IDÈE FIXE A LA RUSSE, CZYLI ROZPAD JAKO PRZEZNACZENIE

Wiara Czyni CudaPowiadają, że „wiara czyni cuda”. Tak jest w istocie, ale tylko w tym znaczeniu, że jej cudownym darem jest przywilej uwolnienia umysłu od rygorów logiki i zezwolenie na dowolne fantazyjne oczekiwania. Do chłodnej oceny zdarzeń z pogardą odnosił się nasz narodowy wieszcz, orzekając oto romantycznie, że „czucie i wiara silniej mówią do mnie, niż mędrca szkiełko i oko”. Trudno się temu dziwić, skoro „szkiełko i oko” wymaga wysiłku, dyscypliny i umiejętności zdobywania realnej wiedzy, a także zrozumienia sekwencji wydarzeń, podczas gdy „czucie i wiara’ nie wymaga wysiłku żadnego, dając przy tym przyjemną świadomość uwolnienia od obowiązków dnia codziennego i poczucie ulotnego, ale trwałego powiązania z Wiecznością. Pewien czytelnik z melancholią zauważył, że owo szkiełko i oko, czyli naukowe podejście do rzeczywistości, to zjawisko jakoś smutne i zupełnie nieciekawe, bo tylko głęboka wiara może oddać prawdziwą głębię naszych przeżyć. Ale wiara w co? Każda wiara? Na pytanie o to, czy dotyczy to właśnie każdego rodzaju wiary, więc wiary jako takiej, również tej mającej zastąpić racjonalną ocenę rzeczywsitości, czy tylko tej jednej, autoryzowanej przez jakieś autorytety, odpowiedzi doczekać się jednak nie mogę.

Problem w tym, że tak rozumiana wiara, czyli czerpanie przyjemności z odrzucenia rygorystycznych zasad racjonalnego wnioskowania, uniemożliwia ocenę prawdziwych zamierzeń jej wiernych i zrozumienie przesłania zawartego w intencjach, a nie tylko uroczystych wypowiedziach. Oto sprzeczności zawarte w biblijnej historii kariery jednego z nich – biblijnego Mojżesza: „W tym czasie Mojżesz dorósł, poszedł odwiedzić swych rodaków i zobaczył jak ciężko pracują. Ujrzał też Egipcjanina bijącego pewnego Hebrajczyka, jego rodaka. Rozejrzał się więc na wszystkie strony, a widząc, że nie ma nikogo, zabił Egipcjanina i ukrył go w piasku. Opowieść zostaje zaopatrzona takim oto komentarzem. „Widzimy więc, że Mojżesz starał się bronić Hebrajczyka przed Egipcjaninem. A kiedy Żydzi bili się między sobą, stanął w obronie krzywdzonego. Jednak jego wrażliwość nie ograniczała się do własnego narodu – również wśród obcych stanął w obronie kobiet. Zabiegał o sprawiedliwość” (Księga Wyjścia 2,22).  Żadnej dezaprobaty dla zabijania? Nie widział nikogo, więc jest niewinny? Zabijać bez świadków, to nie grzech? Czy wynieść można z tego czynu jakiś inny morał? Biblijny bohater zabił Egipcjana z tej przyczyny, że krzywdził jego rodaka, lecz sam nie tylko nie uważał się w niczym za winnego, to jeszcze został uznany za Proroka i Oświeciciela ludzkości.

Słyszę też w bardzo poważnej telewizyjnej audycji o przewagach hebrajskiej Biblii nad innymi religiami, bo oto biblijny Abraham, to nie tylko ojciec trzech religii – judaizmu, islamu i chrześcijaństwa, ale również potomek Noego, który ma zasługę uratowania ziemskich istot żywych przed wodną zagładą. Kiedy bowiem Bóg Ojciec postanowił wygubić ludzkość (litościwy ten Bóg!), a przy tym i całe życie na ziemi, oszczędził tylko samego Noego i jego rodzinę. Rozkazał mu zbudować Arkę, pomieścić pewną liczbę wybrańców oraz po parze wszystkich niepływających zwierząt i pozwolił im przetrwać katastrofę, którą spuścił na świat cały. Gdy arka była już ukończona, Bóg, zgodnie z przedsięwzietym bożym zamiarem zesłał wielki potop. Nieustanny deszcz podniósł poziom wody tak, że zakryła nawet najwyższe góry. Po 40 dniach przestał padać, a gdy wody opadły, Arka spoczęła na szczycie góry Ararat. Wedle nauk islamu, było jednak całkiem inaczej i potop został zesłany przez Allaha w reakcji na modlitwę Noego, który sam prosił Go o zniszczenie złych ludzi. Noe był człowiekiem prawym i kaznodzieją, mógł zatem życzyć śmierci złym ludziom, a jego praca zaowocowała nawróceniem siedemdziesięciu bałwochwalców, którym pozwolono razem z nim wejść na Arkę, przez co z całej niegodziwej ludzkości uratowało się aż 78 osób  – siedemdziesięciu nawróconych i ośmiu członków rodziny Noego.

