„We must build a kind of United States of Europe. In this way only, will hundreds of millions of toilers be able to regain the simple joys and hopes which make life worth living”. Winston Churchil |
Stałym elementem naszych rozważań jest przekonanie, że to nie sami tylko ludzie rządzą swoim społecznym otoczeniem, lecz również i ono wystawia im co jakiś czas rachunek. Najlepszym sposobem na spełnione życie jest starać się to zrozumieć, nie zaś świat po swojemu naprawiać czy ideologizować. Cytowane na początku w oryginalnej wersji życzenie Winstona Churchilla było jeszcze do niedawna uważane za niemal spełnione przez zintegrowany twór w postaci Uniii Europejskiej. Zadowolenie eurooptymistów było tak wielkie, że w unijnym prawie zaplanowano tylko jeden kierunek rozwoju wypadków – ku dalszej integracji, a odwrotny, czyli możliwość rozluźnienia więzów lub wyjścia z Unii albo też strefy jej wspólnego pieniądza nie tylko nie był brany pod uwagę, ale nie przewidziano nań żadnych procedur.
Świadectwem następstw takiego stanu rzeczy może być obecna awantura w sprawie Grecji. Media, w niezmiennym dążeniu do uproszczenia zagadnienia, przedstawiają je w postaci wydarzenia o nieskomplikowanych przyczynach i konsekwencjach. Jest to jednak tak dalekie od prawdy, że utrudnia nie tylko zrozumienie istoty sporu, ale i wiążącej się z tym przyszłości samej Unii Europejskiej. Całe wydarzenie przedstawiane jest w mediach jako rodzaj awantury wywołanej nieodpowiedzialnością Greków, nie zaś jako wydarzenie pozwalające na lepsze zrozumienie nadciągających niebezpieczeństw i racjonalne do nich przygotowanie. Dzieje się to i z tej przyczyny, że – podobnie, jak inne wynalazki człowieka – instrument w postaci wspólnej europejskiej waluty okazuje się rządzić własnymi prawami, za nic mając jego założycielską koncepcję. To, czego można wysłuchać dzisiaj, to przede wszystkim złość „euro-wielkich” Niemiec na „euro-mikrusa” w postaci Grecji. Tymczasem sprawa jest dalece bardziej skomplikowana i nie wróży dobrze przyszłości samej Unii.
Euro miało być panaceum na zgrzyty europejskej integracji i jego mechanizmy zaplanowano jednostronnie, to jest do coraz ściślejszego związku, aż do statusu jednolitego państwa o imieniu „Europa”. Jedna waluta, poddana nadzorowi jednego banku – Europejskiego Banku Centralnego z siedzibą we Frankfurcie nad Menem – w największym mieście najpotężniejszego państwa członkowskiego Unii Europejskiej, miała być ostatecznym zwornikiem całego systemu. Wymknęła się jednak spod kontroli zarówno samego Banku, jak i jego państw założycielskich, zdając się kpić z oczekiwań, bo też i wielkie historyczne procesy nie pozwalają na ich realizację z oczekiwaną dokładnością.
