DŻIHAD, TO ISLAMU TREŚĆ PRAWDZIWA

DzihadW dwóch zamachach terrorystycznych w Brukseli zginęły co najmniej trzydzieści cztery osoby, a ponad dwieście zostało rannych. Władze mówią o czarnym dniu i ogłosiły narodową żałobę. Z całego świata płyną głosy potępienia sprawców i wyrazy współczucia dla rodzin ofiar. Czy jednak politycy powiedzą coś więcej? Czy może wskażą nie tylko na bezpośrednich sprawców, ale także na mechanizm coraz częściej powtarzających się ataków zwanych terrorystycznymi, lecz okazujących nieograniczoność możliwości zarówno co do czasu, miejsca jak i rodzaju ofiar? Piszemy „tak zwanych”, ponieważ ich sprawcami nie są terroryści jako tacy, czyli miłośnicy zabijania dla osiągnięcia drogiego im celu, lecz ludzie przekonani, że czynią po prostu dobro, a nie zło i do tego są mili sercu Boga. Im więcej zabitych, tym jest Mu przyjemniej i tym więcej ma dla swych wiernych uczucia miłości. Tego rodzaju terrorystami są ludzie przekonani, że  istnieje tylko jedna racja ludzi głęboko wierzących w Allacha i szczęście w życiu pozagrobowym. Rzecz w tym, że takich, którzy kochają go wedle takiego wzorca jest na świecie półtora miliarda, przy czym zdarza się nawet, że są – z formalnego punktu widzenia – Europejczykami i to w trzecim pokoleniu. Jak ich przekonać, że zabijanie przypadkowych ludzi jest najwyższym rodzajem zła i że może nadszedł czas, by zastanowić się nad istotą tej morderczej agresywności, a także nad samym mechanizmem zjawiska i związaną z nim definicją europejskości? A może oni wcale Europejczykami nie są, skoro tych ostatnich mają za nieprzyjaciół godnych zabijania w imię przynależności do obszaru innych wartości? A może jest jeszcze inaczej i jest to przykład systemu zrodzonego z psychiczną skazą uniemożliwiającą trwałe współżycie z innymi? Inaczej mówiąc, podejrzenie idzie w kierunku psychopatyczności całego systemu i ludzi w nim żyjących, a nie jego „zwyczajnej” zbrodniczości.

Warto uznać fakt, że w stanowisku europejskich lobby powoli rodzi się przełom. Jak zauważa wykładowca wiedeńskiego Instytutu Strategii Liberalnych Iwan Krastew, „to normalne, że się boimy. Gorzej, że boimy się zbyt wielu rzeczy naraz?” Czego więc się równocześnie boimy? Samych siebie, skoro najważniejszą przeszkodą dla wprowadzenia antyterrorystycznego ustawodawstwa jest nasz własny strach, że ktoś może nam zarzucić polityczną niepoprawność? Wiedzeni poprawnością nazywamy terroryzmem to, co jest wykwitem nie terroru jako takiego, lecz efektem uczucia pogardy dla reszty świata wkomponowanej w religijną świadomość. Dlaczego Francuzi boją się innych pełnoprawnych Francuzów tylko z tej przyczyny, że są dziećmi dawnych muzułmańskich emigrantów. Dlaczego inni imigranci – Polacy, Włosi i Hiszpanie, bomb nie konstruują i nie żywią się nienawiścią do narodu gospodarzy? Wiem, chcemy być konsekwentni i jeśli obdarzamy imigrantów europejskim obywatelstwem, to uznajemy również, że od pierwszego dnia naturalizacji są równymi nam Europejczykami, zafascynowanymi zapewne panującym na kontynencie duchem poprawności. Tymczasem, jak zauważa Krastew „naprawdę groźne w brukselskim zamachu było to, że spora część beligijskich muzułmanów postrzega terrorystów jako bohaterów”.  Spora, to znaczy jak duża? Otóż, inne szacunki powiadają, że solidaryzuje się z nimi cała połowa europejskich wyznawców islamu, a druga połowa jest na tyle „nieprzeciwna” ich czynom, że z własnej woli nie współpracuje z władzami. Dlaczego tak jest? Otóż w swej fascynacji starożytnością europejskiej kultury nie dopuszczamy myśli, że inne społeczeństwa, w naszej opinii znajdujące się na daleko niższym poziomie, to mogą jednak nas, a nie siebie samych, uznawać za pariasów. Czy więc winy za sukcesy terrorystów nie ponoszą również i rdzenni Europejczycy, w swym pięknoduchostwie nie przypuszczający, że ludzie innej kultury mogą ich mieć w tak głębokiej pogardzie? Może więc czas już zmienić pogląd i uznać, że oto jesteśmy świadkami początku wielkiej wojny cywilizacji i że uczestniczymy w niej poniekąd na własne życzenie?

