Ponawiające się zamachy terrorystyczne czynione przez islamskich ekstremistów powinny sprowokować pytanie o ich mechanizm. Zachód jest cywilizacją myślącą i racjonalną, a także taką, która stała się światową dominantą udowadniając, że do sukcesu dochodzi się na podstawie myślenia i logicznego rozumowania, a nie wskutek przypadku. Co się stało z nim dzisiaj, skoro przekształca się – szczególnie w zachodniej części Europy – w istny kłębek nerwów napędzanych zbiorowym strachem? Przed czym? Takiego lęku nie przeżywała przecież nawet w czasach przed Kolumbem, kiedy ściśnięta pomiędzy polsko-węgiersko-ruskim wschodem, tureckim południem i arabskim zachodem była daleka od dzisiejszej pozycji cywilizacji zaspokojonej własną historią. Co się takiego stało, że gwałtownym strachem napawa ją islam, chociaż żadne liczby i ekonomiczne analizy tego strachu wspierać nie powinny?
Wedle teorii Konecznego-Huntingtona na świecie jest około dziesięciu tworów kulturowych tak od siebie odmiennych, że posiadających wyraźną tożsamość. Nazwano je wielkimi cywilizacjami, które obejmują tereny pokrewnych sobie kultur. Obydwaj uczeni potrafili przypisać każdej z nich określone i wyraziste cechy. Większość z nich posiada mechanizmy doskonalenia i polerowania wartości tak, by utrwalić swoje istnienie i stać się przykładem dla innych. Cywilizacja zachodnia koncentruje się na rozwoju gospodarczym i społecznym, chińska na możliwie szerokim jej naśladownictwie nie tracąc swych tradycyjnych cech zakorzenionych w tysiącletniej historii. Indyjska, utrwala lokalną różnorodność na całym subkontynencie, buddyjska emanuje głębią różnorodności, a japońska bez trudu integruje się z klubem najbardziej rozwiniętych państw świata. Wszystkie są odmienne w istocie swej treści, ale podobne w mechanizmach oddziaływania na inne. Dwie z nich – muzułmańska i rosyjska – są inne, mają odmienne cele, których istoty odmienności Huntington nie dostrzegł. Nie mają związku ani z rozwojem gospodarczym czy społecznym, a ich mechanizmy nie prowadzą do zrozumienia przez mieszkańców istoty przebiegających obok nich światowych procesów. Są więc – w sensie historycznym – upośledzone, lecz mimo to (a może właśnie dlatego) za swój cel uznały agresję wobec innych, a w szczególności wobec kultury zachodniej, najbardziej im nienawistnej. Można powiedzieć więcej – ta trwała agresywność jest w gruncie rzeczy ich cechą konstytutywną, natomiast narzędziem wewnętrznych przekształceń nie jest – jak u pozostałych – koncentracja na własnym rozwoju i jego tempie, lecz ślepe burzenie porządku w przestrzeni całej reszty.
Potrzebne jest również inne ważne rozróżnienie, wskazujące na niejednakowość obu typów globalnej agresywności – rosyjskiej oraz islamskiej. Pierwsza, jest dość mechanicznym następstwem jej peryferyjności i tego, że okoliczności nigdy nie wymagały od niej wykształcenia cech twórczych. Destrukcyjność stała się jej cechą konstytutywną, a w przestrzeni oddziaływania na inne, agresywność zastąpiła twórczość i nastawienie na rozwój. Tymczasem peryferyjność kraju, to również peryferyjność myślenia jego mieszkańców, którzy nie widząc niebezpieczeństw zadowalają się fanaberiami przywódców w przekonaniu, że nie muszą się wysilać, bo mają za plecami ogromne, bezpieczne, bo słabo zaludnione terytoria mogące zawsze być miejscem ucieczki i schronienia zastępującym argumentację i walkę o własne interesy. W rezultacie, Rosja nigdy nie została zmuszona do tworzenia kultury pozytywnej dającej przykład innym, pozwalając sobie na utrwalenie poczucia bezkarności i powtarzających się odruchów bezmyślnej agresji, czy to wobec sąsiadów, czy też w stosunku do własnej ludności. To kulturowe prostactwo kiedyś było jej siłą. Dzisiaj staje się przekleństwem, ponieważ pozostaje z nim samotna, otoczona całkiem odmiennymi formacjami i pomimo znacznej przewagi w terytorium i potencjale surwcowym okazuje się pozbawiona narzędzi konstruktywnej współpracy z kimkolwiek. Jej ostatecznym przeznaczeniem wydaje się być klęska.
