RURYK RURYKOWICZ PUTIN, CZYLI EURO-ROSYJSKA ZABAWA W STRACHY

Ruryk RurykowiczPutin i Merkel w wojennej grze

Rosjanie uważają swój kraj nie tylko za światową potęgę, ale i za twór tak bardzo wyjątkowy, święty i doskonały, że nie poczuwają sie do solidarności z innymi. To prawda udowadniana całą historią tego kraju, od początku jego istnienia, czyli od czasów cara Iwana, nazwanego z powodu ograniczonej poczytalności Groźnym. Z perspektywy historii, nie powinno być w tym niczego dziwnego, a jednak w obliczu nawrotu antyzachodniej retoryki Rosji, dla wielu stało się zaskoczeniem. Obserwatorzy nie odczuwają do niej ani agresji, ani też zazdrości, lecz tylko obawę o granice poczytalności czynów. Ograniczają się do biernej obserwacji, nie ośmielając się wyciągać głębszych wniosków. Do tego trzeba mieć nie tylko odwagę, ale też i większą wiedzę, aniżeli ta, którą niesie spoglądanie z dystansu na bieg wydarzeń. Ten, przestaje być zaskoczeniem, jeśli tylko sięgnie się do przeszłości i zrozumie odwieczną historyczną i kulturową inność Rosji od innych krajów świata oraz – co ważniejsze – jej brak perspektyw w warunkach dzisiejszego świata. Skoro jednak posiada ona jakiś dający się odczytać mechanizm własnej tożsamości, oznacza to też, że jest tworem do pewnego stopnia przewidywalnym. Nie oznacza tylko, jak zdaje się to mniemać Barack Obama, że to kraj europejski jak inne, tyle, że od innych większy i w związku z tymi rozmiarami odrobinę dziwny. Amerykański prezydent wydaje się być przekonanym, że przyjdzie oto chwila, kiedy wszystko powróci jakoś do „normy”, jakkolwiek by ją rozumieć. Otóż, nie powróci i na tym polega odmienność Rosji od innych krajów świata oraz istota mechanizmu jej funkcjonowania. Ten, się właśnie na naszych oczach wyczerpuje, a Rosja jest znacznie bardziej śmiertelna od innych krajów świata. Wszystkie mają przed sobą jakąś przyszłość i określoną ścieżkę ewolucji. Rosja taka, jaką znamy, nie posiada ani jednej, ani drugiej. Amerykański prezydent, jak i większość polityków Zachodu myli się w tej kwestii głęboko, nie zdając sobie sprawy z tego, że jego sposób postrzegania fenomenu jest jałowy i nie prowadzi do wniosków co do tego, jak wobec Rosji postępować. Tymczasem, tylko zrozumienie istoty rzeczy oraz rosyjskiej tożsamości może doprowadzić do zrozumienia przyszłych losów całego regionu.