 Dla europejskich polityków problem jest delikatny. Budowali wymarzoną równowagę w uznaniu, że nie tylko wszyscy mieszkańcy powinni być jednakowo traktowani, ale w swej istocie są takimi samymi jak inni Europejczykami, pomimo innej barwy skóry i treści wyznawanej religii. Zakładano, że niezależnie od kraju pochodzenia wraz z europejskim paszportem przyjmują też i „europejskie wartości”. We Francji, wszyscy są więc Francuzami i już samo pytanie o pochodzenie narodowościowe lub wyznanie religijne jest karalne. Idea szlachetna, lecz prowadząca do mentalnego niewolnictwa tyle, że nie na koszt samych polityków, lecz życia następnych pokoleń. Rezultatem stało się niedostrzeganie coraz groźniejszego problemu, czyli wrodzonej islamowi wrogości do każdej inności. Następstwem jest wyraźn brak równowagi: oto Europejczyk musi traktować każdą inną osobę równo, jednakowo i tak samo jak siebie samego, podczas gdy jego muzułmański sąsiad ma prawo nie ukrywać swej wyższości. Nie inności, ale wyższości, skrywanej za poglądem, wedle którego tylko muzułmanie są prawdziwymi ludźmi obdarzonymi człowieczeństwem oraz prawem do ochrony ich interesów. Inni tego prawa nie posiadają i są zdani na łaskę islamskiej słuszności. W oczach ortodoksów tego rodzaju przekonania Europejczyk, nawet jeśli jest gospodarzem, pracodawcą i dobroczyńcą, jako byt niższego rzędu nie podlega ochronie. Prowadzi to do zjawiska, że muzułmanin jest uprawniony do wyłączenia rozum jak i uczucia miłości bliźniego. Rdzenny Europejczyk już prawa do tego nie posiada i musi być – nawet jednostronnie – miłosierny. Jakie jest źródło tego rodzaju przywileju? Europejscy politycy nie chcą się do tego przyznać wiedząc, że oznaczałoby to klęskę dzieła pieczołowicie budowanych pozorów unijnej jedności. Oczekiwane działanie jest więc zastępowane bezradnością i łzami, które uroniła Mogherini nad ciałami ofiar. Ile ich jeszcze będzie trzeba uronić, aby europejscy przywódcy podjęli jakieś kroki zapobiegawcze i czy nie będzie już za późno na to, aby tę europejską jedność przywrócić?

            W tradycji buddyjskiej, zło jest rodzajem transcendentnej substancji utożsamianej ze złą karmą, w przeciwieństwie do karmy dobrej, tej właściwej. Chrześcijaństwo z kolei uznaje, że zło nie istnieje jako samodzielny byt obiektywny, lecz zawsze ma związek z osobowością jednostki i mieści się w jej wymiarze. Jak przekonywał św. Augustyn, zło nie jest abstracją, ale skutkiem działania konkretnych ludzi, którzy ponoszą odpowiedzialność za swoje czyny – dobre i złe. Zło przyszło na świat wraz z grzechem pierworodnym i rozlało się w postaci chorób, starości i śmierci. Teraz jednak oczekuje się powrotu dobra i pojawienia się nowego świata bez zła i śmierci, tak jak to było na początku biblijnej historii o ogrodzie Eden, zanim Adam i Ewa popełnili pierwszy grzech. Tak czy inaczej, zło w ujęciu chrześcijańskim jest zjawiskiem posiadającym własną osobowość i może być pokonane jedynie z pomocą sił moralnych budowanych w podobnie osobowy sposób. Jak to uczynić, skoro ma ono nie tylko odmienny wymiar w różnych kulturach, ale w niektórych, jak w islamie, jest tożsame z dobrem?

            Podstawową wartością każdej wielkiej kultury jest sposób widzenia zła i kryteria pozwalające odróżnić je od uczynków dobrych. Z filozoficznego punktu widzenia rzecz jest oczywista i znana od początku ludzkości, a najkrótsza jego definicja, to nieobecność dobra. W niektórych religiach, jest ono rodzajem ponadnaturalnego bytu wiązanego z oportunizmem, egoizmem, ignoracją i lekceważeniem wiedzy. W systemach wartości naszego kręgu kulturowego kwestia jest postrzegana jako swoiste pole przeciwieństw, a zło uznaje się za byt będący odwrotnością dobra. W kręgu buddyzmu i jemu podobnych wierzeń, zarówno dobro jak i zło jest immanentną częścią tego samego istnienia i dopiero razem tworzy jedność, której treść zależy od przewagi jednego nad drugim. Istotę takiego rozumienia zagadnienia obrazuje symbolika chińskiego taoizmu sugerująca jedność i nierozerwalność obu zjawisk – dobra i zła.

Yang            Chrześcijaństwo, pojęcia zła i dobra wiąże nie z filozofią bytu, ale z samą istotą człowieczeństwa w przekonaniu, że to właśnie człowiek określa przestrzeń koegzystencji dla obydwu. Chrześcijanin i Żyd znalazłszy się w obcym otoczeniu, nawet kiedy starają się pozostawać w świecie własnych pojęć i wierzeń, ulegają powolnej asymilacji zakończonej wchłonięciem przez otaczające ich wartości. Muzułmanin wydaje się być na to odporny, głównie ze względu na odmienną definicję tego, co rozumie przez własne człowieczeństwo, wrogość wobec inności i związane z tym zasady postępowania. Nam, ludziom Zachodu, dobro wydaje się czymś uniwersalnym dającym przekonanie, że jest wszędzie podobnie rozumiane. Jak to ujmuje internetowa Wikipedia: „człowieczeństwo, to zbiór cech uważanych za istotę gatunku ludzkiego, czyli człowieka rozumnego noszącego dumne imię ‘homo sapiens’”. Zalicza się do nich sposób formułowania myśli, budowa języka, paleta ludzkich emocji i zasad postępowania. Wedle tego podejścia wszystkie te cechy są wspólne każdemu człowiekowi i zostały ukształtowane w rezultacie jego ewolucji. Naukowo, kwestią zajmuje się zachodnia filozofia w przestrzeni etyki, polityki i teologii przybierając też formę swoistej wizualizacji w postaci sztuki i literatury. Jeśli tak jest, to dlaczego islam uznaje bezkarne mordowanie innych ludzi za dobro godne boskiej akceptacji?