Islam, który Europie doskwiera coraz mocniej, to jednak zupełnie inny niż rosyjski rodzaj agresywności. To kompleksowa, globalna i nie przebierająca w środkach atawistyczna nienawiść do inności. Warto rozwinąć ten wątek pomijany w opisach wielkich tworów kulturowych. Staje się jednak szczególnie ważny w obliczu muzułmańskiego naporu na Europę i rosnącego poczucia zagrożenia jej mieszkańców. Przypomnijmy, że wedle Huntingtona islam jest kompleksem cywilizacyjnym odmiennym w sposobie widzenia Najwyższego, ale w konstrukcji swej kulturowej treści podobnym do innych. Dzisiaj widać, że to mit i z powodu głębokiej odmienności jego świata w przestrzeni kanonów dobra i zła świat ma z nim problem, którego przyszłe rozwiązanie jest wciąż trudne do wyobrażenia.
Może zadziwiać to, że prawda obiegowa, ta nieformalnie przekazywana z ust do ust i nigdy nie weryfikowana z reguły wygrywa z prawdą naukowo udowodnioną. Powszechnie przyjęty na Zachodzie dogmat o jednakowym mechanizmie rządzącym wielkimi kulturami oraz o wszechstronnej zdolności zachodniej do wchłaniania wszystkich innych, okazuje się mitem w konfrontacji z agresywnością islamu. Nasilające się ataki radykalnych muzułmanów na Bogu ducha winnych ludzi, których jedyną cechą była przypadkowa obecność w miejscu ataku, są przez media traktowane jak wydarzenia o kryminalnym charakterze i wydają się nie budzić głębszej refleksji poza ponawianiem apeli o modły za pokój, walkę ze złymi ludźmi i chwytanie kryminalistów. W swej istocie, ludzie mają się od siebie nie różnić, niezależnie od tego gdzie mieszkają, jak żyją i jaki mają kulturowy spadek. Odmienność, to „tylko” zbieg okoliczności, który kiedyś zostanie zniwelowany przez proces globalizacji. Ludzie będa więc kiedyś jednakowi, tak jak i w głębi duszy są jednakowi i dzisiaj. Ten mit jest tak silny, że na przykład we Francji wciąż jest karalne samo tylko zwracanie uwagi na odmienność kulturową muzułmanów i manifestowanie niechęci do integracji z nimi, chociaż islamska specyfika współczesnego terroryzmu jest widoczna nieuzbrojonym okiem. Tymczasem, w obliczu nie tak wielkiej liczby muzułmanów zamieszkujących europejski kontynent, ich własne problemy powinny mieć – tak jak to pokazuje załączona mapka i poniższa tabela – tylko regionalny, a nawet marginalny charakter. Skoncentrowani są w wielkich aglomeracjach, głównie Francji i Niemiec, ale ich udział liczbowy, to najwyżej siedem i pół procent ludności (Francja). W innych krajach jest ich znacznie mniej – tylko 2,3 procent w Hiszpanii, a Europa Wschodnia jest pod tym względem właściwie wolna.
Wystarczy zauważyć marginalność tych części Europy, które są statystycznie zdominowane przez islam, by uznać potrzebę rodzaju refleksji nad pogłębiającą się histerią zagrożenia. Muzułmanów w świecie jest półtora miliarda, ale w Europie ich większość pojawia się tylko na geograficznych i gospodarczych peryferiach. Regiony, w których majoryzują liczbą resztę, należą do najbiedniejszych i najmniej rozwiniętych i nie są dla nikogo ani wzorcem, ani zagrożeniem. Kosowo, Albania, niektóre regiony Bośni i Herecegowiny, krótka granica z Turcją i dalekie obrzeża Morza Kaspijskiego. Reszta jest zdominowana przez różnego rodzaju odmiany europejskiego chrześcijaństwa. Stoi to w sprzeczności z obrazami nadchodzącymi z krajów islamu, gdzie codzienną dominantą są modlitewne tłumy ludzi na dziedzińcach meczetów, a poważniejsza inność jest właściwie niewidoczna, bo w przeszłości doszczętnie wytępiona.