Grecki bank centralny ostrzegł właśnie, że jeśli negocjacje z międzynarodowymi wierzycielami się nie powiodą, kraj znajdzie się na „bolesnym kursie” prowadzącym do bankructwa. Wiele wskazuje na to, że odpowiedzialność i koszty tego rodzaju operacji w większym stopniu obciążą jednak Europejski Bank Centralny niż samą Grecję, która w następstwie wejścia do strefy euro musiała pozbawić własny bank centralny uprawnień na rzecz tego pierwszego. W oficjalnych enuncjacjach spotykamy się jednak głównie z dywagacjami politycznymi, a nie z poważną analizą zagadnienia, a nawet na sformułowania tromtadrackie nakierowane bardziej na własną opinię publiczną aniżeli na rozwiązanie problemu. „Komisja Europejska i Europejski Bank Centralny opracowują scenariusze na wypadek wyjścia Grecji ze strefy euro” – deklaruje europejski komisarz ds. handlu Karel De Gucht. Jednak, na pytania o szczegóły nie odpowiada. Komentarze prasowe zwracają jednak uwagę, że po raz pierwszy przedstawiciel Komisji Europejskiej oficjalnie potwierdził krążące od jakiegoś czasu domysły, że Bruksela bierze pod uwagę ewentualność wyjścia Grecji z eurostrefy. Prowadzą przy tym do konkluzji, że podjęte wobec niej restrykcje finansowe, to kolejny „kamień milowy na drodze do tzw. Grexitu”, ponieważ kompromisu ostatecznie nie uda się osiągnąć i będzie to skutkować bankructwem greckiego państwa. Przywódcy Eurolandu zgodnie podkreślają, że chcą, by Grecja pozostała w unii walutowej, jednak sugerują, że jeśli nowy rząd nie podejmie zadania wprowadzania uzgodnionych reform, kraj będzie musiał opuścić strefę euro. Rodzą się podejrzenia, że nie da się wykluczyć również tego, że i Rosja poufnie zaproponowała Atenom wsparcie finansowe w przypadku porzucenia euro na rzecz drachmy. Gdyby wiadomość się potwierdziła, można by uznać, że właściwie nikt nie zamierza wziąć na siebie odpowiedzialności za dramat, który spotka mieszkańców Hellady, ale głoszone jest głośne przekonanie, że „wszyscy doskonale wiedzą, że Grexit to jedyne racjonale rozwiązanie obecnej sytuacji. Chodzi zatem o to, kto wygra w sferze propagandy”. Nadzieje wciąż koncentrują się na tym, że jeśli Grecja nie będzie już korzystać z dotychczasowego programu pomocowego, to postara się o innego rodzaju wsparcie. Rzecz jednak w tym, że te dywagacje dokonują się w sferze propagandy i płytkiej publicystyki, a nie rzeczywistych możliwości. Również i polski użytkownik mediów ma prawo być przekonany, że przed Grecją stoi tylko jedna alternatywa – opuszczenie strefy euro albo głębokie reformy powiązane z ostrymi restrykcjami monetarnymi. Uważniejszy obserwator może się jednak dowiedzieć, że zgodnie z europejskimi traktatami, co formalnie powierdziła nawet rzeczniczka Komisji Europejskiej, „członkostwo w strefie euro jest nieodwołane”, podkreślając, że wynika to z samego Traktatu Lizbońskiego. Wbrew zatem obiegowym opiniom, z formalnego i technicznego punktu widzenia, powrót Grecji do drachmy nie jest prawnie możliwy, bo też i Traktat nie w tym kierunku zmierzał. Uważano, że Unia Europejska, to pociąg w jedną stronę, pędzący tylko ku dalszej i coraz głębszej integracji. Nie dopuszczano nawet myśli o kierunku odwrotnym. Jasno wyrażonym celem było osiągnięcie takiej jedności państw członkowskich, by stale zbliżać się do formuły jednolitego europejskiego tworu jako drugiego obok USA światowego mocarstwa. Nie planowano procedur przeciwnych, umożliwiających wyjście kraju członkowskiego, czy to ze strefy euro, czy też z samej Unii. W obecnym stanie prawnym, jeśli cokolwiek w tym względzie jest możliwe, to jednostronna deklaracja Grecji o wystąpieniu z Unii Europejskiej i powrót do statusu państwa niezrzeszonego z możliwością złożenia wniosku o stowarzyszenie. Dodajmy, że taka deklaracja mogłaby mieć miejsce wyłącznie na koszt i odpowiedzialność podmiotu występującego z Unii. Tyle, że jaki w tym miałaby Grecja mieć interes i ponieść przy tym całkowite koszty i ryzyko operacji? Tymczasem, wciąż słyszymy groźby ekspulsji Grecji ze strefy euro, a nawet z członkostwa samej Unii. Jest coś głęboko nieszczerego w tych groźbach, bo jej funkcjonariusze znają unijne prawo, a to nie zezwala na wyrzucenie jakiegokolwiek kraju z raz osiągniętego stanu członkostwa Eurolandu. Oczywiście, centralne władze unijne mogą życie uprzykrzać, a nawet nie wykonywać swoich ustawowych obowiązków, ale pozostaje wtedy sądowa droga odwoławcza oraz w tej sytuacji pewna grecka wygrana.
