Wiele wskazuje na to, że spełnia się scenariusz podziału Ukrainy według granic oznaczonych na mapie zamieszczonej dwa tygodnie temu („Pięć Ukrain i zachodni bełkot”). Nie będzie to, sugerowane przez media, proste rozdarcie na jej część prorosyjską i proukraińską, bo taka granica w rzeczywistości nie istnieje. To tylko wymysł rosyjskiej propagandy. Ukraina, jak wskazuje jej nazwa, jest krajem pogranicza. Określenie jest sugestywne, ale wymaga pogłębienia o pytanie, czego właściwie jest pograniczem? A tu rodzą się komplikacje. Sama nazwa pojawiła się w okresie, gdy Ukraina nazywana była również Kozaczyzną – niewielką strefą przejściową pomiędzy ówczesną Rzeczpospolitą Polski i Litwy a tatarskim stepem na południu i moskiewską tajgą od północnej strony. To jednak tylko wrażenie lokalne. Ukraina jest w gruncie rzeczy ilustracją zjawiska szerszego – pograniczności pomiędzy rolniczą Europą i koczowniczą częścią Azji, czyli jej ogromnym obszarem rozłożonym pomiędzy Morzem Kaspijskim i północnymi granicami Persji, Indii oraz Chin a arktycznym Oceanem Lodowatym. Geograficznej Europy tu mało (formalnie tylko do Uralu), a kulturowej nie ma wcale.
Wiele mówiące jest źródło samego pojęcia „kultura”. Pochodzi od łacińskiego określenia „cultus agri” oznaczającego uprawę roli. Jego odległym echem jest określanie regularnie uprawianej ziemi, jako utrzymanej „w dobrej kulturze”. Dzisiaj, pojęcie „kultura” rozumiana jest jako całokształt duchowego i materialnego dorobku społeczeństwa, a w najszerszym zakresie słowa utożsamiana jest z cywilizacją. Pochodzenie słowa jest na tyle jednoznaczne, że z całą pewnością dotyczy ludów osiadłych, a nie wędrownych. W nauce, nie używa się go dla wartościowania społeczeństw, ale w języku potocznym jest inaczej – „człowiek kulturalny”, „społeczeństwo o wysokiej kulturze”, to określenia wskazujące na istnienie gradacji na ludzi mniej i bardziej „kulturalnych”, a społeczeństw na mniej lub bardziej „cywilizowane”. Wtedy, przeciwieństwem cywilizacji staje się stan dzikości i prostactwa. Kiedyś, uważano, że wyższy „stopień cywilizowania” jest zasługą samego społeczeństwa potrafiącego pozbyć się dzikich obyczajów i wejść na wyższy poziom stosunków międzyludzkich. Dzisiaj wiemy, że decydującą rolę odgrywają czynniki obiektywne, niezależne od samych uczestników, a przede wszystkim długotrwałość procesów kulturowych. W regionach koczowniczych, wobec stałego ruchu ludności, element trwałości jest nieobecny. Najbardziej klarowna uwaga należy w tym względzie do Lewisa Morgana, który określał mianem cywilizacji najwyższe stadium rozwoju najogólniej rozumianej kultury i pełne oderwanie się od pierwotnego stanu dzikości i barbarzyństwa. Narzuca się pytanie, czy Rosja na pewno ma to już za sobą, czy też ostateczne wyjście ze stanu dzikości jest dopiero perspektywą, która jeszcze przed nią stoi? Sprawdzianem będzie finał tego, co dzieje się na Ukrainie.