            Historycy, w przeciwieństwie do zachodnich polityków nie mają wątpliwości, że Rosja od pięciuset lat i niemal do końca XX wieku była najpierw regionalnym, a potem światowym imperium. Była nim, nie drapując się w europejskie, czy nawet słowiańskie szaty, lecz wchłaniając dawniejszą tradycję poprzednich mocarstw Eurazji – imperium ludów stepowo-tureckich i tatarsko-mongolskich. Imperium mongolskie, największe, jakie kiedykolwiek istniało, zrodziło się z tego, że miało unikalną przewagę nad resztą świata, wyrastającą z masowego wykorzystywania szczególnego narzędzia wojny, jakim była stepowa kawaleria. Tylko tam – w środkowej i bezdeszczowej części Azji panowały odpowiednie warunki dla taniej i masowej hodowli gorącokrwistych koni wierzchowych w takiej liczbie, by jeden wojownik mógł prowadzić dodatkowo dwa juczne i zapasowe. To dawało Mongołom piorunującją przewagę i pozwalało ich armiom przenosić się na odległość do 100 kilometrów dziennie, czyli w tempie nieosiągalnym dla europejskiej piechoty i ciężkozbrojnej wtedy jazdy. Ich imperium upadło jednak w chwili, gdy wynalezienie i upowszechnienie broni palnej oraz artylerii unicestwiło przewagę stepowej kawalerii nad coraz lepiej uzbrojoną w tego rodzaju broń piechotę. Jego zwycięzca i spadkobierca – imperium rosyjskie, odziedziczyło wielkość przestrzeni poprzednika tylko dlatego, że nie miało innego konkurenta, ale samo nie posiadało już takiej naturalnej i groźnej broni, uniemożliwiającej opór.  Wyrosło na pożywce jednostronnej tylko agresywności wobec różnej maści Azjatów i pogranicznych państw Europy, potrafiąc wykorzystać jedynie okrawki europejskiej techniki, myśli naukowej i wynalazczości. Jego istota pozostała na zawsze prowincjonalna i stepowo-azjatycka, jego przewaga nad stepem była dość przypadkowa i polegała na tym, że imperialnym fundamentem Rosji stała się świadoma i na skalę całego państwa zorganizowana agresywność i rabunkowa eksploatacja zasobów. Cała wewnętrzna logika i społeczna struktura rosyjskiego imperium była niezmiennie podporządkowana jednemu celowi: podbijaniu innych narodów, a nie rozwijaniu gospodarki o rozwoju społecznym nie wspominając. Rosja nigdy nie potrafiła efektywnie produkować dóbr nie służących wojnie, ani samodzielnie zapewnić mieszkańcom dobrobytu, bezpieczeństwa i wolności osobistych. Zawsze była odległa od Europy i jej tradycyjnych ideałów, umiała za to jedno – brutalnie eksploatować własną ludność, utrzymywać największą armię świata oraz podbijać i eksploatować inne kraje. Rosja, to typowa konstrukcja prowincjonalna i rabunkowa i to pod każdym względem: ekonomicznym, społecznym i polityczno-wojskowym. Rosyjskie imperium nigdy by się nie pojawiło na mapie świata, gdyby nie niezmienna koncentracja jego uwagi na wojnie, armii i narzędziach zabijania z pominięciem wszystkich innych aspektów społęczno-gospodarczych. ZSRR upadł w 1991 roku, kiedy okazało się, że przegrywa wyścig z resztą świata na wszystkich płaszczyznach i nie jest już w stanie gromadzić wystarczającej ilośći nowoczesnej broni, by trzymać świat w wiecznym strachu.

1. Produkt krajowy brutto na jednego mieszkańca krajów Europy w latach 1830-1890

 (w dolarach amerykańskich w cenach 1960 r.) wg. obliczeń P. Kennedy’ego

1830 1840 1850 1860 1870 1880 1890
Rosja 170 170 175 178 250 224 182
Francja 264 302 333 365 437 464 515
Anglia 346 394 458 558 628 680 785
Niemcy 245 267 308 354 426 443 537
Austria 250 266 283 288 305 315 361
Włochy 265 270 277 301 312 311 311

            Zestawienie wzrostu PKB w przeliczeniu na mieszkańca ilustruje zmiany, jakie zaszły w krajach europejskich w porównaniu z Rosją w kluczowym dla świata okresie dziewiętnastowiecznej industrializacji. Ta ostatnia znajdowała się jednak stale w strukturalnej stagnacji, a przyrost wielkości produktu krajowego, to głównie rezultat podbojów, zwiększania terytorium państwa oraz liczby mieszkańców i zniewalania kolejnych ludów, a nie skutek rozwoju gospodarczego wspieranego wynalazczością i techniką. Zamożność liczona jako PKB na jednego mieszkańca Rosji, praktycznie się nie powiększała. Ten sam mechanizm powtórzył się w okresie „sowieckiej industrializacji” i pomimo dziesiątek lat pozorów potęgi, również skończył się nagłym upadkiem systemu i to w rekordowym czasie jednego dnia. A zatem to, co robi dzisiaj Putin i jego ekipa, to tylko zaklinanie rzeczywistości, tyle, że część państw europejskich bierze te zaklęcia poważnie. Rosja, nigdy i z niczym nie pasowała do reszty Europy. Jej wzrost gospodarczy był przez bez mała sto lat pozorny, a samej ludności bogactwa nie przybywało. Wszystko szło na podbijanie innych, czego końca nie było widać. Imperialna pozycja Rosji w Eurazji utrzymywana była za cenę jej własnej stagnacji. Jej przewaga militarna, jak się wkrótce okazało, też była chwiejna i uzależniona od możliwości mobilizacji zasobów przez państwo, koncentrujące decyzje i rozkazy rozchodzące się po rosyjskim państwie jak po wojskowym obozie. System, sprawny w sytuacji, gdy sąsiedzi rozwijali się powoli i w sposób podobny do rosyjskiego, okazywał się ciężarem nie do uniesienia w momencie, gdy Europa, pozostawiając Rosję za sobą w tyle, przystąpiła do forsownej industrializacji, rozwijania nauki i nowych technologii. Tymczasem Rosja, pod groźbą destabilizacji i dekompozycji formuły państwa nigdy nie mogła sobie pozwolić na niekontrolowane przez polityków badania naukowe oraz na industrializację opartą na prywatnej przedsiębiorczości. Na tę przypadłość cierpi do dzisiaj, nawet wtedy, gdy utrzymywanie systemu grozi upadkiem jej dotychczasowej formy państwowości. Koszt mongolskiego sposobu organizowania władzy okazuje się podobnie wysoki, jak i w dziejach jej poprzednika – samego mongolskiego imperium koczowniczego, które zostało przez Rosję wchłonięte i przepoczwarzone w twór tylko pozornie podobny do innych państw.