Europejska biurokracja dążyła do sprowadzenia w dalszej perspektywie statusu każdego kraju członkowskiego do roli podobnej do polskiego województwa, czy niemieckiego landu. Jednak, konsekwencją tego jest też i to, że landu nie można w żadnej sytuacji usunąć z RFN, województwa z Polski, a departamentu z Francji. Za ich ewentualne bankructwo w ostatecznym rozrachunku odpowiedzialność musi wziąć rząd centralny, albowiem zawsze dotyczy ono tylko konkretnego podmiotu (w tym wypadku lokalnego rządu), a nie wszystkich podmiotów krajowych, ani też wszystkich mieszkańców prowincji, czy województwa. Prywatne oszczędności i lokaty mieszkańców nie mają tu nic do rzeczy. Również i w przypadku Grecji medialne doniesienia sugerują, że ewentualna upadłość dotyczyłaby całego kraju i wszystkich Greków, podczas gdy niespłacone zobowiązania z zasady ograniczają się do odpowiedzialności jednego tylko podmiotu. W tym przpadku jest nim grecki rząd, a nie mieszkańcy kraju. Upadłość rządu oznacza jego zmianę i renegocjację długu, ale wcale nie musi oznaczać obciążenia skutkami wszystkich mieszkańców kraju. Nie ma podstawy by dowodzić, że naskutek niewykupienia w porę przez grecki rząd własnych obligacji, wszyscy mieszkańcy kraju tracą prawo do ich legalnie ulokowanych w bankach depozytów. Przestrzeń systemu bankowego, przynajmniej formalnie, nie ma nic wspólnego ze sposobem wywiązywania się z zobowiązań przez rząd. To zupełnie inne podmioty prawa, a zamieszania dodaje niezrozumienie zasad, na których zbudowana została (słusznie czy nie) europejska integracja.
Problem wadliwej konstrukcji prawnej Unii Europejskiej ujawnił się już wcześniej w związku ze szkockim referendum niepodległościowym oraz ambicjami Katalonii do oderwania się od Hiszpanii i przekształcenia w suwerenne państwo. Prawo unijne tego nie przewiduje i tego rodzaju twór wyłaniający się z innego państwa członkowskiego. automatycznie utraciłby wszystkie unijne prawa oraz musiałby rozpocząć od nowa całą procedurę akcesyjną jako podmiot najzupełniej wobec Unii zewnętrzny. Nie rozstrzygnięto, co dzieje się wtedy w przestrzeni walutowej, a procedury opuszczania strefy euro przy utrzymaniu członkostwa Unii nie przewidziano wcale. Szkocja, w ramach Wielkiej Brytanii używa funta szterlinga, więc walutowe następstwa jej wyjścia ze Zjednoczonego Królestwa byłyby rozstrzygane na poziomie Londynu i Edynburga, nie zaś Brukseli. Problem wyjścia Katalonii spod kurateli Madyrytu byłby już inny, ponieważ ta ostatnia do Unii należy nie jako samodzielny podmiot, lecz tylko jako część Hiszpanii używającej euro jako narodowej waluty od piętnastu lat. Problem dałby się może jakoś załatwić na podobieństwo państw niezrzeszonych w Unii – Czarnogóry i Kosowa, gdzie euro też jest walutą obiegową, ale na zupełnie odrębnych zasadach. To jednak przypadki szczególne, kiedy zastosowano zupełnie wyjątkowe procedury. Problemy formalne z ustaniem unijnego członkostwa Grecji okazują się jednak tak poważne, że – paradoksalnie, większą swobodą dysponuje grecki rząd Ciprasa, niż Bruksela związana europejskim prawem wyższego rzędu niż prawo kraju członkowskiego. To z tej przyczyny, postępowanie Aten budzi wściekłość zarówno w Brukseli, jak i w Berlinie, jak też i poczucie swego rodzaju bezsilności. Wszyscy uczestnicy sporu mają bowiem świadomość tego, że w przestrzeni europejskiego prawa przyszłe procesy przed Trybunałem Europejskim mogą zostać kosztownie przegrane.