W społeczno-politycznej rzeczywistości nie da się uniknąć wartościowania poziomu kulturowego rozwoju społeczeństw. Poprawność polityczna zakazuje nazywania problemu po imieniu, ale w istocie istnieje swoista drabina kulturowego wyrafinowania, na której najniżej znajdują się najbardziej prymitywne ludy myśliwsko-zbierackie (dzisiaj dotyczy to głównie Czarnej Afryki), najwyżej zaś najbogatsze i najbardziej technicznie rozwinięte społeczeństwa utożsamiane zwykle ze światem anglosaskim. Rosja jest tu nie tylko w szczególnej sytuacji, ale też staje się dla świata przyczyną szczególnych problemów i zagrożeń, a Ukraina czymś w rodzaju bufora oddzielającego Rosję od europejskiego Zachodu. Pojawia się nawet pytanie, czy miejsce Rosji nie znajduje się gdzieś obok, poza samą drabiną społeczeństwa pracowicie poprawiających swoją sytuację, jako społeczeństwa, które znalazło się na ślepym torze. Nie wybrała tej pozycji sama, lecz wepchnęła ją tam długa historia północnej części Eurazji, która spowodowała nawet – wbrew formalnym zasadom geografii – oddzielenie małego zakątka zachodniej Europy od reszty, ze względu na jego najdłuższą w regionie tradycję cywilizacyjną, konserwując jednocześnie na długie stulecia prymitywność życia pozostałej części kontynentu, którą dzisiaj zajmuje Rosja. Sama Europa nie jest kontynentem w znaczeniu geograficznym, jest nim tylko jako odrębna i najbardziej rozwinięta formacja kulturowa. Od zarania dziejów miała jednak problem z określeniem swoich wschodnich granic. Miała go z tej przyczyny, że wielka kultura może narodzić się tylko w środowisku ludzi osiadłych, sąsiadujących ze sobą przez pokolenia i przez pokolenia debatujących o sobie samych i starających się określić własny wizerunek. Tymczasem, od czasów starożytnych sąsiadowała na wschodzie z ludami koczowników, tym się różniącymi od osiadłych, że zmieniały stale miejsce zamieszkania w uzależnieniu od niewielkiego dobytku dającego się unieść na grzbiecie osła, wielbłąda lub upchać w pojeździe ciągnionym przez woły. Koczownicy, z natury swej egzystencji, musieli „kulturę” ograniczyć do jak najmniejszego wymiaru, by nie stała się ciężarem nie do uniesienia. Arabowie ograniczyli ją do Koranu, księgi zawierającej według nich całą mądrość świata. Rosjanie, przejąwszy dobytek mongolskich i tatarskich koczowników, nie odziedziczyli niczego wartościowego, bo i te narody były dopiero w najawcześniejszej fazie rozwoju. Dzisiaj, stają wobec zamożnej, kulturalnej i cywilizowanej Europy zbrojni jedynie w przynależną koczownikom agresywność. Tego rodzaju społeczeństwo z zasady produkuje zbyt mało towarów codziennego użytku, przedmiotów zbytku i wartości wyższego rzędu, by mogło obejść się bez ich zdobywania przez podbijanie innych, bardziej rozwiniętych. To po prostu natura rzeczy, z tym tylko, że u tych, będących na niższym poziomie rozwoju, ale dysponujących tylko żądzą posiadania i narzędziami jej realizacji, wzbudza zarówno podziw, jak i zazdrość, Prowadzi to do zaspokajania oczekiwań za pośrednictwem zbrojnej agresji i napadanie na sąsiadów, a nie przez samodzielną pracowitość. Tyle, że dzisiejszy świat jest już na etapie znacznie dalszym niż sama Rosja. W tym świecie, agresja ze strony kraju, który spóźnił się w rozwoju, jest już tylko efektem pustego zawodu, bezproduktywnym przelewaniem krwi i niszczeniem mienia. Nie prowadzi do zaspokojenia oczekiwań, bo i prowadzić do tego nie może. Inni nie są już tak bezbronni jak niegdyś. Jest też tylko dowodem zbliżającej się cywilizacyjnej klęski, mającej źródło w niedostosowaniu do tempa rozwoju świata zewnętrznego, który jej stale ucieka. Rosja sama dóbr kulturowych nie tworzy, a przejmować wzorców nie chce. Jeśli istnieje kraj, który jest prawdziwym spadkobiercą agresywności dawnego świata mongolskich koczowników, to jest nim właśnie Rosja, tyle, że wyposażona w rakiety i samoloty zamiast szabli i łuków. To jednak nie zmienia istoty zagadnienia. Nie zmienia również tego, że – tak jak dwa stulecia temu – to Polska była krajem pogranicza pomiędzy europejską strefą stałego osadnictwa a stepami Dzikich Pól, tak dzisiaj jest nim Ukraina, rozłożona pomiędzy stabilną Europejską Unią, a rosyjskim bezkresem wiecznej jałowości. Współczesna rozgrywka pomiędzy Zachodem a koczowniczym Orientem dotyczy w gruncie rzeczy tego, o jaką część tego ostatniego uda się cywilizacji zachodniej poszerzyć na wschodzie Europę, pomniejszając prz tym prostactwo Stepu. O to również chodzi w sprawie Ukrainy.