            Zauważmy, że typowo zachodni sposób opisywania zjawisk zakłada, że to jego przestrzeń kulturowa jest uniwersalną i ogólnoludzką metodą postrzegania świata. To błąd, który okazuje się nie tylko luką naukową, ale też przekonaniem, które mści się dzisiaj na Europejczykach w postaci krwawych zamachów zwanych terrorystycznymi. Piszemy „zwanych”, ponieważ pojęcie terroryzmu jest w tym przypadku używane niezgodnie z jego prawdziwą treścią. Wspomożemy się encyklopedyczną definicją: „Terroryzm to użycie siły lub przemocy psychicznej przeciwko osobom lub własności z pogwałceniem prawa, mające na celu zastraszenie i wymuszenie ustępstw w realizacji określonych celów. Działania terrorystyczne mogą dotyczyć całej ludności, jednak najczęściej są uderzeniem w jej niewielką część, aby pozostałych obywateli zmusić do odpowiednich zachowań”. Warto zwrócić uwagę na to, że tak zwany terroryzm islamski nie mieści się w rygorach tej definicji. Chęć zastraszania musi być wyraźnie nakierowana tak, aby grupa docelowa ugięła się i podporządkowała. Jaką grupę pragną zastraszyć tak zwani islamiści i w czym, czy też przed czym, mają się oni ugiąć? Łatwiej byłoby rzecz zrozumieć, gdyby było oczywiste w stosunku do jakiej części ludności kierowane są uderzenia. Tyle, że w całej jaskrawości widać zupełną przypadkowość ofiar, a uderzenia są kierowane na oślep. Do jakich więc zachowań chcą muzułmańscy terroryści zmusić Europejczyków? Co musieliby ci ostatni uczynić, aby bestialstwo mogło być uznane za skuteczne i dające oczekiwane efekty? Czy ktoś to w ogóle wie? Czy rozumieją to sami autorzy zamachów? A może jedynym czynem zdolnym wypełnić oczekiwania terrorystów byłoby przejście wszystkich bez wyjątku Europejczyków na islam? Czy dopiero wtedy zostaliby uznani za ludzi posiadający prawo do życia, nawet wtedy, gdy zamiar jest nierealny do granic możliwości? Poza tym, które prawo jest tu gwałcone – świeckie prawo europejskie, czy też religijne prawo muzułmańskie, a przy głębokiej odmienności obydwu, które z nich należałoby zastosować aby właściwie ocenić uczynki? Tyle, że jeśli za pełnoprawnego człowieka islamiści uznają tylko innego muzułmanina, nie uznając już człowieczeństwa innowierców, czy to również oznacza, że ich religia z człowieczeństwem nie ma już wiele wspólnego? Prowadzimy do wniosku, że „islamski terroryzm” nie jest wywoływany zamiarem osiągnięcia jasno sprecyzowanych celów za pomocą aktów przemocy, lecz jest rodzajem walki zbrojnej używanej w obronie jednej cywilizacji przeciwko wszystkim innym. Totalnie i na oślep. A to oznacza nawet nie tyle powiększającą się liczbę zamachów zwanych terrorystycznymi, ile pojawienie się fazy totalnej wojny cywilizacji, jakiej świat jeszcze dotąd nigdy nie doświadczył.

Islam różni się od innych wielkich religii fundamentalnie. Operując pojęciami na pozór podobnymi do chrześcijaństwa i judaizmu, nadaje im głęboko odmienne osadzenie w przestrzeni moralności. Nie jest przezeń podzielany – jak ma to miejsce w chrześcijaństwie – ani pogląd o dualistycznej budowie świata dzielonego na dobro i zło, ani też  nadawanie mu osobowego wyrazu. Muzułmanie uważają, że skoro wszystko, co istnieje ma bezpośredni związek i początek w Allachu, to i wszystko, co ma w nim źródło jest dobrem z samej swej istoty, a o tym, co się konkretnie z tego rodzi decydują jego funkcjonariusze. Oznacza to, że dobrem jest nawet mechaniczne stosowanie zasad  świętych pism, natomiast źródłem zła jest tylko bycie wobec nich odmiennym. Złem jest sama odmienność, a nie treść uczynków. Istotą zła nie jest więc czynienie zła jako takiego, lecz tylko niewykonywanie – świadomie bądź nie – Boskiej Woli. Jaka ta wola jest naprawdę i na czym polega jej istota, wierny dowiaduje się z Koranu i innych starożytnych świętych tekstów oraz interpretacji koranicznych uczonych. Jego własne rozumowanie nie tylko nie ma nic do rzeczy, ale też nie posiada żadnej wartości i w tym znaczeniu jest już grzechem samym w sobie. Naprawdę istnieje tylko to, czego oczekuje koraniczny Bóg, a wszystko inne jest bytem pozornym, czyli złem godnym wytępienia. Ponad wszelką wątpliwość pragnieniem Allacha jest, by islam panował nad całym światem i znalazł się w umysłach wszystkich ludzi. Jeśli więc gdzieś go nie ma, oznacza to tylko, że jest to przestrzeń zła, w którym dobro nie obowiązuje, nie obowiązuje też obowiązek jego czynienia, a te z uczynków, które prowadzą do islamizacji są wypełnianiem jego Woli i niezależnie od metody nie mogą czynić zła z samej istoty wiary miłej secu Allacha. Przeciwnie, nawet wysadzanie w powietrze ludzi lub mordowanie niewinnych staje się czynem wypełnionym dobrem, ponieważ w swej istocie jest drogą do wypleniania głównej istoty zła w postaci braku wiary w jedyność i nieomylność Allacha. Liczba ofiar w osiąganiu tak sformułowanego celu nie ma żadnego znaczenia. Życie człowieka nie liczy się w tym rachunku z samej istoty uznania go za nietrwałe przemijanie, nie zaś za sama trwania istotę. I tyle. Wszystko jest więc jasne i należy tylko dziwić się rzeszom niewiernych, że nie rozumieją tak prostych faktów, a grzesznym istnieniem przyczyniają się tylko do własnej eksterminacji. Winni są sami sobie, a świat mahometan gra w tym tylko rolę Bożej Pięści. Zgodnie z wykładnią ortodoksyjnego stowarzyszenia Ahmadiyya Muslim Jama’at, zło nie ma przywileju istnienia będąc tylko brakiem dobra, tak jak ciemność jest tylko brakiem światła. Brakiem dobra jest też i brak islamu. Źródłem istnienia jest Allach i kto nie wypełnia złożonych w całość przez Proroka Jego oczekiwań wprowadza się grzesznie i dobrowolnie w obszar ciemności i przestrzeni zła. Wypędzić go stamtąd siłą lub też fizycznie unicestwić, jest obowiązkiem każdego pobożnego.