Uznane kiedyś za integracyjny sukces przeniesienie uprawnień banków centralnych krajów członkowskich do Europejskiego Banku Centralnego, zdominowanego przez bankowość niemiecką, stworzył sytuację delikatną. Powstało nie całkiem nieuzasadnione wrażenie, że prawdziwym centrum decyzji finansowych Unii nie jest ciało wspólnotowe, ale właśnie kraj dominujący, czyli Republika Federalna Niemiec oraz jej rząd, a nie sam zarząd Banku. Pozbycie się przez dawne banki centralne krajów eurostrefy najważniejszych uprawnień polityki finansowej, prowadziło do domniemania, że w swej istocie polityka monetarna unijnej bankowości reprezentuje interesy niemieckie, a nie Unii jako całości. To tylko krok do buntu i podążania Europy raczej w kierunku dezintegracji, niż głębszej integracji.
W rezultacie zasad integracji bankiem pełniącym w stosunku do Grecji funkcje banku centralnego nie jest więc jej własny bank, lecz Europejski Bank Centralny (ECB) rezydujący we Frankfurcie nad Menem. To instytucja, której celem jest dbanie o stabilność cen wyrażanych w euro i sprawne funkcjonowanie systemu finansowego w całej strefie. Bank Grecji, już w dniu wejścia kraju do strefy euro utracił pozycję krajowego banku centralnego, przekazując prerogatywy na rzecz EBC. Ten, jest bankiem centralnym krajów euro i odpowiada za nadzorowanie systemów bankowych całej eurostrefy, za zbieranie danych statystycznych potrzebnych dla prowadzenia polityki pieniężnej, funkcjonowanie systemów płatniczych, zwłaszcza systemu TARGET („Transeuropejski zautomatyzowany błyskawiczny system rozrachunku brutto w czasie rzeczywistym”), zapobieganie fałszerstwom banknotów, współpracę z innymi organami w zakresie regulacji rynków finansowych. Według zapisu Traktatu Europejskiego „Europejski Bank Centralny i krajowe banki centralne stanowią Europejski System Banków Centralnych. Europejski Bank Centralny i krajowe banki centralne Państw Członkowskich, których walutą jest euro, tworzą Eurosystem oraz prowadzą politykę pieniężną Unii”. ECB staje się więc w tej dla Grecji faktycznie prawdziwym bankiem centralnym. Jak zauważył komentator – w tej sytuacji „minister finansów Grecji ze spokojem udziela wywiadów i zabiera głos w dyskusjach panelowych. To, że greccy politycy są tak opanowani, jest proste do wytłumaczenia: już dawno EBC stał się ich wspólnikiem”. Grecja jest integralną częścią strefy euro, a nie tylko zwykłym krajem członkowskim, którego można się w każdej chwili pozbyć jak kogoś przez dobre towarzystwo niechcianego, kiedy tylko mu się on znudzi.