Do sytuacji geopolitycznej Eurazji dochodzi pewien rys osobisty towarzyszący zwykle ludziom kierującym Rosją. Imperialni jedynowładcy mają to do siebie, że są sami w sobie tak zakochani, że nie mogą dopuścić myśli, że inni ich kochają mniej, albo nawet wcale. Tymczasem to, co wydarzyło się w Odessie, to dla Putina utrata twarzy. Trudno powiedzieć jak rzecz się potoczy dalej, ale ta sprawa, może przekształcić się nie tylko w niewypał, ale wręcz w klęskę, na którą osobnik w rodzaju Putina jest nieprzygotowany. Ma bowiem przekonanie o tym, że jest tam podziwiany i kochany tak samo jak w samej Rosji. To nie pierwszy raz, kiedy Putin próbuje rzucać urok na Ukraińców, występując w roli nieomylnego męskiego macho. Mam w pamięci jego wizytę w Kijowie, przed poprzednimi wyborami, kiedy to otwarcie żądał od mieszkańców głosowania na „naszych”, to jest na Janukowycza, a nie na Pomarańczowych. Ten jednak w wyborach przepadł i nie doszedłby do władzy w następnych, gdyby nie niefrasobliwość tych, którzy wygrali poprzednie. Późniejszą wygraną Janukowycza, Putin uznał zapewne za powrót na wyznaczoną przez Pana Boga ścieżkę odwiecznej, stepowej, rosyjsko-ukraińskiej jedności, zwieńczonej nawrotem atencji do geniuszu dyktatora. Kojarzy się to jednak z losami przywódcy Libii Kaddafiego, który do końca, aż do chwili zaszlachtowania go przez wzburzonych poddanych, wyznawał im miłość i oczekiwał wzajemności. Załamanie wiary u tego rodzaju osobnika prowadzi do trudnych do przewidzenia reakcji i nieobliczalnych działań. Kaddafi miał wiele czasu na to, by opuścić Libię i skryć się wraz z brzęczącą fortuną w jakimś bezpiecznym szejkanacie, tak jak zrobił to Janukowycz. Wybrał jednak wiarę w niemożliwe, to jest oczekiwanie nieustającej miłości poddanych do władcy i jego geniuszu.
Historia Odessy sama w sobie nadaje się na miejsce zarówno romantycznej opowieści, jak i miłosnej farsy. Założona przez Katarzynę II, ma przeszłość tak długą i zagmatwaną, że powoływanie się na jej „odwieczną rosyjskość” brzmi fałszywie. Powstała niebawem po zdobyciu regionu na osmańskich Turkach przez wojska rosyjskie i została ufundowana na podstawie dekretu carycy z 1794 roku, czyli dokładnie wtedy, gdy jej wojska przygotowywały się do ostatecznej likwidacji I Rzeczypospolitej. Przedtem mieściła się tam turecka forteca, wzniesiona na miejscu dawnej tatarskiej osady Hacibey (od 1440 r.), a jeszcze wcześniej, panowali tu Goci, Awarowie i Hunowie. Początki Odessy sięgają czasów antycznych. Takie też jest źródło samej nazwy, ponieważ sądzono, że na jej dzisiejszym obszarze istniała kiedyś grecka osada Odessos. Inaczej mówiąc, z dwudziestu pięciu stuleci osadnictwa, tylko ostatnie dwa związane są z panowaniem rosyjskim. Jest jednak faktem, że stała się wielkim ośrodkiem handlowym Rosji i znaczącym portem morskim oraz strefą wolnocłową. Tyle, że zachęcając do osadnictwa, carskie władze nie stawiały przeszkód dla żadnej nacji powodując tym, że Odessa stała się bodaj najbardziej międzynarodowym miastem rosyjskiego imperium.
