PANY, CHAMY I DĘTY PATRIOTYZM

Jest jedna wieś na Mazowszu, której prosty układ domostw rozłożonych po obu stronach ulicy (głównej i jedynej) zapadła mi w pamięć. Wieś, jak wieś – na pierwszy rzut oka zwykła ulicówka, jak większość polskich wsi. Miejscowi z tej „lepszej strony” wyjaśnili mi jednak, iż rzecz taka prosta nie jest. Centralna ulica dzieli wieś na – na pierwszy rzut oka – jednakowe budownictwo zagrodowe. Okazało sie, że zewnętrzna jednakowość obu stron jest pozorna i kryje głębokie różnice historycznej świadomości. Posuwając się w kierunku północnym, lewą stronę ulicy zamieszkują potomkowie dawnej szlachty zagrodowej – więc pany, zaś po prawej – to dawne chłopy, czyli chamy. Jako potomek ludzi miastowych, warszawiaków z dziada pradziada, borykających się może z biedą, lecz nie z kwestią herbowości, długo nie mogłem zrozumieć na czym polega istota tego podziału. Przecież prawdziwa historia herbowych skończyła się wraz z rozbiorami I Rzeczypospolitej, zwanej ze względu na fenomen jej ustroju demokracją szlachecką. Szkolne podręczniki pełne są peanów na cześć tej unikalnej formuły demokracji, wskazują na nowatorstwo Konstytucji 3 Maja, pierwszej w Europie nadającej prawa obywatelskie i nie wyrosłej na dorodność tylko przez wzgląd na rozbiory i polityczne okrucieństwo trzech zaborców – Prus, Rosji i Austrii. Tymczasem, odrzuciwszy mitologię, okaże się, że sprawa miała inne oblicze, co też i warto wiedzieć, jako że tkwienie w historycznych mitach może i upraszcza życie, ale wcale go nie polepsza.
W ostatniej sobotnio-niedzielnej „Gazecie” problemem zajmuje się Arkadiusz Pacholski, przedstawiony jako eseista i powieściopisarz. To znamienne, że nowatorskie uwagi do historii wnosi literat, bo też i nauki historyczne, wiedzione zawodową poprawnością nie ośmielają się wykroczyć poza przyjęty szablon naszej narodowej wyjątkowości. A szablon przekonuje, że jesteśmy narodem o szlacheckiej tradycji głębokiego umiłowania wolności, sprawiedliwości i – jak sama nazwa wskazuje – szlachetnym w każdym calu. Zawsze jednak dopaść nas może refleksja, że skoro źródła zamiarów są tak wyborne, to dlaczego wyszło jak zwykle? Sukcesów brak, a klęsk co niemiara. Polscy uczniowie dowiadują się o źródłach zła w naszym kraju, że przyczyną przeszkód i problemów było a to ukraińskie kozactwo, a to szwedzki potop, zachłanność Moskali i zbrodniczość hitlerowców. Bez tego wszystkiego byłoby zupełnie inaczej… „W rzeczywistości” – zauważa Pacholski – „największą tragedią, jaka dotknęła kiedykolwiek Polaków, tragedią dużo większą i dotkliwszą niż tamte wszystkie razem wzięte było niewolnictwo polskich chłopów. Tragedia ta trwała najdłużej, bo około trzech do czterech stuleci, a swoim zasięgiem objęła aż trzy czwarte ludności kraju przez blisko 17 pokoleń”. Chłopi – z początku ludzie wolni, gospodarujący na swoim – sukcesywnie byli spychani przez „rycerskich” ziemian na pozycje darmowej siły roboczej i ostatecznie zepchnięci do roli dzieci biblijnego Chama, którym za grzech ojca nie należy się nic.