Dobro i zlo                Islam jest systemem przeciwnym tradycji ludzkości w budowaniu racjonalnego spojrzenia na własne dzieje. Nie ma drugiego kulturowego kompleksu, który z równą otwartością propagowałby przesłanie, że oto  wiedza i sama „nauka jest szkodliwa, jeśli podważa dzieło Boże”. Należy autorem myśli był mistyk al-Ghazali – zniszczyć Rozum, by odnaleźć Rację”. Sformułowanie jest kwintesencją głębi różnicy pomiędzy islamem a resztą świata. U propagatorów islamu racja nie ma nic wspólnego z rozumem, mało – jest czymś od niego znacznie doskonalszym, jeśli tylko przekształca się w wiarę bez najmniejszych wątpliwości co do jej treści oraz istoty. Wątpliwości rodzą się z wątpienia, a to jest grzeszne i szkodliwe. Trzeba więc zabić racjonalność, by oddalić wątpliwości i za tę cenę ocalić rację. Dla człowieka Zachodu, to nie tylko sprzeczność sama w sobie, ale też i dowód braku samodzielnego myślenia. Rzecz w tym, że świat islamu z jego półtora miliardem wiernych tego rodzaju racjonalność ma za nic, a sprzeczność w zachodnim rozumieniu pojęcia wcale nie staje się sprzecznością dla muzułmanów dopóty, dopóki jest w formalnej zgodzie z Koranem.

            Dzisiejszy problem Europy z islamem, to nie tylko obiektywny konflikt interesów, ani też różnica poglądu na świat, ale sprzeczność pomiędzy dwiema rodzajami rzeczywistości – tej realnej, europejskiej, i tej wydumanej, muzułmańskiej wspartej nie tyle nauką, ile siłą wiary. Zrozumienie tego zjawiska pozwala pojąć samą jego istotę, która sprowadza się do nierozwiązywalności problemu, ponieważ kryje się w odmiennych przestrzeniach wiedzy. Inaczej mówiąc, ktoś musi w tym konflikcie zwyciężyć i ktoś musi zginąć. Logika historyczna prowadzi jednak do wniosku, że islam – pomimo ogromnej liczebności wiernych – zwyciężyć w tym starciu nie może. Co wtedy począć z półtora miliardem muzułmanów?

Nałożenie na wiedzę o cywilizacjach dokonań psychologii prowadzi do jeszcze bardziej zaskakujących wniosków. Skoro islam wykazuje wszystkie cechy odchylenia od normy przypisywane zjawisku psychopatii, a więc osobowości nieprzystosowanej do otoczenia, to czym on właściwie jest? Może wyglądać groźnie, że przypadłość odchylenia od osobowościowej normy w większym, czy mniejszym stopniu dotyczy aż dwudziestu procent mieszkańców globu.  Oto zestawienie ich znamion uformowane przez Kazimierza Pospiszyla. Dzieli zaburzenia na typ impulsywny i kalkulatywny, które cechuje podobieństwo przypadłości. Zadziwiająco dokładnie pasują do „kulturowej osobowości” islamu. Oto cztery najważniejsze, które są też cechą wrodzoną cywilizacji muzułmanów:

  • deficyt lęku, defekt polegający na braku odruchów moralnych oraz nieumiejętności samodzielnej oceny tego, co jest dobre i tego, co złe. Istota dobra polega na tym, że człowiek jest gotów poświęcić dobra niższe i pozorne. Zdobywając wiedzę osiągamy dobro, a z nim pożytek i  szczęście. Istnienie zła jest wtedy rezultatem braku wiedzy i umiejętności jego odróżnienia od dobra.
  • deficyt uczenia się, prowadzący do powtarzalności zachowań agresywnych;
  • upośledzenie związków sprowadza się do płytkości związków emocjonalnych oraz ignorowania zobowiązań społecznych;
  • cierń psychopatyczny, to trwałe zubożenie życia psychicznego kompensowane swoistym narcyzmem skoncentrowanym na gniewnej reakcji wobec przejawów niedoceniania i związanych z tym kompleksami.