Nowozdobyte tereny otrzymały nazwę „Nowa Rosja” dla podkreślenia, że to tylko początek drogi do zdobycia Konstantynopola, wymarzonego celu nacjonalistów, sądzących, że opanowanie dawnej stolicy „Drugiego Rzymu” da Rosji legitymację do uznania jej za kontynuatora łacińskiego Imperium Romanum i greckiego Bizancjum oraz uprawnienie do panowania nad resztą świata. Na drugim jej krańcu szła walka o Daleki Wschód, by oprzeć granice na Chińskim Murze, opanować Tybet i w konsekwencji – wyprzeć Anglików z Indii. Wtedy, prawie cała Azja i znaczna część Europy (a więc pół świata) byłyby rosyjskie. Stało się zupełnie inaczej, Rosja poniosła w tym pełną klęskę, a sama Odessa nigdy nie stała się czysto rosyjskim miastem, lecz barwną mozaiką wielu narodowości i religii. Na dowód jej międzynarodowego statusu miasta, car Aleksander I mianował w 1803 roku gubernatorem francuskiego księcia de Richelieu (w mieście stoi jego pomnik), a za najbardziej romantyczną dzielnicę uznano część zwaną „Mołdawanka”, zamieszkałą przez Rumunów, Mołdawian, Greków i Albańczyków. Mieszkają też w Odessie inne narodowości – Azerowie, Ormianie, Tatarzy, Żydzi, Gruzini, Grecy, Polacy i Turcy. Jak z tej mozaiki narodów Putin zamierza wycisnąć czystą rosyjskość? Ile krwi będzie musiało się polać na darmo?
Dzisiejsza Odessa jest przede wszystkim wielkim portem. W czasach sowieckich była pierwsza na liście handlu zamorskiego. Także i dzisiaj, jest wielkim miastem, a także bazą resztek ukraińskiej floty morskiej, której większa część stacjonowała dotąd na Krymie. Dzisiaj, aż 62% mieszkańców Odessy uważa się za Ukraińców, a jedynie 29% za Rosjan, choć 81% z nich uznaje rosyjski za język swojej codzienności. Rzecz jest przy tym o tyle skomplikowana, że świadomość narodowa mieszkańców Odessy jest płynna. Przez II wojną światową, aż 60% odesczyków uznawało się za Rosjan, a 30% za Żydów. Inaczej mówiąc, 90% ludności miasta nie uważało się za Ukraińców. Dzisiaj, kiedy ludność żydowską zabrał Holokaust, mieszkańcy uznali się za mówiących po rosyjsku Ukraińców. Koniunkturalizm, czy też tak wielka płynność narodowościowa, że aż trudna do jednoznacznego określenia? Jeden rodzi się z tego wniosek: w Odessie nie ma żadnego rodzaju nacjonalizmu – ani ukraińskiego, ani rosyjskiego, a putinowska definicja utożsamiająca narodowość z używanym na codzień językiem jest niezgodna z całym światowym doświadczeniem. Irlandczycy używają na codzień angielskiego, a nie znoszą Anglików. Obywatele Indii mówią kiluset niepodobnymi do siebie językami, co nie przeszkadza im uważać się za jeden naród indyjski, a za język codzienności uznac angielski. Niemal cała środkowa i południowa Ameryka mowi po hiszpańsku, ale mieszkańcy nie tylko nie uważają się za Hiszpanów, ale wręcz tych ostatnich nie lubią, a sami uważają się za osobne narody – Kolumbijczyków, Meksykanów, Argentyńczyków. W dzisiejszej Rosji po rosyjsku mówi na codzień 70% jej mieszkańców. Czy ta reszta, jak na przykład Czeczeni, również ma prawo do oddzielenia się i założenia własnego państwa? Pytanie jest retoryczne, a Rosjanie dali na nie odpowiedź dwiema wojnami, w których zrównali ten mały kraj z ziemią. Teraz, chcą przekonać świat, że poza Krymem należy im się jeszcze Odessa, Donieck, Ługańsk, Charków, a może i Kijów opanowany wedle oficjalnej propagandy przez nazistów, rasistów i innych dewiantów. Nie ulega wątpliwości, że Rosja sama nie wie, czym właściwie jest i sprowadza tożsamość narodową swoich mieszkańców do wymiaru zaciśniętej pięści. To wszystko świadczy również o tym, że sami Rosjanie znaleźli się w głębokim kryzysie mentalnym, usiłując jego przyczyn doszukać się u sąsiadów. To niezwykle krótkowzroczna, by nie rzec – samobójcza polityka. Szanse jej realizacji są zerowe, a ta chorobliwie fałszywa świadomość Rosjan jest prawdziwą przyczyną wydarzeń. Tylko, ile te miraże kosztować będą samą Rosję? Jaka będzie cena, którą zapłacą jej sąsiedzi?
