POLONIA EUROPEA, CZYLI POLAK, WĘGIER, DWA BRATANKI

Polak Wegier                Niespodziewana zmiana wizerunku Polski w oczach zachodnich Europejczyków może być zaskoczeniem tylko dla niepoprawnych optymistów. Trzeba bowiem zawsze mieć w pamięci fakt swoistej dwoistości naszego kraju, który pełnowymiarowym członkiem Zachodu nigdy nie był, a i dekada od jego wstąpienia do Unii Europejskiej, to zbyt krótki okres czasu, by zaniknęły jego dawne „wschodnie” odruchy. To, że kraj znalazł się nagle w bardzo podobnej sytuacji do Węgier, powinno przestać dziwić szczególnie wtedy, gdy zdamy sobie sprawę z tego, że ci ostatni  mają prawo cierpieć na ten sam syndrom kulturowej dwoistości, co i współcześni Polacy.

            Węgrzy zawsze zajmowali w wyobraźni Polaków szczególne miejsce. Sympatia opierała się na przekonaniu o narodowym podobieństwie, mającym wyrażać się w porzekadle: „Węgier, Polak dwa bratanki i do konia i do szklanki. Oba zuchy, oba żwawi, niech im Pan Bóg błogosławi!”. Przekonanie nieco dziwne, jeśli weźmie się pod uwagę stepową tradycję Węgier (puszta) i „leśno-grzybową” oraz rolniczą Polski, a także głębokie różnice w pochodzeniu etnicznym i konstrukcji języków obu narodów. Węgierski nie tylko nie należy do rodziny słowiańskiej, ale nawet do indoeuropejskiej, ma w związku z tym zupełnie odmienną od nich logikę bliższą językom Azji. Jest w Europie fragmentem pięcioprocentowego marginesu, w którym mieści się jeszcze fiński, estoński, lapoński i baskijski. Jeśli pamiętamy nasze wcześniejsze rozważania na temat roli języka w cywilizacji, to takie jednoznaczne ustalenie mentalnej „bratniości” Polaków z Węgrami bardziej pachnie ideologią niż faktami. Powiedzenie zwraca tylko uwagę na rodzaj specjalnych związków między dwoma narodami, które są czymś niepodobnym do żadnych innych relacji międzynarodowych w Europie. Tyle, że w istocie, symbolizowały one coś znacznie więcej, niż tylko obopólną sympatię. Prawdziwą przyczną była autentyczna odmienność całego regionu od europejskiej reszty – zarówno zachodniej, jak i tej wschodniej zdominowanej przez Moskwę. Od tysiąca lat niesie zresztą pewną ideę, która – jak wiele na to wskazuje – ma pewną szansę odżyć w ciągu najbliższych dziesięcioleci. Nie wynika z wygranego przez nią szczęśliwego losu, ale historii i geografii regionu oraz międzynarodowej polityki, która legła u podstaw pojęcia „Europa Centralna” i której cywilizacyjna przynależność zawsze była dyskusyjna. Ci, którzy wskazywali na swoistą hybrydowość regionu mieli zawsze w zanadrzu argument o konieczności jego „ucywilizowania”, czy to na „europejski”, czyli niemiecki sposób, lub wprowadzenie w wielki świat za pośrednictwem mocarstwowej Rosji.

            Historycznie rzecz ujmując, dobre relacje między Polską i Węgrami siegają późnego średniowiecza. Kraje sąsiadowały wtedy bezpośrednio ze sobą i nie tylko rywalizowały o wpływy na Rusi, ale swoimi wielkimi przestrzeniami wypełniały całą środkową część Europy od Bałtyku po Adriatyk. Warto pamiętać, że ówczesna „Europa”  była mniejsza od dzisiejszej, ponieważ w jej skład nie wchodziły tureckie wtedy Bałkany, a cała przestrzeń pomiędzy Polską Jagiellonów a Uralem wypełniana przez państwo moskiewskie wciąż poddawane wpływom i kurateli mongolsko-tatarskiej.  Król węgierski Ludwik, zwany tam Wielkim a w Polsce Węgierskim, był tu również władcą, który odcisnął piętno na historii kraju. W XV stuleciu obydwa państwa były znów rządzone przez wspólnych władców tym razem z dynastii Jagiellonów, a Władysław III Warneńczyk zawędrował w wojskowej  eskapadzie aż na Bałkany, ginąc w bitwie pod bułgarską Warną. W następnym stuleciu, królem Polski wybrany został Stefan Batory, przedtem władca węgierskiego Siedmiogrodu, a w okresie dziewiętnastowiecznej Wiosny Ludów, węgierskim bohaterem narodowym stał się polski generał Józef Bem.  Czy jednak o tym wszystkim decydowały tylko zwykłe sympatie, czy też stało za tym coś więcej, na przykład wspólny interes geopolityczny?