Te substacjalne cechy istotnie różniące islam od innych wielkich kultur można mnożyć. Tomasz z Akwinu głosił że „Bóg nie miesza się w naturalny porządek tam, gdzie wystarczą drugorzędne przyczyny do wywołania zamierzonego efektu”. Rozumienie tego samego problemu przez muzułmanów jest odwrotne: „istotą wiary jest zgoda na nieustanne mieszanie się Allacha w porządek życia, które staje się rodzajem wędrówki za wciąż uciekającą trawą”. Czy jest jednak prawdopodobne, by świat islamu samymi tylko ślepymi atakami skłonił Europejczyków do cofnięcia się o całe stulecia? Jest oczywiste, że nawet jeśli są krwawe, to muszą być bezskuteczne jako ahistoryczne.

            Są też tych różnic konsekwencje psychologiczne: „motywem działania człowieka Wschodu – powiada orientalista S. Levy –  nie jest pozytywne pragnienie wolności, ale uraz i złośliwa zawiść” ubrana w strój globalnej racji, nie posiadającej w jego ujęciu najmniejszej nawet skazy. „Islam – przekonuje jednak Muzułmańska Deklaracja Praw Człowieka – ujmuje całościowo życie i jego problemy. Jest zupełnym i doskonałym kodeksem życia, nie znosi częściowych reform lub kompromisów”. Jest po prostu tworem idealnym, ponieważ – jak nauczał ajatollach Fadlallah Nuri – „wszystkie sprawy, włączając w nie politykę i administrację, zawierają się w szariacie”. Konkluzję problemu przedstawił przed ponad stu laty wybitny znawca zagadnienia, francuski orientalista Ernest Renan stwierdzając, że „islam jest lekceważeniem nauki, a prostota semickiego ducha ogranicza umysł ludzki, zamyka go na wyrafinowane idee i odczucia oraz racjonalne poszukiwania”.

            Zachodnia nauka wszystko to od dawna już wie, jak więc ten sam Zachód mógł dopuścić do sytuacji, w której Europa postępuje wbrew tej wiedzy i sama prosi się o niechciane następstwa? To o tyle trudne do wytłumaczenia, że kontynent jest również kolebką racjonalizmu, którego istotą jest zasada, że rozum i logiczne rozumowanie, to jedyne źródło wyprowadzania wniosków i uniwersalny test wiedzy. Każdy pogląd odwołujący się do rozumu wymaga, by do jego obalenia odwołać się również do rozumu, nie zaś do wiary. Innymi słowy, racjonalizm to metoda dochodzenia do prawdy, w ramach której kryterium oceny staje się nie przeczucie, wiara czy samo tylko przewidywanie, lecz intelektualna dedukcja. W tym znaczeniu, zachodni racjonalizm jest odwrotnością islamu, w ramach którego racjonalny proces dochodzenia do prawdy nie istnieje, a jedyna metoda na jej odczuwanie polega na dowodach  wiary, nawet wtedy gdy prowadzą do śmierci własnej i tysięcy innych ludzi.

            Naszą tezą, zapewne trudną do akceptacji w obliczu narastającej agresywności muzułmanów wobec reszty świata jest jednak przekonanie, że wbrew pozorom wcale nie jest ona dowodem siły, lecz przeciwnie, staje się świadectwem umierania ich społecznego systemu. Teza jest wsparta doświadczeniem wcześniejszej ewolucji islamu w relacji do innych wielkich systemów, a w szczególności w jego starciu z Zachodem, które islam przegrał z kretesem. Dawniej, jeszcze przed tysiącem lat, świat muzułmanów wykazywał nad nim przewagę praktycznie pod każdym względem: gospodarczego dobrobytu, finezji myśli i politycznej otwartości. Wszystko to zostało stracone, by na koniec został poddany całkowitej przewadze Zachodu. Dzisiaj, dokonuje się swoiste odbicie się islamu od dna, tyle, że nie wynika ono z cywilizacyjnego odrodzenia i pozyskania nowej atrakcyjności, lecz przeciwnie – jest aktem desperacji i rezultatem tego, że stał się tak bardzo anachroniczny, że bez zasobów surowców energetycznych byłby dla uprzemysłowionego Zachodu nieatrakcyjny i wręcz zbędny. Nie daje się tam przenieść produkcji przemysłowej, ponieważ nie istnieją konkurencyjnie wydajni pracownicy, a ich poziom wykształcenia i umiejętności są tak niskie, że inwestycje w regionie stają się nieopłacalne. Islam, złapany w potrzask pomiędzy własną dumą a obiektywną bezsiłą, usiłuje się więc burzyć, a motorem wyzwalanej złej energii są liczne młode pokolenia nie widzące przed sobą perspektyw życiowych.

82865b2d8b763d6b2cde[1]Załączona ilustracja została zaopatrzona komentarzem rzecznika amerykańskiego Białego Domu stwierdzającym, że oto „barbarzyństwo Państwa Islamskiego nie ma granic”. Komentarz jest jednak równie mylący, jak wszystkie inne enuncjacje zachodnie w tego rodzaju sprawach. Trudno nazwać barbarzyństwem coś, co jest samą istotą cywilizacji muzułmanów, a nie tylko przypadkowym wyczynem. Dżihad w mniemaniu wiernych Allacha, niezależnie od tego jaką przybiera formę, nie jest barbarzyństwem, lecz najwyższą formą modlitewnej ofiary prowadzącej wprost przed oblicze Allacha. Mało kto w świecie zachodnim zdaje sobie sprawę, że dżihad, to najważniejszy nakaz dla muzułmanina, w którym pod żadnym pozorem nie może odmówić udziału. Islamscy imamowie wiedzą o negatywnym odbiorze tego przykazania poza granicami świata muzułmanów i starają się je dla zewnętrznych obserwatorów ukryć za parawanem bardziej pokojowej formuły. Z tej przyczyny, w początkach XX wieku zmieniono nawet samo zestawienie najważniejszych dogmatów w postaci tak zwanych pięciu filarów islamu, czyli niepodważalnych obowiązków wiernego. Przykazanie o obowiązku dżihadu usunięto, zastępując niewinnym z pozoru wyznaniem wiary. Współczesny zestaw pobożności jest więc następujący:

