CZY TEN DUDA RZĄD WYSIUDA?

Kierunek, w którym potoczyła się związkowa demonstracja przed Sejmem jest kuriozalny tylko na pozór. Oto były komandos na czele płatnego państwowymi pensjami komanda wziął zakładników w postaci niechętnych mu posłów. W końcu, uwolnił ich bez okupu i sytuacja jakby wróciła do normy. Czyżby? Znamienna była jednak treść okrzyków wznoszonych przez związkowych zadymiarzy. Głównym zawołaniem było: „złodzieje!”, „złodzieje!” Gdyby zastanowić się nad tym wszystkim głębiej, może doszlibyśmy do istoty sprawy. Istoty nie tyle samej zadymy, ile przyczyny głębokich podziałów, jakich jesteśmy właśnie świadkami i których nie da się już zasypać.
To, że ktoś kogoś z czegoś (właśnie z czego?) okradł nie staje się w państwie prawa źródłem nienawiści politycznej. Na złodzieja wysyła się policję albo prokuratora, ale nie komando. Odpowiedź na ten paradoks znajduje się pod powierzchnią zdarzeń ukrywanych pod kryptonimem „państwo prawa”. Żyjemy, powiadają komentatorzy, w demokratycznym państwie prawa i nikt nikomu nie może bezprawnie robić krzywdy. Nawet parlamentarzystom choćby nie wiedzieć jak głupim. W powszechnej świadomości to nie wystarcza, kiedy poczuciu krzywdy towarzyszy powszechne dzisiaj przekonanie, że dokonano jej, co prawda, w majestacie państwa prawa, ale ci którzy czują się skrzywdzeni mogą już tylko pocałować się w odwrotną część ciała. Z taką sytuacją mamy do czynienia od kilkunastu lat. Poczucie wyobcowania, odrzucenia na margines i pauperyzacji jest codzienną świadomością wielkiej masy ludzi występujących w sondażach nieodmiennie jako zwolennicy partii Prawo i Sprawiedliwość. Jest ich – jak podają media – aż 28 procent. Znamienne, że od długiego okresu czasu ta liczba ani drgnie. Tych ludzi nic nie zniechęca do popierania „prawa” w ujęciu brata Kaczyńskiego, ani też to, że sam dość obrzydliwie wyobraża sobie „sprawiedliwość”. Poszlibyśmy za daleko przypisując mu wsparcie dla przekonania przewodniczącego Mao, który otwarcie oświadczył kiedyś, że „sprawiedliwość mieści się na końcu lufy karabinu”, ale coś jest na rzeczy. Brat Kaczyński nie ma atencji do karabinu nie tylko dlatego, że ominęła go służba wojskowa (za to Duda ją poznał dogłębnie), ale dlatego, że z natury nie jest wojownikiem, lecz manipulantem. Uważa, że prawa nie należy zmieniać siłą, wystarczy „zgodna z prawem” manipulacja. To, że Duda z Kaczyńskim stoją dzisiaj „w jednym domku”, ma takie samo źródło, jak to, że znalazł się w tam również przewodniczący Miller, w tymże domku przecież gość z zupełnie innej planety. Kaczyński i Miller, to manipulatorzy: pierwszy – to „manipulator systemowy”, drugi – manipulator tylko w gębie. Z Dudą jest inaczej. To człowiek czynu, nie pustosłowia. Ma zresztą za sobą pewne racje. Właśnie, jakie? Pamięć ma to do siebie, że szybko się zaciera, ale uczyńmy wysiłek i spójrzmy wstecz.
Lata dziewięćdziesiąte, to czas „wielkiej prywatyzacji” dokonywanej w imię liberalnej demokracji typu zachodniego. Polegać miała na odtworzeniu struktur ekonomii upodobniających Polskę do rynkowej gospodarki europejskiej. Ciekawe, że z ust wielkich „prywatyzatorów” – Balcerowicza, Lewandowskiego, Kwaśniewskiego, nigdy nie padło słowo „sprawiedliwość”, a w szczególności „sprawiedliwość społeczna”, za to mieli mowę pełną liberalnych i wolnościowych idei z demokracją obracaną na wszystkie przypadki. Pierwsze, zostało zastąpione ideą „solidarności”, ale rozumianej już nie jako ‘Pierwsza Solidarność’ (ta była stoczniowa i robotnicza), lecz jako międzyklasowy „solidaryzm”. To stara, jeszcze XIX-wieczna koncepcja zapobiegania buntom społecznym przez przekonywanie do idei naturalnej wspólnoty interesów różnych grup niezależnie od statusu ekonomicznego i zawodowego oraz związanych z tym głębokich różnic interesów. To idea wygodna i – skądinąd – słuszna tyle, że wygodna i słuszna przede wszystkim dla tych, którzy wybili się wyżej. Dla warstw uboższych i gorzej wykształconych oznacza trwałe pogodzenie się z niższym statusem. Trwały brak perspektyw był od zawsze zarzewiem buntów i rewolucji.