Niemiecki ekonomista i analityk finansowy mówi nawet o ukartowanej grze greckich polityków. Im dłużej trwa ten poker, tym więcej pieniędzy Europejski Bank Centralny przelewa do Aten, bo też i taki jest jego obowiązek w stosunku do każdego kraju eurostrefy. Bank of Greece ma przy tym prawo sam drukować banknoty dla tych greckich banków, które nie mają do nich dostępu z innych źródeł. Poprzedni minister finansów Grecji Janis Warufakis zauważył, że „program ratunkowy” sprowadza się do tego, że pozwala bankom „pożyczać sobie pieniądze za zastawione papiery, które nie są wiele warte”. EBC niemal raz w tygodniu przekazuje kolejne kwoty greckim bankom i suma ta urosła do 83 miliardów euro, za które greckie banki odpowiadają tylko w połowie (41 mld), a za resztę odbowiada europejska centrala. W razie opuszczenia przez Grecję strefy euro wszystkie te kwoty łącznie z przekazanymi wcześniej wielosetmilardowymi sumami kredytówi uległyby automatycznemu umorzeniu, a zarówno Europejski Bank, jak i jego udziałowcy ponieśliby ogromne straty. Tak więc, to upadająca Grecja ma w tej rozgrywce znacznie wiecej narzędzi niż władze Eurostrefy. Zresztą, z greckiego punktu widzenia, to wciąż niezły interes. Im dłużej trwają negocjacje, tym więcej gromadzi się awaryjnych kredytów i tym większe staje się ryzyko strat w innych krajach strefy euro, zniechęcając do podejmowania nazbyt radykalnych działań.
Rząd Ciprasa doskonale to wszystko rozumie i dobrze rozgrywa. Bank Grecji zwrócić się nawet ma do Europejskiego Banku Centralnego z prośbą o zniesienie limitu kredytów tak, by zapewnić płynność greckiemu sektorowi bankowemu. Jak powiedział rzecznik greckiego rządu: „wierzymy, że istnieją realne powody, dla których można zwiększyć kredyty ELA (emergency liquidity assistance). Nie ma podstaw, by nie zwiększyć zastrzyków płynności” – dodał. A jak zapewniał inny grecki finansista – „greckie władze nie rozważają emisji nowej waluty”, dodając że jego rząd nie dostrzega żadnej możliwości ani potrzeby usunięcia jego kraju ze strefy euro i powrotu do drachmy, bo nie ma takiej ścieżki w europejskim prawie. To tak, jak sytuacja z dolarem w każdym z amerykańskich stanów. Żaden i to w żadnej sytuacji nie może od dolara odejść i przejść na inną walutę. Przypominają się w tym miejscu słowa Winstona Churchilla, wypowiedziane wkrótce po zakończeniu II wojny światowej: „Musimy stworzyć coś na podobieństwo Stanów Zjednoczonych Europy”. I oto właśnie stworzone zostało owo „coś na podobieństwo Stanów Zjednoczonych Europy” w postaci Unii Europejskiej i może tylko dziwić, że cała propaganda zaprzęgnięta do „greckiego kryzysu” wydaje się nie dostrzegać tego, że prowokuje też i kryzys samego projektu europejskiej wspólnoty. Schlebia egoistycznym nacjonalizmom przymykając oko na to, że całe półwiecze istnienia Unii poświęcone właśnie było ich eliminacji. Zgodnie z prawem, usunięcie z niej Grecji i zaprzestanie finansowania jej systemu bankowego przez frankfurcką centralę nie jest w chwili obecnej możliwe. Zawsze są, rzecz jasna, jakieś rozwiązania pozaprawne, ale z reguły przynoszą nieobliczalne skutki, szczególnie w sytuacji, gdy dokonujący je podmiot szczyci się mianem „państwa prawa”.