Tradycja chrześcijańska wyrosła w społeczeństwie antycznego Rzymu, które było dotknięte zupełnie niereligijną cechą racjonalności. W jej ujęciu, historia Noego nie powinna zawierać logicznych sprzeczności i lekceważenia praw fizyki. Święty Augustyn (354-430), w dziele O Państwie Bożym, wyraził pogląd, że cała opowieść jest tylko wielką alegorią i nie należy jej czytać dosłownie. Umysł Rzymianina honorujący zasady logiki nie mógł akceptować tej dosłowności przesłania, więc jego zdaniem wymiary Arki niosły tylko pewną symbolikę, będąc alegorią ludzkiego ciała, które jest w gruncie rzeczy ciałem Chrystusa. Święty Hieronim (347-420), uznał kruka, który odleciał z Arki i nie powrócił, tylko  za symbol „okropnego ptaka nikczemności” wygnanego przez chrzest, podczas gdy biała gołębica i niesiony przez nią listek oliwny miałyby symbolizować Ducha Świętego i nadzieję na zbawienie. Przypowieść w tej interpretacji przestaje być prawdą materialną, lecz tylko alegorią, jednak zwolennicy dosłownej interpretacji zdarzeń do dzisiaj poszukują materialnych dowodów i przeczesują pasma górskie w dzisiejszej Turcji (na pograniczu z Armenią), gdzie według Księgi Rodzaju miała osiąść Arka Noego i co jakiś czas ogłaszają sensację jej odnalezienia w miejscu – zgodnie z biblijną dosłownością – położonym kilka tysięcy metrów nad poziomem morza. Inaczej mówiąc, ogłaszają odnalezienie czegoś, co ze swej istoty nie może być odnalezione, bo też i nie mogło tam się znaleźć. Myślenie orientalnego typu, tym jednak różni się od zachodniej racjonalności, że nie przyjmuje alegorii z przymrużeniem oka, lecz je traktuje ze śmiertelną powagą. Tam nie ma miejsca na żart i ulotność. Natomiast tutaj, na Zachodzie, prym wiedzie rozumowanie racjonalne, na Wschodzie, ale w mentalnej kolebce Biblii i Koranu wszystko, co religijne jest prawdziwe i realne, a co świeckie i naukowe, to w swej istocie tylko fikcja. Dogmat, który ogłosił muzułmański mędrzec Al Ghazali, spowodował uznanie nauki przez islam za dzialalność niezgodną z Bożą wolą i sprowadzającą ludzi na manowce, bo też i sama „nauka jest szkodliwa, jeśli podważa dzieło Boże”. Zachód do tej granicy jeszcze nie doszedł i nauka się wciąż jeszcze rozwija, ale rzesza zwolenników dosłowności Biblii wcale nie jest mała i stanowi siłę zdolną do uznania, że to nauka jest alegorią, a prawdziwą rzeczywistością jest tylko wiara w Prawdę Jedyną. Chrześcijaństwo nie komentuje też (przynajmniej otwarcie) również i innej „prawdy” sformułowanej przez tego samego muzułmańskiego myśliciela, że oto „należy zniszczyć Rozum, by ocalić Rację”. Ten ostatni pogląd zyskuje jednak w niektórych środowiskach niesłabnące poparcie. Kryje się tu jednak drugie dno, mające niewiele wspólnego z Bogiem, a wiele z ludzką przypadłością w postaci jawnej, bądź głęboko skrywanej żądzy władania innymi ludźmi i to za wszelką cenę. Ta jest łatwiejsza do realizacji, jeśli znajduje się w otoczeniu Wiary, a nie Rozumu. Ten ostatni jest materią podejrzaną o nieznośną samodzielność myślenia, co – jak wiadomo – jest z gruntu grzeszne. Rzecz jednak w tym, że wraz z „zabiciem Rozumu”, władza przechodzi w ręce tych, którzy ocalają Rację przed naporem szkodliwych mędrków. Kusi mnie by uznać, że w tej grze wcale nie idzie ani o Rację, ani o Rozum, tylko o Władzę, dla której zarówno Racja, jak i Rozum są w istocie bez znaczenia. Jak zauważył kiedyś rzecznik prasowy generała Jaruzelskiego: „władza i tak wyżywi się sama”. Zapewne więc i sama się o siebie wymodli. Władza w swej istocie jest samowystarczalna.

