CZEMU „polska” NIE JEST „POLSKĄ”?

Nie bywam w wielkim towarzystwie, bo i nikt specjalnie tam mnie nie zaprasza. Kiedy mi się to jednak zdarza, przecieram oczy ze zdumienia. Ostatnio, usłyszałem trzy śmiałe tezy wygłoszone niemal jednym tchem: 1) Francis Fukuyama, to idiota; tezę postawiono na podstawie rzutu okiem na wywiad opublikowany w Wyborczej; 2) Ameryka jest w stanie postępującego upadku. Większość towarzystwa tam co prawda nigdy nie była, lecz skłoniło je do powzięcia takiego przekonania zdanie innego bywalca krajowych i zagranicznych salonów; 3) Resztki człowieczeństwa kołatają się jeszcze tylko gdzieś między Dnieprem i Czukotką.
Fukuyama, to Amerykanin japońskiego pochodzenia, autor eseju „Koniec historii” i światowy guru stosunków międzynarodowych i porównawczych nauk politycznych. Twórczością Fukuyamy, Huntingtona i zagadnieniami politycznych porównań międzycywilizacyjnych zajmuję się zawodowo od niemal dwudziestu lat. Najpierw poczułem się więc osobiście urażony łatwością z jaką można wygłaszać kategoryczne stwierdzenia, posługując się tylko zasłyszaną wiedzą i ignorując znaczne osiągnięcia współczesnych nauk społecznych. Potem, przyszło ukłucie zazdrości. Głęboka wiedza – w przeciwieństwie do literatury najróżniejszego sortu – jest w Polsce często „niepublikowalna” z najzupełniej przedziwnych powodów. Od dwóch lat mam gotową książkę wyjaśniającą fenomen islamu i jego dramatu w postaci nieprzystawalności do przemian, którym podlega współczesny świat. Okazuje się, że w naszym rzekomo chrześcijańskim kraju, lobby muzułmańskie jest tak silne, że nawet katolickie wydawnictwo bez oporów potrafi wydać przemyślenia islamskich fundamentalistów, ale do publikacji ich krytyki wcale się nie kwapi.
Czytelnictwo w Polsce podupada z piorunującą szybkością, a najszybciej upada rynek książek oferujących prawdziwą wiedzę. Trzyma się jakoś literatura. Pomyślałem, że moja irytacja w tym właśnie może mieć swoje źródło. W przynależnej człowiekowi zawiści. Wątek literacki jest oto w stanie jeszcze utrzymać uwagę czytelnika bombardowanego idiotyzmem mediów, ale książka wymagająca skupienia, za którym nie postępuje przyjemność współprzeżywania, taką tolerancją czytelników już się nie cieszy. W Polsce, nawet najwyższej jakości praca naukowa nie może liczyć na sukces większy niż kilkaset egzemplarzy. To i wydawnictwa nie są nauką specjalnie zainteresowane: zarobić się na tym nie da, trzeba szukać dotacji. Ta, z kolei, zawsze zależy od czyjegoś widzimisię, nie od jakości dzieła i koło się zamyka.
Co innego Fukuyama. Ukazał się właśnie pierwszy tom jego – monumentalnej w zamiarze – pracy pt. „Historia międzynarodowego ładu politycznego”. Cena niebagatelna – 69.90 zł., rzecz w czytaniu trudna, praktycznie niemożliwa bez ugruntowanej wiedzy historycznej i międzynarodowej. Idzie jednak jak gorące bułeczki. Dlaczego? Przecież literaci na spotkaniach z czytelnikami nie kryją opinii o niskiej wartości nauk społecznych. Nie dają możliwości przeżywania, nie dostrzegają pojedynczych ludzkich dramatów, wszystko uogólniają, segregują i wysyłają do lamusa, by podjąć badania następne. Jaki z tego może być pożytek dla literatury? Ta przecież żywi się współistnieniem wewnętrznego życia twórcy z egzystencjalnym strachem innych ludzi. Przed śmiercią, przed nieznanym, przed samym sobą? Tylko wtedy może powstać wielkie dzieło. A Fukuyama? Co do codziennego dramatu egzystencji ma „międzynarodowy ład polityczny”?
Fukuyama ma wyrobione w świecie nazwisko. W Polsce by sobie zapewne nazwiska nie wyrobił, bo i nikt tutaj nie opublikuje ani idioty, ani wielkiego odkrywcy. Idioty słusznie nie wyda, bo to idiota, a wielki odkrywca nie może zostać odkryty, bo takiego mechanizmu w kraju nie ma. Co innego odkrywca z importu. Tam ogłoszony, odkrywcą musi być wielkim z samego zagranicznego faktu jego tam odkrycia. Polski inteligent jego książkę więc kupi za każdą cenę i postawi bez czytania na półce, by dowodziła o intelektualnej pozycji półki właściciela. Żadna indywidualna opinia nie zmniejszy jego atencji do nigdy nie czytanego autora. Tylko, jaki z tego pożytek?