Co więc jest przyczyną islamskiej wojowniczości przybierającej w Europie oblicze coraz bardziej agresywne? Oto, przed tygodniem, grupa ideologów muzułmańskich ogłosiła oświadczenie, że dni dzisiejszej Hiszpanii są policzone i na Półwysep Iberyjski lada dzień powróci islam jako niepodważalna i pełna dominanta. Jaka jest tego kalkulacja, skoro liczba wyznawców Proroka w regionie, to niewiele ponad dwa procent mieszkańców? Czy reszta ludności jest tak bezbronna, że da się bez oporu eksterminować, czy też tak głupia, że nie pragnie się obronić? Skąd zatem ten strach i histeria oraz narastające przekonanie o zanikaniu Europy i przekształcaniu się jej w świat zdominowany przez muzułmanów?
Ze strachem przed agresywnością islamu w parze idzie brak poważnego przekazu o jego społeczno-gospodarczej istocie. Ma to dwie przyczyny. Pierwsza wynika z samego charakteru pracy mediów. Te nie lubią dogłębnego wyjaśniania ani dochodzenia do istoty rzeczy, bo jest im na to brak czasu i jest sprzeczne z zasadą krótkotrwałej sensacyjności wydarzeń, z których media czerpią soki. Druga, jest wynikiem schematyczności myślenia. Takim było rozumowanie Huntingtona o swoistej jednakowości mechanizmów wielkich cywilizacji, co też i stało się rodzajem niepodważalnego paradygmatu. Jest on wygodnym instrumentem, ponieważ wynika rzekomo z czynników obiektywnych, od ludzi niezależnych. Skoro tak, staje się nie tylko argumentem naukowym, ale również trwałym punktem odniesienia i źródłem bieżących komentarzy. Teorii i pojęć tworzących paradygmat raczej się nie kwestionuje, przynajmniej do czasu, do kiedy jest uznawany za twórczy poznawczo a za jego pomocą można tworzyć teorie szczegółowe. W przestrzeni wiedzy społecznej jest szczególnie użyteczny dla mediów, ponieważ łatwo daje się użyć jako tło wszelkich „oczywistości”, które pozwalają im na swobodną – również i komercyjną – jego eksploatację. Uznanie paradygmatu Huntingtona za oczywistość prowadzi do uznania wszystkich cywilizacji, w tym również i islamu, za podobne w swej istocie do siebie. Tymczasem, to nieprawda mająca katastrofalne skutki polityczne. Każda imigracja ludzi z zewnątrz danej cywilizacji jest uznawana za początek naturalnego procesu ich adaptacji. Konsekwencją rozumowania jest uznanie, że wszyscy kiedyś staną się jednakowi i sobie podobni w ramach cywilizacji globalnej. Niedomówieniem jest tylko domysł, że jej bazą będzie cywilizacja zachodnia, w związku z czym wszelkie procesy społeczne należy analizować tylko pod kątem stałego procesu europeizacji. Do pewnego stopnia sprawdziło się to w stosunku do Japonii. Ten głęboko antyzachodni kiedyś kraj jest dzisiaj pierwszym kandydatem do uznania go za przestrzeń do Zachodu podobną. A co z innymi, a w szczególności, co z islamem, którego europejska aktywność staje się nie tylko coraz bardziej kłopotliwa, lecz i coraz silniej odczuwana przez mieszkańców kontynentu jak groźna dla nich samych? Zastanowimy się chwilę nad tym, czy naprawdę islam, to taka sama cywilizacja jak inne, tyle, że zamiast Wszechmocnego Boga chrześcijan ma w swoim centrum równie wszechmocnego Allacha.