Gdyby biblijne historie przyjąć za wydarzenia rzeczywiste, stanęlibyśmy oto w obliczu logicznego nonsensu. Po pierwsze, skądinąd wiadomo, że Bóg jest miłościwy i kocha ludzi bezmiernie. Zgodnie z naturą oraz samą istotą miłości nie powinien, nawet gdyby mógł, wytopić ludzkości w oceanie, tylko z tej przyczyny, że stworzenie, przez Niego samego powołane do życia, przestało mu się podobać. Musiałby przyznać, że nie potrafi być Twórcą Doskonałości, ale tylko autorem tworów głęboko ułomnych. Taki Bóg, stałby się Kimś Rozkapryszonym i Pustym, a nie wzorcem postępowania. No, bo, czy ludzie w swym życiu powinni naśladować Litościwego Stwórcę, czy też Wielkiego Mordercę?  Biblijna opowieść jest przy tym nieprawdziwa, bo opisane rzeczy zdarzyć się nie mogły. Nawet czterdzieści dni nieustannego deszczu (liczba ta w bliskowschodniej tradycji ma znaczenie sakralne i symboliczne) nie mogłoby, choćby ze względu na prawa fizyki, doprowadzić do podniesienia się stanu wód na Ziemi aż o pięć tysięcy sto trzydzieści siedem metrów tak, by przykryć górę Ararat, na której miała osiąść Arka po cofnięciu się wód potopu. Wysokość góry wielokrotnie przekracza zasięg chmur deszczowych. Zresztą i potem, już po potopie, taka masa wody nie miałby się gdzie podziać i musiałaby na wieczność pozostać na wysokości świętej góry w oczekiwaniu na jakiś rodzaj katastrofy, który wypchnąłby ją w kosmos. Jednak woda z potopu nie tylko nie pozostała na swoim miejscu, to do tego jej miliony ton gdzieś zniknęły bez śladu i zapewne wchłonęła je urodzajna ziemia wspomagając plonami bezgrzesznych. Kiedy podnoszę ten argument, wtedy od czytelników zafascynowanych Biblią słyszę, że to tylko alegoria, ale kiedy indziej, że Bóg przecież może wszystko, ponieważ prawa fizyki Go nie dotyczą. Rozmówcy nie zdają sobie przy tym sprawy, że argument pierwszy jest również chrześcijańskim wyjaśnienien świętych tekstów, których w gruncie rzeczy nikt na Zachodzie nie traktuje jako źródło prawdziwej wiedzy, lecz właśnie jako alegorię. Zachodnie chrześcijaństwo, chociaż powołuje się na biblijne początki, to jednak samo wyrosło w otoczeniu grecko-rzymskiej racjonalności, gdzie nawet dziecko wiedziało o tym, że prawa fizyki obowiązują wszystkich bez wyjątku. Drugi argument, pozostaje natomiast w zgodzie z wyjaśnieniem dziejów świata aprobowanym przez ojców islamu, a muzułmański odpowiednik Świętego Augustyna, to właśnie ów Al-Ghazali, religijny mędrzec z przełomu XI i XII stulecia, jeden z twórców podstaw współczesnej doktryny prowadzącej półtora miliarda wyznawców do egzystencjalnej rozpaczy i globalnej klęski. W konsekwencji, pozostaje do dzisiaj systemem nie radzącym sobie z żadnym poważnym opisem otaczającej go rzeczywistości, ale czującym się jak ryba w wodzie w religijno-filozoficznych rozważaniach.

