UDAWANIE GREKA

Media są pełne gromów rzucanych na Grecję i jej premiera. W nawale zarzutów ginie myśl prawdziwa najbardziej, a mianowicie piorunujące tempo zmiany układu sił gospodarczych w świecie. Autor najnowszej książki na ten temat: ”Why the West Rules for Now?” („Dlaczego Zachód nadal rządzi?”) – profesor Ian Morris twierdzi, że utrata światowego przywództwa Zachodu na rzecz Chin nastąpi po 2103 r. Z naukowej ostrożności dodaje jednak: „najpóźniej po 2103 r.”. Książka wyszła w 2010 r., to jest zaledwie rok temu, lecz podejrzewam, że Nikolas Sarkozy uściskałby jej autora z radości, gdyby mógł uwierzyć, że ma jeszcze tak wiele czasu. Francuski prezydent może mieć wrażenie, że oddech chińskiego pierwszeństwa czuje na własnym karku już teraz. Gdyby zabrakło mu politycznego wstydu zapewne wyciągnąłby do Pekinu rękę „po prośbie”. Czy Zachodowi grozi zatem rychły upadek pod wpływem potężniejącego chińskiego smoka? Dla Polski, to szczególnie bolesna perspektywa: zamiast stawać się wymarzonym Zachodem, musiałaby się odwrócić ku Wschodowi oraz nabrać atencji do żółtych barw i skośności oczu w miejsce czczenia zachodniej racjonalności i greckiego kanonu piękna.
Proroctwa mają pewną szczęśliwą cechę, tę mianowicie, że się z reguły nie spełniają. Mam i w tym przypadku w zanadrzu pewien rodzaj pocieszenia. Chiny z wielu względów (np. używanego rodzaju pisma i struktury języka) nie nadają się na rolę światowego mocarstwa – wzorca, które mogłoby w tej roli zastąpić więdnący Zachód, więc i proroctwo o żółtej barwie nadchodzącego świata podzieli zapewne ten sam los. Indie są równie wielkie, lecz za to bardziej zachodnie niż Chiny z racji ich językowej indoeuropejskości: języki Indii w większości pochodzą z tego samego myślowego rdzenia, co angielski czy niemiecki. Z ich strony – w razie przejęcia światowego przywództwa – nie grozi nam kulturowe trzęsienie ziemi. Zbigniew Brzeziński też jest dobrej myśli i powołuje się na prywatną nadzieję prominentnego Chińczyka pragnącego, „by nie dano Ameryce upaść zbyt szybko”. Istotnie, świat – i to dosłownie cały świat – nie jest zupełnie na takie wydarzenie przygotowany. I ono też nie nastąpi z wielu przyczyn, na których wyjaśnienie nie mamy tu miejsca. Pocieszmy się tylko, że świat nie jest również przygotowany na upadek Europy. Nawet Miedwiediew, z woli Putina prezydent Rosji, wyraził nadzieję, że Europa sobie jakoś z tym wszystkim poradzi. I nawet publicysta Gazety Wyborczej, odtrąbił właśnie rejteradę z pola kosmopolityzmu, modląc się o (ja się o to nie modlę) przetrwanie państwa narodowego. Twierdzi nawet, że i sam Balcerowicz w swej prawdziwej duszy jest równie głęboko wierzącym narodowcem a nie żadnym tam kosmopolitą. Jak trwoga, to do Boga! Dorzućmy się więc do tych rad i proroctw. Dzisiaj możemy to czynić i z obowiązku i z czystego sumienia – przecież Polacy też są (już) Europejczykami!
