata położoną na wschód od islamu. Warto zastanowić się nad tym, czy samo pojęcie Boga jest czymś ze swej natury jednorodnym? To Istota nadprzyrodzona, której istnienie uznaje większość wierzeń. Jest przedmiotem zainteresowania teologii i filozofii i uważa się to za kluczowe zagadnienie metafizyczno-egzystencjalne ale i kulturowe. Ze względu na duże zróżnicowanie jego rozumienia trudno jest o jednoznaczną definicję. Dodatkowo, analizę utrudniają związane z tym zagadnienia teologiczne stanowiące odrębną dziedzinę wiedzy i posiadające osobną metodologię. Wiele pojęć pochodzi przy tym z takich religii, w których ważniejsza jest sama wiara aniżeli jej zrozumienie.
Pod pojęciem Boga rozumie się zwykle określenie Istoty będącej przedmiotem kultu religijnego. Czasem nazywa się tak tylko niektóre (najważniejsze) z tych istot, a dla innych rezerwuje odmienne określenia (np. półbóg, heros, demon, duch, święty, anioł). W niektórych religiach istotom nadprzyrodzonym przypisywane są cechy płci żeńskiej, istotę taką określa się słowem bogini. W innych, to karygodne lub wręcz niemożliwe.
Polskie słowo „bóg” nie ma rodzimego źródła. Pochodzi od irańskiego terminu baga od czego bierze się też starosłowiański bog, powiązany z pojęciem dobra, bogactwa, jak i rodzajem nadprzyrodzonego darczyńcy. Badania potwierdziły istnienie w dawnej polszczyźnie zapożyczeń scytyjsko-irańskich w przestrzeni wczesnych pojęć religijnych. Takim jest właśnie słowo „bóg” – dawca bogactwa, szczęśliwego losu. Inaczej rzecz się ma w tradycji żydowskiej, na którą tak chętnie i często, lecz zupełnie błędnie, powołuje się Kościół, nadając judaizmowi rolę przodka, której nigdy nie pełnił, faktycznie wywodząc się z obrzeży śródziemnomorskiego Rzymu. W judaizmie, pod pojęciem Boga ma się na myśli coś lokalnego, o znacznie mniejszym zasięgu od uniwersalnego Boga chrześcijańskiego i ograniczonego do etnosu żydowskiego. Jahwe nie jest Bogiem wszystkich ludzi, lecz tylko tych żydowskiego pochodzenia i to zupełnie niezależnie od ich rzeczywistych przekonań. Wystarczy akt urodzenia z Żydówki i otrzymuje On obowiązek opieki i zainteresowania. Od zaiteresowania życiem innych ludzi jest uwolniony. W historii judaizmu znacznie zmieniały się przy tym określenia Najwyższej Istoty: ELOHIM – (Księga Rodzaju 1,1, to Bóg, tyle, że w liczbie mnogiej co świadczy o wcześniejszym wielobóstwie), także ELOAH – (41 razy w Księdze Joba). Później Bóg staje się osobową Jednostką występując już tylko w liczbie pojedyńczej, ale jest wciąż czysto żydowski, bez żadnych naleciałości i do wszystkich innych ludzi przejawia obojętność, wrogość lub nienawiść. Jego imię, to również EL (Księga Rodzaju 33,20) Bóg Wszechmogący (EL-OLAM – Księga Rodzaju 21,33), Bóg Wiekuisty JAHWE – (Księga Rodzaju 2,4). Potem, osobowa boskość gdzieś znika stając się wiecznym Bytem (Jestem Który Jestem). Odnosi się to do prawie dziesięciu odmian znaczeniowych. Rzecz niedopuszczalna w ramach żadnej odmiany chrześcijaństwa. Tam, Bóg jest tylko jeden, służy wszystkim niezależnie od ich wyznania i nie posiada zmiennych cech ani postaci.