Zasieg Imperium Rosyjskiego XIX            Koniec imperialnej Rosji carów zaczął się od podobnych wydarzeń, jakie mają miejsce dzisiaj. Początkiem był triumfalizm, a potem przyszło niespodziewane załamanie. Najważniejsza osoba w ówczesnym rządzie – Wiaczesław Plehwe, miał w 1904 roku powiedzieć, że „aby zapobiec rewolucji, potrzebna nam mała, zwycięska wojna”. Zdaniem ówczesnych władz, najbardziej obiecującym polem dla takiego „wojowania” był Daleki Wschód, a w szczególności Chiny, gdzie nadarzała się również okazja do „małej wojny” z Japonią. Zgadzano się również co do tego, że cele Rosja może tam osiągnąć przez intensywne osadnictwo i zacieśnienie kontroli nad chińską Mandżurią. Car Mikołaj wyraził zgodę na aneksję północnej części ówczesnego Państwa Środka.  Petersburg, za gigantyczne łapówki odkupił od rządu chińskiego niezamarzający Port Artur oraz koncesję na budowę kolei transmandżurskiej, skracającej o wieleset kilometrów jego lądowe połączenie z portami Pacyfiku. Faktyczne Rosji granice opierały się teraz o Wielki Mur, z którego blanków można było już dojrzeć pagody Pekinu. Rosja była na przedpolu globalnego triumfu, a konie kozackiej kawalerii szykowały się do kąpieli w Oceanie Indyjskim. I wtedy przyszła katastrofa wojny z Japonią i bezprzykładna klęska, obnażająca archaiczność społeczno-politycznej konstrukcji rzekomego imperium. W kilkanaście lat później, carskiej Rosji nie było już nawet w nazwie. Dzisiaj, sytuacja jest o tyle podobna, że zamiar zajęcia Ukrainy był też przez Moskwę rozważany jako swoisty „wojskowy spacerek”, mający przynieść korzyści w imperialnym stylu, tyle, że dominowało przekonanie, iż całą brudną robotę można powierzyć samym tylko nieregularnym siłom ochotników, bez konieczności angażowania wojska. Po operacji na Krymie, wydawało się, że większość Ukrainy wpadnie w ręce Moskwy z równą łatwością.

            Pod koniec kwietnia 2014 roku, prawie osiemdziesiąt tysięcy rosyjskich żołnierzy kwaterowało wzdłuż wschodniej granicy Ukrainy, na Krymie i w Naddniestrzu czekając tylko na rozkaz z Kremla, by zająć Donbas, Odessę i południowo-wschodnią część Ukrainy. Rosjanie mogli przekroczyć granicę z Ukrainą nie napotykając większego oporu i w kilka dni dotrzeć do Dniestru i granicy z Rumunią. Putin nie wydał jednak takiego rozkazu. Wygląda na to, że tym bardziej nie wyda go dzisiaj, kiedy wiadomo, że reakcja Zachodu nastąpi i który – aczkolwiek niejednolity w opiniach, to jednak przebudził się z letargu w jakim się znalazł po zajęciu przez Rosjan Krymu i Doniecka. Jeszcze rok temu generał Breedlove, dowódca sił NATO w Europie mówił, że rosyjskie wojska „osiągnęłyby swe cele” na Ukrainie w 3-5 dni. Dzisiaj, twierdzi, że trwałoby to już znacznie dłużej, ale też najważniejsze jest właśnie pytanie o cele tego rodzaju inwazji w tak zmienionych warunkach. Wtedy, mówiło się o Charkowie, Chersoniu, Odessie jako o „odwiecznie rosyjskich miastach”, które pragną „powrotu do macierzy”. Dzisiaj, celem Rosji mogłoby być już tylko zmiażdżenie armii ukraińskiej, paraliż państwa i władz, ale niekoniecznie klasyczny podbój. Na utrzymanie zdobyczy w nieprzyjacielskim kraju, Moskwy nie stać pod żadnym względem, co widać po sytuacji w Donbasie, do którego aneksji już wcale się nie kwapi.