Z interesującego nas punktu widzenia, mapa Europy w okresie ostatnich stuleci jej dziejów wskazywała na trwałą odmienność jej środkowej części ulokowanej pomiędzy europejskim zachodem a euroazjatyckim wschodem. Początkowo, jeszcze w okresie istnienia Imperium Rzymu składała się z dwóch części – Germanii i Sarmatii. Pierwszą zamieszkiwały ludy germańskie, drugą – sarmacko-słowiańskie. Cała wschodnia reszta była już domeną ludów Azji i z tej przyczyny określana jako Sarmatia Asiatica. Okres istnienia I Rzeczypospolitej oraz sąsiadowania z nią Królestwa Węgier, to w regionie niepodważalna hegemonia tych dwóch wielonarodowych formacji. Hegemonia skądinąd zrozumiała, ponieważ były wystarczająco dużymi tworami by zdominować resztę regionu. Była również logicznym następstwem biegu dziejów, ponieważ obydwa państwa zrodziły się z tworów pogranicznych dla zarówno europejskiego wschodu, jak i zachodu – Rzeczpospolita, to przestrzeń pomiędzy Niemcami a tatarsko-moskiewskim wschodem, natomiast Królestwo Węgier było obszarem rozłożonym pomiędzy Italią i Adriatykiem a terenami tureckich Pieczyngów. Sytuacja zmieniła się diametralnie, kiedy to potężniejąca Moskwa zamieniła się w Rosję, która sama pretendowała do roli pomostu między europejskim zachodem a sobą samą. Caryca Katarzyna, stuprocentowa Niemka nazwana w Rosji Wielką, ostatecznie odwróciła rosyjską politykę ku zachodowi, uznając przy tym jakiekolwiek pośrednictwo za zbędne. Legło to z jednej strony u podstaw rozbiorów I Rzeczypospolitej i wchłonięcia Węgier przez Austrię  z drugiej.

Europa Srodkowa            Do dnia upadku Związku Sowieckiego z krótką przerwą okresu międzywojennego, nie było szans na odtworzenie dawnego europejskiego układu geopolitycznego. Kraje środkowej części Europy uznały wtedy, że bez zachodniej pomocy natychmiast wpadną w obszar wpływów rosyjskich, co stało sie przyczyną przywitania przez nie Unii Europejskiej z otwartymi ramionami i nastrojem graniczącym z euforią. Jednak, po z górą dekadzie eksperymentu z przynależnością naszej części Europy do Zachodu, coś się zaczęło psuć i pojawia się coraz więcej oznak jej nieprzystawalności zarówno do zachodniej, jak i wschodniej części. Tyle, że zmieniła się sytuacja geopolityczna i Europa Środkowa po raz pierwszy w swej nowożytnej historii stała się regionem względnego bezpieczeństwa. Początkowa euforia rozszerzenia zamieniła się więc w kwaśne miny i wyrazy niezadowolenia, chociaż na pierwszy rzut oka nie powinno to mieć miejsca, szczególnie w obliczu wielkich inwestycji dokonywanych w naszej części Unii Europejskiej i równie wielkiego postępu kulturowego. Doszły do głosu ukrywane dotąd kompleksy i odmienności regionalne oraz cywilizacyjne. Nieporozumienia są głębokie. Na przykład, polscy działacze prawicowi w rodzaju Marka Jurka żądali kilka lat temu, by cała Europa uznała kulturowy prymat Watykanu i wartości rzymskiego katolicyzmu jako wiodące i źródłowe dla całej zachodniej cywilizacji, wykazując głęboki brak wiedzy w relacji do znacznie dłuższej i przedchrześcijańskiej  tradycji historycznej, którą Europejczycy z Zachodu uznają za swoją. Na przykład Polakom, którzy mogą pretendować do europejskości dopiero od czasów Mieszka I (966 rok, to chrzest Polski i wyjście z cienia barbarzyństwa) nie mogło przejść przez myśl, że poczucie wspólnej tradycji historycznej Włochów, Hiszpanów i Francuzów sięga tysiąca lat wcześniej, czyli podbojów Juliusza Cezara i formowania granic łacińskości, a więc do czasów, gdy na terenie dzisiejszej Polski grasowali jeszcze ludzie o niekreślonej przynależności kulturowej. Krótki horyzont historyczny wschodnich Europejczyków uniemożliwiał im właściwe zrozumienie starszych kolegów z Zachodu. Na początku tego europejskiego mariażu uznanoby to za jednorazowy wybryk, dzisiaj nikt już tak nie myśli, ale też nie wątpi, że Unia nie bez przyczyny weszła na drogę obłożenia Polski sankcjami w zamian za jej brak rozumienia istoty europejskości.