Judaizm wtopił się w cywilizację Zachodu z całą swoją historyczną tradycją, więc i jego pojęcia doń przeniknęły. Podobnie rzecz się ma z otwarciem się Zachodu na cywilizację turańskiego wschodu wraz z dopuszczeniem w XVIII wieku Rosjan do miana Europejczyków. Tradycja zachodnia nie wywodzi się jednak ani z bliskowschodniego judaizmu, ani z rosyjsko-azjatyckiego pogranicza lecz z greckiej starożytności i odmiennie ujmuje kwestię Boga, znacznie się w tym względzie różniąc od żydowskiej i muzułmańskiej. Arystoteles, badając w starożytności świat przyrody doszedł do wniosku, że musi istnieć jakaś pierwsza przyczyna bytu (nieruchomy poruszyciel), która miałaby odpowiednie do tego cechy. Uznano je później za boskie: niezmienność, niezłożoność, niematerialność, duchowość, rozumność, celowość, jedyność, konieczność, doskonałość. Tą drogą filozof dotarł do monoteizmu. Skoro istnieje świat, to istnieje też pierwsza przyczyna jego istnienia. Do podobnych wniosków doszedł wcześniej Platon. Z tego wywiódł pojęcie Demiurga, czyli rozumnego i dobrego Stwórcy nie mającego wszakże cech osoby. Pomimo podobieństw, ten najwyższy byt u Arystotelesa różni się od wizji występujących później w judaizmie, pierwotnym chrześcijaństwie i islamie.
Słabość koncepcji Huntingtona sprowadzała się do tego, że odpowiedź zostaje w niej spersonalizowana na sposób żydowsko-chrześcijańsko-muzułmański. „Bóg”, odpowiedzialny za strefę ducha nie jest tu samą tylko ideą, ale staje się – w zależności od ujęcia – bytem mniej lub bardziej osobowym i jednostronnym, także w swoich sympatiach. Tyle, że w świecie Zachodu ma swoje ziemskie przeciwieństwo, którym staje się Osoba Cesarza. Koneczny zwraca jednak uwagę, że takie ujęcie nie prowadzi do obiektywizacji zagadnienia, lecz tylko sprowadza ideę Boga do poziomu ludzkich emocji. To fakt, że są one inne w przestrzeni świeckości, inne w sferze religijności, wciąż jednak pozostają emocjami, nie zaś konsekwencją ich racjonalnej oceny. Ekspansja kulturowa ma bowiem, to prawda, dokonywać się pośród ludzi i w społeczeństwie, tyle, że w sposób nie kontrolowany przez ludzki umysł, istniejąc niejako samoczynnie, nawet wtedy, gdy człowiek bierze w nich udział. Uzależniona jest od wielu czynników, nad którymi nie tylko nie panujemy, ale też nie zdajemy sobie sprawy z ich istnienia. W istocie, posiadają obiektywny charakter, ale nie mają w sobie niczego nadprzyrodzonego.
Koncepcja Konecznego jest w porównaniu z rozumowaniem Huntingtona znacznie pojemniejsza i w istotny sposób mniej „religijna” a bardziej „naukowa”. „Panowanie polityczne – zauważa – aneksja, rozszerzanie granic, federacja, unia itp. nie mają tu nic do rzeczy”. Państwowość i granice kulturalne, to zgoła nie to samo i jedno do drugiego nie ma nic. Kultura przenika granice państwowe z największą łatwością, skoro tylko znajdzie po temu warunki. Jeśli nie istnieją warunki ekspansji kulturowej li tylko drogą dawania przykładu, nie zdadzą się na nic żadne zabiegi. Polityka pod pozorem świadomej misji cywilizacyjnej, to absurd”. To ważna teza. Oznacza, że kluczowym dla cywilizacyjnej ekspansji nie jest poziom i stan ekonomii i wyrafinowanie polityków, lecz tkwiące w naszym otoczeniu niewidoczne pierwiastki kulturowe. W rezultacie historycznej ewolucji jedne okazują się bardziej twórcze i trwałe, inne mniej, a jeszcze inne giną.
