W KAŻDYM TKWI JAKIŚ ANDERS BEHRING BREIVIK! NAWET W AMY WINEHOUSE? NAWET W MICHNIKU?

Ktoś zdumiony powie: szalony Norweg w Amy Winehouse, filigranowej, śpiewającej dwudziestosiedmiolatce? A jakimże sposobem w Adamie Michniku? Przecież Redaktor, to najbardziej normalny facet ze wszystkich normalnych ludzi! Kwintesencja normalności! Prawda, że nie ma prawa jazdy, ale ma Gazetę, a to normalności dowód betonowy! Zastanówmy się chwilę. Miliony ludzi są również posiadaczami prawa jazdy, lecz psychologowie nie uznaliby tego faktu za wystarczające potwierdzenie ich wewnętrznej stabilności. Redaktor prawa jazdy nie ma, ale ma inny dowód na to, że jego punkt obserwowania świata jest właściwy i spójny. Ma właśnie Gazetę…
Pojawia się jednak wcale nie retoryczne pytanie: czy gdyby Redaktor Gazety we władaniu nie miał, to czy mógłby w niespodziewanym stanie frustracji, z samego tylko poczucia Jej braku, dokonać jakiegoś trudnego do akceptacji czynu? A czy tak w ogóle, gdyby każdy z nas miał jakąś Gazetę, do czego przecież każdy (jesteśmy o tym przekonani) ma wrodzone predyspozycje, to świat wokół nas nie byłby lepszy i po prostu normalniejszy? Czy wzniesienie okrzyku: „Redaktorzy wszystkich Gazet łączcie się!” nie spowodowałby tak głębokiej przemiany, że nasze otoczenie stałoby się lepsze i bardziej pokojowo nastawione? Czy zatem nieposiadanie Gazety może być wystarczającym powodem niepokoju wewnętrznego? Nie wiem. Nie posiadam nawet rąbka Gazety, ale czasem też zbliżam się do stanu niezrozumienia siebie samego. Czy może więc powodem zdarzającego się poczucie niepewności jest właśnie Jej nieposiadanie? Co to jest takiego, co rządzi nami i naszymi ambicjami?
Buddyści są zdania, że rządzi nami „atman” – to takie coś, co jest nami i jednocześnie nami nie jest. Gdyby „było nami”, byłoby takie samo od początku, to jest od dnia naszych narodzin, ale przecież wiemy, że takie samo nie jest, rozwija się, czasem niespodziewanie gaśnie, a kiedy indziej, ku naszemu własnemu zdumieniu, nagle szaleje. Czym ono właściwie jest? Europejscy psychoanalitycy twierdzą, że rządzi nami „ego”. Zgodnie z koncepcją Freuda – nasze „ja” nie jest w nas obecne od samego początku. Powstaje dopiero w pewnym czasie po narodzeniu, po to, by podmiot (czyli my) mógł sprostać wymaganiom rzeczywistości. Podmiot? Kto tu jest podmiotem? „Ja”, czy też „ono” – to cholerne „ego”? Melanie Kraft była przekonana, że „ego” istnieje już od samego momentu narodzin człowieka i już wtedy jest zdolne do działania na własny rachunek. Jaques Lacan, z kolei, umieścił moment kształtowania się „ja” w okresie, który nazwał „fazą lustra”, czyli na tym etapie rozwoju osobowości, kiedy pojawia się utożsamienie niezintegrowanego jeszcze zespołu części naszego „ja” – z idealnym obrazem, który jako dziecko widzimy jak w lustrze. Miałby to być jednocześnie moment pierwszego poważnego życiowego fałszerstwa – pierwszego złudzenia, co do naszej własnej natury. Wszelkie przekonania osoby na własny temat są w tym ujęciu ze swej zasady tylko pustym złudzeniem.
Wielka tajemnica ludzkości polega na tym, że jako taka nie posiada własnego, gromadnego „ego”. Na ludzkość składa się prawie siedem miliardów „ego” zupełnie odrębnych. Każde z nich kołacze się przez życie i czyni niezbyt skutecznymi wysiłki, by na swój sposób zrozumieć siebie samego (samą) we własnym otoczeniu i każde robi to inaczej. Są przy tym różne „ego”: są „ego” bliskie nicości – małe i zakompleksione, są „ego” zwykłe, całkiem zwyczajne. Są wreszcie „Ego” wielkie, rozbuchane, wiecznie poszukujące dowodu odrębności przez dominację nad innymi. Tacy właśnie jesteśmy (nazywamy to społeczeństwem) i realizujemy siebie nie we własnym, jednostkowym sosie, ale w konfrontacji naszego osobowego „Ego” z trudną do identyfikacji gromadą „ego” innych ludzi. Pewne jest tylko to, że najgroźniejsze dla wspólnoty jest takie całkiem małe „ego”, które zapragnie stać się ”Ego Wielkim”.
W modelu psychoanalitycznym – „ego”, to podstawowa struktura funkcjonująca obok „superego” oraz „id”. „Ego” pojawiać by się miało jako następstwo zaspokajania potrzeb organizmu do funkcjonowania w świecie rzeczywistym poprzez przekształcanie własnych wyobrażeń w mniej lub bardziej realne poglądy. Sprawować też ma owo „ego” kontrolę nad naszymi funkcjami poznawczymi i intelektualnymi. Ta część osobowości decydować ma również o tym, które z naszych popędów i w jakiej kolejności zostaną zaspokojone, a które z nich wyprzemy na dno świadomości.
„Ego” Andersa Behringa Breivika jest ubrane w strojny wojskowy mundur, ale samotne. Społeczeństwo samotności nie tylko nie ceni wcale, lecz stara się jej pogardliwie w ogóle nie dostrzegać. Norweg o niebieskich oczach i jasnych włosach uznał, że jego „ego” jest nie tylko samotne, ale poważnie zagrożone przez „ego” „ich” – imigrantów o coraz ciemniejszej skórze i bliskowschodniej obyczajności. Według niego wszystkiemu winien jest „import muzułmanów” dopuszczony liberalizmem rządzącej Partii Pracy. Poczuł, że musi „tym innym” – wcale nie niebieskookim – dać do zrozumienia, że czuje się wobec nich nie tylko samotny, ale i bezradny. Gdyby urodził się w Pakistanie i był ciemnookim brunetem, czułby się zapewne zagrożony przez jasnoskórych blondynów wierzących w innego niż Allach Boga. Barwa zagrożenia jest wtórna w stosunku do kolorytu naszego własnego „ego”. Ale gdyby Breivikowi się poszczęściło i nie zostawiono by go samemu sobie, lecz miałby, na przykład, jakąś własną Gazetę, na łamach której mógłby wykrzyczeć swoją błękitnooką samotność, a potrzebę agresji ukryć w redakcyjnym gabinecie, to może do nieszczęścia wcale by nie doszło. Dziękujmy zatem Bogu Wszechmogącemu, że obdarzył nas Gazetą. O ileż to bez Niej świat byłby bardziej niebezpieczny, a my czulibyśmy się bardziej samotni i wciąż otoczeni złem…

By Rafal Krawczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.