Polska lat dziewięćdziesiątych, to Polska pokorna w biedzie, prowincjonalności i poczuciu zacofania. Dzisiaj jest inaczej: nie wszyscy są biedni i zacofani. Prosperujący i światowi – to dzisiejsi demokraci i liberałowie a ci, którzy przespali zmiany (kiedyś nazwano by ich proletariatem), pozostali w dołkach startowych i zorientowali się nagle, że za nimi nie ma już nikogo. A to najbardziej bolesne. Nic człowieka nie upokarza tak mocno, jak świadomość, że znalazł się na samym dnie.
Czy można było inaczej? Dwadzieścia lat temu dyskusja nad kształtem odradzającej się Rzeczypospolitej była ożywiona, ale zgasła stłumiona aktywnością zdeklarowanych liberałów. Jan Krzysztof Bielecki stanął na czele rządu, by liberalne idee wprowadzać w życie. Wprowadził? W życiu publicznym niezupełnie, w prywatnym – jak najbardziej. Jako prezes największego banku rychło stanął w rzędzie najbogatszych ludzi w Polsce. Janusz Lewandowski dostał tłuste stanowisko w Brukseli i nie ma sobie nic do zarzucenia. Kwaśniewski ma prezydencką emeryturę i apanaże z wygłaszania po świecie słuszności. Z ręką w nocnym naczyniu pozostał natomiast Leszek Balcerowicz, kiedyś chwalony i stawiany na piedestał, dzisiaj przez establishment odrzucony i uważany przez tamtych, na których zlecenie te rynkowe reformy czynił, za niegroźnego dziwaka. To prawda, że jako świetny ekonomista-teoretyk, spoza liczb i wykresów nigdy nie dostrzegał reszty świata. To mu pozostało do dzisiaj ale zepchnęło na zupełny margines. Tak być musi, jeśli rozumie się liczby, lecz nie lubi się ludzi i nie potrafi zidentyfikować nawet własnego interesu. Najbardziej kosztowne jest życie pośród mitów. Polski wizjoner nie potrafił przyjąć do wiadomości, że ekonomia nigdy nie była i dzisiaj nie jest (w zasadzie i poza nielicznymi wyjątkami) nauką z prawdziwego zdarzenia, ale dobrze rozwiniętym instrumentem uzasadniania interesów politycznych. Wiem, bo byłem ekonomistą i pamiętam czego ode mnie oczekiwano. Z taką ekonomią przegrał zresztą i sam Kaczyński, nie umiejąc jej użyć nawet dla realizacji własnych interesów. Pamiętam, jak w 1989 r, wypytywał mnie gruntownie, czy można w jakiś sposób ruch Solidarności przemienić w bank kredytowy. Tego zrobić nie można było wtedy w żaden sposób. Dzisiaj można, bo gwiazda Solidarności zmalała i spowszedniała. Kaczyński na podział się spóźnił, co legło u źródeł jego frustracji i radykalizacji a także przejścia na pozycje socjalfaszyzujące. Trudno się temu dziwić. Miał w ręku prawie wszystko, a pozostały mu ogryzki…
A jakie były losy „sprawiedliwości społecznej” – pojęcia bodaj najdroższego ludzkości w całych jej dziejach? W Polsce została wymazana ze słownika jako pozostałość komunizmu, z natury swej przecież systemu zbrodniczego. Szlachetna skądinąd idea wpadła w ten sam worek, w którym dzisiaj siedzi Leszek Miller i usiłuje wydmuchać „lewicowy wiatr historii”. Pojęcia nie używa go nikt, wstydzą się go nawet związkowi zadymiarze. Tymczasem, to idea-klucz, podobna do pojęcia Boga Wszechmogącego. Nikt Go nigdy nie widział i dobrze wie, że za życia nie zobaczy, ale każdy głęboko wierzy, że On Jest, Istnieje i o wszystkim Rozstrzyga. Rząd, który przekona ludzi, że rządzi zgodnie ze Społeczną Sprawiedliwością będzie rządził wiecznie. Problem w tym, że ubiegłe dwudziestolecie pobrudziło wszystkich i odarło z wiarygodności. Jedni mają świadomość nieuczciwego, inni – przypadkowego – wzbogacenia. Reszcie doskwiera może nie tyle poczucie bezradności, ile poczucie winy i własnej naiwności, że wtedy, kiedy narodowy majątek był dzielony wielkimi kęsami, dali się ogłupić nadzieją na dziejową sprawiedliwość. Dzisiaj wiedzą, że takiej nie ma i są wściekli na siebie i na wszystko dokoła. Wściekli „na pusto”, bo kiedy postsolidarnościowa elita brała garściami media – telewizje, radiostacje, gazety i bankowość, a dawni funkcjonariusze PRL – wytwórczość i usługi – oni na to wszystko zagłosowali i cały proceder uprawomocnili majestatem ludu, kryjąc wszystkie brudy w krypcie z napisem „demokracja”. To dlatego Duda rządu nie wysiuda. Jest już, panie przewodniczący, za późno i ludowi nie pomoże nawet komandos. „Miałeś chamie złoty róg, ostał ci się ino sznur…”

By Rafal Krawczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.