GDZIE RZYM, GDZIE KRYM? GDZIE GRECJA, GDZIE MAROKO?

Krym jest bliżej Rzymu, niż Maroko Grecji, jakim więc sposobem można budować paralelę między tymi określeniami i dostrzegać jakieś podobieństwo między Republiką Grecji – kolebką demokracji i od trzydziestu już lat członkiem Unii Europejskiej, a Królestwem Maroka – będącym częścią światowej wspólnoty muzułmanów od tysiąca czterystu lat? Okazuje się, że można, jeśli dostrzeże się pewną, łączącą je nić, która niezauważona pojawiła się właśnie jako medialna informacja.
Tajemnica tkwi w samym sposobie rozumienia słowa „demokracja”. Nawet dziecko wie, że słowo brzmi pięknie i że pochodzi ze starożytnej Grecji oraz oznacza „władzę ludu”. Cała Europa i jej pacholę w postaci cywilizacji Zachodu ma przyswojone pojęcie demokracji jako najwyższej świętości i niezbywalnego prawa ludzi. Wiara w uniwersalność demokracji rozumianej na kształt zachodniej zachwiała się jednak wraz z amerykańską przygodą z Irakiem i Afganistanem. W obydwu krajach zaprowadzono demokrację pod czujnym okiem amerykańskich ekspertów. W obydwu, szybko jednak eksperci od demokracji zostali zmuszeni do uznania, że „czarne jest białe”, a „białe jest czarne”. Iracki rząd w Bagdadzie, wybrany w „demokratycznych wyborach” sponsorowanych przez Amerykanów ma bowiem za nic prawa obywatelskie. Kazamaty dawnego satrapy obalonego w imię demokracji są nadal wypełnione politycznymi przeciwnikami.
„Demokratyczny” Afganistan, jest dzisiaj rządzony przez Hamida Karzaja (prezydenta i szefa rządu), który w czasie wojny z Sowietami, jako jeden z najważniejszych ludzi CIA i ich „najwierniejszy z wiernych” w uznaniu zasług otrzymał wraz rodziną prawo stałego pobytu w Stanach Zjednoczonych. Jest absolwentem nauk politycznych indyjskiego Uniwersytetu w Shimla, z pewnością więc znakomicie rozumie europejską tradycję demokratyczną, za sprawą Anglików doskonale aklimatyzowaną w Indiach. Mając odpowiednie wykształcenie, światowe rozeznanie, kontakty polityczne oraz piastując stanowisko prezydenta i szefa rządu powinien bez trudu przeprowadzić demokratyczne reformy, gdy tylko objął władzę. 26 stycznia 2004 r. Hamid Karzaj uroczyście złożył podpis pod Konstytucją Afganistanu. Jej 160 artykułów jest tylko z pozoru wzorowanych na konstytucjach krajów Zachodu. Jest w niej i parlament – Zgromadzenie Narodowe, władza wykonawcza w postaci rządu i prezydenta, jest wreszcie Sąd Najwyższy, sądy rejonowe, okręgowe i apelacyjne. Całkiem jak w Europie…
Czytelnik słusznie spodziewa się jakiegoś „ale”. Jest! I do tego jakże potężne… Afgańskie sądy są bowiem zobowiązane do stosowania w postępowaniach interpretacji przewidzianych przez hanaficką szkołę prawną, powstałą jeszcze w czasie arabskich podbojów, kiedy to na terenach nowego imperium – szariat, muzułmańskie prawo koraniczne nieodwołalnie i ostatecznie zastąpiło tradycję prawa rzymskiego. Szkoła hanaficka jest jedną z czterech uznawanych w świecie muzułmanów szkół interpretujących szariat – „drogę do wodopoju”, czyli system prawny islamu nie uznający rozdziału życia świeckiego od religijnego, prywatnego od publicznego. Prawo ma tam dostarczać ludziom wszystkiego, co im jest potrzebne z wolą Allacha włącznie, a o tym co jest im potrzebne i jaka jest wola Boga nie decydują oni sami, lecz właśnie „boskie” oraz niezmienne od tysiąca prawie lat prawo interpretowane przez imamów – znawców tego prawa. Prawo rzymskie jest świeckie i zmienne, dostosowujące się do czasów i społecznego otoczenia. Opiera się na koncepcji wolności jednostki i przekonaniu o odrębności osoby ludzkiej, a kodeks karny odnosi się tylko do czynów zakazanych ze względu na ich szkodliwość dla wolności innych jednostek. Szariat – prawo muzułmańskie jest zbudowane zupełnie inaczej: ludzkie czyny podzielone są na pięć kategorii: konieczne, chwalebne i dozwolone, czyli czyny pobożne oraz czyny naganne i zakazane, a więc niepobożne. O ile więc, prawnik europejski będzie przed sądem dowodził o niewinności swojego klienta, prawnik muzułmański będzie sąd przekonywał o jego pobożności. Mieć cztery żony i dziesięć konkubin – to czyny pobożne i zgodne z Koranem, zdradzić męża z kochankiem – to czyn straszliwie niepobożny, zakazany pod karą śmiercią przez ukamienowanie. Samo podejrzenie o zdradę może skutkować mężowskim prawem do „pobożnego” obcięcia małżonce nosa i uszu. Mamy więc oficjalnie w Afganistanie Islamską Republikę, tylko – drobiazg! – słowo „republika” z dodatkiem „islamska” jest rozumiane nie jako „rzecz publiczna”, „sprawa wszystkich obywateli” („obywatel” w islamie jest pojęciem nieznanym), ale jako boski twór rządzący się prawem Allacha. A więc konstytucja tej „demokracji” powiada, że prezydentem musi być muzułmanin, w Ramadanie wszyscy muszą pościć, w każdy piątek być w meczecie, a przejście z islamu na inne wyznanie musi być karane śmiercią, podobnie jak cudzołóstwo ze strony kobiety.