Rzecz po prostu w tym, że Europa zabrnęła w integracji za daleko, by się rozpaść. Rozpaść się nie może z tego samego powodu, z którego Grecja nie może przystąpić do referendum w sprawie jej uczestnictwa w strefie euro. Wiadomo, że zgodnie z zasadami traktatowymi, zwycięstwo jego przeciwników i wyjście ze strefy euro jest równoznaczne z wyjściem Grecji z Unii. Czyli wyjściem dokąd? W Europie (tej prawdziwej – bez strefy azjatycko-rosyjskiej) Grecja pójść nie ma dokąd. Jeśli by z Unii wyszła, na zachodzie i północy sąsiadowałaby nadal z Unią Europejską, a na wschodzie ze swoim historycznym wrogiem – Turcją. Sama Grecja ma ledwie dziesięć milionów ludności, reszta Unii – ponad czterysta, a Turcja – osiemdziesiąt z hakiem, zwielokrotnionych świeżą nadzieją na przewodzenie arabskiemu światu muzułmanów. Co Grecja poza Unią – kraj bez zasobów naturalnych, bez wymienialnego pieniądza, pozbawiony w praktyce gospodarki – robiłby w takim miejscu? Tylko dogorywał… Nic dziwnego, że Grecy dostają masowej depresji i czują się narodem zaszczutym. Niech jednak przyznają, że mają ten cały bałagan we własnych społecznych genach. Pięćset lat tradycji turczenia, to nie bagatela. Rodzaj klientyzmu Greków w stosunku do dawnych panów – tureckich Osmanów, ostał się we współczesnej w formie klientyzmu w stosunku do urzędników (rzekomo) omnipotentnego państwa. Ci, funkcjonowali jak tureccy baszowie, rozdając bakszysz na lewo i prawo. Żadnej ekonomii i przedsiębiorczości. Wszystko do czasu, gdy bakszyszu nie starczyło, tak jak nie starczyło go w osmańskiej Turcji po I wojnie światowej. Czy ktoś jeszcze pamięta, że rozpad tureckiego imperium był tak wielki i gwałtowny, że w Traktacie z Sevres zamierzano pozostawić Turkom same tylko okolice Ankary. Reszta miała być czyjaś. Większy od tej mikro-Turcji miał być nawet Kurdystan i niepodległe państwo Ormian. Reszta miałaby stać się posiadłością Europejczyków. Ktoś spyta z nostalgią: a gdzie jest dzisiaj ta dawna Turcja Osmanów i czy tej pełnej nadziei i optymizmu Europy z Maastricht nie czeka ten sam los, czyli czy nie czeka ich wspólne spotkanie w politycznej nicości?
Turcja wygrzebała się z czarnej dziury osmańskiej bezproduktywności dzięki narodowej rewolucji (narodowej, nie islamskiej!), po zarządzonej przez – islamskiego skądinąd ateistę (jak to brzmi!) Kemala Paszę – głębokiej odnowie, na rzecz modernizacji i świadomego odrzucenia prezydentury Allacha na rzecz świeckich wzorców zachodnich. Grecja zapewne zrobi to samo i odrzuci wiarę w omnipotencję państwa i jego urzędników. Tyle, że powstaje inna kwestia: co to są dzisiaj te zachodnie wzorce, które miałaby absorbować? Gdzie one właściwie są? W Niemczech, w Anglii, we Francji, a może w Tuskowej Polsce? Właśnie, gdzie one są? A może w poszukiwaniu drogi ratunku przed załamaniem „europejskiej tożsamości” można powołać się na jakieś wcześniejsze wzorce? A jakże, można!
Europa jest legalnym dzieckiem Odrodzenia. Młodsza generacja Polaków, nie uczona historii klasycznej, zapyta wścibsko: a jakiego to niby i czego to Odrodzenia? Co mianowicie się odrodziło tam takiego, że pozwoliło zachodniej Europie stać się potęgą globalną? Odpowiedź prowadzi do przyczyn upadku świata antycznego. Tamten świat, grecko-rzymski, myślący, racjonalny, ale i pogański, upadł pod ciosami nadchodzącej z Palestyny idei zbawienia wiecznego. „Będziesz skromny i pokorny” – powiadali apostołowie – „nie będziesz gonił za zyskiem, nie będziesz ani skąpy, ani chciwy, wszystko rozdasz, niczego nie wyprodukujesz, niczego nie sprzedasz, niczego się nie nauczysz, od nikogo nie będziesz lepszy, uwierzysz za to w życie po życiu, a będziesz zbawiony! A jakie jest to cudowne wieczne życie po tym podłym życiu doczesnym sam się przekonasz, gdy bogobojnie umrzesz”. I ludzie w Europie nagle zapragnęli zbawienia i bogobojnej śmierci w ubóstwie. I tak jej pragnęli przez następne tysiąclecie, że Europa stała się zakątkiem ubóstwa i zacofania. To musi być miłe, gdy jest się pewnym spokojnej bezgrzeszności, nie wymagającej ani codziennego tyrania, ani wiecznego wysiłku przemyślności – wszystko zastąpione spokojną rezygnacją ze wszystkiego. To dlatego muzułmanie tak kochają swój system. Jako bogobojni nieucy są całkiem pewni swego przyszłego szczęścia w Raju. Tu, na ziemi, też są szczęśliwi: każdy dostaje babę z przydziału, narobić może dzieci ile chce i wtedy jego prestiż rośnie