Nie ulega wątpliwości, że pojawienie się w dziejach ludzkości wielkich religii, lecz – cp istotne – aż po 200 milionach lat oczekiwania, było wielkim wydarzeniem społecznym. Wychodziło naprzeciw fundamentalnym potrzebom: (i) ustanowienia jednolitego  kodu  etycznego  postępowania (ii) uwolnienia ludzi od strachu przed nieznanym po śmierci; Konsekwencją przyjęcia prawdy religijnej było też dostrzeżenie w innym człowieku bliźniego oraz odmiennych perspektyw dla „życia po życiu”. Rzecz jednak w tym, że stałe podnoszenie się naszego poziomu wiedzy o sobie samych stawało się dla religii coraz bardziej konkurencyjne i kłopotliwe, odkąd na wiele pytań w coraz większym stopniu ludzie mogli sobie odpowiadać sami, bez potrzeby posiłkowania się teologią i radami świętych. To zjawisko stało się też i główną przyczyną współczesnego kryzysu religii w całym świecie, a nie tylko jej monteistycznej odmiany.

Dla świata nauki jest zauważalne i dosyć oczywiste to, że myślenie „religijne”, czyli budujące najpierw wnioski i dopiero wtedy zajmujące się poszukiwaniem dowodów, jest szeroko rozpowszechnione i wykracza daleko poza sferę samej tylko religii.To zjawisko znacznie szersze, którego granice najlepiej opisuje angielskie określenie wishful thinking, czyli „myślenie życzeniowe”. Ciężar operacji intelektualnych przesuwa się wtedy z przestrzeni samodzielnego myślenia – w sferę życzeniowego oczekiwania, tak, by otaczający nas świat składał się na obraz, którego z rozmaitych przyczyn się spodziewamy. W sferze religijnej nie jest to tak niebezpieczne, jak w przestrzeni polityki, w której silnie ścierają się interesy grupowe i jednostkowe. W pierwszej, przekłada się na pobożność, gdzie nawet otwarta dewocja nie musi być czymś szkodliwym dla innych. W przestrzeni polityki jest inaczej, bo „życzeniowe myślenie” może zostać wsparte prawdziwą przemocą wspartą czołgami, artylerią i lotnictwem.

Trudno mi, jako autorowi tekstów, odnieść się do obszaru zaiteresowania czytelników blogu, ale swoista statystyka, jaka tworzy się wraz z liczbą pozostawianych „like’ów”, prowadzi do wniosku, że te, związane z Rosją są czytane chętniej i ze znacznie większą uwagą, niż rozważania o innych częściach świata. Również i doświadczenie podpowiada, że warto zajmować się takimi problemami, które najsilniej przykuwają uwagę, a nie tymi, które ludzi nudzą, mimo słuszności stawianych tez. To jasne, że łatwiej jest odnieść się do spraw dziejących się w pobliżu miejsca własnego życia, niż tych, które mają miejsce w Afryce, Ameryce, czy Australii. Być może, jest to również dowodem słuszności dawnego powiedzenia, że oto „moja chata z kraja”. Poza tym, sytuacja, w jakiej znalazła się Rosja, wywołuje refleksję o globalnym zasięgu. Jest przy tym znamienne, że większość komentatorów przyznaje, że fenomen samej Rosji oraz jej obecnego postępowania jest po prostu głęboko niezrozumiały nie tylko dla profesjonalnych komentatorów, ale wiele wskazuje też i na to, że nie rozumieją go też i sami Rosjanie, działając tyleż gremialnie, co mechanicznie i kulturowo, bez zrozumienia następstw, do jakich ich samych prowadzą. Brak zrozumienia jest czymś bardzo groźnym dla procesu podejmowania decyzji w imieniu całego narodu, szczególnie zaś decyzji mających globalne następstwa. Koszt błędu może się bowiem okazać nieobliczalny, tak jak nikt z inicjatorów obu wojen światowych nie przewidział skali dewastacji jaką przyniosły i konsekwencji w postaci dzisiejszej pokorności Niemiec, niegdysiejszej potęgi gotowej do kształtowania obrazu całego świata. Dlatego, jak sądzę, warto jest wciąż ten fenomen analizować i koniecznie starać się zgłębić jego istotę. Bo, też i może jesteśmy właśnie świadkami zjawiska zupełnie nieoczekiwanego, czyli po prostu początku procesu zanikania Rosji, największego państwa świata i do tego zanikania na jego własne życzenie. Rosja od jakiegoś czasu sprawia wrażenie, że jej postępowanie jest całkiem irracjonalne z punktu widzenia jej własnych interesów i że jest coraz bardziej kierowana jakąś mechaniką postępowania i pchana samą wewnętrzną jego siłą, wyborem samodzielnym drogi przez świat. A może jest jeszcze inaczej, skoro cechą historii tego kraju zawsze była imperialna irracjonalność, która tylko pod wpływem szczególnych okoliczności przekształciła ją w twór realny. Zacofana, żeby nie powiedzieć – zapyziała azjatycką prwoncjonalnością Moskwa Iwana Groźnego – zamierzyła sobie, jakkolwiek by to śmiesznie nie brzmiało,  stać się Trzecim Rzymem (i jedynym prawdziwym) oraz ogłosić najgłębszą i najlepszą cywilizacją regionu. Czterdziestoletni okres jego panowania jako cara, był również czasem, kiedy powstawały zarysy późniejszego tworu. Na czym miałaby polegać jego wyjątkowość przybierającego szaty „rzymskiej Rosji”, skoro – jak podkreśla historyk – „kupcy rosyjscy pozbawieni byli prawa do swobodnego wyjazdu zagranicę i musieli uzyskiwać na to specjalne zezwolenia cara”? Rosjanie z dumą głosili, że „niezgodne jest z naszym obyczajem, by ludzie jeździli wszędzie, bez zgody władcy”. Ten typ władzy, zupełnie bezzasadnie aspirujący do „rzymskości”, wymagał wtedy i wymaga też i dzisiaj, całkowitego zniewolenia  poddanych i kontroli prawomyślności ich myślenia. Inaczej przestanie istnieć, a przecież trwa całe pół tysiąclecia. Co go może zastąpić i jak ma się odnaleźć w warunkach współczesności, kiedy to ruch, komunikacja, swobodna wymiana myśli stała się nie tylko podstawą rozwoju, ale wręcz samego istnienia?