            Rosjanie są zdolni do szybkiego zajęcia znaczącej części wschodniej Ukrainy, tyle, że nie o taki, czysto wojskowy podbój im szło. To miało być „wyzwolenie”, a nie agresja. Rosja nie jest w stanie okupować dużych obszarów sąsiedniego kraju, zwłaszcza gdy większość ludności nie jest nastawiona przyjaźnie. Dzisiejsze cele Rosji dotyczą więc tylko tych obszarów, gdzie mogą liczyć na przychylność znaczącej części mieszkańców i kolaborację lokalnych elit (np. Charków). Putin zdecyduje się – jak obawia się wielu Ukraińców – na wiosenną inwazję na pełną skalę tylko wtedy, jeśli będzie pewny, lub będzie miał podstawy by wierzyć, że Zachód nie zareaguje na atak, że operacja będzie krótka, a straty własne niewielkie i że przede wszystkim – Kijów padnie wtedy na kolana.Marzenie Putina

            Komentarz autora mapki jest trafny i obnaża prawdziwą przyczynę tego, że Putin nie wydał dotąd rozkazu podboju Ukrainy. W pierwotnych zamiarach nie miało być żadnej wojny, lecz tylko „bratnia pomoc rodakom gnębionym przez ukraińskich UPA-owców i szowinistów”. Ku zaskoczeniu Rosjan, większość ludności tej rzekomo „prorosyjskiej” większości, wcale nie garnie się pod skrzydła rosyjskiego państwa i nawet w Doniecku i Ługańsku trzeba było użyć najemników i regularnego wojska. Żadne poważne prorosyjskie powstanie nigdzie nie miało miejsca. To zupełna klęska putinowych zamiarów, jego marzeń i oczekiwań. Trudno sie dziwić, że stracił większość początkowych motywacji. Wiele wskazuje też na to, że ten akurat element nabrał cech trwałości.

            Międzynarodowe komentarze idą jednak w innym, zupełnie nietrafnym, kierunku. Jurij Felsztinski, rosyjski historyk mieszkający w Stanach Zjednoczonych, który wraz z Aleksandrem Litwinienką jest autorem książki o znamiennym tytule Wysadzić Rosję, twierdzi, że Ukraina, to dopiero początek rosyjskiej agresji i prawdziwa apokalipsa nas dopiero czeka. Następna ma być Białoruś i kraje bałtyckie. Nazwał Putina „nowym Hitlerem” z którym łączyć go miałoby przekonanie, że wartość każdego imperium mierzona jest głównie wielkością posiadanego terytorium i że im więcej się go zdobędzie, tym imperium jest potężniejsze. Tyle, że Rosja jest już dzisiaj największym krajem świata, niemal dwukrotnie większym niż Kanada, Chiny i USA. Z górą sto lat temu, po podporządkowaniu chińskiej Mandżurii, była od nich trzykrotnie większa, ale to nie uchroniło jej przed upadkiem po I wojnie światowej i rewolucji.  Poza tym, kontynuje autor myśl, Putin jest przekonany, że ludzie posługujący się jednym językiem powinni mieszkać razem. Dodajmy więc, że – jeśli Putin jest osobą rozumującą samodzielnie, a zapewne taką jest, to wie, że to argument zbyt słaby, by być podstawą do wojny. Irlandczycy mówią tym samym językiem, co Anglicy i nic z tego nie wynika. Belgowie w znacznej części używają tego samego języka, co Holendrzy, lecz głęboko dzieli ich historia i wyznawana religia. Na Bałkanach, takim samym językiem mówią zarówno Chorwaci, Serbowie, Bośniacy, jak i Czarnogórcy. Są jednak na tyle skonfliktowani i historycznie odmienni, że uformowali odrębne i wzajemnie wrogie państwa. Wspólnota językowa, to zbyt słabe wsparcie dla wywołania europejskiej wojny. Wszystkie działania na Ukrainie dowodzą, że Rosjanie spodziewali się innego scenariusza i opanowania przez nich większości kraju bez wystrzału, samą tylko prorosyjskością i przychylnością mieszkańców. Zawód był srogi i należałoby uznać, że wszystkie następujące po tym wydarzenia są konsekwencją świadomości totalnej w tej sprawie klęski.