jeszcze wyżej, a od sytuacji trudnych jest Id al-Fitr – wielkie święto sąsiedzkiej ofiarności i pomocy. Id al-Fitr, czyli Ramadan Bajram, Święto Przerwania Postu, zwane również Al-Id as-Saghir, a w reislamizujacej się Turcji – Szeker Bajram, to nie tylko największe święto świata islamu, ale kwintesencja jego społecznego przesłania, To święto dziękczynienia obchodzone na zakończenie najświętszego w roku miesiąca postu – ramadanu. W atmosferze wspólnej radości, bliźni odwiedzają się nawzajem, pozdrawiają przychylnymi słowy, składają sobie życzenia szczęśliwej przyszłości i obdarowują prezentami. Jest to dzień radości, eksplozji przyjaźni do sąsiadów, modlitwy, wzajemnego pojednania i podziękowań dla Allacha, że pozwolił dożyć czasu świętego postu i wzajemnego przebaczenia grzechów. Jest to również, co jest nie tylko symboliką, ale kwintesencją – dzień społecznej solidarności. Ci, których na to stać, powinni – w proporcji do stanu zamożności – rozdać niemało z majątku i wesprzeć potrzebujących, tak by i oni mogli mieć udział w radości tego świątecznego dnia i radości życia razem z innymi. Jest do też Wielkie Święto Dowodu na Brak Potrzeby Wydajnej Pracy. Jeśli się napracowałeś i zarobiłeś dużo, podziel się tym ze wszystkimi, jeśli nie pracowałeś, bo ci się nie chciało, oczekuj wspólnotowej solidarności i darowizn pozwalających na godne przeżycie. Potem jeszcze tylko wycieczka do Mekki i Raj sam zakwitnie za węgłem twego domu. A jeśli brakuje ci wolności od ucisku despotów – zawsze możesz zwiać do Europy. Tam jest demokracja, więc i wierny Allacha musi mieć to, czego potrzebuje jego ciało i dusza. Zresztą, ci Europejczycy, sami zeszli z drogi cywilizacji i trudno ich traktować poważnie. Jak dowodzi muzułmański filozof Seyyed Hossein Nasr w książce „Istota islamu” (Wyd. Pax 2010): „Europejczycy też mogą się ucywilizować, jeśli tylko odrzucą bezbożne idee Odrodzenia i Oświecenia”. Wszystkim uczciwym i bogobojnym strasznie doskwiera to wstrętne Odrodzenie…
Problem w tym, że Grecja nie była kiedyś pomuzułmańską popłuczyną, lecz starożytną wielkością tyle, że po skutecznym sturczeniu – Odrodzenie nigdy tam nie miało miejsca, bo też i minęło Grecję bokiem w głębokich czasach osmańskich. Zresztą, odrodzenie antycznych idei wymaga pracy intelektu, trwałego wysiłku i – w konsekwencji – przynosi społeczne nierówności, czyli niesprawiedliwość. Grecki lud poturecki nie lubi Turków, ale jeszcze bardziej brzydzi się nierównością i do odrodzenia braku sprawiedliwości nie tęskni wcale. Polska też z ideami Odrodzenia musi być na bakier, skoro poseł (były) Jurek może twierdzić, że Europa powinna wrócić do swoich prawdziwych źródeł, to znaczy do chrześcijaństwa, które właśnie Odrodzeniu było serdecznie przeciwne, a samo – w postaci katolicyzmu w kraju nad Wisłą – pojawiło się w tysiąc pięćset lat po greckiej kolonizacji Italii i powstaniu klasycznej cywilizacji Morza Śródziemnego. To by znaczyło też, że Romulus i Remus, Perykles i Agamemnon, to jakaś pogańska, wraża nam i zupełnie obca tradycja. To, co zrodziło się nad Tybrem i Morzem Egejskim, też nie było nasze. Nasz „zachód” to jest to, co zrodziło się na Bliskim Wschodzie (bo i tu, na granicy z Moskwą nic się nie rodziło samo), w Mezopotamii i Palestynie, przy tym było to coś, co przykryło głowy kobiet zakonnymi chustami, a prawdziwych mężczyzn zamierzało przemienić w bogobojnych pustelników. Marek Jurek zapewne lepiej rozumie sumeryjski język klinowy niż jakąś inną mowę indoeuropejską, bo ta ostatnia wcale nie zrodziła się na Wschodzie, tylko, tu w Europie. Jest to przy tym mowa prostsza, klarowniejsza a intelektualnie bardziej poręczna, łatwiej prowadząca do sprawnych, logicznych i racjonalnych konkluzji. Nie, nie, oczywiście! to nie może być nasza tradycja! Rozum, to zamierzchła i grzeszna przeszłość, wiara – to ta, co czyni cuda! Rozum ich przecież nie uczyni! Rzecz w tym, że współczesnej Europie potrzebny jest bardziej rozum, niż wiara w cuda. Bo i w jakie cuda? Mam przekonanie, że Europie pomogą więc raczej Romulus z Remusem, Sokrates z Cyceronem, niż Orygenes ze św. Tomaszem. Europa zamiast się toczyć bez celu musi się tylko głęboko nad sobą zastanowić. Rozumu przecież nie traciła już od czasów Odrodzenia, nie straci zapewne i teraz. Przekonacie się zresztą sami, bo i będziecie w tym uczestniczyć!

By Rafal Krawczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.