  1. Wyznanie wiary, czyli publiczne oświadczenie, że oto ”nie ma bóstwa prócz Boga jedynego, a Mahomet jest Jego prorokiem”.
  2. Modlitwa, odprawiana przez mężczyzn  pięć razy dziennie z twarzą zwróconą w stronę Mekki.
  3. Jałmużna, czyli określona część dochodów, którą muzułmanin ma obowiązek oddawać biedniejszym.
  4. Post trwający czterdzieści dni, kiedy to należy powstrzymywać się od jedzenia, picia i uprawiania seksu – od wschodu do zachodu słońca.
  5. Pielgrzymka do Mekki, którą należy odbyć przynajmniej raz w życiu.

Zagadkowe, że nakazy dżihadu w dzisiaj uznawanych filarach islamu już nie figurują. Każdy z pozostałych wygląda na łagodne i pokojowe krzewienie zasad miłości i ofiarności. Wyznanie wiary ma charakter osobisty. Modlitwa, to oczywisty nakaz religijny. Jałmużna, to pomoc w niedostatku. Post ilustruje poświęcenie Bogu, a pielgrzymka składany Mu hołd. Gdzie się więc mieści źródło agresywności islamu wobec reszty świata? W zestawieniu ze współczesnymi wydarzeniami zastanawia zagadkowa nieobecność najbardziej dającego się światu we znaki przykazania. Czyżby imamowie mieli tak poważny problem z ujawnieniem treści tego obowiązku, że zapragnęli ukryć je przed obcymi i nie wtajemniczonymi?

Zarówno w Koranie jak i w praktycznej tradycji postępowania dżihad oznacza wszelkiego rodzaju starania podejmowane w imię szerzenia i umacniania islamu: zarówno poprzez walkę zbrojną, nawracanie niewiernych, pokojowe propagowanie islamu, jak i wewnętrzne zmagania wyznawcy. Przy tym, już samo istnienie świata niewiernych jest obrazą Allacha, należy się więc temu przeciwstawić nawet zbrojnie i nie pozostawać bezczynnie.

Odpowiedź na pytanie tkwi, jak w większośi tego rodzaju zagadnień w polityce. We współczesnym świecie zdominowanym przez zasady obowiązujące w jego zachodniej przestrzeni, cytowane wyżej pięć filarów islamu może odnaleźć zrozumienie i akceptację także i na Zachodzie. Ten ostatni nie ceni bowiem otwartej agresywności, będącej z reguły praprzyczyną wszystkich występków i zbrodni. Co te rzekome filary współczesnego islamu pragną ukryć? Odpowiedź jest prosta: mają ukryć przed światem jego wrodzoną agresywność, albowiem dla „swoich” są i tak całkowicie  jasne. Przed z górą tysiącem lat wyjawił je Ibn-Qutayba, muzułmański przywódca i zdobywca zachodnich Indii. „Islam – rzekł bez ogródek – „przypisuje rządzeniu cztery sprawy: sprawiedliwość, łupy wojenne, modlitwę piątkową oraz dżihad”. To prawda, bo też i do tych czterech czynników sprowadza się muzułmański kodeks polityczny i do nich również ograniczona jest odpowiedzialność rządzących. Sprawiedliwość, to utrzymywanie społecznego porządku przez ideę równości wszystkich pobożnych mężczyzn i stosowanie się do przepisów koranicznego prawa. Łupy wojenne również podlegają zasadom Koranu, będąc zbierane jako haracz na rzecz wszystkich wiernych i dzielone zgodnie z ustalonymi w nim zasadami. Zwyczajowa, w  jednej piątej (to w islamie często występujący „święty” ułamek) należały do wojennego przywództwa (dzisiaj do rządzących krajem), reszta, łącznie ze zdobytymi kobietami, powinna zostać „sprawiedliwie” podzielona pomiędzy uczestników wojowania. Opowiedzialność rządzących za modlitwę piątkową polega do dzisiaj na tym, że to do nich należy budowanie w każdym mieście tak zwanego meczetu piątkowego. Najbardziej znany, ten w Damaszku, powstał z przebudowania dawnej bizantyjskiej świątyni chrześcijańskiej. Nie zmienia to jednak faktu, że umożliwienie wypełniania piątkowego obowiązku modlitwy wiernych pozostaje obowiązkiem rządu, nie zaś osób prywanych. To rządzący są odpowiedzialni za istnienie i utrzymanie największego w mieście meczetu. Pozostaje jeszcze obowiązek dżihadu, wstydliwie dzisiaj skrywanego. Termin jest często zawężany do obowiązku walki zbrojnej muzułmanów przeciwko każdej inności. W rzeczywistości, wojna przeciwko niewiernym, odstępcom i hipokrytom, to tylko jeden z kilku jego rodzajów. Przy tym zbrojny dżihad może mieć charakter zarówno obronny (dżihad al-daf’) jak i ofensywny (dżihad talab). Udział w nim jest jednym z najbardziej chwalebnych uczynków, jakich może dokonać muzułmanin, a wierny, który zginie w trakcie jego wypełniania zostaje uznany za męczennika-bohatera podążającego wprost do krainy szczęśliwości. Nie ma na sumieniu morderstwa, ponieważ tą samą, co on drogą pójdą też ludzie przez niego zabici. Przeciwnie, przyczynia się do ich szczęścia w zaświatach. Do niedawna, tylko jeden odłam – charydżyzm otwarcie lansował koncepcję dżihadu jako walki zbrojnej przeciwko innowiercom jako takim i obowiązującą każdego muzułmanina oraz traktował go jako podstawowy filar wiary. Filary wiary kiedyś nie wymagały, jak to jest dzisiaj, propagandowego kamuflażu. Po prostu uznanawano, że grzechy są tylko cechą  niewiernych niegodnych żadnej formy istnienia skoro cały świat powienien należeć do Allacha. Wiek dziewiętnasty ujawnił rodzaj defensywnej postawy muzułmanów oraz ich poczucie globalnej słabości. Cały obszar był tak zacofany, że nie oferując żadnych atrakcyjnych wzorów, nie mógł wymagać od innych poddaństwa, a do tego sprowadza się walka z niewiernymi. Znalazł się przy tym pod władzą zachodnich potęg kolonialnych, które przymykały oczy na potencjalne ogniska agresywności. Przekształcił się więc w religię i cywilizację defensywną, quasi-pokojową, której dżihad poważnie dotyczyć nie mógł, bo systemowi brakowało siły. Tyle, że tracił wtedy sens istnienia. Nie potrafiąc rozwijać się na bazie własnych mechanizmów, ze swej istoty musiał mieć charakter rabunkowy. Kryzys pojawił się wtedy, kiedy słabość skutkowała brakiem możliwości rabowania kogokolwiek.