Świat rozwija się przez naśladownictwo, tyle, że niekoniecznie świadome i nie zawsze mechaniczne. Jeśli czyni to nieświadomie chociaż sam bierze w tym udział, to co właściwie nim kieruje: historyczna logika czy zupełna przypadkowość? Jeśli za wskazówkę uznamy rozumowanie Konecznego, to jaka jest logika rozwoju oparta na tego rodzaju zjawisku? Logos symbolizuje rozumność procesu rozwoju, jego racjonalność, za to Ethos – niekontrolowaną spontaniczność. Z tego punktu widzenia ciekawe jest to, że polskie określenie – „rozumny” nie jest na język angielski tłumaczone – jak by się można spodziewać – jako rational, lecz w pierwszym rzędzie jako intelligent – inteligentny, czyli nacisk położony jest nie na samą cechę rozumności, lecz jej funkcję społeczną. Dla Konecznego natomiast, istotą są nie tyle same zamierzenia, lecz ich kulturowa treść oraz społeczne otoczenie jako prawdziwe źródło a nie tylko strefa odniesienia. Biorąc pod uwagę przykład Polski zauważa, że polska polityka historyczna wobec sąsiadów (łącznie z koncepcją Unii) okazała się na ogół nietrafna z tej oto przyczyny, że sami nie byliśmy w stanie stworzyć wokół nas stosownych warunków przynajmniej na podstawie samego tylko własnego przykładu. Potrzebny jest odpowiedni podkład kulturowy i historyczne otoczenie. „Choćby polityka spała, kulturowa ekspansja musi nastąpić, jeśli znajdzie się odpowiednia siła promieniowania (…), przy czym „warunki promieniowania nie są wiadome ani w materialnym, ani w duchowym świecie, nie ulega wszakże wątpliwości, że im więcej kultury, tym silniejsze jej promieniowanie (...) a jedyny i niezawodny sposób na ekspansję kulturową jest posiadać jej samemu jak najwięcej (…) albowiem kultury się nie narzuca”.
Wnioski, jakie się nasuwają autorowi myśli są jednoznaczne i przy tym znamienne dla czasów, w których żyjemy jak i dla samego mechanizmu przystosowania. Celem jest możliwie zorganizowany wysiłek na rzecz utrwalenia w Polsce wartości cywilizacji łacińskiej. Dzisiaj, musi konkurować z bizantyńsko-turańską mającą źródło w Rosji oraz z bezdomną żydowską, starającą się jednak ten dom zbudować sobie w Europie. Czwarta, muzułmańska, jest raczej czymś przejściowym i dla naszego kontynentu nienaturalnym.
Zachód jest jedyną wielką cywilizacją, której cechą jest istnienie Logosu zapewniającego trwałe miejsce dla wiedzy i nauki. „Dopiero od powstania nauki – dowodzi Koneczny – poczyna się obfitość pojęć. (…) Są czyny niemożliwe w społeczeństwie pozbawionym nauki, bo niedostępne dla niego z powodu braku odpowiednich pojęć. Czyny człowieka normalnego stają się zależne od myśli”. Daje to człowiekowi niepowtarzalną szansę. Pozwala na niezależne myślenie i naukę bez konieczności poszukiwania zgodności z religią lub panująca idelogią. W Rosji to niemożliwe, jest formalnie zakazane w świecie islamu, bo też i każda sformułowana myśl musi być zgodna z jego świętymi księgami, ale również jest mocno ograniczane lokalną tradycją myślenia ludzi w Indiach i Chinach. Półtora stulecia temu oderwała się od tej zasady Japonia i dziś należy już do grona najbardziej rozwiniętych krajów świata. Od półwiecza robią to również i Chiny stając się zagrożeniem dla USA w ich roli światowego przywódcy. Z drugiej strony, agresywność nierozwojowego islamu powoduje pogłębiające się zamieszanie źle wróżące przyszłości regionu w globalizującym się świecie. Konsekwencją jest następna teza Konecznego: „Gdy rządzący posiadają zbyt mało wykształcenia naukowego, rządy muszą być zacofane; gdy składają się z ludzi poprzestających na wykształceniu broszurkowym, muszą być dyletanckie, pełne eksperymentowania po omacku. Gdzie ‘Logos’ kuleje, ‘Ethos’ idzie na marne”. Godzi się zauważyć, że teza doskonale sprawdziła się w Polsce po wyborczym sukcesie PiS-u. Z początku jego rządy były istotnie dyletanckie, dzisiaj dla opozycji staje się coraz trudniejszym przeciwnikiem, ponieważ wraz z umacnianiem wiedzy i doświadczenia tego dyletanctwa jest coraz mniej.