            Dwie formuły poczucia europejskiej wspólnotowości ukazane są poniżej na trzech mapkach. Pierwsza, to granice Unii Europejskiej po rozszerzeniu w 2004 roku, kiedy to wydawało się, że osiem nowoprzyjętych krajów byłego RWPG radośnie weszło w ramiona zachodnich kuzynów. Późniejsze rozszerzenia, najpierw o kraje prawosławia – Rumunię i Bułgarię, a potem o katolicką, lecz bałkańską Chorwację, nie były już witane z taką samą radością. W ostatnich latach, proeuropejskiemu zwrotowi Ukrainy towarzyszył kryzys tożsamościowy Grecji, członka Unii o trzydziestopięcioletnim stażu. Do dzisiaj nie potrafi się zdecydować, czy jest w swej istocie następcą klasycznej Grecji Platona i kolebką Zachodu, czy też jej mieszkańcom bliższa jest osobowość bałkańskich i azjatyckich sąsiadów. Bułgaria i Rumunia do dzisiaj nie zdały egzaminu z europejskości i są wciąż trzymane w przedsionku. W 2015 roku nagłemu zachwianiu uległo też przekonanie o europejskości Polaków.

Europa Centralna            Druga z map pokazuje szczególny rodzaj wspólnotowości krajów regionu, który jest nieco paradoksalny i sprowadza się do stwierdzenia, że to, co je łączy, to głównie fakt, że nigdy przedtem nie były częścią zachodniej Europy, ani też dobrowolnym składnikiem rosyjskiej strefy wpływów. Trzecia ukazuje Europę wyznań religijnych. Religie, które wyznają jej narody ułatwiają wzajemne zrozumienie, jeśli należą do podobnego rodzaju kategorii, ale utrudniają, gdy religijne dogmaty ulegają znacznym rozbieżnościom. Podobną funkcję spełnia wspólnota językowa. Polska znalazła się pod tym względem w szczególnej sytuacji. Religijnie, jest katolicka i uznaje w tym względzie zwierzchność Rzymu ze wszystkimi tego konsekwencjami kulturowymi, wykazuje jednak również głęboką sympatię do anglosaskiej i protestanckiej części Zachodu. Sytuację komplikuje to, że teologicznie i dogmatycznie katolicyzmowi znacznie bliższe jest prawosławie, niż zdecentralizowana doktryna różnych gałęzi protestantyzmu. Czym więc właściwie jest ta wspólna Europa i czym będzie za kolejne dziesięć lat? A może jej wschodnia część powróci kiedyś do korzeni i będzie znowu wiodąca, lecz nie tyle w ramach samej Unii, ile w przestrzeni pomiędzy nią samą a bezkresem Rosji? Jest przecież faktem, że Polakom znacznie bliżej do rozumienia problemów mieszkańców Ukrainy i Białorusi niż gotowości do pojęcia sposobu myślenia Niemców i Austriaków, na przykład co do przyczyny przyjmowania nieskończonej liczby arabskich imigrantów.