Gdyby jednak literaci i artyści, mający tak wielki wpływ na opinie Polaków o nich samych i o świecie im współczesnym wysilili się troszkę, książkę Fukuyamy kupili i spróbowali zrozumieć co tam zostało napisane, z łatwością by zrozumieli, że po części swój talent marnują i do historii mogą wcale nie przejść. Literatura zresztą coraz trudniej w historii się mieści. Kiedyś, o jej wielkości decydowało to, że była jedynym powszechnie dostępnym źródłem wiedzy o świecie. Dzisiaj, jest tylko źródłem podrzędnym i do tego nieudokumentowanym i pozbawionym autoryzacji.
Fukuyama rzecz rozstrzyga wskazując na cztery czynniki utrwalające współczesne systemy polityczne i gospodarcze:
• Upowszechnianie wiedzy i powiększanie się strefy dostępu do wykształcenia;
• Rozwój technologii informatycznych i ograniczenie centralnie sterowanych mediów;
• Możliwość podróżowania oraz łączności ze światem; możność samodzielnego oceniania obcych wzorów;
• Wzrost społecznej zamożności i chęć instytucjonalizacji ochrony własności;
Rzecz w tym, że wszystkie wymienione elementy mają najzupełniej obiektywny charakter i w dłuższym okresie czasu nie poddają się woli ludzi. Literatura nie ma na nie żadnego wpływu, przeciwnie, staje się ich ofiarą. Upowszechnianie wiedzy minuje powszechne niegdyś przekonanie o tajemnej wiedzy twórców, informatyczne technologie usuwają bariery dla sięgania do źródeł informacji, podróże oswajają z innością, a wzrost zamożności instytucjonalizuje wrodzony ludziom egoizm, całkiem przecież przeciwny altruizmowi literatury. Polskie odstawanie od rozumniejszego świata, gdzie mity już dawno przestały rządzić ludźmi nie powinno być odczuwane jako niemiły zgrzyt, lecz jako pewna, dobrze rozpoznana norma. W naszym kraju mity jednak rządzą nadal społeczną świadomością, a karykaturą dawnej mądrości literatury stały się elektroniczne media promujące galopujący idiotyzm.
Fukuyama wkracza w samo jądro problemu i odbiera literaturze kaganiec oświaty. Jej przesłanie brzmiało: wszystko zależy od człowieka, od napięcia jego woli i determinacji czynu. Amerykański politolog dochodzi do wniosku całkiem odwrotnego: nic od nas nie zależy, świat toczy się wraz z siedmioma miliardami ludzi samodzielnie i do tego w niezbyt zrozumiały dla nas sposób. Tak, jak my sami nie jesteśmy przedmiotem zainteresowania egoizmu naszych genów, tak „memy” – skoncentrowane jednostki wartości kultowej – działają przez nas, lecz mimo nas. My jesteśmy dla nich tylko substancją, którą się żywią w służbie własnej nieśmiertelności. My umieramy, geny żyją nadal w dzieciach i wnukach zapominających o ojcach i dziadkach. Ludzie wymieniają się jako społeczne tworzywo co pokolenie, lecz ich kulturowe „memy” są nadal żywe i trwają nadal.
Wymagać od literatury akceptacji poglądu Fyukuyamy, to jak chcieć, by grabarz stał się zwolennikiem nieśmiertelności klientów. Rzecz nie tylko niemożliwa, ale sprzeczna z samą istotą zawodu. Żaden literat nie uwierzy, że wypruwając z siebie wnętrzności w twórczym wysiłku pragnie również zwrócić uwagę na swój talent, lecz niekoniecznie przecież dąży do prawdy materialnej, bo i w literaturze nie istnieją narzędzia do niej prowadzące. Prawda materialna leży daleko poza literaturą i daleko poza wiedzą obiegową. Chyba nawet jest niezgodna z naszą ludzką naturą uważania się za ziemskich partnerów Pana Boga.
Frustracji drążącej świat literacki dziwić się trudno. Kiedyś, w młodości, pochłaniałem tony literatury pięknej, poszukując w niej odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Dziś nie mam na to czasu, a moją uwagę przykuwają książki zupełnie innego rodzaju. Pisarz i artysta, to jeszcze do niedawna guru w Polsce uniwersalny i nie kwestionowany. Dzisiaj takim guru staje się Fukuyama, rzetelny badacz naszych społecznych uwikłań.
Jaka jest więc odpowiedź na tytułowe pytanie: czemu „polska” nie jest „Polską” – utęsknionym i powszechnie szanowanym krajem sukcesu? Kraj, w którym ludzie żywią się mitami zamiast dążeniem do prawdziwej wiedzy o istocie rzeczy, nie może być krajem sukcesu. Przekonanie artystycznej bohemy, że wszystko jest tylko w rękach ludzi, prowadzi do odrzucenia mechanizmów te ręce zastępujących. Tymczasem, rozwój współczesnego świata, to rozwój tych „fukuyamowskich” mechanizmów, a nie silna wola jednostek. Na pocieszenie powiedzmy, że nie tkwimy w błędzie sami, ale w całkiem dobrym towarzystwie kilkudziesięciu innych krajów świata. Od Odry do Czukotki i od Bałtyku do Namibii.

By Rafal Krawczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.