Czy zatem bankructwo Grecji oznacza automatycznie „Grexit“? Otóż, wcale nie. Obie sprawy należy traktować osobno. Jeśli zbankrutuje greckie państwo i jego rząd, wcale to nie oznacza opuszczenia przez Grecję strefy euro. Kiedy w USA zbankrutowały władze Kalifornii, nikomu nie przychodziło do głowy wyrzucenie jej z grona amerykańskich stanów ani ze „strefy dolara”. Byłoby to konktproduktywne w relacji do reszty. Podobna jest sytuacja Grecji wobec pozostałych krajów członkowskich, jeśli wciąż poważnie myślą o dalszym pogłębianiu integracji. Problem zaostrza się też w sytuacji, gdy nie istnieją zasady prawne dla funkcjonowania bankruta po ogłoszeniu bankructwa. Jeśli bankrutuje firma lub osoba prywatna, regulacje są jasne i podlegają prawu upadłościowemu. W przestrzeni międzynarodowej takie prawo nie istnieje. Dlatego, najbardziej prawdopodobne jest to, że nie tylko nie doczekamy się rychłego finału w sprawie, lecz Grecja i jej wierzyciele jeszcze przez dłuższy czas będą uwikłani w trudne negocjacje i przysłowiowe „przeciąganie liny”.
Przypomnijmy jeszcze, że prawo europejskie nie przewiduje możliwości bankructwa państwa członkowskiego. Pamiętajmy też, że takie bankructwo może dotyczyć wyłącznie (!) struktur państwa i jego urzędników, ale nie całego kraju i jego obywateli, w którym większość działalności gospodarczej jest prywatna i znajduje się poza zasięgiem bezpośredniego wpływu jego urzędników. Również i możność samodzielnego opuszczenie przez Grecję eurostrefy (na co się zresztą nie zanosi) rodzi wiele niejasności. Teoretycznie rzecz biorąc, mogłoby być to jednostronne wyjście, dokonane bez uzgodnienia z innymi państwami członkowskimi. Na to jednak prawo europejskiej nie zezwala. Możnaby teoretycznie dokonać tego na podstawie jakiegoś porozumienia. Grecja mogłaby na przykład uznać się za bankruta i sama ogłosić niewypłacalność. Nie zmieniłoby to jednak jej prawnej sytuacji oraz tego, że to właśnie euro jest konstytucyjnym środkiem płatniczym kraju i nic tego nie może zmienić w drodze przypadkowych i jednorazowych decyzji. Prawną podstawą uczestnictwa w strefie euro jest europejskie „Rozporządzenie w sprawie wprowadzenia euro” z 1998 roku, które jest obowiązującym również i w Grecji prawem i czyni z euro ustawowy środek płatniczy. Kraj jest członkiem eurogrupy od 1 stycznia 2001 roku i fakt ten jest również uregulowany w rozporządzeniu. Bez jego zmiany wymagającej przy tym jednomyślności, nie jest możliwe opuszczenie przez Grecję strefy euro. Teoretycznie, możnaby procedować na podstawie artykułu 50 Traktatu Europejskiego, który głosi, że „każde Państwo Członkowskie może, zgodnie ze swoimi wymogami konstytucyjnymi, podjąć decyzję o wystąpieniu z Unii”. Dotyczy to jednak tylko samego wystąpienia z Unii przy zgodności z krajową konstytucją, ale nie z eurogrupy. Na tego rodzaju przypadek też nie ma żadnych przepisów, a „finanse czasu nie mają”.
Dochodzi do tego jeszcze jedna komplikacja. Jednostronne wprowadzenie drachmy jako oficjalnego środka płatniczego zamiast euro, byłoby niezgodne z prawem europejskim. Poprzez przystąpienie do strefy państwo członkowskie pozbyło się uprawnienia do ustalania obowiązującej waluty na rzecz Unii. Pojedynczy kraj nie może już tego jednostronnie zmienić. A że prawo europejskie ma pierwszeństwo przed prawem krajowym, wierzyciele mogliby nadal używać wobec Grecji i prywatnych greckich dłużników oraz euro jako oficjalnego środka płatniczego.