Ktoś może zapytać o następstwa wymienionych wyżej odmienności. Na ile dotyczą one nas samych, na ile zaś są tylko ogólnikowym teoretyzowaniem? Głębsza analiza pokazuje, że w nich się właśnie mieszczą nie tylko substancjalne odmienności, ale również kryją się przyczyny społecznego sukcesu. Jeśli mamy wrażenie, że nie rozumiemy czasów, w których żyjemy, wszystko wydaje się chaotyczne i nieuporządkowane. To dowód, że chcemy polegać tylko na ocenie otaczającej nas rzeczywistości. Tymczasem, prawda jest taka, że bez zrozumienia długich procesów historycznych, których jesteśmy rezultatem a nie uczestnikiem, pozostaniemy do śmierci tylko biernym elementem nie pojmującym swojej roli i miejsca w otoczeniu.
W niektórych krajach pozbawionych zrozumienia tego, że współczesna kultura jest elementem ciągłości wydarzeń wcześniejszych, przydarzyć się może sytuacja bezpłodnego konfliktu z otoczeniem. Rzecz jest poważna, jeśli dotyczy kraju dostatecznnie silnego i gospodarczo rozwiniętego. Takim były XX-wieczne Niemcy niezdolne do zrozumienia, że nie są w stanie narzucić swojej kulturowej wizji świata sąsiadom, prowokując dwie wojny światowe w których poniosły sromotną klęskę. Nabrały przy tym niektórych cech cywilizacji turańskiej nadchodzącej via Prusy i Inflanty z dalekich stepów Azji, gdzie – jak określił to Koneczny – „całe społeczeństwo jest obozem, a wojna uważana za najgodniejszy sposób zarobkowania. Wojna żywi Turańczyka, a ludy turańskie są ubogie lub bogate stosownie do wydoskonalenie organizacji militarnej, która pozwala żyć cudzym kosztem”. Takim krajem w Europie były jeszcze sto lat temu Niemcy i trzeba było dwóch światowych wojen, aby ich mieszkańcy zrozumieli, że to najprostsza droga do klęski poprzedzonej straszliwymi zniszczeniami. Dzisiaj, podobnym pod tym względem krajem jest wciąż Rosja, tyle, że warunki rabunku zostały tam tak ograniczone, że na zwycięskie korzystanie z pracy innych już nie pora. Koneczny przypomina, że „organizacja społeczno-ekonomiczna była w Moskiewszczyźnie zawsze w znacznej części militarną”. Konsekwencją tego była rzecz dla Zachodu niewyobrażalna. Oto Józef Samin, drugi obok Filoteusza twórca kanonu tworzącej się kilkaset lat temu moskiewskiej potęgi, sformułował uporzajacą człowieczeństwo zasadę głoszoną do dzisiaj przez niemal wszystkie następne pokolenia Rosjan, że oto „myślenie jest źródłem zła; myślenie, to powtórny upadek człowieka”. W konsekwencji dzisiejsi Rosjanie nie mogą pojąć dlaczego nie są już światowym supermocarstwem i czynią wiele kosztownych wysiłków aby do tej pozycji powrócić. Skoro, jak pamiętamy, „nie można być cywilizowanym na dwa sposoby”, póki Rosja będzie sobą, jej przyszły los przedstawia się ponuro.
Droga do globalnego sukcesu istnieje, ale tylko wtedy jeśli w cywilizację zostaje wszczepiona kultura czynu. Ta wymaga zgodności myślenia ze słowem i czynem, a czyny oparte na głębokim przeświadczeniu o racjach. Tyle, że społeczeństwo musi potrafić wyeliminować wszystko to, co zachwiewa równowagą pomiędzy faktyczną i rozumną aktywnością (Logos) a wartością działań skrywających same tylko emocje (Ethos). Tylko wtedy może nadejść sukces na skalę globalną. Polska, jak się wydaje, nie jest w tej przestrzeni wcale w złej sytuacji. Wiele wskazuje na to, że znajduje się przy tym na krzywej wznoszącej.