Wnikliwy obserwator podróżujący po Rosji markiz de Custine doszedł do podobnego wniosku prawie dwa stulecia temu, stwierdzając oto, że „naród rosyjski nie jest zdolny do niczego oprócz podboju świata. Naród widocznie poświęcił swoją wolność w imię zwycięstwa. Bez tej ukrytej intencji, której ludzie się poddają, być może nieświadomie, historia Rosji byłaby zagadką nie do rozwiązania”. 

Jeśliby przyjąć tę rosyjską wizję świata jako zjawisko realne, byłoby to  równoznaczne z przepowiednią jej równie irracjonalnego końca. Jeśli nie było właściwie żadnych racjonalnych podstaw dla samego pojawienia się tego imperium, które własną inercją wypełniło opustoszałe tereny Syberii i wschodniej Europy, to ten sam brak podstaw istnienia, automatycznie pociągnie za sobą jego zniknięcie. To logiczne. Ktoś spyta: dobrze, a co w jego miejsce? To dobre pytanie, na które odpowiedź musimy dopiero znaleźć.

            W naszej części świata, Rosja stała się szczególnego rodzaju „gorącym kartoflem” i to nie z tej przyczyny, że nie jest już imperialnym mocarstwem, takim jakim była w przeszłości, lecz dlatego, że wypełnia sobą znaczną część Eurazji, a jej mieszkańcy nie są w stanie wyobrazić sobie świata bez istnienia tego tworu, ani też sformułować cech jego głębokiej odmienności od otoczenia. Kwestia, nad jaką się warto zastanowić, to nie tylko sprawa matrycy, jakiej poddajemy schemat naszego własnego myślenia, lecz także i próba spojrzenia na zagadnienie bez żadnych obciążeń. Jak mógłby wyglądać świat bez Rosji? Wiem, że dzisiaj jest to pytanie retoryczne i żadne ze światowych mocarstw nie uważa tego za kwestię wartą analizy, a przecież – skoro nie ma pytania, to nie ma i kwestii. Putin, symbolizujący dzisiejszą Rosję, tylko na pierwszy rzut oka reprezentuje jej imperialne ambicje wraz z żądaniem przyłączenia Ukrainy, Białorusi i Krymu do przestrzeni uznawanej za czysto rosyjską. Czyni tak, bo nie ma na gaśnięcie rosyjskiej imperialności żadnego innego pomysłu. To jednak tylko formalna strona zagadnienia. W rzeczywistości, problem jest głębszy i wcale nie idzie tu o nabytki terytorialne, ale o sprawę formy, w jakiej Rosja miałaby się pojawić w świecie przyszłości, jeśli w ogóle miałaby się w nim pojawić. Problemem bowiem nie jest sama tylko Rosja i jej pięćsetletnia imperialna tradycja, lecz kwestia jej własnej tożsamości. Czym jest bowiem w europejskim rozumieniu Rosja i jakie jest jej miejsce w świecie budującym swoją globalną jednolitość?