            Łatwo jest wyrysować mapkę „Międzymorza”, czyli tej części Europy, która rozłożona jest pomiędzy Bałtykiem a Adriatykiem w jego dzisiejszym kształcie i postawić tezę o wspólnocie interesów wszystkich krajów regionu w obliczu ich centralnego położenia między europejskim Zachodem a rosyjskim Wschodem. Dzisiaj jednak, wobec wycofania się z regionu wielkich potęg w rodzaju Niemiec i Rosji i podniesienia poziomu jego bezpieczeństwa, dwadzieścia krajów regionu powinno odnaleźć (tak przynajmniej wynika z geopolitycznego położenia) wiele wspólnych interesów. Wszystkie, z wyjątkiem krajów bałtyckich, dają w ten czy inny sposob do zrozumienia, że ich tkwienie w Unii wraz z jej biurokratycznymi restrykcjami przestaje być wygodne, szczególnie w obliczu faktu, że ostatnia transza pomocy wygasa w 2020 roku. Czy oznacza to również, że już nie potrzebują żadnego parasola bezpieczeństwa? Łatwo takie stwierdzenie sformułować, lecz doświadczenia z konstruowaniem jakiegoś rodzaju pomostu między zachodem Europy a Rosją zawsze dotąd kończyły się jednakowo, to jest podziałem Europy Centralnej pomiędzy sąsiadów. Przy tym, do wciąż dość jeszcze niskiego poziomu europejskości Ukrainy, Białorusi i Mołdawii, trzeba byłoby zapewne dopłacić ogromne pieniądze. Czy Polacy są na to gotowi? A jeśli nie oni, to kto miałby to zrobić, skoro zniechęcamy do siebie bogate państwa Zachodu? Sprawa jest przy tym niełatwa z jeszcze jednej przyczyny. Wschodnie tereny Unii w granicach z 2004 roku były nie bez racji uznane przez Huntingtona za kres europejskich możliwości. Jest to bowiem również i granica między zachodnim i wschodnim chrześcijaństwem. Przyjęcie w skład Unii krajów bałkańskich i podjęcie zobowiązań w sprawie Ukrainy i Mołdawii, znacznie wyszło poza tę granicę sprawiając, że przyjęto kraje mające większe powiązania kulturowe z dawnym Bizancjum i pośrednio – z Moskwą, niż z Rzymem. Czy jesteśmy gotowi do pracy nad przysposobieniem mentalności całkiem wschodniego prawosławia do standardów zachodniej logiki, skoro samych nas jeszcze na to nie stać? W ramach dzisiejszej Unii Europejskiej już pojawiły się kłopoty z prawosławnymi społeczeństwami Grecji, Cypru, Bułgarii i Rumunii. Dał znać o sobie ich brak tradycji racjonalnego myślenia o kwestiach państwa, zastępowany różnego rodzaju mitami, których następstw doświadcza również i Polska. Czy jesteśmy gotowi podjąć się trudu budowania tworu, którego budowa nigdy dotąd nie przynosiła nadziei i w którego przestrzeni zawsze mocniej ujawniały się konflikty, niż wspólnota interesów?

            Rzecz polega na tym, że stoimy w obliczu realnego zagrożenia rozpadem Unii Europejskiej lub jej stopniową dezintegracją. Według amerykańskiego eksperta od geopolityki, George’a Friedmana z ośrodka Stratfor, nie należy pytać, czy Unia Europejska zachowa swoją obecną formę. Właściwym pytaniem jest to, jak bardzo się zmieni i kiedy to nastąpi? Friedman skupia się na „politycznych i społecznych podziałach wewnątrz poszczególnych krajów Europy” oraz na ich „wpływie na Europę jako całość”. Pytanie o Europę nie brzmi zatem: czy Unia zachowa swoją obecną formę, ale jak bardzo ta forma ulegnie zmianie? Najbardziej niepokojące jest to, że skoro Europa jest niezdolna do zarządzania samą sobą, to czy będziemy również świadkiem powrotu do nacjonalizmów i ich politycznych konsekwencji? – pyta Friedman. A to rodzi pytanie o możliwość powrotu do wojowania. „Mówienie o wojnie jeszcze kilka lat temu było w Europie niedorzeczne. Dla wielu i dziś temat ten jest niedorzeczny. Ale Ukraina jest przecież częścią Europy, tak samo jak była nią Jugosławia” – pisze Friedman. „W miarę jednak, jak europejskie instytucje ulegają dezintegracji, nie jest za wcześnie, aby zadać pytanie: co dalej? Historia rzadko dostarcza odpowiedzi, których można się spodziewać, a na pewno nie dostarcza odpowiedzi, na które ma się nadzieję” – zauważa autor. Czym więc właściwie Europa będzie za dwadzieścia czy pięćdziesiąt lat? Friedman jest zwolennikiem tezy, że przyszłość europejskiej dezintegracji będzie miała inny wymiar, niż tylko jej prosty rozpad. Powstałe związki uległy ugruntowaniu stając się swego rodzaju codziennością i trudno sobie wyobrazić powrót Europy do jej mapy sprzed upadku ZSRR. Natomiast można spodziewać się tego, że Unia będzie istnieć dalej, ale wciąż daleko jej będzie do politycznej jedności i przekształci się w coś w rodzaju „federacji sfederowanych części”, żyjących zarówno razem jak i osobno w ramach czterech odmiennych przestrzeni posiadających własne tradycje historyczne i kulturowe – romańskiej, niemiecko-austriackiej, brytyjsko-skandynawskiej oraz środkowoeuropejskiej.