Sytuacja klarownego podziału na panów i chamów nie była tylko prostym równaniem społecznej równowagi i nierównym rozdziałem możliwości politycznych. Stała się częścią narodowej tradycji kulturowej, w ramach której naturalnym dążeniem Polaka było stać się panem (lub przynajmniej go naśladować) i za wszelką cenę oddalić się od stanu chamstwa i poddaństwa. Warto zwrócić uwagę na różnice w pochodzeniu najważniejszego dla demokratycznych społeczeństw słowa „obywatel”. W świecie zachodnim – angielskie słowo „citizen”, francuskie „citoyen”, włoskie „cittadino”, czy niemieckie „Burger”, mają jednoznaczne konotacje z wolnościami pracowicie zdobywanymi przez mieszczan uwalniających się od zwierzchnictwa arystokracji latyfundiów i pałaców. Nawet w rosyjskim „grażdanin” można dosłuchać się dźwięku „gorod” – „miasto”. W tradycji zachodniej pojęcie „obywatel” jest kojarzone z osobą chronioną prawem miejskiej wspólnoty, upoważnioną – za murami grodu – do działania zgodnie z prawem i mogącą oczekiwać ochrony dla swych praw i wolności. W języku polskim pochodzenie słowa jest dosyć dziwaczne i niewiele ma wspólnego z dawnym prawem mieszczan do wolności w obrębie miejskich murów.
Internetowa Wikipedia podaje, że słowo „obywaciel” zostało wprowadzone do języka polskiego jako bezpośrednie tłumaczenie łacińskiego „de cive”. Pierwsze oficjalne użycie tego słowa datuje się na rok 1621. W pierwotnym znaczeniu wyraz ten nie miał jednak semantycznego związku z miastem, bo te były w pogardzie. Miał wyraźnie klasowy charakter i określał wolnego szlachcica jako osobę „obytą” tudzież „bywałą”, czyli cywilizowaną (civilis) i „kulturalną”. Sprowadzenie łacińskiego pojęcia „de cive” („z miasta”) do formy określającej całą warstwę społeczną, nastąpić miało w rezultacie politycznej aktywności ruskiej szlachty Wielkiego Księstwa Litewskiego (dlaczego nie tej z Korony – liczniejszej i bardziej „zachodniej”?)) i obywatel-obywaciel – w Europie Zachodniej wolny mieszczanin – tu, na Wschodzie przekształcił się w „człowieka obytego”, „bywałego”, niekoniecznie w mieście, lecz na pewno w „wielkim świecie”. Różnica jest znamienna: łacińskie „civilis” ma „miejskie” źródło pochodzenia od słowa „civitas”, czyli „miasto” i wyrażać miało pewien stan prawny. „Civis Romanus sum” („jestem obywatelem rzymskim”) miał dumnie rzec św. Paweł z Tarsu, aresztowany przez rzymskich żołnierzy, odwołując się tym samym do nietykalności osobistej wolnego człowieka i do prawa bycia sądzonym wedle rzymskiego prawa. Polski „obywaciel” nie miał z miastem wiele wspólnego, za to dużo z „bywaniem” (nawzajem u siebie, czyli po okolicznych dworkach) i wynikającą z tego ogładą, zwaną u nas „kulturą” („człowiek kulturalny”). Obywatelstwo rzymskie się nabywało, lub zostawało nadane przez cesarza, polskim „obywacielem” – szlachcicem (bo tylko szlachcic posiadał pełnię praw) nabywało się bez udziału władzy państwowej, lecz „demokratycznie” i „zgodnie z naturą”, czyli wraz z urodzeniem w herbowej rodzinie. Ani państwo, ani żadna inna demokracja nie były do tego potrzebne. Szlachcic stawał się „obywatelem” z urodzenia i z samej natury patrymonialnego społeczeństwa ceniącego koneksje, lecz nie umiejętności. Zawód, profesja, były niczym wobec „dobrego urodzenia”. Chłop pańszczyźniany był tego obywatela niewolnikiem i żadne prawa mu nie przysługiwały. Jak zauważa Pacholski – szlachcic-obywatel miał nad swoim chłopem władzę absolutną. „Może zrobić z nim wszystko, co mu przyjdzie do głowy. A jeśli brak mu pieniędzy, sprzedaje chłopa innemu szlachcicowi – jak krowę, dosłownie”.