Można podejrzewać, że bezpośrednią przyczyną podjęcia akcji na Ukrainie był również szczególny stan emocjonalny przywódcy Rosji, głęboko obrażonego na Ukraińców za próbę usamodzielnienia kraju od jego wątpliwej wartości pieszczot. Zbiegło się to z nawrotem imperialnej nostalgii u samych Rosjan. Ci ostatni, przypomnieli sobie czasy, kiedy to zamiast pracować, bogacić się i wieść spokojne życie, panowali nad innymi narodami i dawało im to perwersyjną przyjemność. Warto jednak pamiętać, że perwersja jest odstępstwem od normy, a nie samą normą. Kiedy odchylenie wychodzi na jaw, sam perwert przeżywa mieszaninę zawodu i wstydu, stając się osobnikiem nieobliczalnym. To chyba przydarzyło się Putinowi z Odessą. Napotkał nieoczekiwanie zupełnie normalną, chociaż gwałtową reakcję obiektu pożądania. W jaki sposób Rosjanie, jako naród notorycznie poddający się perwersji panowania nad innymi i sami bez oporów poddający się władzy tego rodzaju osobników, mogą ułożyć sobie stosunki z sasiadami? Czy jest szansa na jakiegoś rodzaju normalizację ich spojrzenia na świat?
Wiele elementów wskazuje na to, że to, co się dzieje na Ukrainie jest też następstwem tego, że prezydent Rosji jest przypadkiem podobnym do opisywanego przez psychologów rodzaju odchylenia od normy. Postępowania Rosji w kwestii ukraińskiej nie da się wyjaśnić żadnymi argumentami, a tylko psychicznym defektem przywództwa, a może i całej nacji. Jest zastanawiające, że w historii Rosji rządy tak często wpadały w ręce osobników psychopatycznych. Iwan, budowniczy zrębów rosyjskiej potęgi, nazwany przez historię Groźnym, był bez wątpienia psychopatą, który w okrutny sposób zabijał wszystkich, którzy stawali mu nawet nieświadomie na drodze. Zamordował własnego syna i następcę tronu w sposób nienadający się do opisania. Katarzyna II, nazywana w rosyjskiej historiografii Wielką, była do późnej starości psychopatyczną erotomanką. Jej syn, Paweł, który dla historii Polski zasłużył się tym, że uwolnił z więzienia Kościuszkę, był bez najmniejszych wątpliwości dewiantem i z tej między innymi przyczyny został zamordowany z woli własnego syna, późniejszego cara Aleksandra I. Bez wątpienia szczególnym przypadkiem mentalnej dewiacji był Lenin, a pełnym psychopatą i zbrodniarzem jednocześnie pozbawionym niemal cech normalności byli – Stalin i jego przyjaciel Beria. Wielcy Budowniczy potęgi Radzieckiego Związku, mieli na sumieniu życie milionów ludzi. Ich w miarę normalnym, lecz znamiennie krótkotrwałym i przez Rosjan niecenionym następcą był, żyjący do dzisiaj, Gorbaczow. Został jednak zapomniany właśnie z tej przyczyny, że był zbyt „europejski”, czyli w miarę normalny. Jego miejsce zajął kolejny osobnik z odchyleniem od normy – Władmir Władimirowicz Putin. Z punktu widzenia nowoczesnej psychologii tym ostatnim rządzi nie tyle nawet psychopatyczna żądza władzy, ile jakiegoś rodzaju niezaspokojony kompleks cechujący osobę przybierającą pozę wielkiego i przy tym jedynego przywódcy. Przyjdzie czas, że dowiemy się tego, ile w jego działaniu jest pozerstwa, a ile zbrodniczych inklinacji na miarę poprzedników. Putin jednak nie ukrywa tego, że jego żądza władzy ma wymiar dożywotni i nawet do głowy mu nie przychodzi, by kiedykolwiek podzielić się nią z kimkolwiek. Od swojej ukraińskiej ofiary również wymaga, jak kliniczny dewiant, nie tylko pełnego poddania, ale również oznak uwielbienia i miłości. Realizacja tego celu wymaga jednak stałych działań, by utrzymywać społeczeństwo w stanie swoistego alertu i przekonania, że jego interesy są zagrożone przez siły zewnętrzne. Najlepiej służy temu celowi wojna, wywołanie wrażenia zagrożenia lub krzywdy odczuwanej jako niedocenianie wielkości rzekomych dobroczyńców.