            Problem ma również treść o cywilizacyjnym znaczeniu. W rosyjskiej tradycji kulturowej pojęcie klęski, w jej zachodnioeuropejskim rozumieniu, nie występuje wcale. Na Zachodzie, jej synonimy, to: katastrofa, koniec, krach, fiasko, kres, albo bankructwo. W języku rosyjskim, akcenty są rozłożone inaczej. Według wielkiego słownika tego języka, polska „klęska”, to rosyjskie „поражение”, czyli „porażka”, albo „бедствие”, czyli „nieszczęście”. Rosyjska kultura nie dopuszcza myśli, że Rosja – ze swej natury „wieczna”, „wielka” i „niezwykła” – może ponieść jakąś klęskę, z której trudno jej będzie się podnieść. W jej tradycji językowej istnieje w tym miejscu inne ważne słowo – „смута („smuta”), nie dające  się przetłumaczyć na żaden inny język, więc używane w oryginalnym brzmieniu. To pojęcie szczególne, łączące zarówno „smutek”, „zamieszanie” oraz „zamęt”, jak też i powszechne poczucie zawodu oraz konieczność przeżywania upokorzenia wobec przewagi innych i braku możliwości ich zwyciężania i podbijania. W żadnej części świata nie definiuje się kwestii niepowodzenia tak, jak w Rosji. W jej imperialnej historii, była to zawsze emocja wstydliwa, której jak najszybciej należało się pozbyć przez nowe sukcesy i zwycięstwa nad kolejnymi przeciwnikami. Weszła na trwałe do jej dziejów po kryzysie lat 1598-1613, wywołanym przejęciem tronu carskiego przez polskich samozwańców, połączonym z interwencją wojskową i upokarzającym zajęciem Kremla przez obcych na całe dwa lata.

            Upadek ZSRR oraz to co po nim nastąpiło, wywołało podobny nastrój, prowadząc w konsekwencji do masowego poparcia polityki zagranicznej Putina w nadziei, że „smuta” stanie się już tylko wspomnieniem i przekształci się w kolejny sukces imperialności, wszystko wróci na swoje miejsce, a sama Rosja odzyska godność w świecie i szacunek dla samej siebie. W umysłach dzisiejszych Rosjan wciąż kołacze się nadzieja, że „smutę” można wygnać nie reformami i głęboką zmianą anachronicznej mentalności, lecz ponownym wzbudzeniem w sobie pogardy dla sąsiadów, wyrażając ją przy tym w postaci nietolerancji dla inności i otwartej agresywności w stosunku do słabszych. To zresztą jaskrawy dowód na błędność marksowskiej teorii o nadrzędności ekonomicznej bazy nad mentalną nadbudową. W Rosji jest dokładnie na odwrót, bo liczy się tam nie tyle nawet realna, ile tylko ideowa i całkowicie „wymyślona nadbudowa” w postaci znacznie przerośniętej, chociaż głęboko prymitywnej, ambicji panowania i niszczenia, nawet wtedy, jeśli ekonomicznej bazy już dawno brakuje.

W historii Rosji jeszcze się nie zdarzyło, żeby „smuta” trwała długo i nie została zastąpiona nowymi narodowymi sukcesami, jakkolwiek by je rozumieć. Dramatyczne niebezpieczeństwo dla samej Rosji, które kryje się w tym mechanizmie polega na tym, że po raz pierwszy nie jest już prawdziwym imperium i stoi przed perspektywą trwałej „smuty” w tym znaczeniu, że nie mającej praktycznie końca, prowadzącej przy tym nie tyle do braku sukcesów, ile do narastającego lekceważenia jej pozycji w oczach reszty świata. Tyle, że wtedy, rosyjskie załamanie i oddanie się „smucie” może mieć trudne do przewidzenia następstwa.