Zaskoczeniem dla wielu może być, że oto islam różni się od innych cywilizacji tym, że jego prawdziwym źródłem wcale nie jest religia. W istocie, pojawił się jakby znikąd, a szczególne niedowierzanie budziła jego treść sprowadzająca się do wrodzonej nienawiści do każdego rodzaju odmienności. To sprzeczne z przesłaniem chrześcijaństwa, judaizmu, czy hinduizmu, których celem – niezależnie od głębokości różnic – jest krzewienie dobra rozumianego na lokalny sposób poprzez zrozumienie otaczających odmienności. Islam nie ukrywa tego, że nie zamierza krzewić dobra, ani też niczego rozumieć, lecz że jego celem jest zdobywanie wyznawców przez zastraszanie i bezgrzeszne zabijanie opornych. Jak zauważa chrześcijański uczony urodzony w Egipcie „muzułmanin opiera swoją wiarę, swoje życie duchowe i psychologiczne na negacji! Islam jest walką religijną przeciwko wszystkim, którzy mówią, że istnieje inny Bóg niż Allah, islam jest ciągłą obroną Allaha! Dopóki nie zrozumiemy tego, iż negacja Trójjedynego Boga jest istotą islamu, nie będziemy w stanie zrozumieć problemów, które powoduje islam na świecie”.
Konsekwencje takiego stanowiska są wyraźne. Mało kto wie, że w sądzie kraju muzułmańskiego wierny Allacha z samej istoty prawa islamu nie może przegrać procesu z innowiercą niezależnie od obiektywnych racji, ani też od istoty sprawy. Tych zresztą w mniemaniu islamu nie ma, ponieważ istnieją tylko racje islamskie i koraniczne, a samodzielne myślenie, to jeden z najcięższych grzechów. Innowierca nie może mieć racji w niczym, niezależnie od okoliczności sprawy. Cytowany islamolog arabskiego pochodzenia – Jean Alcader wyjaśnia rzecz precyzyjnie i aż dziw bierze z jakiej to przyczyny jego argumentacja jest przez „islamologów” powszechnie ignorowana. Twierdzi, że islam nie ma cech charakterystycznych dla rozwiniętej i samodzielnej religii, lecz wiele znamion sekty. Historycy zauważyli pewien fenomen, którego nie potrafią wyjaśnić, że oto islam w okolicy Mekki i Medyny pojawia się jakby znikąd i do tego w jednej osobie Mahometa. Przedtem jakby nie było nic. Islam nie ma więc ani przeszłości, ani powiązań z innymi wcześniejszymi religiami. Arabsko-chrześcijański autor dostrzega jednak jego powinowactwo ze starożytną herezją ebionitów. To sekta uważana za rodzaj głebokiego odstępstwa od tradycji judeo-chrześcijańskiej. Podobnie jak później muzułmanie, ebionici – inaczej niż chrześcijanie – nie uznawali Jezusa za Boga, lecz tylko za jednego z proroków. Ich rodzaj modlitwy był przy tym uderzająco podobny do muzułmańskiego – istotą były modły grupowe, w których najważniejsza była – tak jak w islamie – nie duchowa treść, ale sama formuła modlitwy oraz przynależne jej ruchy. Ebionici przez jakiś czas dominowali w Syrii i Egipcie, uznawali jednak Jerozolimę za swoje duchowe centrum. Warto więc przypomnieć, że przez pierwsze dwa lata swej misji, Mahomet również nakazywał z modlitwą zwracać się twarzą do Jerozolimy, a nie do Mekki. Ta stała się kierunkiem modłów dopiero wtedy, gdy dominująca odnoga judaizmu odmówiła uznania go jako przywódcy. Wtedy, kazał opornych wymordować, a kobiety i dzieci „dobrotliwie” rozdać pomiędzy zwolenników. Warto też zauważyć, że w Koranie często są wzmiankowani „nazarejczycy”, będący hebrajskim określeniem ebionitów. Mowa o nich jako o przyjaciołach i przodkach muzułmanów. Niektórzy wywodzą z tego wniosek, że islam wyłonił się z żydowskiej odmiany chrześcijaństwa, czy wręcz z gnostycyzmu – judejsko-chrześcijańskiej sekty. Zgodnie z jej