Rodzi się w tych okolicznościach pytanie, czy wierzenia skierowane na rabowanie słabszych można w jakikolwiek sposób uznać za religię, czyli system wierzeń i praktyk w ramach sacrum (świętości)? W tradycji Zachodu, religia nie pozwala na rabowanie i krzywdzenie nikogo, w świecie islamu zezwala się na to, jeśli tylko obiekty rabunku i przemocy nie są muzułmanami. Definicja zachodnia powiada, że religia, to system wierzeń i praktyk określających relację pomiędzy różnie pojmowaną sferą sacrum i sferą boską, a określonym typem społeczeństwa. Z islamem rzecz jest o tyle odmienna, że jego „system wierzeń i praktyk” nie ogranicza się do relacji pomiędzy człowiekiem a Bogiem, ale przeciwnie – głównym terenem dogmatów jest sfera codzienności, w świecie Zachodu uznawana za profanum, czyli przestrzeń niegodną zainteresowania Boga. Zmieniając to, islam przestał być religią, stając się całym społeczeństwem. Wszystko jest tam zatem święte, a miejsc nie będących świętymi po prostu nie ma. świętość miesza się więc z codziennością bez wyraźnej granicy.

Okoliczności dla świata islamu zmieniły się w XX wieku, kiedy to po dekolonizacji, pojawiło się kilkadziesiąt niezależnych organizmów państwowych, których konstytucją był Koran. Wydawało się, że ich droga powinna być podobna do reszty świata, czyli stać się ścieżką modernizacji i industrializacji. Społeczeństwa muzułmańskie, nie potrafiły jednak adaptować się do technologicznej i gospodarczej eksplozji Zachodu, uznały więc, że bogactwo tego ostatniego wynikać może tylko z grzechu oraz krzywdy samego islamu. Idea dżihadu otrzymała nowy bodziec, jako że aktywne wypełnianie zasad wiary wymaga walki z niewiernymi i to na tej podstawie Bóg zdecyduje o ich własnych losach w dniu Sądu Ostatecznego.

W obliczu ekspansywności wielkich kultur świata idea dżihadu, będąc skądinąd dowodem kulturowej stagnacji, zyskała dodatkową siłę, przekształcając się w rodzaj zasłony dla społecznej i gospodarczej nieefektywności muzułmanów oraz narastającego poczucia bezradności wobec coraz szybciej rozwijającej się reszty świata. Ostatnie półwiecze, to w świecie islamu jedno wielkie pasmo klęsk reformatorów. Muzułmanie doszli zatem do wniosku, że nie tędy droga. Skoro reformy europejskiego typu okazały się przeciwskuteczne, to zamiast zastanowić się nad tego przyczyną, uznali, że prostszy jest „powrót do źródeł”, to jest do okresu sprzed tysiąca lat, kiedy islamska ekspansja miała ogromną siłę rażenia, dając w zamian pasmo zwycięstw i bogatych łupów. Rygory religii nie pozwalają na logiczne rozumowanie oraz na rozwój niezależnych od meczetu narzędzi poznawania rzeczywistości i wyciągania wniosków. Muzułmanie znaleźli się w mentalnej pułapce, z której nie widać wyjścia. Do uruchomienia wewnętrznych mechanizmów rozwojowych mają równie daleko jak do perspektywy ostatecznego sukcesu gospodarczego i do pełnej likwidacji regionów zamieszkałych przez niewiernych. Skierowali więc na pobliską Europę rodzaj ślepej wściekłości opartej na atawistycznej zazdrości, która jednak w żaden sposób nie może zastąpić sukcesu, stając się tylko źródłem kolejnych zawodów i klęsk. Co z tego będzie miał świat? Przede wszystkim zrozumienie, że archaiczne sposoby organizacji społeczeństw są nie tylko nieefektywne, lecz też groźne. Tyle, że zanim proces się rozpocznie, towarzyszyć mu będzie wiele Bogu ducha winnych ofiar. Kiedyś, uznamy je pewnie za świętych, dzisiaj, są tylko skutkiem narastania ekstremizmów.