Nie można wygrać wojny z całym światem tylko dlatego, że doznało się poczucia zawodu, nie wspartego  umiejętnością mieszkańców do odbudowy narodowej psychiki w drodze sukcesów w innych dziedzinach zamiast wojowania. Tymczasem Putinowi, jego ludziom i samym Rosjanom tej umiejętności najwyraźniej brakuje, co wiedzie wprost do pustej nostalgii za minioną przeszłością. Europa, traktuje przy tym ponowne zagrożenie ze wschodu głęboko nieracjonalnie. Można nawet odnieść wrażenie, że o ile Rosja boi się „smuty”, to Europa Rosji nie tyle się boi, ile się jej atawistycznie lęka. Lęk to inne, znacznie bardziej destrukcyjne uczucie, niż strach rozumiany jako obawa przed czymś. Psychologia odróżnia strach, który ma prawo być racjonalny, od lęku, którego przyczyna jest zawsze irracjonalna. Strach jest uczuciem, które nie musi wiązać się z oceną sytuacji jako niebezpiecznej. Gaśnie, jeżeli sprawa, która go wywołała nie ma niegatywnych następstw. Lęk jest jednak czymś trwałym i ma źródło nie tyle w groźnych faktach ile w nerwicowości myślenia o przyszłości. Ten stan umysłu Europejczyków wyjaśnia paradoks liczenia się z Rosją jak dawniej, to jest, tak, jak z pierwszorzędnym graczem, podczas gdy ta ostatnia jest już w światowej trzeciej lidze. Europa jest dziesięciokrotnie potężniejsza od Rosji pod względem gospodarki i dojrzałości struktur. Skąd więc ten lęk, przekształcający się w nieobliczalne uczucie paraliżujące zdolność do skutecznego działania?Cztery oblicza Rosji

Europejski lęk przed Rosją, to stan emocjonalnego drżenia w oczekiwaniu na coś jeszcze gorszego, objawiający się niepokojem, stanami napięcia, skrępowania własnych ruchów i trwałego poczucia zagrożenia. W relacji do całkiem niewysokich możliwości tego kraju, przybiera formy patologiczne i prowadzi do oczekiwania, że sytuacja sama zmieni się jakoś na lepsze, w związku z czym każde działanie może te oczekiwania podważyć i rozjuszyć rosyjskiego niedźwiedzia. Trzeba zatem ustępować i łagodzić jego groźne odruchy.  Rzecz w tym, że jako rodzaj patologii, lęk może prowadzić do pogorszenia oceny rzeczywistości, krystalizowania się nowych objawów niepokoju, kolejnych napadów lękowych i głęboko błędnych decyzji. Sytuację pogarsza to, że strona rosyjska dysponuje dobrym rozpoznaniem, ponieważ tylko ona dokładnie wie czego chce. A więc właśnie! Czego w tej sytuacji pragnie wielikaja Rossija i która z tych dzisiejszych Rosji jest prawdziwa?

            Zmarły przed kilkunastu laty w Paryżu rosyjski historyk Michaił Heller dokonał swoistej syntezy rosyjskości, rozpoczynając analizę jej tożsamości od czasów Aleksandra Newskiego (1220-1263), księcia nowogrodzkiego i pierwszego Ryrukowicza, który miał zrozumieć niebezpieczeństwa płynące ze strony Zachodu. Heller sformułował myśl, że to wtedy właśnie „rodzi się rosyjska myśl polityczna” łącząca „bizantyńską myśl Monomacha i mongolską ideę Czyngis-chana”, które to elementy pojawiają się jako czynniki stale obecne w rosyjskiej polityce. Trzy z nich są według niego najważniejsze: (i) szukanie głównego wroga na Zachodzie (ii) cerkiew, to antykatolicka i antyzachodnia ostoja prawosławia i samych Rosjan (iii) jedynowładztwo, czyli samodierżawie, którego istotą jest brak jekiegokolwiek mechanizmu społecznej konsultacji. Rosyjscy historycy, działając nawet w najlepszych zamiarach, nie potrafią być wobec swego kraju obiektywni. Sam autor również nie zauważył tego, że wszystkie trzy wymienione przez niego cechy „rosyjskości” mają z gruntu ten sam antyzachodni pierwiastek i można je w całości sprowadzić do jednego – mieszanki strachu i podziwu dla cywilizacyjnych dokonań Zachodu. Trudno jest zresztą uzasadnić racjonalne przyczyny tej trwałej i rzekomo odwiecznej „antyzachodniości” Rosji, skoro  – z wyjątkiem dwóch wielkich klęsk własnych – Francuzów Napoleona i Niemców Hitlera, Zachód nigdy nie dążył do wojowania z Rosją. Historyk powołuje się na zagrożenie ze strony niemieckich Kawalerów Mieczowych, które było realne w okresie czterdziestu lat panowania wspomnianego księcia Nowogrodu, ale przez  całe kolejne siedem stuleci to zagrożenie przestało się liczyć tak bardzo, że dawny Zakon (już jako Inflanty) został przez Piotra I w całości przyłączony do Rosji, a w całej późniejszej jej historii był niewyczerpanym źródłem kadr administracyjnych i wojskowych. Wysokich dygnitarzy niemieckiego pochodzenia (Katarzyna II też była stuprocentową Niemką) było tak wielu, że masowo zmieniali nazwiska na rosyjskie. Jakiego więc rodzaju było owo „zachodnie zagrożenie”, które miałoby uzasadnić tę rzekomo trwale antyzachodnią cechę rosyjskiej tożsamości? Ilustracją zagadnienia może być obecna wojna z Ukrainą, prowadzona przez Moskwę w imię rzekomej obrony rosyjskości i ruskości przed zachodnim zagrożeniem. Na czym to zagrożenie miałoby polegać? A może sprawa ma zupełnie inny wymiar i Rosja ze swoją dziwaczną tożsamością pragnie ukryć swoją azjatyckość i pozwolić się jakoś konfrontować tylko z Europejczykami, a nie ze światem islamu, Chinami czy Japonią, wobec których Rosjanie odczuwają wyższość i rodzaj pogardy?  