Medyczne statystyki podają, że 2-3% populacji każdego społeczeństwa jest dotknięte pewnym odchyleniem. To szczególna przypadłość niebędąca chorobą, ale prowadząca do chorobliwie odmiennego widzenia świata zewnętrznego i z tej przyczyny człowiek nią dotknięty jest uważany za posiadacza „osobowości dyssocjalnej”, nazywanej też „antyspołeczną”. Psychologowie uważają, że wiąże się z istnieniem trzech „braków” osobowości – nieodczuwania lęku, nieumiejętności uczenia się na błędach oraz zaniku relacji interpersonalnych, czyli potrzeby emocjonanego wiązania się z innymi osobami. Łączy się to z czterema elementami, które wydają się w komplecie występować w osobowości przywódcy dzisiejszej Rosji – Władimira Putina:
• Brak poczucia lęku, dający w konsekwencji swoistą odporność na odruchy moralne, a także brak empatii, czyli niezdolność odczuwania stanów psychicznych innych ludzi oraz brak umiejętności rozumienia ich sposobu myślenia i patrzenia na świat zewnętrzny.
• Deficyt uczenia się, prowadzący do przedkładania postępowania agresywnego nad pojednawcze. Uczenie się wymaga wzmiankowanej empatii w stosunku do innych, agresja jest jednostronna i tego nie wymaga, prowadząc do sytuacji, kiedy to krzywdzenie innych staje się w świadomości krzywdzącego uczynkiem mającym służyć dobru krzywdzonego.
• Upośledzenie związków z innymi ludźmi i skoncentrowanie na poszukiwaniu w nich jednostronnych korzyści oraz ignorowanie społecznych zasad i konwencji. Człowiek dotknięty dyssocjalnością nie potrzebuje innych ludzi ani sąsiadów, staje się wobec nich podejrzliwy i nie odczuwa do nich cienia sympatii.
• Cecha nazwana „cierniem psychopatycznym”, to jest występowanie zubożonego życia psychicznego kompensowanego narcyzmem – wyczuleniem na przejawy niedoceniania. Ten ostatni typ drażliwości występuje często w parze z niedookreślonym i nieostrym poczuciem własnej tożsamości, prowadzącym do uznawania siebie za ideał oraz za eksperta od wszystkiego, a także do tego, by bezdusznie używać innych ludzi do realizacji własnych celów, nie licząc się z ponoszonymi przez nich kosztami.
Odrodzenie się rosyjsko-sowieckiej furstracji, połączonej ze ślepą, lecz dobrze zorganizowaną agresją na sąsiadów może jakiś czas potrwać. Będzie też kosztowne dla Europy, pomimo tego, że wiele jej krajów usiłuje zamknąć oczy i nie dostrzegać problemu. Z całą pewnością przyjdzie do nich sam. Natomiast, finał sprawy Odessy będzie dowodem na to, jak daleko Putin jest gotów posunąć się w konfrontacji barbarzyńskiej mentalności Rosjan z cywilizowaną częścią świata. Miasto ma nie tylko żeńskie imię, ale i brzmi dźwięcznie, nasuwając skojarzenie z greckimi nimfami. Klimat wspaniały, czarnomorski i nieco śródziemnomorski, ludzie radośni, narodowościowo wymieszani i czujący się nieco tak, jakby znaleźli się w jakimś zagubionym zakątku raju. Putin, lekko łysiejący mężczyzna w średnim wieku, lecz prężący mięśnie dżudoka oraz „macho” jednocześnie, wydaje się tylko na wpół świadomie grać w tym rolę kogoś w rodzaju antycznego satyra, półczłowieka i półkozła, uganiającego się za nimfami. Zatęsknił za urokami romantycznej Odessy i – póki co – otrzymał policzek. Do tego celny. Tylko, jak długo piękno może opierać się brutalności?