przesłaniem, człowiek musi egzystować w nieprzyjaznym świecie, do którego został niejako „wrzucony”. Sam jest zestawieniem ciała, duszy i ducha (pneuma) i jest to jego prawdziwą jaźnią jednak równie daleką od jego woli jak sam Bóg. Wedle tego poglądu, prawa natury czynią człowieka niewolnikiem a nie istotą samodzielną, a jego ciało i dusza ograniczają go i upokarzają. Inaczej niż Żyd czy chrześcijanin, którzy uważają się za partnerów Boga, ebionita, tak jak i muzułmanin, jest wobec Najwyższego niczym. Koncepcja duszy w teologii islamu jest przy tym uderzająco podobna do ebionickiej. Oto anioły przenoszą ją przez kolejne niebiosa stawiając przed obliczem Boga. Wraca, by stać się świadkiem pogrzebu ciała. Zajmuje w grobie miejsce pomiędzy ciałem a całunem, a aniołowie będą ją tam egzaminować z wiedzy o Bogu do czasu, gdy ona sama będzie gotowa do zmartwychwstania. Charakterystyczne, że wierzenia muzułmańskie przywiązują tak wielką wagę do zachowania takiego właśnie rodzaju porządku w pochówku i zmarły, układany w przepisanej pozie koniecznie, musi być owinięty w całun. Być może jest to echo ebionickiego przekonania, że miejscem duszy po pochówku jest przestrzeń pomiędzy ciałem a całunem. Przy pochówku konieczny jest pośpiech. Krewni mają nań dwadzieścia cztery godziny, tak, jakby istniała obawa, że dusza rozmyśli się, jeśli nie znajdzie szybko miejsca. Teraz, celem dalszego istnienia staje się przebudzenie odrętwiałej duszy i uwolnienie jej z więzów Losu oraz świata tak, aby móc powrócić bezosobowemu Bogu. Potrzebne są do tego trzy elementy: objawienie, oświecenie i wiedza co do prawdziwej Jego natury. Przed pojawieniem się oświecającego człowieka doświadczenia, jedyną etyczną formą aktywności jest usilne do niego dążenie, które nigdy nie może się spełnić. Warto też wiedzieć, że ebionicko-islamska definicja pojęcia „wiedza”, jest odmienna od zachodniego rozumienia pojęcia. W świecie grecko-rzymskim była osiągnięciem poznawczym, indywidualną zdobyczą. W świecie islamu jest równoznaczna z wierzeniem, a nie z myśleniem. Więcej, w ramach Zachodu samodzielne myślenie jest nagradzane uznaniem, w przestrzeni islamu jest grzechem. „Wiedza”, to tylko i wyłącznie to, co da się wyczytać z Koranu i jego komentarzy. Wszystko inne jest nic nie wartym bełkotem. Jak taki system może liczyć na globalny sukces?
Jedna rzecz uważana przez Alcadera za znamienną jest warta podkreślenia. Wszystkie wielkie religie wykazują silne tradycje misyjne polegające na pragnieniu nawracania innych poprzez przekonywanie do własnej wizji świata. Autor zwraca uwagę, że sekty tego nie czynią, a islam ma wszystkie cechy sekty. Nie tylko uznają, co zrozumiałe, własną ekskluzywność, lecz więcej – zamiast dobrotliwej misyjności daje się w nich zauważyć zaciekła agresywność, nienawiść do inności oraz trwałe usprawiedliwienie zabijania z powodu innego spojrzenia na świat. W islamie jest to szczególnie widoczne i stoi u podstawy jego trudności adaptacyjnych w każdym obcym środowisku. To jednak jedyny znany przypadek ograniczonej intelektualnie sekty, która ze względu na liczebność zwolenników jest niesłusznie uważana za pełną religię. Islamski terroryzm może być tego elementem, ponieważ jest zbudowany nie na religijnych przekonaniach, lecz na zbiorowej nienawiści do inności jako takiej. Jak europejscy liberałowie chcą pogodzić to z racjonalnością europejskiej tradycji i chrześcijańskim głoszeniem miłości? Samo tylko niedostrzeganie problemu, to rozwiązanie daleko niewystarczające.