            Historia Rosji skłania do domniemania, że była na wschodniej półkuli Ziemi tworem, mającym od samego początku cechę efemerydy. Według słownika języka polskiego, efemeryda to istota, rzecz lub zjawisko przemijające szybko i bez śladu”. Czy Rosję można uznać za zjawisko przemijające bez śladu? Tylko wtedy, kiedy spojrzymy na nie z historycznej perspektywy, dla której pięćset lat, to „zaledwie pięćset lat”. Istotą efemerydy jest jej zjawiskowość na kształt komety. Pojawia się tylko po to, by zniknąć. Rosja tę cechę posiadała od początku istnienia, a odkąd pojawiła się na mapie świata, to, co ją zajmowało nade wszystko, to tylko rozmiar własnego terytorium. Nie była nigdy ani wybijającą się kulturą, nie była kwitnącą gospodarką, ani wzorem etycznego postępowania. Zawsze była tylko  krajem o wielkich rozmiarach grożącym sąsiadom, że włączy ich w swoje granice. Nawet dzisiaj, kiedy wielkość terytorium ma znaczenie drugorzędne, a pozycja mierzona jest zupełnie innymi wartościami, okazuje się, że Rosja potrafi wciąż tylko jedno: produkować tyle uzbrojenia i szkolić tyle wojska, żeby znowu móc poszerzać swoje terytorium. To, że odstaje w tym od innych krajów świata widoczne jest jak na dłoni. Żaden z nich nie utrzymuje z nią już normalnych stosunków i pozostaje ona w tej swojej pozornej wielkości samotna, jak nigdy przedtem.

Rosja osiągnęła największą rozpiętość granic dosyć niedawno, nieco ponad sto lat temu, to jest z początkiem XIX wieku, kiedy na wschodzie sięgnęła Morza Japońskiego, a na południu perskiej stolicy – samego Teheranu. Jej dzisiejsze granice, to zaledwie dwie trzecie ówczesnego terytorium, co nie zmienia faktu, że nadal jest największym państwem świata. To, że rozpoczęła właśnie wojnę o ziemię z Ukrainą, świadczy jednak o tym, że znalazła się w okresie schyłkowym i nie jest w stanie określić swojej tożsamości inaczej, jak tylko obszernością granic. Z rosyjskiego punktu widzenia, to rodzaj upokorzenia, ponieważ przed ponad stu laty granica jej wpływów przebiegała na wschodzie tak daleko, że opierała się aż o przedmieścia Pekinu, a na zachodzie niemal o Poznań i Królewiec. Dzisiaj, Rosja nie jest w posiadaniu ani Poznania, ani Krakowa, ani Warszawy, ani też chińskiej Mandżurii, a władanie przez nią Królewcem, dawną stolicą Prus, sprawia już tylko wrażenie chichotu historii.

W ciągu ostatnich stu lat rozpadło się niejedno imperium, ale tylko jedno z nich – rosyjskie nie potrafiło się z tym faktem pogodzić. Jeszcze do niedawna, wydawało się, że Rosjanie przystosowali się do nowej sytuacji oraz pogodzili z tym, że są dużym narodem posiadającym we władaniu ogromne terytorium, ale ich pozycja w świecie jest już tylko na średnim poziomie, a pod względem wielkości PKG oscyluje wokół dziesiątego miejsca na liście.Mandzuria