By Rafal Krawczyk

4 Comments

  • Na wstępie gratuluję jak zawsze ciekawego artykułu. Zmusił mnie on jednak do pewnych refleksji:

    1. Czy Świat Islamu faktycznie atakuje Zachód, czy też po prostu część obecnie utrzymujących się wśród muzułmanów trendów, jest przyczyną agresji samej w sobie (czy też „argumentowania” racji w kontekście myśli Al-Ghazaliego), kierowanej do kogokolwiek, kto nie chce się podporządkować nie tyle całej cywilizacji islamskiej, co konkretnym grupom (np. rodowym, „plemiennym”)? Wszak najwięcej zamachów tzw. terrorystycznych ma miejsce jednak w świecie arabskim, nie w Europie.

    2. Czy istotą zacofania i frustracji świata islamskiego jest sam islam, czy raczej brak chęci zmiany poprzez niemożność autokrytyki tej religii/systemu?
    Znam Turków-muzułmanów, którzy uważają, że kobieta ma takie samo prawo do decydowania o sobie jak mężczyzna, że to Bóg a nie człowiek może oceniać, kto pójdzie do nieba (w kontekście tego, czy niewierni pójdą do Raju), że nie wolno zabijać ani krzywdzić drugiego człowieka. Nie chodzi mi o to, by wybielać świat islamu, tylko żeby zauważyć, że tacy ludzie też istnieją i też uważają się za muzułmanów. Ponadto, istnieje wiele nurtów eklektycznych, np. niektóre odmiany sufizmu czerpiące z religii dharmicznych, które również odstają od wzorca muzułamnina-agresora. Wspomniani Turcy są zwolennikami demokracji i nie uznają Shari’atu.
    Stąd zastanawiam się, czy problemem jest Quran, czy też może Shari’at, którego często stawia się ponad tym pierwszym? Faktem jest, że obecne, główne tendencje w islamie dążą do zastoju, petryfikacji i wręcz zacofania – a przez to i do frustracji wyznawców. Jednak czy oznacza to, że należy przekreślać cały islam? Quran, jak każdą świętą księgę, można zinterpretować ponownie i niemal dowolnie. Shari’at to przestarzałe, nieefektywne dziś prawo nadające się do muzeum – myślę, że problemem nie jest sam islam i Quran, a właśnie Shari’at i to właśnie niechęć przed modernizacją jest głównym problemem (nietrudno sobie wyobrazić, co by się stało np. w Arabii Saudyjskiej, gdyby ktoś zaczął tam głosić alternatywną interpretację religijną).
    Jednak równie dobrze mogę się mylić. Równie dobrze mogłem popaść w „pułapkę” rozumowania zachodniego, nie zauważając, że islam w samej swojej istocie jest bezrefleksyjny i niezdolny do modernizacji – wolę jednak pozostać optymistą (byle tylko nie zatracić realizmu).

    Pozdrawiam

    • Arhiz – ja również znam pokojowych muzułmanów, którzy optują za demokracją. Spotkałem ich m.in. w Turcji oraz w Bośni. Nie zmienia to jednak faktu, że są to ludzie wykształceni, mieszkający w aglomeracjach miejskich. Z tego względu to mentalnie zdecydowanie bardziej przedstawiciele „świata Zachodu”, niż własnych społeczeństw. Niestety, są w zdecydowanej mniejszości. Jak bowiem wytłumaczyć tak duże poparcie wyborców dla szaleńców pokroju Erdogana?

      Z drugiej strony, podróżując po krajach muzułmańskich spotykałem wielu sympatycznych ludzi nie posiadających wykształcenia. Postawa tych ludzi nie ma nic wspólnego z agresją, jaka dopada nas w Europie ze strony islamskich fanatyków.

      Myślę, że większość muzułmanów to normalni ludzie, jednak wpojone im od maleńkości wzorce, ideologia i nakazy, z którymi tak naprawdę się nie zgadzają powodują u nich poczucie pustki związanej z brakiem perspektyw i poczuciem niższości wobec Zachodu. Gdy do głosu dochodzą ekstremiści, większość muzułmanów po prostu siedzi cicho, bo nie wiedzą jak się zachować. Nie mają pojęcia czy ich bracia w wierze zachowali się godnie czy nie. Poza tym wymieniony wyżej brak perspektyw prowadzi do bycia nieszczęśliwym, co stanowi idealne pole do siania ekstremistycznej propagandy w tak skołowanych umysłach. Dotyczy to szczególnie młodych ludzi o nieukształtowanym światopoglądzie.

      Uważam, że autor tekstu ma w gruncie rzeczy rację, choć powinien bliżej przyjrzeć się aspektowi zagubienia „szarego”, pokojowego muzułmanina, który zawsze był dla mnie gościnny i przyjacielski. Chciałbym o tym poczytać. Czekam zatem na kolejny świetny tekst.

  • Czy moglby to ktos profesjonalnie przetlumaczyc na agielski? Ciekaw jestem reakcji muzulmanow na taki tekst…

  • hhh – kwestia tego, na kogo trafisz. Z pewnością będą i tacy, którzy wydaliby za to Fatwę skazującą na śmierć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.