Zachód zachowuje się dzisiaj tak, jakby nie miał żadnego z Rosją doświadczenia. „Jeśli nie stawimy czoła Rosji” – mówił w brytyjskim parlamencie premier David Cameron  – „to w długoterminowej perspektywie zaszkodzi to nam wszystkim, bowiem będziecie świadkami dalszej destabilizacji. Następna będzie Mołdawia lub jedno z państw bałtyckich”. Premier Wielkiej Brytanii nie należy do osób łatwo ogłaszających zagrożenie, więc też i jego słowa warto potraktować z należną uwagą, w szczególności, jeśli zastanowimy się nad istotą problemu i prawdopodobną motywacją agresji na Ukrainę. Tyle, że Cameron jest w Europie wyjątkiem.Wszyscy inni  europejscy przywódcy trenują raczej sztukę chowania głowy w piasek. Angela Merkel udaje, że się jakoś z Putinem dogaduje, François Holland z kolei markuje, że słucha o czym oni mówią. Węgierski przywódca Orban przekształca się przy okazji w faszyzującego imperialistę, a reszta Europy gra ze sobą w rodzaj głuchego telefonu. Jaka jest tego przyczyna, skoro europejska gospodarka jest dziesięciokrotnie (!) większa od rosyjskiej, a poziom jej wydajności daje podstawę do sądzenia, że Rosja mogłaby być dla niej rynkiem zbytu i źródłem surowców, ale nie istnieją podstawy do równoprawnego jej traktowania i geopolitycznego mocarstwa?

Dotąd, Zachód obchodził się z Rosją z wyjątkową atencją. Najpierw była to „Grupa G-7 Plus Rosja”, potem „Grupa G-8”, w której Rosja była już pełnoprawnym członkiem, teraz, „za karę”, skończyło się znowu na Grupie G-7, tym razem bez Rosji, ale było raczej formalną koniecznością, niż dowodem siły. Czy to znamię nieprzystawalności Zachodu do Rosji, czy też odwrotnie – Rosji do Zachodu? Wiele wskazuje na to, że Zachód, a w szczególności Europa, stanęła przed najpoważniejszym w swoich dziejach wyzwaniem – dla własnego dobra musi bowiem usiłować zrozumieć Rosję i jej wrodzone słabości po to, by przestać się bać. Strach jest z reguły złym doradcą.

By, tak jak chce tego brytyjski premier, stawić czoła Rosji jako przeciwnikowi Zachodu, trzeba tego przeciwnika zdefiniować. Z tym jest jednak o tyle problem, że cywilizowany świat zastanawia się nad przyczynami nagłego zwrotu w postępowaniu Rosji wobec sąsiadów i reszty świata i nie potrafi znaleźć odpowiedzi. Dostrzega jej narastającą agresywność i próbę przywracania jej mieszkańcom dumy z tego, że oto znowu „ci inni” się ich boją, ale nie bardzo rozumie tego przyczyny. Tymczasem, dzisiejsza Rosja jest za słaba nie tylko na to, by wygrać wojnę z resztą świata, ale nawet i na to, by ją w ogóle rozpocząć. Czego należy się więc bać? Czy tylko jej nieobliczalności, będącej zawsze częścią jej tożsamości? Dawna Rosja była wystarczająco silna, by na tę nieobliczalność sobie pozwolić. Szczęśliwie dla reszty świata, dzisiaj już taka silna nie jest i może – to prawda – przysporzyć wielu kłopotów, posiada przecież broń atomową, lecz wcale nie dlatego, że jest naprawdę potężnym przeciwnikiem. Więc, po co to robi?