Ktoś zapyta: co to ma wspólnego z Grecją? Otóż, ma o tyle, że – wbrew naiwności ludzi Zachodu – demokracja, to nie prosty i jednoznacznie działający mechanizm na wzór amerykański, francuski czy brytyjski, ale prawdziwa „władza ludu”, tyle że zależna wprost od tego, jaki jest sam lud. Lud muzułmański, to zupełnie inny lud, niż „the American people”. A i dzisiejszy lud grecki nie ma wcale w pamięci czasów wzorcowej demokracji Peryklesa, ale nie tak dawną społeczną matrycę turecko-islamską z dodatkiem nie premiującego rozwoju prawosławia. Turecki islam trwał na Bałkanach przez pięćset (!) lat, aż do I wojny światowej i w znacznym stopniu oparty był na wierze w pobożność lenistwa, równości i jednakowości potrzeb wszystkich mężczyzn a także na braku konkurencji. W takim świecie można mieć społeczny autorytet nie umiejąc czytać i pisać. Obie tradycje – islamska i prawosławna – nie doceniają walorów mechanizmu prowadzącego do coraz większej wiedzy i ekonomii wytężonej pracy. No, i mamy pasztet! Historycznie najstarsza demokracja okazała się największym w Unii Europejskiej finansowym oszustem, a wolność i demokrację wykorzystuje dzisiaj do manifestowania aprobaty dla tego rodzaju praktyk. Grecy uważają, że demokracja ma polegać na tym, aby za ten ich „kryzys” solidarnie płaciła cała Europa, a nie oni sami.
Co to ma wspólnego z Marokiem? Właśnie dzisiaj media doniosły, że 98 procent Marokańczyków opowiedziało się w referendum za osłabieniem monarchy, wzmocnieniem rządu i parlamentu, słowem – za demokratyzacją. Czy Marokańczycy opowiedzieli się więc za westernizacją? Wcale nie. Demokratyczne wybory, to – teoretycznie rzecz biorąc – wskazanie na ludzi mniej lub bardziej godnych rządzenia. W praktyce, wyborczy akt daje nam możliwość wybierania tych, którzy nam się kojarzą jakoś lepiej niż inni. Lepiej politycznie, religijnie, nazwisko brzmi znajomo, albo wręcz lubimy człowieka czy sam numer na liście. Zostają wybrani ci, którzy w powszechnej opinii są „kimś”, albo też nam się wydaje, że nim są. Warto więc wiedzieć, że krajach Zachodu autorytet na powszechne wybory buduje się zupełnie inaczej, niż w innych regionach kulturowych i to z tego powodu sposób rządzenia państwem jest wszędzie inny, nawet jeśli formalnie panuje demokracja.
Słowo „autorytet” pochodzi od łacińskiego „auctoritas” – „powaga”, „znaczenie”. Internetowa Wikipedia podaje cztery sposoby rozumienia pojęcia:
• Społeczne uznanie oparte na cenionych w danym społeczeństwie wartościach.
• Osoba ciesząca się uznaniem, mająca kredyt zaufania ze względu na profesjonalizm, prawdomówność i bezstronność w ocenach.
• W kontaktach międzyludzkich – to osoba mająca cechy przywódcze oraz wysoką inteligencją emocjonalną lub charyzmę.
• W teorii socjologicznej – to jeden z rodzajów legitymizacji władzy oparty na przekonaniu o nadrzędności, czy nawet świętości przywódcy.
W świecie islamu wszystkie cztery znaczenia wskazują na to, że w demokratycznych wyborach zawsze górą będzie autorytet pobożnego muzułmanina, nie zaś muzułmanina niepobożnego, czy – nie daj Bóg! – chrześcijanina lub Żyda, no bo przecież:
• Powszechnie cenione wartości – to wartości islamskie;
• Tylko dobry muzułmanin cieszy się kredytem zaufania i tylko od takiego można oczekiwać (islamskiej) bezstronności i prawdomówności. Za prawdziwego profesjonalistę uważany jest uczony w koranicznym prawie imam.
• Charyzmę i cechy przywódcze może mieć tylko dobry muzułmanin, nigdy muzułmanin zły, ani ktoś obcy, czyli nie muzułmanin;
• Koran legitymizuje władcę tylko wtedy, gdy jest pobożny i przestrzega szariatu – koranicznego prawa.
Jak mówiło w podobnej sytuacji polskie porzekadło z czasów PRL: „tak czy owak – Zenon Nowak!”. Cieszącym się charyzmą przywódcą w państwie islamu może być wybrany tylko lokalny „Zenon Nowak”, czyli ktoś uznany za pobożnego muzułmanina, czyli za swojaka. Europejczykowi trudno w to uwierzyć, że tego rodzaju wybór może w istocie być dobrowolny, ale muzułmanie naprawdę lubią i cenią swój system. Więcej, są z niego dumni. Tak jak demokracja w Grecji może być dzisiaj tylko grecko-bałkańska, tak i demokracja w Maroku może być tylko marokańsko-muzułmańska. Następnego dnia po „demokratycznych” wyborach, tak jak w Iranie ajatollaha Chomejniego, równie „demokratycznie” zostanie – tym czy innym sposobem – wprowadzona „demokracja koraniczna”. Gdy nastanie, Europejczycy i Amerykanie będą tęsknili za czasami, gdy w Maroku rządził król, tak jak nie mogą w Iranie odżałować szacha Rezy Pahlawiego. Świat czekają naprawdę ciekawe czasy, tyle, że sami jeszcze nie wiemy na co czekamy…

By Rafal Krawczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.