Chłopi, którzy w I Rzeczypospolitej stanowili trzy czwarte ludności, nie stali się w Polsce nigdy wzorcem obywatelskich tradycji. Uwolnieni od niewolnictwa przez rosyjskiego cara w ramach reformy uwłaszczeniowej (na przekór „obywatelskiej” szlachcie) dopiero w 1864 r. – przez następne stulecie dźwigali piętno ludzi niższej rasy, niewykształconych, prostackich i zupełnie „nieobytych”. Nie pasowało do nich słowo „obywatel”, szczególnie w znaczeniu, jakie mu nadał Tomasz Kajetan Węgierski. Oto jak wyobrażał sobie wtedy wzorowego obywatela, nie-chłopskiego rzecz jasna, lecz szlacheckiego pochodzenia („Obywatel prawy”, Lipsk 1837):

Czuje krzywdę i zbrodnię, hańbę niżej kładzie/Niż śmierć i niż niewolę, i w skutku i w radzie.
Czy po odważnym mową zdania wyrażeniu/W czynach się z mową zgodnych zamknie i w milczeniu;
Czy znowu duchem wyższym ruszony potężnie/Przed obliczem narodu odezwie się mężnie;
Zawsze znać że ni zysku chęć go wzniosła podła/Ni osobista żądłem nienawiść ubodła.
Mocą prawdy i czucia tchnie, chwieje, porusza/Przez usta się udziela drugim jego dusza.
Grom wspaniałej wymowy wali podłość zdrady/Łamie stawione trwogi, sromotne zawady;
Kruszy dumę nadętą, mężnych, dobrych chwali/Gnuśne serca rdzą tknięte nowem męztwem stali;

Taki obywatel, to doskonały portret późniejszego inteligenta, nie dbającego o własny interes, lecz mającego na uwadze sam tylko interes narodu. Narodu inteligenckiego, rzecz jasna. Cień tego portretu błąka się jeszcze po ulicach współczesnej Warszawy. To dzisiejszy inteligent, „człowiek obyty” i wykształcony na tyle, by umieć się zachować w towarzystwie, porozmawiać o tym i owym, słowem – „człowiek bywały”, choć bez wyraźnej profesji, lecz też zawsze gotowy do przyłączenia się do „rządzenia duszami”. To taki misjonarz bez aktualnego przydziału, nie ceniący przyziemnego profesjonalizmu, lecz zawsze gotów do misji. Za darmo, rzecz jasna, bo i wymarzony udział w „rządzie dusz” też jest tylko misją, a nie przyziemnym środkiem do życia…
Po zdziesiątkowaniu ludności Polski przez wojnę, w połowie XX wieku, zaledwie trzy procent ludności mogło poczuwać się do ziemiańskiego pochodzenia. Reszta, to dawni chłopi i mieszkańcy miast i miasteczek. Żelazne prawa statystki dowodzą, że te proporcje nie mogły znacząco zmienić się do dzisiaj. Jednak w świadomości Polaków utarło się przekonanie, że w większości wywodzą się od szlachty, czyli od tej lepszej części narodu, wsławionej przewagami nad Ruskimi, Szwedami i Turkami i umiłowaniem szlacheckiej wolności. Wystarczy popatrzeć na architekturę budowanych domów, zwanych kiedyś jednorodzinnymi. Wszędzie kolumny, kolumienki i ganki jak w ziemiańskich dworkach. A i inteligencja ma nadal jeszcze (chociaż słabnące) poczucie, że to ona najlepiej „czuje krzywdę i zbrodnię”, a „hańbę niżej kładzie niż śmierć i niewolę”. Czas zastanowić się nad funkcją tej mitologii i zacząć działać tyleż praktycznie, co skutecznie. Obywatelstwo Europy jest znacznie ważniejsze, niż obywatelstwo szlacheckie.

By Rafal Krawczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.