Najszybciej, wystąpienie Grecji z eurogrupy mogłoby mieć miejsce wtedy, gdyby wszyscy członkowie tej ostatniej byli zgodni (w tym również i Grecja, ale także państwa spoza eurostrefy), że takie rozwiązanie jest słuszne i by je jednomyślnie poparli. Tylko w przypadku wyjścia Grecji z Unii w drodze tego rodzaju „porozumienia stron” mogłoby dojść do szybkiego przestawienia w tym kraju euro na drachmę. Jednak i ten scenariusz opatrzony jest prawnymi komplikacjami i niepewnością, wymagając tak wielkiej ekwilibrystyki prawnej, że i ten scenariusz wydaje się nieprawdopodobny. Rzecz zresztą w tym, że nie leży to wcale w greckim interesie. Ten ostatni polega na tym, by pod presją mnożących się przeszkód zmusić Unię do umorzenia zadłużenia.
Wszystko to wskazuje na jedno, że ujawniły się oto niezwykle silne argumenty na rzecz zmiany ustawodawstwa unijnego. Problem jednak również i w tym, że rozpoczęcie dzisiaj tego rodzaju procesu, szczególnie w sytuacji pogłębiających się rozbieżności interesów krajów członkowskich, to bardzo ryzykowne przedsięwzięcie, w szczególności w obliczu niepokojących przewidywań dotyczących przyszłej ewolucji świata. Wedle przywoływanego we wcześniejszym tekście Statfor-u – w ciągu najbliższej dekady, w związku z gwałtownie zmieniającą się sytuacją międzynarodową, powinna zmienić się również i sama formuła europejskiej wspólnoty. Można tu sobie wyobrazić zarówno gorącość debaty na ten temat, jak i pojawianie się niespodzianek, skoro już sam problem niewypłacalności Grecji – niedużego skądinąd państwa zrodził tyle problemów i niepokojów. Dotąd, Unia była wzorem pogłębiających się międzynarodowych powiązań konsekwentnie znoszących regionalne i narodowe bariery oraz prowadzących do zanikania gospodarczych nacjonalizmów. Jednak, za dziesięć lat, nikt już o tym mechanizmie może nie pamiętać. Wedle wspomnianej prognozy, miejsce jednolitego unijnego tworu miałyby zająć cztery części dezintegrującej się Europy i nie powiązane ze sobą tak blisko, jak dotąd. To Europa Zachodnia, Europa Wschodnia, Skandynawia oraz Wyspy Brytyjskie. Warto odnotować, że przynajmniej trzy z nich (nie dotyczy to wschodniej części) tworzą w miarę homogeniczne regiony społeczno-gospodarcze, zintegrowane wzajemnie w naturalny sposób, zarówno wspólnotą historii, jak i więzami kulturowymi, a także podobną tradycją językową. W najogólniejszym rozumieniu, zintegrowana Unia Europejska zapewne przetrwa, lecz ekonomiczne, polityczne i wojskowe relacje mogą w przyszłości mieć przede wszystkim charakter międzyrządowy – bilateralny lub wielostronny i ograniczać się do krajów ze sobą sąsiadujących. Te pozostaną, jak dotąd, jej członkami, lecz będzie to członkostwo zmodyfikowanego rodzaju, które z trudem da się określić mianem monolitu. Wszystko więc wskazuje na to, że obserwowana właśnie „integracyjna przygoda” Grecji może stać się początkiem szerszego i znacznie poważniejszego procesu. Co nas czeka na jego końcu? Ba! Tego dzisiaj nie wie nikt.
Wszystko ok .ale Frankfurt nie jest największym miastem Niemiec no chyba ,że „największym” jeśli chodzi o finansjerę ale Pan to przecież wie
Bardzo podobają się mi Pana artykuły szczególnie te o Rosji
Bardzo ciekawy artykuł, miło jest poczytać coś co traktuje o Grecji pod nieco innym kątem niż ogólna tendencja w mediach.