„Jest Pan jednym z nielicznych islamologów katolickich, który w sposób odważny i zdecydowany mówi o islamie?”. Takie pytanie francuska dziennikarka zadała wspomnianemu Jean’owi Alcaderowi, urodzonemu w Egipcie znawcy islamu. Ten zauważył, że w świecie islamu nie istnieje pojęcie miłosierdzia, a przyczyną tego, że nie zapadają tam wyroki za zbrodnie popełnione na chrześcijanach jest to, że prawo islamu – szariat zakazuje wspierania innowierców w jakiekolwiek formie. Nie mogą mieć racji w niczym, albowiem sekciarska tożsamość nie poszukuje racji, lecz tylko wspólnoty czynów, nawet morderczych. Żeby to zrozumieć, dodaje, trzeba wiedzieć czym jest islam i dowodzi, że kluczem do jego zrozumienia jest to, że wywodzi się ze wspomnianych wcześniej sekciarzy zwanych ebionitami lub judeonazarejczykami. Zauważa też, że w Koranie często jest mowa o nazarejczykach jako o przyjaciołach i przodkach muzułmanów, co dodatkowo wskazuje na to, że islam wywodzi się z tej właśnie sekty. Jego zdaniem nie jest on nową religią, ponieważ nie spełnia wymaganych rygorów. Jest raczej zakorzeniony w judaizmie i nieuznanych przez większość odstępstwach od starożytnego chrześcijaństwa. Muzułmanom wydaje się, że to oni wymyślili obrzezanie, a przecież – dowodzi Alcadel – to stara tradycja żydowska! Zarówno obrzezanie, jak i pozostałe ryty dzisiejszego islamu były wiernie przestrzegane przez Żydów już 2500 lat wcześniej. Inne wzorce zostały zapożyczone z chrześcijaństwa. Post, to jego wielka tradycja rozpoczynająca się posypaniem głów popiołem, poprzedzająca święto Zmartwychwstania Pańskiego. To nie przypadek – twierdzi Alcadel, że jest określany słowem ramadan – co po arabsku znaczy „popiół” – i kończy się – podobnie jak w chrześcijaństwie – wielkim świętowaniem! Również różaniec muzułmański jest zadziwiająco podobny do chrześcijańskiego używanego przez mnichów tradycji orientalnej.
Muzułmańska doktryna wiary jest niezwykle prosta, pozbawiona głębszej filozofii. Islam opiera ją właściwie na jednej tylko modlitwie nakazującej nie tyle myślenie o Bogu, ile dokładne wykonywanie czynności prez jednakowo powtarzane słowa i gesty. To proste wyznanie wiary i zarazem bezpośrednia negacja Boga Osobowego, wyrażana zdaniem: „Nie ma innych bogów niż Allah a Mahomet jest Jego prorokiem”. Muzułmanin nie mówi „wierzę w jednego Boga Allaha”, lecz tylko, że „nie ma innego Boga niż Allah”. Chciałoby się powiedzieć, że skoro nie ma innych bogów niż Allah, to po co to mówić? Negacja sama w sobie, bez odniesienia się do treści nie ma sensu. Nabiera go dopiero wobec afirmacji Boga rozumianego tak, że człowiek może się do niego odnieść. Muzułmanin tego zrobić nie może, a chrześcijańska Trójca została tam zdeformowana na nazarejski sposób, uważając gdzieś w tle Maryję za jedną z jej osób. Mimo to, muzułmanie chrześcijan mają za grzesznych politeistów, pozwalając na ich zabijanie bez żadnej litości i żadnej kary. W muzułmańskiej modlitwie odmawianej 25 razy w ciągu dnia nie mówi się „Boże mój spraw bym był dobry dla wszystkich, spraw bym był w bliskości z Tobą..!.” a tylko „nie ma Boga innego, niż Allah!”.