Krolestwo Jagiellonow                Powyższa mapka ilustruje dość idealistyczne ambicje powrotu do jakiegoś rodzaju wspólnej Europy Środkowej,  wyznaczając jednak swoistą „wartość negatywną” regionu. Wskazuje bowiem na obszar, który ze względu na odmienności w religii i pochodzeniu etnicznym mieszkańców oraz spadkobierstwo innego rodzaju kulturowości niż zachodnia, ma już dzisiaj trudności pełnego zintegrowania się z dawną Unią z Maastricht. Tę trudność z podobnych przyczyn wykazała również Grecja. Przyjęcie w skład Unii reszty krajów bałkańskich nie tylko jej nie rozwiąże, ale wręcz ją pogłębi, ponieważ są one do reszty regionu podobne tylko w tym, że nie są podobne do jej zachodniej części. Wszystko inne je różni, tak jak różni się postbizantyńska i poturecka tradycja Bałkanów od ultrakatolickiej i prozachodniej tradycji polsko-węgierskiej. Nie jest więc przypadkiem obserwowane zbliżenia orbanowych Węgier i Polski Kaczyńskiego. To poszukiwania, jak dotąd bezskuteczne, własnego miejsca na kontynencie wypełnionym zachodnioeuropejskimi wzorcami ustrojowymi i siłowymi odgłosami płynącymi z euroazjatyckiej Rosji. Jednak przestrzeń do zmian w Europie Środkowej powiększa się wraz ze słabnięciem Rosji, a jak donoszą międzynarodowe statystyki, jakość rosyjskiej gospodarki plasuje ją w tym względzie na miejscu czwartym, tyle, że liczonym od końca listy.

            Wszystkie dotyczasowe próby budowy środkowoeuropejskiej przestrzeni politycznej okazywały się jednak jałowe, ale działo się tak z tej samej przyczyny z której Unia Europejska mogła powstać dopiero po zrozumienia przez jej mieszkańców, że musi to być związek równych z równymi, nie zaś konstrukcja oparta – jak dawniej – na hegemonii wynikającej z militarnej siły jednego narodu – niemieckiego, Francji Napoleona, czy Rosjan. Tyle, że i ta idea okazała ograniczoną efektywność w obliczu poważnego zróżnicowania regionalnego. Do dzisiaj nie ulega wątpliwości najistotniejszy podział Europy na zindustrializowany i mieszczański zachód oraz postszlachecki i wciąż jeszcze na wpół rolniczy wschód. Ten podział, to nie tylko kwestia istnienia, bądź nieistnienia silnego mieszczaństwa, które na Zachodzie już w Średniowieczu wyeliminowało szlachtę. Wtórną konsekwencją są wciąż istniejące silne przedziały społeczno-klasowe, chociaż wszyscy wydają się być zmęczeni nieustającą walką polsko-polską tak głęboko zakotwiczoną w społecznej strukturze kraju, że grożącą nawet zawieszeniem jego praw członkowskich w Unii. Okazały się jednak silniejsze od woli mieszkańców, ponieważ dawne animozje, niechęci i nawet wrogość ma trwałe źródło w głębokiej klasowości historycznej kraju. Wielbiciele sienkiewiczowskiej Trylogoi nie zdają sobie sprawy z tego, że rozmiar niesprawiedliwości szlacheckiej władzy nad chłopami stanowiącymi niemal dziewięćdziesiąt procent ludności dawnej Rzeczypospolitej był przerażający i skutkuje do dzisiaj tym, że ci, którzy potrafią doczytać się w swej genealogii szlacheckich korzeni czują się wciąż obywatelami lepszej kategorii niż reszta i nie ukrywają poczucia wyższości. Ci, którzy tego rodzaju korzeni nie mogą u siebie zidentyfikować, zieją z kolei do tych pierwszych atawistyczną nienawiścią, tak, jak ich niegdysiejsi chłopscy przodkowie do ówczesnej szlachty. I nie miał wtedy, tak jak nie ma dzisiaj, żadnego znaczenia fakt, że wszyscy posługiwali się tym samym językiem. Warto więc przypomnieć, że tego rodzaju uczucia nie były tylko abstrakcją, lecz były osadzone w realnej, chociaż zupełnie kuriozalnej, strukturze społecznej Pierwszej Rzeczypospolitej z której skądinąd Polacy są dumni z powodu jej ówczesnej mocarstwowej pozycji w Europie. Można jednak zilustrować zakres tej wzajemnej nienawiści i pogardy.