            Wypadki ostatniego roku wykazały, że to dla Rosji szczególnie niebezpieczna sytuacja, albowiem skłania do nieprawdziwego i „życzeniowego” spojrzenia na otaczający ją świat, spojrzenia quasi-religijnego, od którego analizy rozpoczęliśmy te rozważania. Euforia, jaka ogarnęła Rosjan po zajęciu Krymu miała taki właśnie „religijno-emocjonalny” charakter pozbawiony cienia realizmu. Może to zresztą skłonić Moskwę do popełnienienia kolejnych głupstw, które doprowadzą do całkowitego jej rozpadu. Kraj nikomu niepotrzebny rozpaść się musi. Tyle, że na światowym forum politycznym, nikt nawet mrugnięciem oka nie ośmieli się dać do zrozumienia, że problem nieistnienia Rosji jest w jakikolwiek sposób brany pod uwagę. Okazuje się tymczasem, że w Internecie aż kipi od pomysłów i planów na ten temat i tak, jak niedawno Władimir Żyrynowski wręczał rozmówcom mapę przyszłego podziału Ukrainy, tak teraz mnożą się plany podziału samej Rosji.Przyszlosc Rosji

            Kresy.pl dzielą przyszłą Rosję na kilkanaście odrębnych tworów, z których „Rosją” ma pozostać tylko nieduży zachodni skrawek. Inna wersja podziału jest bardziej łaskawa i pozostawia jej, jako przyszłej „Moskowii”, większość jej dzisiejszej europejskiej części, resztę pozostawiając w obrębie Wielkich Chin. W tym ujęciu Petersburg miałby przypaść Finlandii.Chiny i Moskwa

            Trzeci pomysł forsowany przez Strategic Culture Foundation, to mapa przyszłego świata utworzona zaledwie przed kilkoma miesiącami, we wrześniu 2014 roku. Ten obraz również kreśli perspektywę włączenia azjatyckiej części dzisiejszej Rosji w granice Chin jako „Wielkiej Azji”. Unia Europejska miałaby wtedy wchłonąć zarówno Białoruś i Ukrainę, jak i Turcję, a z Rosji miałaby pozostać jedynie dzisiejsza europejska część.Azja

            Autorzy tej ostatniej wizji twierdzą, że jest to zgodne z zamiarami NATO oraz Stanów Zjednoczonych, których ostatecznym celem ma być finlandyzacja Rosji i „podzielenie na mniejsze części tego największego kraju świata”. Idzie rzekomo o to, by nie mogła powstać w tym rejonie świata żadna alternatywa w postaci, na przykład, integracji euro-azjatyckiej, a to z tej przyczyny, że połączenie siły gospodarczej Unii Europejskiej i zasobów naturalnych dsisiejszej Rosji spowodowałoby powstanie potęgi znacznie przekraczającej możliwości Stanów Zjednoczonych. A przecież USA, to światowy żandarm i źródło międzynarodowego zła. Jeśli tak jest w istocie i podział Rosji na mniejsze państwa staje się perspektywą realną, to nasuwa się myśl, że dzisiejsza putinowska Rosja, swoim działaniem aktywnie ten plan wspomaga i daje światu wyraźny sygnał, że nie radzi sobie sama ze sobą. W tej sytuacji więc, to świat musi poradzić sobie z Rosja. Może więc jej podział na mniejsze kawałki jest perspektywą całkiem racjonalną? Inaczej, w środku wschodniej półkuli Ziemi nadal będzie istnieć twór, który wciąż kieruje się zasadą niezmiennie powtarzaną przez jego założyciela – Iwana Groźnego, że oto „ten, kto bije, jest lepszy, a ten, kogo biją i wiążą – gorszy”. Trudno uznać to za dowód „rzymskości” Rosji a wiele wskazuje na to, że rosyjskie elity nie zdały sobie jeszcze sprawy z tego, że zasada już nie obowiązuje, a stosunki między narodami opierają się na znacznie subtelniejszych powiązaniach i mają treść istotnie bogatszą.

By Rafal Krawczyk

1 Comment

  • Tak sobie czytam Pana wywody na temat Rosji i uderza mnie w tych twierdzeniach, że rosjanie to takie głupki. Troche za mało Pan pisze o tzw. zachodzie i naszej Ojczyźnie. Tu i tam też jest pełno głupców, którzy w imie idea fix są zdolni do najgorszego. Za dużo w Pana wywodach jest agresji w kierunku wschodu naszego kraju. Też nie bardzo wierze w grecko-rzymską racjonalność. Jakaś grupa polityków mówi mi jak mam traktować pozostałych ludzi, kogo mam lubić a kogo nie. Kto jest dobry bo wyznaje chrześcijaństwo a ktoś zły bo wyznaje koran. Na świecie istnieje różnorodność bo inaczej było by nudno.

Skomentuj wojtek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.