   O tym, że idzie nie o wojowanie, lecz o doszukiwanie się własnej tożsamości, świadczyć może fakt, że oto dwudziestego szóstego lutego tego roku Moskwa zatrzęsła się w posadach i to wcale nie z powodu toczącej się na Ukrainie wojny, lecz z tej przyczyny, że Petro Poroszenko ogłosił, że korzenie ukraińskiego państwa tkwią w dawnej Kijowskiej Rusi, powstałej jako samodzielna monarchia za panowania ruskiego księcia normańskiego pochodzenia – Valdemara (980-1015). Przez ruskich kronikarzy został nazwany słowiańskim imieniem Włodzimierza i obdarzony przydomkiem Wielki, ale też mało kto ze współczesnych Rosjan wie, że nie tylko nie był Rosjaninem, ani Rusinem, ale nawet Słowianinem. Wygląda więc na to, że całe to wojenne zamieszanie z Ukrainą jest ucieczką od problemu braku własnej tożsamości samych Rosjan. Jeśli nie pochodzą od dawnych Rusinów ucywilizowanych przez skandynawskich Normanów i zrezygnują z Małorosji, czyli Ukrainy, to kim właściwie są? To dobre pytanie. Problem w tym, że i z Ukrainą i bez Ukrainy ich tożsamość nie narodzi się ani z wojny, ani z ideologicznych zaklęć. Własna tożsamość, to sprawa dla istnienia każdego narodu kluczowa, ale rodzi się sama i w naturalny sposób, a nie z udawania kogoś innego.

          Z naszych rozważań wynikają pewne wnioski: (i) europejscy politycy ubrali się w zajęcze skórki i są niepewni nawet własnej europejskości (ii) Rosja jest za słaba, aby mogła poważnie zagrozić Zachodowi (iii) Rosja nie radzi sobie ze znacznie od siebie słabszą Ukrainą z powodu błędnego założenia wstępnego: Ukraina miała nie być ani „pobita”, ani „zwyciężona”, lecz tylko „przyłączona do macierzy, odwiecznej rusko-rosyjskiej historycznej wspólnoty”; (iv) to wszystko każe domniemywać, że agresja na Ukrainę, to operacja w znacznej mierze nieudana, która raczej podważy, aniżeli wzmocni poczucie tożsamości Rosjan (v) jest wielce prawdopodobne, że po tej akcji, to Rosja, a nie Ukraina wejdzie w okres „smuty” i może już nigdy nie odbudować się nie tylko jako imperium, ale nawet jako silne państwo europejskie. Pozostanie, tak jak dotąd, czymś-nie-wiadomo-czym, tyle że pozbawionym siły i zdolności do samodzielnego istnienia i panowania nad innymi narodami. Ale to dla świata akurat dobra wiadomość…

By Rafal Krawczyk

2 Comments

  • ”Rusinów ucywilizowanych przez skandynawskich Normanów”?
    Ruś Kijowska została ucywilizowana przez Bizancjum, skąd Włodzimierz przyjął chrzest w 988 roku. Natomiast król Szwecji Olaf Skotkonung przyjął chrzest dopiero w 1008 roku. Tak samo możemy powiedzieć, że Jagiełło ucywilizował Polskę, a Rzym Grecję.

    • Aleks, jak większość Rosjan, zna tylko propagandową wersję historii swojego kraju i nawet nie wie, że jego historycy Włodzimierzem nazwali normańskiego Waldemara. Ten prawdopodobnie nawet nie znał języka ruskiego, bo nie był mu potrzebny. Nie wiedział też, że w przyszłości pojawi się prócz Rusi, również Rosja i Związek Sowiecki, których większość będzie leżeć w Azji, nie w Europie. Spadkobiercą kijowskiej i europejskiej Rusi jest więc europejska Ukraina, a nie euro-azjatycka Rosja. Aleks też błędnie sądzi, że Polskę ochrzcił Jagiełło. Ten się ochrzcił dlatego, że był litewskim poganinem. Chrztu Polski dokonał Mieszko I w X w., czyli ponad 400 lat przed Jagiełłą. Poza tym, historia wielu krajów Europy jest znacznie dłuższa, niż samo chrześcijaństwo, np. Grecji czy państw romańskich, które wyrosły ze starożytnego I łacińskiego Rzymu. Ich historia jest o dwa tysiące lat dłuższa niż Rosji narodzonej wraz z Iwanem IV, która wyrosła z podbojów narodów niesłowiańskich.

Skomentuj Rafal Krawczyk Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.