Chmielnicki            Pierwsza z map ilustruje problem zakresu zazębiania się dzisiejszych granic regionu z granicami dawnej Rzeczypospolitej. Nie idzie o ówczesny kształt państwa, ale o echo konsekwencji społeczno-politycznych. W kręgu ówczesnej tradycji państwowej znajduje się – prócz znacznej części Polski w jej dzisiejszych granicach – również Litwa, Białoruś i zachodnia Ukraina, a także – w mniejszym stopniu – Łotwa i Estonia, bardziej związane z tradycją niemiecko-skandynawską.

Druga, pokazuje zasięg powstania Chmielnickiego odzwierciedlającego zakres i gwałtowność nienawiści ukraińskich i białoruskich chłopów do „polskiej pańskości”. Echo tej przeszłości utrudnia współpracę regionalną do dzisiaj. Polacy bowiem, jako dawni władcy regionu mają do mieszkańców tej części Europy zupełnie bezpodstawnie stosunek patrymonialny, natomiast ci ostatni zdążyli nabrać tak głębokich – w gruncie rzeczy równie nieuzasadnionych – pokładów kompleksów i niechęci, że wzajemne porozumienie jest niemal równie trudne, jak zasypanie społecznych granic dzielących współczesną Polskę. Inaczej mówiąc, bez złagodzenia tych napięć, żadna szersza polityczna federacja nie może mieć w regionie miejsca. Czy załagodzenie wzajemnych niechęci może nastąpić samoczynnie? W krótkim okresie czasu nie może, tymczasem na długotrwałość tego rodzaju procesów Europy po prostu nie stać, bo czas dzisiaj biegnie szybko. Dokonać się to może pod europejskimi auspicjam, lecz tylko jako skutek świadomej zgody jej zachodniej części na zorganizowaną odmienność wschodniej.

            Jakie zatem nasuwa się rozwiązanie? Wydaje się, że jest tylko jedno, które będzie polegało na wypracowaniu nowego modelu Unii Europejskiej, kiedy centrum władania przesunie się z Brukseli do stolic wielkich regionów. W procesie nieustającej pracy na rzecz rozumnej odmienności całej wspólnoty, pozwoliłoby to w rozsądnej przyszłości na pojawenie się stabilnej Europy Wschodniej w postaci tworu zupełnie suwerennego, lecz będącego jednocześnie trwałą częścią Unii. Ostatecznie, razem z Ukrainą i Białorusią, to ponad sto milionów ludzi. Tak zorganizowany region byłby pod tym względem równy dzisiejszej Rosji, a gospodarczo od niej znacznie silniejszy, a i interesy zachodniej części Europy mogłyby pozostać nienaruszone. Czy to tylko mrzonka, czy stoi przed pomysłem prawdziwie realna perspektywa?

By Rafal Krawczyk

3 Comments

  • K.Sobkowiak -

    Chcialem zapytac, czy te mapki i ilustracje ktore Pan zamieszcza mogly by sie powiekszac do wiekszych rozmiarow po kliknieciu. Niektore z nich sa strasznie malo czytelne w obecnej formie.

  • Michal Korr -

    taki moj komentarz na wykop.pl ponad rok temu…

    Moim zdaniem – choc to pomysł DZIS nierealny… Polska powinna reaktywowac RZECZPOSPOLITA – jako Polski Commonwealth. Oczywiscie ani Polacy ani Ukraincy dzis sie do tego nie palą.. i zbyt wiele dzieli.. a jeszcze mniej łączy. ALE – nie aneksja – ale utworzenie panstwa na zasadzie takiej jak w Zjednoczonym Królestwie Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej…

    Czyli Polska i Ukraina- jak Anglia i Szkocja- i panstwo Rzeczpospolita ( np Obojga Narodów) jak Zjednoczone Królestwo…

    Taki twór panstwowy – gdzie oba podmioty sa rowne – mogłby -za porozumiemniem obu stron – odziedziczyc od Polski czlonkowstwo w Unii oraz innych sojuszach.

    Polityczne science fiction…

    Ale taka federacja – byłaby legalna – i skutecznie wyrwała Ukraine z objec Moskwy.

    Inna sprawa JAK Rosja pod wodza Władimira odpowiedziałaby na to…

Skomentuj talktome Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Posts

No widgets found. Go to Widget page and add the widget in Offcanvas Sidebar Widget Area.