Wbrew wielu domniemaniom, nie istnieje islam nastawiony pokojowo ani odrębny „islam walczący”. Islam, to ze swej istoty dżihad. Nie można mówić, że są muzułmanie, którzy popierają dżihad i muzułmanie, którzy za nim nie są. Islam to dżihad, to wieczna święta wojna. Przeciwstawia się wszystkim, którzy go nie wyznają, a w szczególności chrześcijanom wierzącym w Boga Trójjedynego! Muzułmanie podczas modłów wewnętrznie przygotowują się do walki. Są stale w stanie ekscytacji wewnętrznej i to od najmłodszych lat. Zamieszkujący Europę wiedzą, że istnieje tam świeckie prawo, które chroni obywateli. Wiadomo, że gdyby nowo przybywający muzułmanie masowo zabijali innych, to byłby to też ich koniec. Jednak islam jest pod tym względem dobrze zorganizowany, co widać po indywidualnych aktach terroru rzekomo nie obciążających reszty, lecz tylko tych, którzy to czynią. Tymczasem sednem jest to, że obowiązkiem muzułmanina jest zwalczać chrześcijan, a generalnie mieszkańców Europy, gdyż nawet ateiści uważani są za przesiąkniętych kulturą chrześcijańską. Trzeba ich wyniszczyć i aby to było skuteczne, należy wprowadzić tu jak najwięcej muzułmanów. Pewnego dnia, kiedy słowo dżihad zostanie wypowiedziane głośno, rozpocznie się rzeź, jak to się stało kiedyś w ich świecie. Muzułmanie cierpliwie oczekują sygnału świętej wojny, aż zostanie ogłoszona w Europie. Przygotowują się nieustannie, świadomi tego, że muszą czekać pozostając wojownikami w rezerwie. „Mamy we Francji armię złożoną z 3-4 milionów muzułmanów gotową do akcji w każdej chwili” – powiedział młody muzułmanin, pytany przez francuskiego dziennikarza Phillipe’a Aziz’a. Potwierdzeniem tego jest fakt, że jeśli w kraju arabskim dochodzi do torturowania, czy zabójstwa chrześcijanina nie znajdziemy zwykle nikogo, kto głośno powie, że się z tym nie zgadza. Nikt tego zabójstwa nie potępi, nawet muzułmanie uważani za umiarkowanych. W krajach arabskich nie ma żadnego rządu, który zareaguje stanowczo, kiedy ofiarą agresji będzie nie-muzułmanin. Obojętnie, czy ofiarą będą trzy osoby, sto czy pięćdziesiąt tysięcy. Powiedzą, że to przecież chrześcijanin, w podtekście sugerując, że właściwie dobrze się stało.
Problemem, który legł u podstaw nieporozumienia jest to, że – zauważa Alcadel – chrześcijanom od najmłodszych lat wpaja się Dziesięć Przykazań nakazujących, aby być coraz lepszym, by czynić dobro wszystkim, niezależnie od ich wyznania, nie kraść i nie zabijać. Wiemy też, że nie możemy rozprzestrzeniać naszych wartości wszelkimi środkami. Inaczej muzułmanie. Przybywając do Europy wiedzą, że zdobywszy skrawek ziemi, w ich rozumieniu pogańskiej, zdobywają ją dla islamu. Oczywiście, muzułmanin przemieszcza się też w związku z oczekiwaniem lepszej sytuacji ekonomicznej czy socjalnej, ale również z przekonaniem o wypełnianiu duchowej misji. Rozpowszechniając islam w Europie pracuje dla Allaha i wie, że On go wynagrodzi, nawet jeśli trzeba będzie zabijać ludzi, czy walczyć z nimi fizycznie. Przekonani są, że Allah będzie wtedy szczęśliwy.
Prawdziwą istotą islamu jest zatem to, że związek pomiędzy wiarą i rozumem nie istnieje. Rozum jest z niej usunięty z samej istoty sekciarskiego myślenia. Nie wolno nad niczym się zastanawiać. Jeśli islam umieściłby rozum w codziennej refleksji upadłby, gdyż jest w swej treści zupełnie nielogiczny. Jak jest napisane w Koranie, tak ma być, a jakakolwiek logika nie ma tu nic do rzeczy! Im prędzej ludzie Zachodu ten fakt zrozumieją, tym szybciej zbliżymy się do rozwiązania problemu islamskiego zagrożenia. Jeśli nie nastąpi jego odpowiednia ewolucja, jesteśmy skazani na wieczną z nim wojnę. Pocieszające jest, że islam jej wygrać nie może, ponieważ nie jest w stanie wymordować wszystkich inaczej wierzących…